sobota, 1 maja 2010

Na co Bosh Oklahomie?



Tak tak, Chris Bosh tego lata jest wolnym agentem. Łakomy kąsek, nieprawdaż? Ale nie dla wszystkich. Na pewno nie dla OKC. Pojawiły się plotki łączące tego silnego skrzydłowego z klubem z Oklahomy, pewnie ze względu na brak bardzo dobrego gracza podkoszowego w szeregach Grzmotów. Zaprzeczał tym plotkom dziennikarz ESPN, Rick Bucher:

“W tym wypadku, powtarzam: Nie ma szans, aby Bosh pojawił się w Oklahomie – istnieje tyle powodów dla takiej sytuacji, że nie zmieściłbym się w 140 znakach”
– napisał na swoim Twitterze [wiadomość w Twitterze ma ograniczenie do 140 znaków].

Zaprzeczę i ja, ale rozwinę to ponad te 140 znaków.

Powód numer 1 - miejsce. Popularny CB4 chce osiąść gdzie indziej, najczęściej łączy się go z Miami i Chicago. Te miasta są przede wszystkim o wiele bardziej kuszące niż Oklahoma. W obydwu będzie miał możliwość walki o finały NBA (Chicago ma już dobry skład, dodanie Bosha i odpowiednich free agents umożliwi im grę o najwyższe trofea; Miami przy dobrych ruchach w offseason+zatrzymaniu Wade'a będzie bardzo mocnym zespołem). OKC by o takowe laury walczyć potrzebuje jeszcze dwóch bądź trzech lat, podczas których Durant i spółka powinni się odpowiednio rozwinąć.

Powód numer 2 - pozycja. Czy Bosh to naprawdę to, czego potrzeba OKC? To typowa czwórka, z rzutem, wysoka (2.08m), nie wybitna w obronie, przeciętnie blokująca (jego średnie bloków oscylują koło 1.2 blk). Na jego pozycję OKC ma Jeffa Greena i Serge Ibakę, od biedy Collisona. Czy naprawdę jest sens zabierać miejsce do rozwoju tym graczom? Szczególnie Ibace, który pokazał w tych playoffach, że warto na niego stawiać. Nie uważacie, że Grzmotom bardziej potrzeba minimum 7-footera, do tego shot-blockera? Kogoś, kto będzie patrolował okolice pomalowanego?

Powód numer 3 - kasa. Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Bosh zażąda kontraktu maksymalnego. Czy Thunder powinni mu taki sprezentować? Nie. Bo gdzie znajdziemy miejsce na kontrakty Duranta, Westbrooka i Greena, im tez kończą się kontrakty w najbliższych latach, a zatrudnienie Bosha mogłoby utrudnić zatrzymanie ich w składzie OKC.

Powód numer 4 - franchise player. Typem takiego gracza jest i Durant, i Bosh. Okej, dla nich dwóch znajdzie się miejsce, ale jesli dodamy do tego Greena, Westbrooka i resztę robi się ciasnawo. Pytanie także jakby się wpasował w skład Grzmotów CB4, i czy by ten proces nie zakończył się zażądaniem przez Jeffa transferu. Mogłoby to totalnie rozbić chemię w młodym zespole. Lepiej tego nie ryzykować.

Powód numer 5 - post defense. Bosh w zespole to coroczny awans do playoffs, na wysokim miejscu. To oznacza kiepskie numery w drafcie, co uniemożliwia wybranie młodego centra, wysokiego. Na pozyskanie nie będzie pieniędzy, co oznacza, że obecność Bosha na boisku powoduje osłabienie post defense Grzmotów, a bez tego nie mozna myśleć o zajściu w playoffach dlaej niz do 2 rundy.

Zagadka na weekend (7)

1. Którzy z tych zawodników byli głównymi trenerami w NBA?
2. Na zdjęciu jest 4 zawodników z jednej drużyny, jakiej i jacy to gracze?


Cavs vs. Celtics po raz drugi

Cavs-Celtics, na ten pojedynek czekaliśmy cały sezon, na to szykowały się obie drużyny, wzmacniając się w offseason. To powinna być bardzo ciekawa seria.

Cavs i Celtics spotykają się w drugiej rundzie, tak samo jak dwa lata temu, kiedy stoczyli fantastyczny, 7-meczowy pojedynek. Teraz obie drużyny też zrobią wszystko, aby wygrać, ponieważ obie mają jeden cel – mistrzostwo. Oczywiście faworytem są Cavaliers, oni są najlepszą drużyną ligi sezonu zasadniczego, są młodsi i silniejsi od Celtics, którzy przede wszystkim opierają się na swoim doświadczeniu i ogromnej determinacji udowodnienia wszystkim, że nie są jeszcze za starzy.

Dwa lata temu to drużyna z Bostonu miała numer jeden na wschodzie, a Cavs zajęli czwartą pozycję. Wtedy Celtowie byli w najwyższej formie, co udowodnili chwilę po zakończeniu serii z Cavs, pokonując w finale Lakers i zdobywając mistrzostwo. Ale mimo to, drużyna z Cleveland, prowadzona przez fenomenalnie grającego Jamesa, zmusiła ich od bardzo długiej i ciężkiej rywalizacji. Nawet w meczu numer 7 Celtics wygrali tylko 5 punktami. To była bardzo wyrównana seria, a przecież LeBron nie miał takiego wsparcia jak teraz. Właściwie był to pojedynek James vs. Celtics. Wtedy pomagali mu Hughes, Gooden czy Szczerbiak, teraz ma obok siebie Jamisona, Williamsa i O'Neala. Natomiast Celtics są dwa lata starsi i mają coraz większe problemy z utrzymaniem gry na najwyższym poziomie przez cały mecz. Poza tym, wtedy wszystkie mecze wygrywali gospodarze, a przewagę własnego parkietu mieli Celtics. To u nich rozgrywano 4 mecze i dlatego, to oni kończyli serię z 4 zwycięstwami. Teraz rywalizacja rozpocznie się w Cleveland i jeśli dojdzie do meczu numer 7, to on również odbędzie się w Q Arena. Jak dotąd w tych playoffs, Cavs łatwo wygrali 3 mecze u siebie, a Celtics męczyli się na wyjeździe z Heat, przegrywając jeden z dwóch meczów. Dlatego, porównując tamtą serię i tamte składy, do tego, czym dysponują obie drużyny w tym roku, zwycięzca może być tylko jeden – Cavs.

LeBron jest jeszcze lepszym, dojrzalszym, bardziej doświadczonym zawodnikiem niż dwa lata temu. Wie również, że pierwsze miejsce w tabeli nie gwarantuje występu w wielkim finale i walki o mistrzostwo. Na to trzeba sobie zapracować. A co ważne, teraz ma do kogo podawać i z kim współpracować na parkiecie. Obecnie ma wokół siebie najsilniejszy zespół w karierze. Jest doświadczony O'Neal z czterema pierścieniami, który może nie dominuje już tak jak kilka lat temu, ale ciągle jego obecność pod koszem sprawia duże problemy przeciwnikom. Jest Jamison, który po 13 latach gry w NBA chciałby wreszcie coś osiągnąć w playoffs. Są Williams i West, którzy w zeszłym roku w serii z Magic zawiedli, ale nabrali cennego doświadczenia i teraz wiedzą już, co to znaczy finał konferencji. Poza tym jest świetnie grający Varejao, doświadczony Ilgauskas, przydatni w obronie i na dystansie Parker i Moon, a także na razie mało wykorzystywani Hickson i Powe. Cavs dysponują szerokim i silnym składem, a na czele mają dwukrotnego MVP. Czego można chcieć więcej?

Ich jedynym powodem do niepokoju jest kontuzja łokcia Jamesa, której doznał w ostatnim meczu z Bulls. Trudno powiedzieć, czy będzie ona miała wpływ na grę LeBrona w dalszej fazie playoffs. Na pewno z jej powodu nie opuści meczów. Ale wiadomo, że jeśli Cavs mają w tym roku sięgnąć po mistrzostwo, potrzebują Jamesa grającego tak fantastycznie, jak przez cały sezon. Jeśli będzie zmuszony rzucać lewą ręką, jak to miało miejsce w meczu numer 5 pierwszej rudny, mogą mieć problemy.

Celtics w tym sezonie nie dominowali już tak jak w dwóch poprzednich. Ostatecznie wygrali tylko 50 spotkań i zajęli czwartą pozycję. Mieli trochę problemów ze zdrowiem swoich najważniejszych zawodników i cały czas twierdzili, że sezon regularny nie ma dla nich znaczenie. Oni przygotowywali się na playoffs. W części zasadniczej słabo finiszowali i można było mieć wątpliwości, co do ich formy, ale w pierwszej rundzie rzeczywiście udało im się zagrać znacznie lepiej. Przede wszystkim w Bostonie zaprezentowali się bardzo dobrze i pokazali, że nadal potrafią świetnie bronić, a to przecież defensywa dała im tytuł dwa lata temu.  Pozostaje jednak pytanie, czy wystarczy im sił na długą i ciężką walkę z Cavs? W pierwszej rundzie opierali się przede wszystkim na pierwszej piątce. Allen trafił za trzy, Pierce zdobywał ta najważniejsze punty, KG walczył pod koszami, Rondo świetnie prowadził grę zespołu, a Perkins dobrze zbierał i bronił. Ale z ławki, wsparciem byli tylko Tony Allen i Glen Davis. Pozostali w bardzo małym stopniu pomogli im pokonać Heat, a na dysponujących szerokim skaldem Cavs, rezerwowi będą bardzo potrzebni. Tym bardziej, że coraz starsi liderzy nie są w stanie grać przez 40 minut na najwyższych obrotach, zwłaszcza w trudnej serii playoffs.

Na pewno nie można Celtics zlekceważyć, oni będą walczyć i będą groźni. Ale to nie jest ta sama drużyna co dwa lata czy nawet rok temu, a ta seria może być kolejnym krokiem w drodze po mistrzostwo dla Cavs, a nie Celtics.

Typ: Cavs 4-2

game 6: Lakers 95 - Thunder 94

Bohater meczu: Pau Gasol
Jak zawsze w kluczowym momencie, kiedy trzeba oddać ten jeden, najważniejszy rzut, piłkę w rękach miał Bryant. Jednak tym razem spudłował. Na szczęście dla Lakers, we właściwym miejscu znalazł się Gasol, który wykorzystał błąd obrońców gospodarzy, zebrał piłkę i dobił ją. Dał Lakers jednopunktowe prowadzenie na 0.5 sekundy przed końcem, a jak się chwilę później okazało, był to rzut na miarę zwycięstwa. W tym momencie nie ma znaczenia, że w całym meczu zanotował tylko 9 punktów ze słabą skutecznością 36%, najważniejsze, że zdobył te decydujące punkty. Poza tym, miał aż 18 zbiórek, a także 5 asyst i 2 bloki.



Decydujące elementy
rzuty za trzy: Lakers 12/24 – Thunder 5/19
ostatnie 2 minuty: w tym czasie obie drużyny miał problem z trafieniem do kosza, punkty zdobył dopiero Gasol tuż przed końcem
rezerwowi: Lakers 30 – Thunder 16

Thunder przed własną publicznością ponownie pokazali, że są świetną drużyną i stoczyli z obrońcami tytułu bardzo wyrównany pojedynek. Wydawało się, że zdeterminowani Lakers zagrają znacznie lepiej niż w poprzednich meczach w Oklahomie i pozbawią Thunder złudzeń, że mogliby oni wywalczyć mecz numer 7. Jednak gospodarze byli tego bardzo bliscy, nie pozwolili Lakers na łatwe zwycięstwo i zmusili ich do ciężkiej walki.

Durant w całym spotkaniu miał ogromne problemy z trafieniem do kosza, co oczywiście w dużej mierze było zasługą obrony Artesta. Lider Thunder zdobył 26 punktów, ale z fatalną skutecznością 21.7% (5/23). Większość ze swoich punktów zaliczył z linii rzutów wolnych, gdzie trafił 14 razy na 15 prób. Westbrook również miał problemy z wykończeniem swoich akcji i na 20 rzutów trafił tylko 7 (35%) zdobywając 21 punktów. Znacznie lepiej spisywał się pod względem kreowania partnerów, zanotował 9 asyst i ani jednej straty.

To właśnie duet młodych liderów Thunder dał im 3-punktowe prowadzenie na 2 i pół minuty przed końcem spotkania. Durant i Westbrook zdobyli wtedy wszystkie punktów w serii 10-0. Sprawili, że Thunder byli o krok od przedłużenia tej serii. Niestety, od tego momentu zawodnicy gospodarzy nie powiększyli już swojego dorobku. Lakers też mieli w tym czasie problem z trafieniem do kosza, ale w najważniejszej akcji zdobyli punkty. Thunder nie potrafili rozegrać takiej akcji i zakończyli swój występ w tegorocznych playoffs. Odpadli, ale mogą być zadowoleni ze swojej gry. Dla większości ich zawodników był to debiut w fazie posezonowej, a mimo to, toczyli bardzo wyrównaną walkę z doświadczonymi Lakers. W tej rywalizacji na pewno dużo się nauczyli i to doświadczenie pomoże im w kolejnych latach, a biorąc pod uwagę jak szybko się rozwijają, w przyszłym sezonie będą czołową drużyną zachodu.
W drużynie gospodarzy wyróżniał się jeszcze Green, który zdobył 16 punktów, Krstic mający dougle-double: 11 punktów (9 w pierwszej kwarcie) i 11 zbiórek, a także Ibaka z 10 punktami i 8 zbiórkami.

Bryant w pierwszej połowie zdobył 14 punktów z niską skutecznością 38.5%. Natomiast w trzeciej kwarcie do niego należało aż 16 z 23 punktów drużyny gości. W czwartej kwarcie nie trafił tego ostatniego rzutu, ale trzeba pamiętać, że to on przerwał serię Thunder 10-0 i na nieco ponad 2 minuty przed końcem zmniejszył stratę do jednego punktu. To był mecz, w którym musiał poprowadzić swoją drużynę i zrobił, co do niego należało. W poprzednich 2 spotkaniach miał w sumie 25 punktów, wczoraj zdobył ich 32 (48% z gry, 3/4 za trzy). Na swoim koncie miał też 7 zbiórek i 3 asysty.  Lakers mogli także liczyć na Fishera. W tej serii nie grał on najlepiej, ale jak przystało na weterana, w ważnym meczu, wiedział jak pomóc swojej drużynie. Zaliczył 11 punktów (3/6 za trzy) i 6 asyst. Istotną rolę odegrali również rezerwowi. W poprzednich 3 meczach to zmiennicy Thunder mieli za każdym razem więcej punktów, ale wczoraj lepsi okazali się zawodnicy z ławki Lakers. Prowadzeni przez Browna, który trafił 4 z 5 rzutów i zdobył 11 punktów, rezerwowi mieli w sumie 30 punktów.

game 6: Jazz 112 - Nuggets 104

Bohater meczu: Carlos Boozer
Boozer i Williams rozegrali na prawdę fantastyczną serię, prowadząc Jazz do awansu. Wczoraj jednak rozgrywający gospodarzy miał problemy z faulami, przez co jego czas gry w drugiej połowie był ograniczony. Na szczęście Jazz mogli liczyć na Boozera, który rozegrał swój najlepszym mecz w rywalizacji z Nuggets. Zdobył 22 punkty (z czego 13 w drugiej połowie) trafiając 10 z 14 rzutów z gry, do tego dołożył imponujące 20 zbiórek i miał jeszcze 5 asyst. Był to jego trzeci mecz playoffs w karierze, w którym zanotował statystyki na poziomie 20-20. Natomiast czwarty raz w tej serii miał double-double na koncie.

Decydujące elementy
rzuty wolne: Jazz 34/51 – Nuggets 27/40
asysty: Jazz 26 – Nuggets 19

Tak jak Mavs, również Nuggets w meczu numer 6 dostali zaskakujące wsparcie od zawodnika dotychczas mało wykorzystywanego. I też, tak samo jak drużyna z Dallas, po wygraniu piątego spotkania, nie udało im się przedłużyć serii do meczu numer 7 i odpadli z playoffs z wynikiem 2-4.

Od końca pierwszej kwarty prowadzili Jazz, a Nuggets nie wyglądali na drużynę, która może im zagrozić w tym meczu. Przełomowy był dopiero faul techniczny Adriana Dantley'a na 4 minuty przed końcem drugiej kwarty. To był impuls dla Nuggets. Goście przegrywali 14-punktami, ale od tego momentu zanotowali serię 13-0. W tym czasie aż 9 punktów z rzędu zdobył Joey Graham. Bez wątpienia był on bohaterem tej kwarty. Zdobył wtedy 18 punktów trafiając 8 z 10 rzutów z gry, a w tej serii był to dla niego dopiero trzeci występ. Wczoraj pojawił się na parkiecie, ponieważ Nuggets grali bez Nene i musieli sięgnąć w głąb swojej ławki. Graham okazał się świetnym rozwiązaniem i dał swojej drużynie duże wsparcie. Dzięki niemu zaczęli odrabiać straty i pierwszą połowę zakończyli mając tylko 2 punkty mniej niż Jazz. Ich dobra passa trwała nadal w trzeciej kwarcie, którą rozpoczęli od serii 10-0 i objęli prowadzenie. W dwóch kolejnych akcjach za trzy trafił wtedy Billups, który w pierwszej połowie grał słabo i miał tylko 6 punktów (2/6 z gry). Natomiast w trzeciej kwarcie, to on prowadził Nuggets. Podczas gdy Williams w połowie kwarty musiał zejść na ławkę łapiąc czwarte przewinienie, Billups w tej części spotkania zdobył aż 17 punktów (3/4 za trzy).

Od połowy trzeciej kwarty, do połowy czwartej mecz był bardzo wyrównany. Na 6 i pół minuty przed końcem był remis po 95. Nuggets mieli realne szanse, by wywalczyć powrót do Denver, ale nie wytrzymali psychicznie w tych ostatnich minutach. Zaczęli pudłować, faulować, a sfrustrowani łapali też przewinienia techniczne. Jazz wykorzystali to i od czasu remisu odnotowali serię 9-0, uciekli swoim rywalom, a Nuggets już nie potrafili się podnieść po tym ciosie i musieli pogodzić się z końcem sezonu.
Billups ostatecznie zdobył 30 punktów (24 w drugiej połowie), trafiając 42% swoich rzutów z gry i 11 z 12 wolnych. Miał też 8 asyst i w końcu zanotował lepszy występ niż Williams. Jednak to nie wystarczyło, by wygrać. Anthony miał 20 punktów, ale zaliczył je z fatalną skutecznością 27% (6/22). Swoją niemoc strzelecką nadrabiał walcząc na tablicach (12 zbiórek) i kreując partnerów (5 asyst). Objawienie tego spotkania, Graham w drugiej połowie dołożył tylko 2 punkty (1/6), ale i tak mecz zakończył ze świetnymi statystkami: 21 punktów i 10 zbiórek. Zawiódł natomiast Martin (4 punkty i 4 zbiórki), na którego dobry występ Nuggets bardzo liczyli. Jazz udało się wygrywać bez Okura i Kirilenki, dla Nuggets strata trenera Karla i Nene był zbyt dotkliwa.

Williams miał wczoraj 10 asyst, ale po raz pierwszy w tej serii mniej niż 20 punktów, zdobył ich tylko 14 (40%). Jednak Jazz mieli inne opcje w ataku. 23 punkty zdobył Matthews, co prawda spudłował 8 z 12 rzutów z gry, ale aż 15 razy stawał na linii rzutów wolnych i 13 razy trafiał. Świetnie grał również Millsap, zanotował 21 punktów (64%), 11 zbiórek i 3 bloki. To on sprawił, że  brak Okura nie jest dla Jazz tak bolesny, jak mogło się wydawać.

Jazz rozegrali bardzo dobrą serię, mimo że nie grali w pełnym składzie i w pełni zasłużyli na awans. Duet Boozer-Williams jest we wspaniałej formie i jeśli nadal będą tak grać (jeśli Williamsowi nie przeszkodzi kontuzja, której doznał w ostatnich sekundach meczu), mogą poważnie zagrozić nierówno grającym Lakers.

game 6: Hawks 83 - Bucks 69

Bohater meczu: Jamal Crawford
Crawford czekał aż 9 sezonów, by po raz pierwszy zagrać w playoffs i nie ma zamiaru swojego debiutu zakończyć przegraną już w pierwszej rundzie. Jednak w meczu numer 5 zagrał fatalnie pudłując aż 14 z 18 rzutów i przyczynił się do 3 porażki Hawks. Wczoraj postarał się, żeby to się nie powtórzyło. W drugiej połowie zdobył 17 punktów, pomagając Hawks przetrwać i wymusić siódme spotkanie. Był najlepszym strzelcem tego spotkania z 24 punktami (47%), do tego dołożył 5 zbiórek i 2 asysty. Mimo że w swojej karierze jeszcze nigdy nie grał w playoffs, w tym ważnym meczu wiedział co zrobić i rozegrał najlepsze spotkanie tej serii. Crawford był jedynym zawodnikiem z ławki Hawks, który w tym meczu zdobył punkty, ale mimo to miał ich o 10 więcej niż zmiennicy Bucks. Wreszcie pokazał, dlaczego dostał nagrodę dla najlepszego rezerwowego.

Decydujące elementy
zbiórki (w ataku): Hawks 51 (15) – Bucks 42 (8)
trzecia kwarta: Hawks wygrali ją 29-11
Jennings & Salmons: w 3 poprzednich meczach, wygranych przez Bucks, razem zdobywali średnio 41.3 punktów, wczoraj mieli ich tylko 20
rezerwowi: Hawks 24 – Bucks 14

W pierwszej połowie mecz był bardzo wyrównany. Obie drużyny miał duże problemy z trafieniem do kosza i w rezultacie obie zdobył łącznie tylko 65 punktów. Dzięki trzem kolejnym trójką Delfino w drugiej kwarcie, to gospodarze schodzi na przerwę z przewagą 3 punktów. W trzeciej kwarcie Bucks mieli jeszcze większe problemy w ataku, podczas gdy Hawks wreszcie zaczęli trafiać. Gospodarze przez 8 minut trzeciej kwarty nie potrafili zdobyć punktu, co wykorzystali goście, odnotowując serię 19-0. Bucks w całej trzeciej kwarcie spudłowali aż 14 z 17 rzutów z gry, popełnili 5 strat i dopiero pod koniec Salmonsowi udało się wymusić faule i wolne. Hawks w tym czasie zdobyli 29 punktów ze skutecznością 52.4%. 15 punktów różnicy na początku czwartej kwarty było ogromną przewagą, biorąc pod uwagę jak bardzo ten mecz był zdominowany przez defensywę. Jednak Bucks nie byliby sobą, gdyby nie starali się jeszcze podjąć walki. Udało im się zanotować serię 10-0 i na 5 minut przed końcem po rzutach wolnych Stackhouse'a, tracili tylko 7 punktów do Hawks. Ale od tego momentu zdobyli już tylko 7 punktów i nie mieli szansy na zwycięstwo.

Hawks udało się w końcu wygrać mecz na wyjeździe i to w tak ważnym momencie. Teraz wracają do Atlanty i ponownie to oni mają większe szanse na awans do drugiej rundy. Wczoraj ich ofensywę razem z Crawfordem ciągnął Johnson, chociaż tak jak wszyscy miał ogromne problemy z celnością. Zdobył 22 punkty trafiając tylko 8 z 24 rzutów z gry. Horford zanotował drugie z rzędu double-double mając po 15 punktów i zbiórek. Natomiast Smith zdobył 10 punktów, do tego dołożył 9 zbiórek i 4 bloki.
Liderzy Bucks w meczu numer 6 nie stanęli na wysokości zadania. Jennings spudłował swoje pierwsze 6 rzutów z gry i pierwszy raz trafił dopiero pod koniec trzeciej kwarty. Ostatecznie na 15 rzutów spudłował aż 11 (w tym 1/9 za trzy) i zakończył mecz z 12 punktami, do tego miał ledwie jedną asystę. Salmons zaliczył 4 asysty i 6 zbiórek, ale tylko 8 punktów – 2/13 z gry, 0/3 za trzy. W sytuacji gdy takie problemy w ataku mają najlepsi strzelcy drużyny, nie dziwi fakt, że skuteczność z gry Bucks wyniosła 32.9% i zdobyli tylko 69 punktów. Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Delfino, który miał 20 punktów, z czego 13 w pierwszej połowie. Trafił 4 z 9 rzutów za trzy, a na swoim koncie miał jeszcze 6 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty. Dobrze spisywał się Thomas, miał 11 punktów i 9 zbiórek. Zawiedli natomiast rezerwowi, którzy odegrali tak kluczową rolę w poprzednim zwycięstwie. Hymn w wykonaniu Stackhosue'a to znacznie za mało.



Bucks nie udało się wykorzystać własnego boiska i dopingu kibiców, by wywalczyć awans do kolejnej rudny. Hawks okazali się lepsi, ale drużyna z Milwaukee ma jeszcze jedną szansę. W Atlancie będzie im trudniej wygrać, jednak mecz numer 5 pokazał, że jest to możliwe.

piątek, 30 kwietnia 2010

Dallas gone fishin'

źródło:nba.com

Od lewej: Chuck Norris, właściciel Dallas (Cowboys) Jerry Jones, Caron Butler, Mark Cuban, Dirk Nowitzki, Emmitt Smith, Kenny Smith. Po ciężkim sezonie dla ekipy z Teksasu przyszedł czas na odpoczynek.

Dallas gone fishin'!

Mistrzowie porażek z Dallas

Mavs zakończyli sezon 2009/10 już po pierwszej rundzie playoffs, a przecież mieli walczyć o tytuł.

Mark Cuban i Donnie Nelson zrobili wszystko, by stworzyć w Dallas bardzo silną drużynę. Przed sezonem Kidd dostał 3-letni kontrakt na $25 milionów, a Marion 5-letni na $40 milionów. W trackie rozgrywek pozyskano z Wizards Butlera i Haywooda. Mavs byli silni jak nigdy. Tylko Lakers mogli im zagrozić, ale na nich byli przygotowani. Butler miał grać przeciwko Bryantowi, a Haywood miał pomóc im w walce z podkoszowymi drużyny z LA. Mavs na finiszu rozgrywek bardzo walczyli o drugą pozycję na zachodzie, która miała im zapewnić nie tylko przewagę własnego parkietu w dwóch pierwszych rundach, ale też ewentualne stracie z Lakers dopiero w finale konferencji. To się udało, zajęli drugiej miejsce, ale gdyby wiedzieli co ich czeka w rywalizacji z siódmymi Spurs, na pewno woleliby znaleźć się niżej w tabeli. Było wiadomo, że doświadczona drużyna z San Antonio jest bardzo trudnym rywalem, nikt nie chciał się z nimi spotkać. Ale w końcu Mavs myśleli o wielkim finale, byli silniejsi niż Spurs. Po pierwszym meczu wszystko wyglądało bardzo dobrze, Mavs grali świetnie, a trójka liderów Spurs nie była im się w stanie przeciwstawić. Później, to Mavs byli bezradni. Poprawili sobie nastroje łatwo wygrywając mecz numer 5, ale to było tylko odroczenie wyroku. Przegrali wszystkie 3 spotkania w San Antonio, a przecież w fazie zasadniczej to oni byli najlepszą drużyną na wyjazdach, wygrywając na obcych parkietach 27 razy.

Mavs są największymi przegranymi ostatnich lat. To drużyna sezonu regularnego, w playoffs nie potrafią wygrywać. Z ostatnich 4 playoffs, 3 zakończyli na pierwszej rundzie. Natomiast przez ostatnie 10 sezonów (od 2000/01) wygrali łącznie aż 563 mecze w fazie zasadniczej. Tylko Spurs mieli więcej zwycięstw. Przez te 10 lat obie drużyny każdy sezon kończył z co najmniej 50 wygranymi i za każdym razem awansowali do playoffs. Ale podczas gdy Spurs w tym czasie zdobyli 3 mistrzostwa, Mavs mają na koncie tylko jeden nieudany występ w finale ligi. Lakers, którzy w ciągu ostatnich 10 sezonów wygrali 43 mecze mniej niż drużyna z Dallas, również 3 razy sięgali po mistrzostwo.

Mavs są mistrzami porażek w playoffs.

Najbardziej efektowną porażkę zanotowali, kiedy po raz pierwszy w historii klubu awansowali do finału NBA. W 2006 rozpoczynali playoffs z czwartej pozycji na zachodzie, ale to im nie przeszkodziło. Grali rewelacyjnie i dotarli do wielkiego finału, gdzie spotkali się z Heat. Wszyscy pamiętamy, jak tamte finały rozpoczęły się dla drużyny z Dallas. Wygrali dwa pierwsze mecze przed własną publicznością łącznie różnicą 24 punktów. Wydawało się, że są nie do zatrzymania, a Heat w tych dwóch spotkaniach zostali zupełnie rozbici. Mavs już szykowali się na sweep i świętowanie mistrzostwa. Na nieco ponad 6 minut przed końcem spotkania numer 3 prowadzili 13 punktami i już czuli, że mają trzecie zwycięstwo. I wtedy zdarzyło się to, czego nikt się nie spodziewał. Heat wygrali nie tylko ten, ale i kolejne 3 mecze, zabierając tytuł sprzed nosa Mavs. To była bolesna porażka.
Rok później Mavs byli bardzo zmotywowani, by ponownie zagrać w finale i tym razem, mając już większe doświadczenie, zdobyć mistrzostwo. Przez cały sezon udowadniali wszystkim, że to oni są najlepsi w lidze. Wygrali 67 spotkań i bez problemu zajęli pierwsze miejsce nie tylko na zachodzie, ale i w całej NBA. Po tak imponującej fazie zasadniczej, najlepszej w historii klubu, ich cel był tylko jeden - mistrzostwo. W pierwszej rundzie spotkali się z Warriors, którzy rzutem na taśmę zakwalifikowali się do playoffs. Drużyna z Oakland, prowadzona przez byłego trenera Mavs, Dona Nelsona, nie była dla nich wygodnym rywalem. W sezonie zasadniczym Mavs przegrali z nimi wszystkie 3 mecze, ale w playoffs to nie miało prawa się powtórzyć. Drużyna z Dallas była najlepsza w lidze i rozpoczynała właśnie swoją drogę po mistrzostwo. Jednak już na samym początku Warriors zaskoczyli gospodarzy i wygrali mecz otwarcia w Dallas. W drugim lepsi byli Mavs, ale potem przegrali 2 razy w Oakland. Tak jak w tym roku, także wtedy, w meczu numer 5 udało im się uniknąć porażki, przedłużyli serię. Ale już w szóstym spotkaniu Warriors przed własną publicznością zupełnie rozbili Mavs i awansowali do drugiej rudny. Najlepsza drużyna ligi odpadła. To była prawdziwa klęska.

W historii NBA chyba żadna inna drużyna nie zanotowała w ciągu 2 lat, tak spektakularnych porażek. Przegrali właściwie wygrany finał i mając numer jeden odpadli w pierwszej rundzie.

W rozgrywkach 2007/08 Mavs już tak nie dominowali. Natomiast w trackie sezonu zdecydowali się na poważny ruch transferowy i ściągnęli doświadczonego Kidda, oddając w zamian świetnie zapowiadającego się Harrisa. Kidd wprowadził Nets do 2 finałów i teraz miał pomóc Mavs. Ostatecznie faza zasadnicza nie zakończyła się dla nich najlepiej i zajęli dopiero 7 pozycję. W pierwszej rudzie spotkali się z Hornets, którzy byli objawieniem sezonu. To drużyna z Nowego Orleanu miała przewagę własnego parkietu i jako druga siła zachodu, byli faworytami tej serii. Jednak Mavs dysponowali większym doświadczeniem, co jest przecież tak ważne w playoffs. Poza tym, na własnej skórze przekonali się, że drużyna niżej rozstawiona też może wygrać. Niestety, im się nie udało, to co Warriors. Przegrali 1-4. Nie potrafili zatrzymać rewelacyjnego Paula.

W poprzednim sezonie Mavs zajęli 6 miejsce na zachodzie i w pierwszej rundzie trafili na Spurs. Mimo że byli na niższej pozycji, pokonali trzecią drużyną zachodu, wygrywając 2 z 3 meczów rozgrywanych w San Antonio. Odpadli w następnej rundzie, w pięciu meczach z Nuggets.
Zeszłoroczne playoffs, dały nadzieje, że ten zespół może coś jeszcze osiągnąć. W tym roku Mark Cuban zdecydował się na ogromne wydatki, by jak najbardziej wzmocnić swoją drużynę. W całej lidze tylko Lakers wydają więcej pieniędzy na zawodników. Ale oni są obrońcami tytułu i ciągle mają duże szanse na drugie mistrzostwo z rzędu. Natomiast Mavs po raz kolejny stracili szansę na pierwszy w swojej historii tytuł. Cubanowi znowu się nie udało i trudno powiedzieć, czy będzie jeszcze chciał w kolejnych latach wydawać aż tyle pieniędzy, nie mogąc doczekać się znaczącego sukcesu.

Przez te ostatnie 10 lat twarzami klubu z Dallas są Cuban i Nowitzki. Niestety, razem nie udało im się sięgnąć po ten upragniony tytuł. Nowitzki ma teraz opcję w kontrakcie zrezygnowania z kolejnego sezonu i zostania zostać wolnym agentem. Może powinien z tego skorzystać? On nie jest zawodnikiem, który potrafi poprowadzić zespół i zapewnić te najważniejsze zwycięstwa. Oczywiście pod względem indywidualnym ma imponujące występy, ale to nie daje sukcesów. Skoro w tym roku, z taki silnym składem nic nie wywalczył, to trudno liczyć na sukces w przyszłym sezonie, kiedy ta drużyna będzie jeszcze starsza. Dirk jest liderem Mavs i to w dużej on odpowiada za ich niepowodzenia. Może zamiana otoczenia i partnerów byłaby dla niego najlepszym rozwiązaniem? A Cuban mógłby poszukać sobie innego gwiazdora, zbudować wokół niego zespół i ponownie marzyć o mistrzostwie.

"I have a dream..."

źródło:yahoo.com

Mam sen jak pewien pastor z Atlanty. Sen, o dwóch niespodziankach, które się wydarzą dzisiejszej nocy. A tak całkiem serio wierzę w to, że Bucks przejdą do drugiej rundy, a Thunder doprowadzą do game 7.

A teraz niech podniesie rękę ten, kto uważał, że Bucks po 5 meczach będą prowadzić w serii. Oj, czyżby nikt się tego nie spodziewał? To co robi Skiles i spółka to majstersztyk. Bo jak inaczej nazwać te trzy zwycięstwa Kozłów z rzędu? Jak nazwać wyrwanie Jastrzębiom home-court advantage? Dokonują czegoś niesamowitego w grze z o wiele mocniejszym przeciwnikiem, spójrzcie chociażby na starting five obydwu drużyn. Spójrzcie na ławki obydwu zespołów, na wyniki sezonu zasadniczego. Nie do pojęcia jak dla mnie. Ale na tym polega magia NBA i playoffów.

Feer the Deer!





OKC dojrzewa szybciej niż myślicie. Owszem, LAL to aktualny mistrz, NBA mają Bryanta i Jacksona, ale Grzmotom naprawdę mało brakuje do Jeziorowców. Według mnie tylko 7-footera i jeszcze jednego sezonu. Sezonu, na ogranie się tych młodych graczy, nabranie doświadczenia i muskulatury (Durant!). Czas starych mistrzów powoli mija. Popatrzcie chociaż na Kobego. On nas dalej zaskakuje, ale 2 lata temu to był zupełnie inny gracz, szybszy, bardziej atletyczny. No ale nie o tym miałem pisać.

źródło:yahoo.com

Grzmoty nawiązały równorzędną walkę, co już jest sukcesem. Przecież wielu nie dawało szansy graczom Brooksa nawet na doprowadzenie do 6 meczu. Mam nadzieję, że zaskoczą nas wszystkich dziś, i doprowadzą do 7 spotkania. Kluczem będzie postawa Hardena i Westbrooka. Punkty tego pierwszego z ławki mogą przesądzić sprawę, a postawa tego drugiego może zdecydować o dalszym być albo nie być Thunder w playoffs.

P.S. Mam także sen o tym, że dobrze napiszę egzamin dojrzałości. Stąd moja mała aktywność, ale w połowie maja już wracam do regularnego pisania!

game 6: Spurs 97 - Mavs 87

Bohater meczu: George Hill
Hill pomógł Spurs wygrać mecz numer 4 i wczoraj znowu odegrał kluczową rolę, chociaż po pierwszej połowie miał tylko 4 punkty na swoim koncie. Świetnie zagrał w drugiej połowie, kiedy mecz zrobił się bardzo wyrównany. Wtedy Hill zdobył 17 punktów, z czego 10 w czwartej kwarcie. W momencie, gdy Mavs zbliżyli się na 4 punkty na początku czwartej kwarty, Hill odpowiedział celną trójką. Za trzy trafił również na nieco ponad 3 minuty przed końcem, powiększając przewagę gospodarzy do 8 punktów. Mavs już się po tym nie pozbierali. Ostatecznie Hill miał 21 punktów (58% z gry, 2/4 za trzy), 6 zbiórek i 2 asysty. To w dużej mierze dzięki jego fantastycznej grze w tej serii, Spurs awansowali do drugiej rundy. 

Decydujące elementy
pierwsza kwarta: Spurs wygrali ją 22-8
punkty po stratach: Spurs zdobyli ich 22 po 13 stratach gości, Mavs mieli zaledwie 4 po 8 stratach gospodarzy

Spurs wiedzieli, że jeśli chcą awansować do drugiej rundy, nie mogą zmarnować szansy zapewnienia sobie tego w San Antonio. Fantastycznie rozpoczęli to spotkanie, na początku drugiej kwarty prowadzili już 20 punktami i później co prawda pozwolili Mavs odrobić straty, ale są zbyt doświadczoną drużyną, by taki mecz przegrać.

Mavs w pierwszej kwarcie popełnili więcej strat (5) niż mieli celnych rzutów z gry (trafili tylko 4 z 18). Łącznie z początkiem drugiej kwarty, przez ponad 6 minut nie zdobyli punktu. Ich atak został zupełnie zniszczony przez Spurs. Goście opierali się właściwie tylko na rzutach z dystansu, które seryjnie pudłowali, nie wchodzili pod kosz i przez całą pierwszą kwartę ani razu nie stanęli na linii rzutów wolnych. Na taki strat nie może sobie pozwolić drużyna, która jest o krok od odpadnięcia. Gdyby nie fakt, że był to mecz o być albo nie być, Mavs prawdopodobnie nie nawiązaliby walki i mecz zakończyłby się blowoutem, tak jak poprzednio w Dallas. Jednak zawodnicy gości znaleźli w sobie determinacje i motywację, by się nie poddawać i walczyć do końca.

W drugiej połowie Mavs grali dobrze, nawiązali walkę ze Spurs. Znacznie częściej wchodzili pod kosz, wymuszali faule i rzuty wolne, ale cały czas musieli gonić swoich rywali, ponieważ zawalili pierwszą kwartę. Po takim początku Spurs byli w znacznie lepszej sytuacji i nawet gdy Mavs ich dogonili, to gospodarze ciągle mieli kontrolę nad tym spotkaniem. Zaprezentowali lepszą obronę, znacznie lepszą grę zespołową i teraz mogą przygotowywać się na stracie z Suns.

Kluczową rolę dla Mavs odegrał debiutant Beaubois. Wcześniej w tej serii grał tylko w 2 meczach, w sumie przez 10 minut. Natomiast wczoraj wszedł na parkiecie już w drugiej kwarcie. Trener Carlisle nie miał nic do stracenia. Przewaga Spurs była ogromna, najważniejsi zawodnicy zawodzili, dlatego postawił na Francuza i okazało się to świetnym ruchem. Beabuois dał Mavs impuls do ataku. To on jako pierwszy z zawodników gości stanął na linii rzutów wolnych, trafił też pierwszą trójkę, po tym jak jego koledzy spudłowali pierwsze 5 rzutów za trzy. Przez 6 minut gry w drugiej kwarcie zdobył 8 punktów pomagając Mavs przed przerwą zmniejszyć stratę do 13. W trzeciej kwarcie dołożył kolejne 8 punktów, ale już w czwartej stracił ważną piłkę na 45 sekund przed końcem, kiedy Mavs mieli tylko 6 punktów mniej niż Spurs. Nie można jednak było oczekiwać, że debiutant wygra dla nich mecz, on i tak zrobił dużo więcej, niż można było oczekiwać.
Na niespełna 5 minut przed końcem trzeciej kwarty Mavs objęli pierwsze i jak się potem okazało, jedyne prowadzenie w tym meczu. Dał im je Nowitzki trafiając za trzy. Niemiec rozegrał fantastyczną drugą połowę i robił, co móc, by uratować swoją drużynę przed zakończeniem sezonu. Natomiast w pierwszej połowie, tak jak cała drużyna, grał słabo, miał tylko 8 punktów i aż 4 faule. Na szczęście dla gości nie miał dalszych problemów z przewinieniami i mógł poprowadzić ofensywę Mavs. W drugiej połowie zdobył aż 25 punktów (64.3% z gry), z czego 15 w trzeciej kwarcie. Niestety jego starania nie wystarczyły.

Nowitzkie'go i Beaubois'a w ataku wspierał Butler, zdobył 25 punktów trafiając 50% rzutów z gry. Poza tą trójką, nikt w drużynie gości nie miał więcej niż 6 punktów. Tyle zaliczył Marion, natomiast Kidd i Terry łącznie zdobyli zaledwie 5, pudłując aż 11 z 13 rzutów z gry.

Najlepszym strzelcem Spurs był Ginobili, który zdobył 26 punktów (36.8%), do tego dołożył 5 asyst. Po ostatnich słabych meczach, dobrze zagrał Duncan, miał 17 punktów (47%), 10 zbiórek, 5 asyst, 3 bloki i 3 przechwyty. Parker zanotował tylko 10 punktów (42%), ale zaliczył też 8 asyst i 7 zbiórek.

Spurs są pierwszą drużyną, która zajmując 7 pozycję awansowała do drugiej rudny wygrywając serię do 4 zwycięstw. Natomiast ostatni raz siódemka wygrała w pierwszej rundzie w 1998, wtedy udało się to Knicks.

game 6: Suns 99 - Blazers 90

Bohater meczu: Jason Richardson
J-Rich był bohaterem tej serii. 3 razy zdobywał ponad 20 punktów i poprowadził Suns do 3 zwycięstw. Wczorajsze spotkanie rozpoczął od trafienia swoich pierwszych 3 rzutów za trzy i po pierwszej kwarcie miał 14 punktów, o 3 mniej niż cała drużyna gospodarzy. Kluczową rolę odegrał także w czwartej kwarcie, kiedy jego 7 kolejnych punktów dało Suns 9-punktową przewagę na 4 i pół minuty przed końcem. Cały mecz zakończył z dorobkiem 28 punktów. Trafił 62.5% rzutów z gry, w tym 5 na 8 za trzy. Na swoim koncie miał jeszcze 7 zbiórek, 2 asysty i 2 przechwyty.

Decydujące elementy
skuteczność z gry: Suns 47.3% - Blazers 38%

Blazers udało się wygrać 2 mecze w tej serii, ale na  trzecie zwycięstwo już nie było ich stać. Suns są dla nich zbyt silni, zwłaszcza, gdy tak rewelacyjnie gra Richardson. Drużyna z Portland miała za małe możliwości ofensywne, by im się przeciwstawić. Roy wrócił, starał się pomóc, ale nie był w stanie poprowadzić ataku swojej drużyny.

Wczorajszy mecz bardzo dobrze rozpoczęli Suns, od wyniku 17-6. Potem już tylko pewnie kroczyli do zwycięstwa. Blazers kilka razy zbliżali się do nich, ale goście za każdym razem uciekali. Na 34 sekundy przed końcem trzeciej kwarty, po serii 15-3 strata gospodarzy wynosiła już tylko 4 punkty, ale jeszcze przed ostatnią kwartą Suns powiększyli ją do 9. Blazers podjęli kolejną próbę i ostatnią część meczu rozpoczęli od serii 8-0, a na 8 minut przed końcem doprowadzili do remisu po 76. Szansa wywalczenia meczu numer 7 wydawała się coraz większa. Ale w tym momencie Suns odpowiedzieli serią 8-0, co dobiło Blazers.
W drużynie gospodarzy świetnie zagrali rezerwowi, zdobywając w sumie 49 punktów. 19 miał Webster, trafił 6 z 10 rzutów, w tym 3 na 4 za trzy. Był to jego najlepszy występ w tej serii, tak samo jak Fernandeza, który miał aż 5 celnych trójek na 6 prób i zaliczył 16 punktów. Znacznie gorszą skuteczność miał Bayless (33%), ale zdobył 12 punktów i zebrał 7 piłek. Niestety popisy zmienników nie wystarczyły, ponieważ bardzo słabo spisywali się podstawowi zawodnicy. Roy po raz pierwszy wyszedł w pierwszej piątce i zdobył 14 punktów, ale spudłował 12 z 16 rzutów z gry. Aldridge też nie trafił 12 rzutów (z 17), miał 16 punktów, 9 zbiórek i 5 bloków. Natomiast Miller, Camby i Batum zdobyli łącznie 11 punktów (5/15 z gry).

Drugim strzelcem Suns był Stoudemire z 22 punktami (60%). Tymczasem Nash nie prezentował się najlepiej i w pierwszej połowie popełnił aż 7 strat. Jednak w drugiej już nie powiększył tego dorobku. Poza tym, trafił tylko 2 z 7 rzutów z gry, ale w tym bardzo ważną trójkę, która dała Suns 10-punktową przewagę na 2 i pół minuty przed końcem, co przesądziło o ostatecznym wyniku. Nash zakończył mecz z 10 punktami i 6 asystami. Z ławki ponownie dobrą zmianę dał Dudley (12 punktów), a także Dragic (10), obaj trafili w sumie 5 razy za trzy.

Rookie of Year: Tyreke Evans



czwartek, 29 kwietnia 2010

Czwarta Kwarta na facebooku















Zapraszamy na nasze konto na facebooku


game 5: Bucks 91 - Hawks 87

Bohater meczu: John Salmons
Salmons stoczył bardzo wyrównany pojedynek z Johnsonem. Obaj świetnie grali przeciwko sobie w obronie, dlatego w ataku byli mało widoczni. Jednak w samej końcówce, podczas gdy Johnson siedział na ławce z sześcioma faulami, Salmons prowadził Bucks do zwycięstwa. W kluczowym momencie, w trakcie serii Bucks 14-0, zdobył 8 punktów, trafiając 5 z 6 wolnych i jedną trójkę. Ostatecznie zanotował 19 punktów (35.3% z gry), 6 zbiórek i 5 asyst.

Decydujące elementy
rzuty wolne (w czwartej kwarcie): Bucks 23/29 (15/18) – Hawks 13/17 (0/0)
rzuty za trzy: Bucks 8/19 – Hawks 2/11
czwarta kwarta: Bucks wygrali ją 30-18

Pierwsza połowa była bardzo wyrównana i żadna drużyna nie była w stanie uzyskać przewagi. Po kilku minutach trzeciej kwarty na tablicy wyników było 50-50, wtedy świetnie zaczęli grać Hawks. Zanotowali serię 17-4, uciekli Bucks i przejęli kontrolę nad meczem. Kilku punktowe prowadzenie utrzymywali bardzo długo, jeszcze na 4 minuty przed końcem mieli 9 więcej niż goście. Jednak w tym momencie wszystko się zmieniło. Bucks ruszyli do ataku, wymuszali faule i zdobywali łatwe punkty z wolnych. Wzmocnili też obronę i Hawks spudłowali 7 kolejnych rzutów z gry. Do tego, na 2 minuty i 15 sekund przed końcem gospodarze stracili Johnsona, który złapał szóste przewinienie i musieli radzić sobie bez swojego najlepszego strzelca. Serię Bucks 14-0 zakończył dopiero Horford, trafiając na 19 sekund przed końcem. Goście świetnie bronili w końcówce, nie pozwalając swoim przeciwnikom, zwłaszcza Crawfordowi, na oddanie rzutu za trzy. Dlatego zza linii musiał rzucać Horford i nawet trafił na 10 sekund przed końcem, zmniejszając stratę do 2 punktów. Ale było to już za późno, by zmienić losy tego spotkania. Bucks wygrali po raz trzeci z rzędu.

Hawks właściwie mieli już ten mecz wygrany. Przez większość drugiej połowy pewnie prowadzili i dopiero fatalna końcowa sprawiła, że teraz są krok od porażki w tej serii. Nie pomogły im nawet świetne występy Horforda i Williamsa. Środkowy gospodarzy zanotował 25 punktów (52.4% z gry) i 11 zbiórek, natomiast Williams ustanowił swój rekord kariery w playoffs zdobywając 22 punkty (8/10 z gry). Johnson po raz pierwszy w tej serii miał mniej niż 20 punktów, pudłując 10 z 16 rzutów zdobył ich tylko 13. Jednak do równie ciężkiej pracy w ataku i wielu niecelnych rzutów zmusił Salmonsa. Poza tym, lider Hawks zaliczył 6 zbiórek, 6 asyst, ale i też 6 fauli, przez co w decydującym momencie nie mógł pomóc swojej drużynie. Normalnie w takiej sytuacji rolę pierwszego strzelca przejmuje Crawford, ale świeżo upieczony zwycięzca Sixth Man Award zagrał wczoraj fatalnie. Spudłował aż 14 z 18 rzutów z gry i miał tylko 11 punktów.
Do tego zaskakującego zwycięstwa drużynę gości razem z Salmonsem poprowadził Jennings. Młody rozgrywający świetnie rozpoczął to spotkanie, trafił swoje pierwsze 5 rzutów i na początku pierwszej kwarty zdobył 12 punktów z rzędu dla Bucks. Cały mecz zakończył z dorobkiem 25 punktów (40%), 4 zbiórek i 3 asyst. Trzeba również zaznaczyć, że wykorzystał 7 z 8 wolnych, w tym 5 z 6 w ostatnich minutach czwartej kwarty. Trzecim strzelcem drużyny był Ridnour, zdobył 15 punktów trafiając 5 z 7 rzutów z gry. Natomiast Delfino, który w poprzednim meczu był nie do zatrzymania, tym razem miał problemy w ataku. Na jego 7 rzutów tylko 2 wpadły do kosza, ale w tym kluczowa trójka na 75 sekund przed końcem, która dała Bucks 4-punktową przewagę. Na samym finiszu bardzo ważną rolę odegrał również Ilyasova, który zebrał wtedy 2 ważne piłki na atakowanej tablicy, pozwalając Bucks ponowić akcje. Mecz zakończył mając po 7 punktów i zbiórek. Trzeba jeszcze wspomnieć o Thomasie, co prawda nie zdobył on żadnego punktu, miał problemy z faulami, ale też zrobił swoje. Zebrał 6 piłek, zaliczył 3 asysty i stanął na drodze Johnsona, wymuszając jego faul w ataku, szósty faul.

Po dwóch pierwszych meczach i dwóch łatwych wygranych Hawks, mało kto przewidywał, że Bucks doprowadzą do remisu w tej serii. Jeszcze mniej prawdopodobne wydawało się, że po dwóch słabych meczach w Atlancie, tym razem Bucks zagrają aż tak dobrze na wyjeździe i obejmą prowadzenie w serii. Bez wątpienia są największym objawieniem tych playoffs. Bez Boguta nie mieli mieć nawet szans na podjęcie wyrównanej rywalizacji, a teraz to oni prowadzą 3-2. Hawks natomiast są w bardzo trudnej sytuacji. Z ostatnich 11 meczów playoffs rozgrywanych na obcych parkietach, wygrali tylko jeden. Jeśli teraz przegrają w Milwaukee zakończą sezon, co będzie dla nich ogromną porażką i wielkim rozczarowaniem.
zdjęcia: yahoo.com

game 5: Nuggets 116 - Jazz 102

Bohater meczu: Carmelo Anthony
Melo po raz piąty w tej serii zdobył co najmniej 25 punktów, ale najważniejsze było to, że dostał wsparcie od swoich kolegów, dzięki czemu mógł poprowadzić ich do zwycięstwa. Ostatecznie miał na swoim koncie 26 punktów. Trafił tylko 37% swoich rzutów z gry, ale z 15 wolnych wykorzystał 12.  Poza tym, zebrał 11 piłek zaliczając drugie z rzędu i 10 w swojej karierze w playoffs double-double. Bardzo ważny był również fakt, iż tym razem nie miał problemów z faulami. Do tego, popełnił tylko jedną stratę, podczas gdy w poprzednich 3 meczach miał ich w sumie aż 18.

Decydujące elementy
rzuty wolne: Nuggets 33/42 – Jazz 19/25
rezerwowi: Nuggets 37 punktów, 16 zbiórek, 8 asyst – Jazz 16, 11, 5

Nuggets przetrwali. Zakończyli swoją serię 8 kolejnych porażek w meczach, w których ich rywale mogli zakończyć serie. Drużynie z Utah na to nie pozwolili i przedłużyli rywalizację o kolejne spotkanie.

W drużynie gospodarzy, w drugiej połowie świetnie zagrał duet liderów. Po pierwszej Anthony i Billups mieli razem tylko 15 punktów, które zdobyli z bardzo niską skutecznością 27%. Natomiast w drugiej połowie zanotowali 32 punkty, trafiając 53% swoich rzutów. Prowadzili drużynę, dzięki czemu Nuggets w drugiej połowie grali bardzo dobrze i systematycznie zyskiwali coraz większą przewagę nad gośćmi. W trzeciej kwarcie gospodarze zdobyli aż 36 punktów z imponującą skutecznością 72%, a 23 z tych punktów należały do duetu Melo-Billups. Natomiast na 5 minut przed końcem czwartej kwarty objęli 12-punktowe prowadzenie i było już właściwie po meczu. Ale dwójka gwiazdorów nie zapewniłaby Nuggets tej wygranej, gdyby nie wparcie ich partnerów. W poprzednich meczach byli osamotnieni, a teraz mimo nieobecności Nene od połowy drugiej kwarty, kiedy doznał kontuzji lewego kolana, dostali wystarczająco duże wsparcie.

Martin zdobył najwięcej punktów w playoffs od pięciu lat - 18 (6/9 z gry), do tego dołożył 9 zbiórek. Afflalo trafił wszystkie 5 rzutów z gry zaliczając 12 punktów. Świetnie spisywali się również rezerwowi. Smith trafił 4 z 5 trójek i zdobył 17 punktów, a Andersen dobrze zastępował Nene odnotowując 10 punktów, 7 zbiórek i 3 bloki. Przydatni okazali się również Lawson, który miał 6 punktów i 3 asysty, a także Petro z 6 zbiórkami na koncie.

W odróżnieniu od liderów Nuggets, tym razem osamotnieni byli gwiazdorzy Jazz. Williams i Boozer zagrali na najwyższym poziomie, ale sami nie byli w stanie zakończyć tej serii. Williams zanotował 34 punkty (50% z gry, 5/8 za trzy) i 10 asyst. Tym samym, jest drugim zawodnikiem w historii, który w pierwszych 5 meczach serii playoffs miał statystyki na poziomie co najmniej 20 punktów i 10 asyst (dokonał tego też Kevin Johnson). Boozer również miał imponujące statystyki: 25 punktów (60%) i 16 zbiórek. Jednak poza nimi, jeszcze tylko Millsap rozegrał dobre spotkanie: 16 punktów, 9 zbiórek i 3 bloki. Dwucyfrowy dorobek punktowy zanotował też Matthews – 15, ale spudłował 4 z 5 trójek, Miles po raz pierwszy w tej serii miał mniej niż 10 punktów (9), a Korver spudłował wszystkie swoje 6 rzutów.

W piątek w Salt Lake City rozegrany zostanie mecz numer 6. Jazz dostaną kolejną szansę, by zapewnić sobie awans do drugiej rudny, a we własnej hali byli dotychczas znacznie lepsi od Nuggets. Drużyna z Denver może mieć jeszcze większe problemy jeśli kontuzja Nene okaże się na tyle poważna, że wyeliminuje go z gry w następnym spotkaniu. Jednak w tym meczu Nuggets pokazali, że ich drużyna to znacznie więcej niż tylko Anthony i Billups. Zapowiada się bardzo ciekawy mecz.
zdjęcia: yahoo.com

środa, 28 kwietnia 2010

Koniec sezonu dla Bulls

Po zeszłorocznych playoffs, w których Bulls stoczyli fantastyczną rywalizację z broniącymi tytułu Celtics, oczekiwania w Chicago były bardzo duże. Co prawda w offseason z drużyny odszedł najlepszy strzelec, Ben Gordon, ale większość składu się nie zmieniła. Poza tym, najlepszy debiutant 2009, miał grać jeszcze lepiej i prowadzić drużynę do jeszcze większej liczby zwycięstw. Jednak nie wszystko potoczyło się tak, jak sobie wyobrażano.

W tych rozgrywkach Bulls grali falami i swoim kibicom zafundowali prawdziwą huśtawkę nastrojów. Rozpoczęli dość słabo i w połowie grudnia mieli 7 porażek więcej niż zwycięstw. Dopiero pod koniec grudnia zaczęli grać znacznie lepiej i częściej wygrywali. Zanotowali 21 zwycięstw w 31 meczach i pod koniec lutego byli już na plusie. Wydawało się, że bez większych problemów wywalczą sobie miejsce w playoffs. Jednak wtedy przegrali 10 meczów z rzędu i wypadli poza pierwszą ósemkę wschodu. Awans do fazy posezonowej był zagrożony. Na szczęście bardzo dobrze finiszowali, pomogła im też kontuzja Bosha i porażki Raptors. Jeszcze w samej końcówce przegrali z najgorszymi w lidze Nets i pozwolili się wyprzedzić drużynie z Toronto. Później jednak pokonali ich w bezpośrednim starciu i ostatecznie zapewnili sobie ósmą pozycję.

Warto przypomnieć, że jeszcze na początku grudnia pojawiało się sporo plotek na temat możliwego zwolnienia trenera Del Negro. Podobno już rozpoczęto poszukiwania jego zmiennika. Na szczęście dla trenera, jak i dla drużyny, władze klubu nie śpieszyły się z tą decyzją, nie mieli też odpowiedniego zastępcy i head coach dostał jeszcze trochę czasu. To wyszło Bulls na dobre. Del Negro potwierdził, że jest dobrym szkoleniowcem i drugi rok z rzędu wprowadził drużynę do playoffs. Mimo to, w Chicago nie ma silnej pozycji. O jego konflikcie z prezydentem klubu, Johnem Paxonem, było ostatnio bardzo głośno. Dlatego bardzo prawdopodobne jest, że nie pozostanie na ławce Bulls na kolejny sezon, mimo że ma wsparcie ze strony Rose'a i Noah, o którego minut gry kłócił się z władzami drużyny.

To właśnie Rose i Noah byli pierwszoplanowymi postaciami Bulls w tym roku. Rose nie zaczął sezonu najlepiej, ale już od grudnia grał na najwyższym poziomie, prowadził zespół do zwycięstw, a jego świetne występy zostały docenione wyborem do All-Star Game. Natomiast Noah stał się wreszcie czołową postacią drużyny i po raz pierwszy w karierze notował średnie na poziomie double-double. Niestety miał problemy zdrowotne i opuścił 18 spotkań. Wtedy było widać, jak ważną postacią jest on w Bulls. Bez niego zanotowali bilans 6-12.

Największym problemem Bulls była ofensywa. Po odejściu Gordona i przy słabej grze Salmonsa (do czasu transferu), średnia zdobywanych punktów Bulls spadła o prawie 5 w porównaniu z poprzednim sezonem. W rezultacie mieli jeden z najgorszych ataków w lidze. Nadrabiali to natomiast znacznie lepszą obroną.

Ostatecznie sezon zakończyli mając 41 wygranych, tak jak rok temu. W playoffs odpadli już po 5 meczach, ale dla nich najważniejsze jest, że ich młodzi liderzy mogli grać w tej fazie i nabierają cennego doświadczenia. Perspektywy na przyszłość w Chicago są bardzo dobre. W trakcie sezonu oddali oni Thomasa i Salmonsa, żeby zyskać większą swobodę finansową na nadchodzący offseason i będą mieć wystarczająco dużo pieniędzy, by do swojego świetnego duetu Rose-Noah dodać uznaną gwiazdę.

Koniec sezonu dla Heat

Heat przed tym sezonem nie dokonali znaczący wzmocnień, szykując się na offseason 2010. Zbierali kończące się kontrakty, dzięki czemu będą mieć dużo pieniędzy nie tylko, by zatrzymać Wade'a, ale również ściągnąć do Miami drugą gwiazdę. Jednak w związku z tym, Heat nie mogli liczyć na znacznie lepszy wynik niż w poprzednim sezonie. Przez większość rozgrywek byli na granicy 50% zwycięstw. Dopiero na samym finiszu  zaczęli seryjnie wygrywać (w 22 ostatnich meczach zanotowali 18 zwycięstw) i drugi rok z rzędu udało im się zająć piąte miejsce na wschodzie. W sumie te rozgrywki były dla nich czasem stagnacji, nie zrobili kroku na przód, ale też nie pogorszyli się. Wade jak zawsze był fantastyczny i prowadził Heat do zwycięstw. Niestety często brakowało mu odpowiedniego wsparcia.

W Miami bardzo liczono na Beasley'a. W swoim drugim roku na parkietach NBA miał stać się gwiazdą drużyny i znacząco pomóc Wade'owi. Ostatecznie Beasley miał średnio o prawie punkt i jedną zbiórkę więcej niż rok temu, ale nie było to efektem jego lepszej dyspozycji, tylko dłuższego czasu gry. Nie ma wątpliwości, że jest to zawodnik z dużym talentem, ale nie rozwija się tak, jak tego oczekiwano. Ma problemy w obronie, zawodzi też w ważnych meczach. W playoffs był mało widoczny i nie był w stanie wesprzeć Wade'a.

Również Chalmers zawiódł. Jako debiutant wystąpił we wszystkich 82 meczach w roli podstawowego rozgrywającego. Jednak w tym roku spisywał się znacznie gorzej, w efekcie czego stracił miejsce w wyjściowym składzie.

W postęp tej dwójki bardzo wierzono. Mieli oni stać się ważnymi postaciami przebudowywanej drużyny, ale po tym co pokazali w tym roku, w przyszłym sezonie może ich już nie być w Miami. Beasley jest co prawda jednym z dwóch zawodników Heat, którzy mają kontrakt na następny sezon, ale już przy okazji trade deadline sporo mówiło się, o tym, że drużyna szuka możliwości transferu z jego udziałem.

Teraz Heat czekają bardzo pracowite wakacje. Jeśli uda im się to, co jest ich celem, czyli zatrzymanie Wade'a i pozyskanie drugiej gwiazdy, za rok Heat w playoffs będą grać znacznie dłużej niż tylko przez 5 spotkań.

Zrób sobie plakat: Caron Butler

 zdjęcie: yahoo.com

game 5: Mavs 103 - Spurs 81

Bohater meczu: Caron Butler
Butler rozegrał fantastyczne spotkanie, ustanowił swój strzelecki rekord playoffs i poprowadził Mavs do tego ważnego zwycięstwa. Już w pierwszej połowie zdobył 19 punktów, w kluczowej trzeciej kwarcie miał ich 11, a cały mecz zakończył z dorobkiem 35 (50% z gry, 3/8 za trzy). Ale Butler pomagał gospodarzom nie tylko poprzez skuteczne kończenie akcji w ataku. Na swoim koncie miał również 11 zbiórek i 3 przechwyty.

Decydujące elementy
trzecia kwarta: Mavs wygrali ją 29-18
zbiórki (w ataku): Mavs 52 (14) – Spurs 41 (9)
punkty po stratach: Mavs zdobyli 24 po 18 stratach gości, Spurs tylko 7 po 12 stratach gospodarzy
skuteczność z gry: Mavs 44% - Spurs 35.9%

Mavs byli pod ścianą i po tej porażce nadal są, ale udało im się przetrwać i dalej są w grze. Zrobili to, co musieli. Przystąpili do tego meczu bardzo skoncentrowani, od początku walczyli na całym parkiecie, narzucili swój styl gry i nie dali Spurs minimalnych szans na zakończenie serii w tym spotkaniu. Kluczowa ponownie okazała się trzecia kwarta. Poprzednio to Spurs pewnie ją wygrali, teraz w tym czasie dominowali Mavs i uzyskali 20 punktową przewagę.

Już w drugiej kwarcie gospodarze mieli dwucyfrowe prowadzenie, ale Spurs przed przerwą zanotowali serię 11-2 i jeszcze mogli mieć nadzieję na dobrą drugą połowę. W pierwszej gości prowadził Parker, który zdobył wtedy 17 punktów trafiając 6 z 10 rzutów z gry. Jednak w trzeciej kwarcie Spurs zagrali fatalnie, trafili tylko 6 z 20 rzutów i pozwolili swoim rywalom przejąć pełną kontrolę nad spotkaniem. W tej części tercet gwiazd Spurs spudłował wszystkie swoje 8 rzutów z gry i zdobył tylko 6 punktów. W czwartej kwarcie odpoczywali, przygotowując się na następny mecz w San Antonio.

Ostatecznie najlepszym zawodnikiem Spurs był Parker, miał 18 punktów i 6 asyst. W drugim spotkaniu z rzędu bardzo słabo zagrał Duncan, który zaliczył tylko 11 punktów i 6 zbiórek. Również Ginobili nie był w stanie pomóc swojej drużynie (7 punktów), a bohater poprzedniego meczu, Hill zdobył 12 punktów.

Trener Carlisle przed tym meczem zdecydował się na zmianę w pierwszej piątce i w roli pierwszego środkowego wyszedł Haywood. Jako podstawy zawodnik spisał się bardzo dobrze. Skutecznie walczył w obronie z Duncanem, poza tym zaliczył 8 punktów, 8 zbiórek i 4 bloki. Natomiast dzięki fantastycznej grze Butlera, Nowitzki nie musiał być wczoraj pierwszą opcją w ataku. Jego 15 punktów w pełni wystarczyło, do tego dołożył jeszcze 9 zbiórek. 12 punktów zdobył Terry, a po 10 mieli Kidd i Marion. Kidd zaliczył także 7 zbiórek i 7 asyst.

Mavs udało się uniknąć odpadnięcia, ale ciągle są w bardzo trudnej sytuacji i muszą wygrać 2 następne spotkania, by kontynuować grę w playoffs. Spurs w tym meczu mieli komfort psychiczny, ponieważ nadal wystarczy im tylko jedno zwycięstwo, by awansować. Teraz czeka ich mecz w San Antoni, gdzie spisują się bardzo dobrze. Dlatego w spotkaniu numer 6 powinno być znacznie ciekawiej niż wczoraj i powinien to być znacznie bardziej wyrównany pojedynek.
zdjęcia: yahoo.com

game 5: Lakers 111 - Thunder 87

Bohater meczu: Pau Gasol
Lakers zniszczyli wczoraj Thunder, a najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem w ekipie gospodarzy był Gasol. Zdobył 25 punktów ze skutecznością 62.5%, zebrał 11 piłek i zaliczył 5 asyst. Rozegrał świetny mecz i w czwartej kwarcie razem z Bryantem i Artestem, mógł odpoczywać i spokojnie przyglądać się poczynaniu swoich kolegów z ławki.

Decydujące elementy
skuteczność z gry: Lakers 53.8% - Thunder 36.9%
punkty z kontrataku Thunder: zdobyli ich tylko 7, podczas gdy w dwóch poprzednich meczach mieli za każdym razem ponad 20 punktów z kontry
punkty po stratach: Lakers zdobyli 21 po 17 stratach gości, Thunder 8 po 13 stratach gospodarzy

U siebie Lakers są zupełnie inną drużyną i wczoraj zrewanżowali się Thunder za ostatnią dotkliwą porażkę w Oklahomie. Gospodarze zrobili to, co do nich należało, wygrali i pokazali swoim rywalom kto jest lepszy. Zupełnie zniszczyli ekipę gości i nawet przez chwilę nie pozwolili im na nawiązanie walki. Lakers rozpoczęli mecz od serii 10-0 i do samego końca utrzymali dwucyfrową przewagę. Nie potrzebowali nawet dużo punktów ze strony Bryanta. Kobe miał ich tylko 13, ale dołożył do tego 7 asyst i dobrze zagrał w defensywie przeciwko Westbrookowi. To on dał Lakers znak do ataku. Poza Gasolem, bardzo udany występ zanotował Bynum: 21 punktów (8/10 z gry), 11 zbiórek i 2 bloki. Artest skutecznie zatrzymywał Duranta i zdobył 14 punktów, trafiając 2 z 4 rzutów za trzy (w poprzednich 4 meczach 3/23 za trzy).

Thunder spudłowali pierwsze 13 rzutów z gry i pozwolili Lakers szybko uzyskać dużą przewagę. Pierwsze punkty z gry zdobył dopiero Durant po ponad 6 minutach spotkania. Tym razem młode gwiazdy nie błyszczały. Durant zanotował 17 punktów z niską skutecznością 35.7%. Natomiast Westbrook trafiał jeszcze rzadziej, bo tylko 31% jego rzutów wpadło do kosza. Zanotował 15 punktów, 6 asyst, 5 zbiórek i 3 przechwyty.

Teraz Thunder muszą szybko zapomnieć o tej porażce i w Oklahomie zagrać tak, jak we wcześniejszych 2 meczach. Siódme spotkanie będzie na pewno bardzo trudno wymusić, ale Thunder mogą jeszcze powalczyć.
zdjęcia: yahoo.com

game 5: Cavs 96 - Bulls 94

Bohater meczu: LeBron James
W pierwszej połowie lider Cavs oddał tylko 3 rzuty i miał 3 punkty na koncie. Większe zaangażowanie w ataku z jego strony nie było potrzebne, ponieważ świetnie spisywali się pozostali zawodnicy gospodarzy. LeBron natomiast zajął się innymi elementami gry, zanotował 5 zbiórek i 4 asysty. W drugiej połowie Bulls byli znacznie bardziej wymagającym rywalem i punty Jamesa były potrzebne. Zdobył wtedy 16, mimo że grał z urazem prawego łokcia. Z tego powodu ostatni rzut wolny wykonał lewą ręką i spudłował, jednak wcześniej rzucając normalnie trafił i powiększył przewagę do bezpiecznych 4 punktów. Ostatecznie tylko jednej asysty zabrakło mu do drugiego z rzędu triple-double: 19 punktów, 10 zbiórek i 9 asyst.

Decydujące elementy
rzuty za trzy: Cavs 10/26 – Bulls 2/10
rezerwowi: Cavs 28 punktów – Bulls 10 punktów

Cavs pod koniec drugiej kwarty uzyskali 12 punktowe prowadzenie i ze spokojem przystąpili do trzeciej kwarty. Jednak dla Bulls był to mecz o przetrwanie i nie zamierzali się poddawać. Drugą połowę rozpoczęli od serii 8-1 i spotkanie zrobiło się bardzo wyrównane. Ponownie gospodarzom udało się uciec na 9 punktów, kiedy do końca meczu pozostało 3 i pół minuty. Goście nadal się nie poddawali, chwilę później zanotowali serię 8-0 i mieli już tylko punkt straty. Szansa na zwycięstwo i przedłużenie tej serii była jeszcze większa, gdy Cavs mając 3 punkty przewagi stracili piłkę na 18 sekund przed końcem. Niestety Rose spudłował, później James powiększył przewagę do 4 i Bulls przegrali po raz czwarty.

W drużynie gości świetnie zagrali Rose i Deng, to właśnie oni pomogli swojej drużynie odrobić straty w samej końcówce. Rose zdobył 31 punktów, choć z niską skutecznością 44%, do tego dołożył 6 asyst i 3 zbiórki. Deng miał 26 punktów (53% z gry) i 6 zbiórek. Znacznie gorzej niż poprzednio spisywał się Noah. Zanotował 8 punktów i 9 zbiórek, ale też 7 strat.
Najlepszym strzelcem Cavs był Jamison, który aż 20 (7/11 z gry) ze swoich 25 punktów zdobył w pierwszej połowie. Dobrze zagrał również Shaq, zdobył 14 punktów, zebrał 8 piłek i był to dla niego najlepszy występ w tej serii. Problemy w ataku miał natomiast Williams, ze swoich 13 rzutów z gry spudłował aż 11 i zakończył mecz mając tylko 7 punktów, a także 5 asyst. Na szczęście Cavs mogli liczyć na Westa, który wchodząc z ławki zanotował 16 punktów i 4 asysty.

Cavs uporali się z Bulls i teraz szykują się na pojedynek z Celtics. Pierwszy mecz już w sobotę. Do tego czasu James musi poradzić sobie z kontuzją łokcia. Problemy z nim ma już od kilku tygodni i co jakiś czas uraz daje mu się we znaki. We wczorajszym meczu kontuzja się odnowiła. Trudno powiedzieć, jaki wpływ będzie miała na grę LeBrona w drugiej serii. Nie ma wątpliwości, że Cavs potrzebują zdrowego Jamesa, jeśli chcą myśleć o sięgnięciu po tytuł.
zdjęcia: yahoo.com

game 5: Celtics 96 - Heat 86

Bohater meczu: Ray Allen
W pierwszej połowie Allen zdobył tylko 4 punkty i nie był istotnym elementem ataku swojej drużyny. Natomiast w drugiej zaczął seryjnie trafiać i miał duży udział w ostatecznym zwycięstwie Celtics. W drugiej połowie Allen trafił aż 5 z 6 rzutów za trzy i zdobył 20 punktów. Do niego należała również ważna akcja w czwartej kwarcie. Kiedy Heat zbliżyli się na 3 punkty, Allen chwilę później zanotował akcję 2+1 i Celtics ponownie uciekli rywalom. Całe spotkanie zakończył z dorobkiem 24 punktów (60%), 3 zbiórek i 3 asyst. W serii z Heat pokazał, że jest w świetnej dyspozycji rzutowej. Co prawda w pierwszym meczu spudłował wszystkie 4 rzuty za trzy, ale w kolejnych czterech miał aż 19 celnych trójek na 32 próby (59.4%).

Decydujące elementy
rzuty za trzy: Celtics 7/12 – Heat 5/20
asysty: Celtics 28 – Heat 18

W trzeciej kwarcie prowadzenie gospodarzy wyniosło 21 punktów, ale pod koniec tej części spotkania Heat rozpoczęli serię 24-6. W rezultacie, na 10 minut przed końcem meczu, goście mieli już tylko 3 punkty straty. Wade w tym czasie zdobył 13 punktów, ale nie udało mu się poprowadzić Heat do drugiego zwycięstwa z rzędu. Celtics szybko odskoczyli na kilka punktów i pewnie wygrali. Lider gości po raz kolejny grał bardzo dobrze i był bliski osiągnięcia triple-double, zanotował 24 punkty, 10 asyst i 8 zbiórek. Jednak z drugiej strony, miał niską skuteczność z gry (41.7%) i popełnił aż 7 strat. Największe wsparcie dostał od Chalmersa, który wchodząc z ławki zdobył 20 punktów (46% z gry), z czego 9 w trzeciej kwarcie. Już sam Chalmers miał o 7 punktów więcej niż rezerwowi Celtics, ale to nie wystarczyło, by pokonać gospodarzy. Zawiedli partnerzy Wade'a z pierwszej piątki. Richardson ostatnio miał 20 punktów, teraz zakończył mecz tylko z czterema. Beasley w pierwszej połowie spudłował 3 rzuty z gry, zaliczył 3 straty i w drugiej już nie pojawił się na parkiecie. Również O'Neal, tak jak przez całą serię, zagrał bardzo słabo. 5-meczową rywalizację JO kończy z średnią 4.2 punktów przy fatalnej skuteczności 20.5%. Poza tym, zawodnicy Heat, tak jak poprzednio w Bostonie, także i tym razem mieli problemy ze zdobywaniem punktów. Co prawda i tak zdobyli najwięcej punktów w hali Celtics w tej serii, ale przy słabej skuteczności 39.2%.

W drużynie gospodarzy bliski triple-double był Rondo, na swoim koncie miał 16 punktów, 12 asyst i 8 zbiórek, a także 4 przechwyty. Wszechstronnością popisał się również Pierce. Poza zdobyczą 21 punktów, zanotował 7 zbiórek i 6 asyst. Garnett zakończył mecz z 14 punktami i 8 zbiórkami.

Celtics pokazali, że na własnym parkiecie są bardzo silni. W Miami walka była wyrównana, ale w Bostonie to oni dominowali. Teraz czeka ich starcie z Cavs i nie będą już mieć przewagi własnego parkietu.
zdjęcia: yahoo.com

Sixth Man Award: Jamal Crawford



wtorek, 27 kwietnia 2010

Koniec sezonu dla Bobcats

Bobcats odpadli z playoffs przegrywając z Magic 0-4. Sezon się dla nich zakończył, ale mogą być z niego zadowoleni.

Od początku swojego istnienia Bobcats z każdym kolejnym rokiem wygrywają coraz więcej spotkań. W poprzednim sezonie zanotowali bilans 35-47 i zajęli 10 miejsce na wschodzie. Zgodnie z dotychczasowym trendem, obecny sezon miał być lepszy. Dlatego coraz bardziej realnym celem był pierwszy w ich historii awans do playoffs. Z takim nastawieniem Bobcats przystępowali do tych rozgrywek, ale już pierwsze mecze pokazały, że znalezienie się w gronie najlepszych na wschodzie nie będzie łatwe.

Bobcats rozpoczęli sezon od dotkliwej porażki w Bostonie, kiedy gospodarze pozwolili im na zdobycie zaledwie 59 punktów. W kolejnych 4 meczach wygrali 3 razy, ale potem zanotowali serię 7 porażek z rzędu. Największym problemem był atak. W pierwszych 12 spotkaniach ich średnia zdobywanych punktów wynosiła zaledwie 84. Potrzebowali znaczącego wsparcia ofensywy. Wtedy władze klubu podjęły świetną decyzję dokonując transferu z Warriors. Do Charlotte trafił Jackson, który od razu stał się pierwszym strzelcem drużyny. Z nim w skaldzie Bobcats zaczęli grać znacznie lepiej i pięli się w górę tabeli. Najlepszy w ich wykonaniu był styczeń, kiedy wygrali aż 12 z 16 meczów. Od tego momentu było wiadomo, że Bobcats mają bardzo duże szanse na miejsce w pierwszej ósemce wschodu. Jeszcze zanim zagwarantowali siebie 7 pozycję w tabeli i po raz pierwszy w historii wystąpili w playoffs, Gerald Wallace został pierwszym zawodnikiem Bobcats, który zagrał w Meczu Gwiazd.
Ostatecznie Bobcats zanotowali bilans 44-38, najlepszy w swojej historii. Pod względem ataku byli jedną z najgorszych drużyn, ale w defensywie nie mieli sobie równych. Tracili średnio tylko 93.8 punktów, co było najlepszym wynikiem w tym sezonie w NBA. To właśnie dzięki obronie wreszcie przebili się do grona najlepszych drużyn ligi.

Bardzo ważnym wydarzeniem dla klubu była również zmiana właściciela. W marcu stery w Charlotte przejął Michael Jordan i teraz to on będzie budował przyszłość drużyny. Na pewno postara się, by za rok Bobcats zrobili kolejny krok i nie tylko zagrali w playoffs, ale także powalczyli o awans do drugiej rudny. Z najważniejszych zawodników, tylko Feltonowi kończy się kontrakt. Poza tym, potrzebne jest kilka zmian w składzie i wzmacnianie przede wszystkim siły ofensywnej. Pozostaje jeszcze pytanie o przyszłość Larry'ego Browna? Spekuluje się, że posadą trenerską kusić go będą Sixers, możliwe jest również objęcie przez Browna stanowiska prezydenta klubu z Filadelfii, ale nie można wykluczyć, że Jordanowi uda się przekonać go do pozostania w Północnej Karolinie.

Bez wątpienie ten sezon był przełomowy w krótkiej historii Charlotte Bobcats.

Fear the Deer

Bucks dwukrotnie pokonali Hawks w Milwaukee i doprowadzili do remisu w serii. Zawodnicy z Atlanty mają się czego obawiać w kolejnych meczach. W końcu to oni są faworytami, a w ostatnich dwóch spotkaniach mieli problemy, żeby w ogóle nawiązać walkę z gospodarzami. Może w Atlancie ponownie wygrają, ale potem i tak czeka ich powrót do Milwaukee...

Natomiast Bogut ma powody do zadowolenia z gry swoich kolegów, może się trochę pobujać na ławce i pośpiewać razem z kibicami

game 4: Magic 99 - Bobcats 90

Bohater meczu: Vince Carter
Carter pomógł Magic zakończyć tą serię zdobywając jak dotąd najwięcej punktów w tych playoffs. W pierwszej połowie miał ich tylko 7, ale w drugiej dołożył 14 i po raz pierwszy zakończył mecz z dorobkiem ponad 20 punktów. Także po raz pierwszy w tej serii trafił za trzy, chociaż nadal na dystansie nie spisywał się najlepiej i kończy rywalizację z Bobcats z jedną celną trójką na 17 prób. Poza tym, we wczorajszym meczu zanotował 4 asysty i 3 zbiórki.

Decydujące elementy
rzuty wolne: Magic 30/42 – Bobcats 21/33
rzuty za trzy: Magic 13/33 – Bobcats 5/19
czwarta kwarta: Bobcats przez ponad 8 minut nie trafili rzutu z gry, w tym czasie zdobyli tylko 9 punktów z wolnych, a Magic powęszyli swoje prowadzenie z 2 do 11

Bobcats robili, co mogli, by przedłużyć tą serię chociażby o jeszcze jeden mecz. Prowadzili z Magic bardzo wyrównaną walkę. W drugiej kwarcie uzyskali 7-punktowe prowadzenie i jeszcze na początku drugiej połowy mieli przewagę. Później to Magic prowadzili, ale gospodarze cały czas byli tuż za nimi. Natomiast w czwartej kwarcie ponownie zawiedli. Na 7 minut przed końcem mieli tylko punkt straty, ale wtedy Pietrus zakończył dwie kolejne akcje celnymi trojakami, chwilę później za trzy trafił Nelson i po wolnym Cartera, Magic uzyskali najwyższą przewagę w tym meczu - 11 punktów. Goście nie pozwolili już sobie odebrać tego zwycięstwa i Bobcats musieli pogodzić się z czwartą porażką.
W drużynie gospodarzy świetnie zagrał Thomas. W poprzednich meczach był mało widoczny, a wczoraj wchodząc z ławki był najlepszym strzelcem Bobcats. Zdobył 21 punktów ze skutecznością 75% i zebrał 9 piłek. Wallace zanotował 17 punktów, 5 zbiórek i 4 asysty, natomiast Jackson zupełnie zawiódł w ataku. Zakończył mecz z dorobkiem ledwie 8 punktów pudłując 9 z 11 rzutów z gry. Miał co prawda 8 asyst, ale też i 4 straty. To nie był występ, jakiego oczekuje się od lidera drużyny, która jest o krok od zakończenia sezonu.

Howard, który zyskał nowy pseudonim „Foul on You”, ponownie miał problemy z faulami i ponownie z ich powodu musiał opuścić parkiet przed czasem. Wczoraj grał najkrócej w tej serii, bo tylko 23 minuty, ale po raz pierwszy udało mu się zebrać ponad 10 piłek (13). W ataku nie pomógł swojej drużynie mając tylko 6 punktów (2/6 z gry, 2/7 z wolnych). Tak więc, Howard kończy tą serię z średnimi 9.8 punktów i 9.3 zbiórek przez 26.5 minut gry. Trójka środkowych Bobcats wykonała dobrą pracę ograniczając jego poczynania. Mimo to Magic łatwo awansowali i jako jedyni w tegorocznej pierwszej rundzie nie przegrali żadnego meczu. To pokazuje, jak ogromną głębią składu dysponuje Van Gundy.

Faule Howarda oczywiście oznaczały dużo minut gry dla Gortata, dokładnie 25. Po raz trzeci w tych 4 meczach spędził na parkiecie co najmniej 20 minut. W sezonie rzadko mu się to zdarzało, a teraz w playoffs jest bardzo często wykorzystywany. W meczu numer 4 Marcin zdobył 6 punktów trafiając 3 z 5 rzutów z gry i zanotował też 6 zbiórek (3 w ataku). Jego twardą grę poczuli wczoraj Augustin, który spadł na plecy po faulu Gortata, a także Pietrus, którego Marcin biegnąc po piłkę uderzył łokciem w nos.

W drużynie Magic dobrze zagrali Lewis (17 punktów trafiając 4 z 7 rzutów za trzy), Barnes (14 punktów i 8 zbiórek), Nelson (18 punktów) i wchodzący z ławki Pietrus (13).

Bobcats są jedyną drużyną, która w tych playoffs nie wygrała. Swój debiut w playoffs kończą już po 4 meczach. Dla Magic natomiast jest to pierwszy w ich historii sweep w serii do 4 zwycięstw. Pod koniec sezonu trener Van Gundy nie oszczędzał swoich zawodników i rzeczywiście dzięki temu Magic rozpoczęli playoffs bardzo dobrze. Trochę odpoczynku dostaną teraz, kiedy będą czekać na wyłonienie swojego rywala z serii Hawks-Bucks, która potrwa co najmniej 6 spotkań.

game 4: Bucks 111 - Hawks 104

Bohater meczu: Carlos Delfino
Delfino fantastycznie rozpoczął to spotkanie. W pierwszej kwarcie trafił 3 razy za trzy i zdobył 13 punktów. W dalszej części meczu nadal świetnie trafił z dystansu, prowadząc Bucks do zwycięstwa. Ostatecznie zanotował 22 punkty (57% z gry), trafiając aż 6 trójek na 8 prób. W pierwszych 3 meczach Argentyńczyk zdobył łącznie tylko 18 punktów z niską skutecznością 28%, a za trzy spudłował 9 z 11 rzutów.

Decydujące elementy
punkty z pomalowanego: Bucks 44 – Hawks 26
rzuty wolne: Bucks 28/32 – Hawks 18/21

Ofensywa Bucks w tym meczu nie opierała się tylko na Delfino, gospodarze dysponowali trzema strzelbami. Pozostałe dwie to: Jennings, który zdobył 23 punkty (56.3% z gry) i Salmons z 22 (66.7%). Rozgrywający gospodarzy miał jeszcze 6 asyst i 4 zbiórki, natomiast Salmons świetnie zagrał w drugiej połowie, kiedy zaliczył 16 ze swoich punktów. Poza tym, Bucks mogli liczyć również na Thomasa (9 punktów i 9 zbiórek), a przydatny okazał się też jego zmiennik, Gadzuric (7 punktów, 5 zbiórek i 2 bloki). Tak samo, jak w poprzednich meczach, także tym razem spośród rezerwowych wyróżniał się Ilyasova, który miał 11 punktów i 5 zbiórek.

Wczorajsze spotkanie było znacznie bardziej wyrównane niż wcześniejsze mecze tej serii, ale przez większość czasu przewaga była po stronie gospodarzy. Prowadzenie Bucks powiększyli na początku trzeciej kwarty, a zakończyli ją mając 13 punktów więcej. W drugiej połowie Hawks cały czas mieli kilka punktów straty. W samej końcówce udało im się zbliżyć na 5 punktów, ale na nic więcej Bucks im nie pozwolili i doprowadzili do remisu w serii.

Po dwóch łatwo wygranych meczach w Atlancie, wydawało się, że Hawks dość szybko zakończą tą serię. Jednak Bucks mimo osłabienia nie poddają się, walczą i we własnej hali są znacznie lepsi niż trzecia drużyna wschodu.
W drużynie gości ponownie najlepszym zawodnikiem był Johnson. W pierwszej połowie spudłował 5 z 7 rzutów i miał tylko 8 punktów, ale w drugiej to on ciągnął atak Hawks zdobywając 21 punktów (60% z gry). Poza tym, zanotował 9 asyst i 4 zbiórki. W odróżnieniu od meczu numer 3, wczoraj Johnson dostał wsparcie i również Hawks mieli 3 zawodników z co najmniej 20 punktami. Najlepszy mecz w tej serii rozegrał Crawford mając 21 punktów (50%). Smith dołożył 20 punktów, a także 9 zbiórek. Niestety, to nie wystarczyło. Hawks mieli problemy w obronie i nie potrafili zatrzymać ataków swoich przeciwników. Bucks trafili aż 55% swoich rzutów z gry, podczas gdy w pierwszych 2 meczach Hawks nie pozwolili im na wyższą skuteczność niż 45%.

Hawks kontynuują swoją fatalną grę na wyjazdach w fazie posezonowej. W ostatnich 3 playoffs wygrali tylko jedno spotkanie wyjazdowe na 10 rozegranych.

game 5: Suns 107 - Blazers 88

Bohater meczu: duet Frye-Dudley
Dwójka rezerwowych Suns trafiła w sumie 8 razy za trzy i zdobyła 39 punktów. Byli ogromnym wsparciem w ataku dla pierwszej piątki.
Frye w pierwszym meczu tej serii miał 12 punktów, ale w kolejnych trzech zdobył w sumie tylko 14 przy fatalnej skuteczności 22.7% z gry i 13% za trzy. Wczoraj zaliczył 20 punktów, z czego 13 w pierwszej połowie. Trafił aż 7 z 11 rzutów z gry, z czego 3 na 5 za trzy, a na swoim koncie miał jeszcze 8 zbiórek. Dudley również we wcześniejszych spotkaniach nie był przydatny w ataku. Pierwsze 4 mecze w jego wykonaniu to ledwie 13 punktów ze skutecznością 28%. W piątym meczu aż 11 punktów miał w samej czwartej kwarcie, a ostatecznie zanotował ich 19 (60% z gry, 5/9 za trzy).

Decydujące elementy
rezerwowi: Suns 55 punktów – Blazers 23 punkty
zbiórki (w ataku): Suns 41 (15) – Blazers 29 (9)
rzuty wolne: Suns 29/32 – Blazers 17/24 (w pierwszej połowie goście tylko 6 razy stawali na linii)

Pierwszy mecz numer 5 w tych playoffs nie zachwycił i był bardzo jednostronny. Suns w drugiej kwarcie objęli prowadzenie, a potem już tylko je powiększali. W własnej hali zawodnicy Suns zagrali bardzo dobrze, a Blazers nie potrafili się im skutecznie przeciwstawić, chociaż to oni trafili pierwsze 7 swoich rzutów i na starcie prowadzili 18-4.
Gwiazdorzy Suns nie musieli się wysilać, ponieważ dostali bardzo duże wsparcie ze strony zmienników. Dlatego gospodarzom nie przeszkodziła ani słaba pierwsza połowa Nasha (spudłował 3 rzuty i miał tylko 3 punkty), ani słaba druga połowa  w wykonaniu Richardsona (po zdobyciu 11 punktów w pierwszej, w drugiej miał tylko 2, 1/5 z gry). Nash zagrał dobrze w trzeciej kwarcie, w której zanotował 14 punktów (9/9 z wolnych), poza tym miał 10 asyst i w czwartej kwarcie mógł już odpoczywać, przygotowując się na mecz numer 6. Stoudemire zdobył 19 punktów (7/11) i zebrał 5 piłek.

Pierwszym strzelcem Blazers był Miller. Już w pierwszej kwarcie zdobył 10 punktów, pomagając swojej drużynie bardzo dobrze rozpocząć ten mecz. Jednak w następnych trzech kwartach do swojego dorobku dołożył tylko 11 punktów. Po 17 zanotowali Aldridge i Bayless. Natomiast Roy, którego powrót do gry pomógł Blazers doprowadzić do remisu w tej serii, tym razem już tak nie zainspirował swoich kolegów, nie był też w stanie pomóc im na parkiecie. Zdobył 5 punktów pudłując 5 z 7 rzutów z gry.