sobota, 8 maja 2010

game 3: Suns 110 - Spurs 96

Bohater meczu: Goran Dragic
W tych playoffs Dragic miał już dwa mecze, w których zdobył po 10 punktów, ale poprzednie spotkanie było jego najgorszym, spudłował wszystkie 5 rzutów z gry i zakończył z zerowym dorobkiem punktów. Wczoraj natomiast rozegrał swój mecz życia, najlepszy i najważniejszy w dotychczasowej karierze.
Suns wychodzili na czwartą kwartę przegrywając jednym punktem, a chwilę po rozpoczęciu Dragic zdobył punkty dające drużynie gości pierwsze prowadzenie w meczu. Potem znowu trafił, następne dwie akcje wykończył Barbosa, Spurs skutecznie odpowiadali i mecz zrobił się przez chwilę bardzo wyrównany. Na niespełna 9 minut przed końcem było 80-78 dla gości. Od tego momentu Dragic zdobył 11 z kolejnych 13 punktów Suns, zanotował nawet akcję 3+1. W rezultacie Suns uciekli na 9 punktów. Chwilę później przewaga wzrosła do 14 i trener Gentry nawet nie musiał wprowadzać do gry swoich podstawowych zawodników. Rezerwowi, prowadzeni przez Dragica, wygrali ten mecz. W czwartej kwarcie zdobył on 23 ze swoich 26 punktów, trafił wtedy 9 z 11 rzutów z gry, w tym wszystkie 4 za trzy (w całym meczu 5/5 za trzy). To był fantastyczny występ, który zaskoczył Spurs. Gospodarze byli bezradni i nie mieli pomysłu jak zatrzymać Dragica.

Decydujące elementy
czwarta kwarta: Suns wygrali ją 39-24
rezerwowi: Suns 48 punktów – Spurs 28 punktów
rzuty za trzy: Suns 15/26 – Spurs 8/16

Po dwóch porażkach w Phoenix, Spurs wiedzieli jak ważny dla nich jest ten mecz. Musieli go wygrać i od samego początku spisywali się znacznie lepiej niż w poprzednich spotkaniach. Po pierwszej połowie prowadzili 6 punktami i co najważniejsze, udało im się w tym czasie ograniczyć atak Suns. Pozwoli gościom zdobyć 44 punkty ze skutecznością 44%. Natomiast w ofensywie, poza Duncanem i Ginobili'm, którzy zdobyli po 10 punktów, jeszcze 4 zawodników miało po 6 punktów. Wyglądało na to, że liderzy wreszcie dostają potrzebne wsparcie. Niestety w drugiej połowie ani ich atak, ani obrona nie funkcjonowały już tak dobrze. Suns przez kolejne 24 minuty zdobyli aż 66 punktów z imponującą skutecznością 62.5%, a do tego trafili aż 9 z 12 rzutów za trzy. Spurs byli bezsilni w defensywie, a w ataku brakowało im strzelców.

Najlepiej zagrał Ginobili, zdobył 27 punktów (59% z gry), zanotował też 5 asyst i 3 przechwyty. Duncan w drugiej połowie dołożył już tylko 5 punktów i mecz zakończył z dorobkiem 15. Miał jeszcze 12 zbiórek i 3 bloki. Zawiódł Parker. W poprzednich meczach wchodząc z ławki zdobywał przynajmniej 20 punktów. Teraz rozpoczął mecz w pierwszej piątce i grał bardzo słabo, choć było to też związane z urazem barku. Ostatecznie trafił ledwie 5 z 17 rzutów z gry (2/10 w drugiej połowie) i miał 10 punktów. Zupełnie nieprzydatni w ofensywie byli również Jefferson i Hill, na których tak bardzo liczono, po ich dobrych występach w pierwszej rundzie. Wczoraj razem zdobyli tylko 12 punktów pudłując 14 z 16 rzutów. Spurs jednak dostali wsparcie od innych zawodników. Bonner miał 3 celne trójki i 11 punktów, McDyess zanotował 12 punktów i 10 zbiórek, a Blair po 6 punktów i zbiórek. Niestety dla gospodarzy, ich wsparcia dla liderów nie można porównać do tego, co zrobili wczoraj rezerwowi Suns.

Czwartą kwartę Suns rozpoczęli w rezerwowym składzie, Hill był jednym zawodnikiem z pierwszej piątki na parkiecie. Ale to właśnie zmiennicy poprowadzili drużynę do zwycięstwa. Barbosa zdobył wtedy 7 ze swoich 13 punktów (71% z gry, 2/2 za trzy). Frye w całym meczu miał 9 punktów (3/5 za trzy) i 5 zbiórek, a jego trójka pod koniec czwartej kwarty była postawieniem kropki nad i. Dudley nie zdobył ani jednego punktu, ale zrobił swoje w obronie. Natomiast Hill zanotował 18 punktów ze skutecznością 64% z gry. Z takim wsparciem, trójka liderów nie musiała się wysilać.

Stoudemire zdobył tylko 7 punktów (3/10 z gry), do tego miał 8 zbiórek, 4 asysty i 3 bloki, a całą czwarta kwartę przesiedział na ławce. Wtedy odpoczywał również Richardson, który zakończył mecz z dorobkiem 21 punktów (5/7 za trzy). Nash wszedł do gry dopiero na ostatnie minuty spotkania, by przypieczętować trzecie zwycięstwo nad Spurs. Zanotował 16 punktów, 6 asyst i 8 zbiórek.

Suns prowadzą już 3-0 i są o krok od awansu do finału konferencji. Spurs na pewno jeszcze powalczą, może uda im się przedłużyć tą serię, ale już jej nie wygrają. Ich wiek jednak ma znaczenie. Na pierwszą rundę i Mavs starczyło im sił, ale już nie potrafią nadążyć za bardzo szybko grającymi Suns.

game 3: Cavs 124 - Celtics 95

Bohater meczu: LeBron James
Przed wczorajszym meczem wszyscy zastanawiali się, w jakim stanie jest łokieć LeBrona. Po pierwszej kwarcie nie było już wątpliwości, że jest w bardzo dobrym stanie i nie przeszkadza już liderowi Cavs. James w pierwszej kwarcie trafił 8 z 10 rzutów z gry i wszystkie 5 wolnych zdobywając 21 punktów. Tym samym ustanowił rekord klubu z Cleveland pod względem ilości punktów w jednej kwarcie w playoffs. Dzięki jego świetniej grze Cavs szybko objęli prowadzenie, którego nie oddali do samego końca. Po dwóch słabszych meczach, tym razem James znowu był nie do zatrzymania. Ostatecznie zdobył 38 punktów ze skutecznością 64%, do tego dołożył 8 zbiórek, 7 asyst i 2 bloki. Z tak grającym LeBronem, Cavs ponownie wyglądają jak poważni pretendenci do tytułu.

Decydujące elementy
pierwsza kwarta: Cavs wygrali ją 36-17
skuteczność z gry: Cavs 59.5% - Celtics 42.7%
zbiórki: Cavs 45 – Celtics 30
punkty z pomalowanego: Cavs 50 – Celtics 32

W pierwszych dwóch meczach James nie grał na wysokich obrotach, a Cavs przez większość czasu jakby się oszczędzali i dopiero pod koniec ruszali do ataku. Wczoraj wreszcie od samego początku zagrali na najwyższym poziomie. Prowadzeni przez Jamesa byli bardzo skuteczni w ataku, a do tego bardzo dobrze grali w obronie, zatrzymując Celtics. W pierwszej kwarcie gospodarze zdołali zdobyć zaledwie 17 punktów (4 mniej niż sam James) pudłując 16 z 22 rzutów z gry. W rezultacie Cavs zakończyli pierwszą kwartę mając aż 19 punktów więcej, ustawili sobie ten mecz i już do końca utrzymywali bardzo wysoką przewagę. Celtics nie byli nawet w stanie choć w części zmniejszyć tej straty, która wyniosła nawet 35 punktów. Po pierwszej połowie goście prowadzili 22 punktami, a w pierwszych dwóch meczach w tym czasie znacznie lepiej spisywali się Celtics. U siebie zostali zniszczeni już na samym początku i zupełnie nie przypominali drużyny, która pokonała gospodarzy w Q Arena.

W drużynie gości 6 zawodników miało dwucyfrowy dorobek punktowy. Drugim strzelcem był Jamison, który zdobył 20 punktów i zaliczył równocześnie pierwsze double-double w tej serii zbierając 12 piłek. Wchodzący z ławki West miał 14 punktów trafiając 5 z 7 rzutów. Po 12 zanotowali Shaq i Williams. Warto dodać, że center Cavs trafił 5 z 7 rzutów, podczas gdy w pierwszych dwóch meczach na 22 oddane rzuty miał ledwie 8 celnych. Poza tym miał 9 zbiórek, natomiast Mo 7 asyst. Parker zdobył 11 punktów trafiając wszystkie 4 rzuty z gry, w tym 3 za trzy.

W Celtics najlepiej zagrali Rondo i Garnett, ale i tak były to znacznie gorsze występy niż w dwóch wcześniejszych spotkaniach. Rondo zdobył 18 punktów (53% z gry), do tego dołożył 8 asyst i 5 zbiórek. KG trafił 8 z 11 rzutów zaliczając 19 punktów, ale zebrał tylko 4 piłki. Natomiast fatalnie zagrali Pierce i Allen. Pierwszy z nich spudłował 11 z 15 rzutów, drugi 7 z 9, łącznie ich skuteczność z gry wyniosła 25%, a razem zdobyli 18 punktów. Liderzy Celtics zagrali okropnie w tym meczu. Nie byli w stanie przeciwstawić się świetnie działającemu zespołowi Cavs i polegli. A wygrywając mecz numer 2 w Cleveland, wydawało się, że mogą swoim rywalom sprawić naprawdę poważne problemy i nawet objąć prowadzenie w tej serii. Nic z tego.

Airball spod kosza: łokieć LeBrona cudownie uzdrowiony

Zaspałem. Kiedy włączyłem League Pass właśnie kończyła się pierwsza połowa meczu Cavs-Celtics. Nie byłem jeszcze do końca rozbudzony, dlatego przez chwilę gapiłem się w monitor nie wiedząc co się dzieje. Powoli zacząłem kojarzyć fakty. Wynik: 55-35, no ładnie. A dla kogo? Cavs? Na pewno dla Cavs? Na pewno +20? Drugi raz spojrzałem, nie myliłem się, to Cavs prowadzili. Ale czy na pewno? Tak, jeszcze zbliżyłem się do monitora, nie chciało być inaczej. To ci Cavs, którzy tak słabo grali w ostatnim meczu i przegrywali nawet 25 punktami? Może to nie ten mecz? Może przez przypadek włączyłem „greatest playoffs games”? Koszulki Cavs w końcu przypominały te z dawnych czasów.
Shaq, Jamison - to na pewno Cavs 2010. A to jest ten mecz, playoffs 2010, druga rudna, numer 3, Cavs-Celtics. Wszystko się zgadzało.

Spojrzenie na box score. James 24 punkty. No tak, Cavs niszczą rywali, oczywiste, że prowadzi ich James.

Chwila.
Czy LeBron czasem nie miał problemów z łokciem? Czy LeBron „Elbow” James mi się przyśnił? Kontuzjowany zawodnik nie zdobywa w pierwszej połowie tylu punktów. Może rzeczywiście to był sen. To co zdążyłem przez tą chwilę obejrzeć, nie wskazywało na jakikolwiek problemy lider Cavs. Wręcz przeciwnie, był w świetniej formie. Nie, to mi się nie śniło, rzeczywiście w ostatnich dniach mówiło się tylko o jego łokciu. OK. To co się stało? Po co zawracaliśmy sobie tym głowę? Przecież nic mu nie jest. A jeszcze niedawno pojawiało się mnóstwo głosów, że kontuzja Jamesa jest znacznie poważniejsza. Czy tak gra zawodnik kontuzjowany? Nie sądzę. Temat łokicia LeBrona uważam za zamknięty.

Już się obudziłem, ale oglądając dalszą część tego meczu byłem bliski ponownego zaśnięcia. Nic się nie działo, powolne dobijanie Celtics. I to gdzie, w TD Garden, Boston. Massachusetts. To już drugi tak jednostronny mecz na wschodzie w tej drugiej rundzie.

Pod koniec okazję do dłuższej gry dostał nawet Nate. Ten Nate, który stracił $1 milion premii. A wydawało się, że przechodząc do Bostonu, bonus za awans do playoffs ma już w kieszeni. Niestety zabrakło mu 2 meczów, Celtics przetrzymali go na ławce i zaoszczędzili $2 miliony – jeden dla Nate'a, drugi, jaki zapłaciliby w tej sytuacji na luxury tax.

Tylko Big Z przesiedział cały mecz. A tak w ogóle, on już wrócił do Cavs z urlopu w Waszyngtonie? Tak, przecież siedzi na ławce rezerwowych, a nie wśród publiczności. Można było zapomnieć, że jest w składzie, ostatnio gra bardzo mało.

San Antonio, drugi mecz tej nocy. Z pewną niecierpliwością czekałem na pojawienie się Manu. Zastanawiałem się, czy może NBA wynajęła jakiegoś uzdrowiciela, który wyleczył zawodników. Cudownie uzdrowił łokieć LeBrona może też Manu nie ma już złamanego nosa, jutro zobaczymy Bryanta nie skarżącego się na żadne dolegliwości, Bynuma bez problemów z kolanem i zdrowych Okura i Kirilenkę.

Nie.

Przynajmniej Ginobili wciąż miał swój plaster na nosie. Uzdrowiciel do San Antonio nie dojechał. Może ze wschodniego wybrzeża kierował się od razu do Salt Lake City, tam przecież me więcej graczy potrzebujących jego pomocy.

Na szczęście to był ZNACZNIE ciekawszy mecz niż ten w Bostonie.

PS. Gdyby ktoś przypominał sobie o tym, że przed sezonem pisałem, że Suns mają słabą ławkę, niech o tym zapomni. Od Skarbu Kibica minęło już sporo czasu i dużo się zmieniło (chociaż nie skład osobowy rezerwowych Suns).
Rozgrywający Suns znowu rozegrał fantastyczne spotkanie, prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa. Nash Dragic była niesamowity, fenomenalny.

Steve, masz świetnego zmiennika i godnego następce. Kto by pomyślał, że to Goran będzie grał przez całą czwartą kwartę, a Steve wejdzie dopiero na ostatnie minuty, kiedy mecz był już rozstrzygnięty.

A i jeszcze zapomniałem o Spurs. Udanych wakacji.

piątek, 7 maja 2010

Podsumowanie sezonu: Nuggets, Thunder i Bucks

 Nuggets
Dla drużyny z Denver przez długi czas był to bardzo udany sezon. Anthony fantastycznie go rozpoczął, seryjnie zdobywał ponad 30 punktów, niejednokrotnie zdarzyło mu się także ponad 40, a również i 50. Ostatecznie zakończył rozgrywki jako trzeci strzelec ligi, znalazł się też w drugiej piątce All-NBA. W ataku świetnie radził sobie również Billups, który ustanowił swój rekord kariery pod względem najwyższej średniej zdobywanych punktów. Martin grał znacznie lepiej niż w poprzednich latach, był silnym punktem defensywy, skutecznie walczył na tablicach. Jeszcze na półmetku sezonu Nuggets byli drugą siłą zachodu. Niestety dalsza część rozgrywek nie była już tak udana, głównie przez problemy zdrowotne. Martin doznał kontuzji kolana i w końcówce opuścił 18 spotkań, a co gorsza, Nuggets stracili swojego head coacha. W lutym Karl poinformował, że jest poważnie chory, ma raka i musi poddać się natychmiastowemu leczeniu. W rezultacie, rolę trenera musiał przejąć jego asystent Adrian Dantley. Ostatecznie Nuggets zakończyli sezon na czwartej pozycji w tabeli zachodu. Na playoffs zdążył wrócić Martin, niestety musieli sobie radzić bez trenera Karla i rywalizacja z Jazz pokazała, jak ważną jest on postacią w drużynie. Bez niego Nuggets nie byli tym samym zespołem i odpadli już w pierwszej rundzie. W trakcie sezonu liczyli na coś znacznie więcej, chociażby powtórzenie osiągnięcia z zeszłego roku i gry w finale konferencji. Ale w tej sytuacji było to ponad ich siły, tym bardziej, że rywale na zachodzie są bardzo silni.

Thunder
Thunder byli objawieniem tego sezonu. Wygrali 27 spotkań więcej niż rok wcześniej, po 4 latach przerwy awansowali do playoffs, a później stoczyli wyrównaną walkę z obrońcami tytułu. Pokazali, że są fantastyczną, młodą drużyna, która już w niedługim czasie będzie jedną z najlepszych w lidze. Durant był prawdziwym liderem swojej drużyny. Już nie tylko ograniczał się do popisów ofensywnych, ale także bardzo poprawił swoją obronę. Został najmłodszym królem strzelców w historii ligi i znalazł się w pierwszej piątce najlepszych zawodników NBA. Coraz lepiej grają również Westbrook i Green. Świetnie spisywali się debiutanci Harden i Ibaka. Natomiast Sefolosha stał się jednym z najlepszych defensorów ligi. Poza tym, Brooksa zuznano najlepszym trenerem obecnego sezonu. Thunder mimo że byli jedną z najmłodszych drużyn w NBA, byli równocześnie jedną z najlepiej broniących. Jeszcze niedawno wydawało się to niemożliwe, młode zespoły opierały się głównie na ofensywie i grały jak chociażby Warriors, zdobywając dużo punktów, ale równocześnie seryjnie przegrywając. Natomiast zawodnicy z Oklahomy zaprezentowali swoją dojrzałość koszykarską i trudno się dziwić, że już widzi się ich jako przyszłą potęgę ligi. Czego więcej Thunder mogli chcieć w tym sezonie? Zrobili znacznie więcej niż można było oczekiwać. Tak szybkiego rozwoju nikt się nie spodziewał.

Bucks
Przed sezonem mało kto dawał im szanse na awans do playoffs, ale ostatecznie były to dla nich najlepsze rozgrywki od 2000/01. Udało im się wygrać 46 meczów i zająć szóstą pozycję na wschodzie, mimo że najlepszy strzelec Bucks ostatnich lat, Redd, stracił właściwie cały sezon. Swój sukces zawdzięczają przede wszystkim pięciu osobom. Po pierwsze, John Hammond wykonał świetną pracę tworząc tą drużynę, o czym już pisałem przy okazji nagrody Executive of the Year. Po drugie, trener Skiles bardzo dobrze wykorzystał skład jakim dysponował i wycisnął z niego maksimum możliwości. Po trzecie, Bogut w końcu stał się jednym z najlepszych środkowych w lidze, w końcu udowodnił, że w 2005 Bucks nie przez przypadek wybrali go z jedynką. Po czwarte, Jennings mimo że w drafcie był dopiero 10, był jednym z najlepszych debiutantów obecnego sezonu. Na początku zadziwił całą NBA zdobywając 55 punktów, a później skutecznie prowadził grę swojej drużyny i był jej liderem. Po piąte, Salmons dołączył do Bucks w trakcie sezonu i fantastycznie uzupełnił tą drużynę, stał się pierwszym strzelcem i pomógł im seryjnie wygrywać w drugiej połowie rozgrywek. W playoffs Bucks pokazali swój charakter i mimo poważnego osłabienia kontuzją Boguta, zmusili Hawks do 7-meczowej serii. Bez wątpienia mogą zaliczyć ten sezon do bardzo udanych.

Łokieć LeBrona

W ostatnim czasie wszyscy zastanawiają się co jest z łokciem LeBrona. Czy to poważna kontuzja, czy w tych playoffs zobaczymy jeszcze wielkiego Jamesa? Jak to wygląda z medycznego punktu widzenia? Dr. Sanjay Gupta z CNN wyjaśnia:



Tylko odpoczynek... i będzie dobrze

It's playoffs time!

Za nami 20 dni playoffs, dlatego postanowiłem zebrać kilka najciekawszych zdjęć z dotychczasowych meczów fazy posezonowej:

zdjęcia: yahoo.com, espn.com

game 2: Magic 112 - Hawks 98

Bohater meczu: Vince Carter
W pierwszej połowie Carter właściwie nie istniał w ataku swojej drużyny. Spudłował 3 z 4 rzutów z gry i miał tylko 4 punkty. Natomiast w drugiej, poprowadził Magic do zwycięstwa. Przede wszystkim fantastycznie zagrał w czwartej kwarcie, kiedy trafił 4 z 5 rzutów i zdobył 11 punktów. Do niego należały pierwsze 4 punkty gospodarzy w tej części spotkania, a w trakcie decydującej serii 19-2 zdobył 5. Ostatecznie miał na swoim koncie 24 punkty (56.3%), z czego 20 zanotował w drugiej połowie (8/12 z gry). Do tego dołożył 7 zbiórek i 2 asysty.

Decydujące elementy
punkty z pomalowanego: Magic 44 – Hawks 30
czwarta kwarta: Magic wygrali ją 28-15
skuteczność z gry: Magic 55.9% - Hawks 41.3%

Howard fantastycznie rozpoczął to spotkanie prowadząc atak Magic w pierwszej kwarcie. Zdobył wtedy 18 punktów trafiając wszystkie 6 rzutów z gry, zebrał także 5 piłek. Hawks nie byli w stanie go zatrzymać, trener Woodson próbował Horforda, Pachulię, Collinsa i Morrisa, ale nikt z nich nie potrafił przeciwstawić się centrowi gospodarzy. Na samym początku drugiej kwarty Howard złapał drugi faul i usiadł na ławkę, Hawks wykorzystali jego nieobecność i objęli prowadzenie, dlatego szybko musiał wrócić. Po kilku minutach załapał kolejny faul i ponownie zszedł z boiska. W efekcie, w tej kwarcie dołożył tylko jeden punkt do swojego dorobku. Trzecia kwarta też nie zaczęła się dla niego najlepiej, ponieważ został uderzony w nos, a lecąca krew zmusiła go do udania się do szatni. Na szczęście dla Magic ich lider szybko wrócił i w dalszej części meczu nie miał już problemów. Co prawda nie był już tak skuteczny w ataku, dzięki dobrze działającej obronie Hawks, która odcinała go od piłek, ale odegrał ważną rolę w walce na tablicach. Mecz zakończył mając 29 punktów, trafił 8 z 9 rzutów z gry i 13 z 18 wolnych. Poza tym, zanotował 17 zbiórek.

Poza Howardem i Carterem jeszcze dwóch graczy gospodarzy zdobyło wczoraj co najmniej 20 punktów. Po raz pierwszy w historii w meczu playoffs, 4 zawodników Magic mogło pochwalić się takim osiągnięciem. Po 20 punktów, a także po 6 asyst zanotowali Nelson i Lewis. Mając taki atak, Magic po prostu nie mogli tego meczu przegrać.

Hawks po ostatniej kompromitującej porażce, odbudowali się i to był zupełnie inny mecz. Przez prawie całą drugą kwartę to oni mieli przewagę, w trzeciej prowadzili wyrównaną walkę i dopiero w czwartej nie potrafili zatrzymać fantastycznego ataku Magic. Seria 19-2, przesądziła o losach tego spotkania. Gospodarze zdobyli w tej kwarcie 28 punktów ze skutecznością 61.5%, w tym trafili 4 z 7 rzutów za trzy. Równocześnie Magic świetnie zagrali w obronie, niszcząc ofensywę drużyny z Atlanty. Hawks przez trzy pierwsze kwarty zdobywali co najmniej 26 punktów, a w czwartej zostali ograniczeni do zaledwie 15. Spudłowali wtedy 13 z 19 rzutów z gry, w tym wszystkie 4 za trzy. A to właśnie trójki pomogły im rozegrać dobrą pierwszą połowę, w tym czasie trafili 4 z 5, a Magic tylko 3 z 10. W drugiej połowie sytuacja się odwróciła, Hawks mieli tylko 2 celne rzuty z dystansu na 6 prób, a gospodarze 6 na 13.
W drużynie gości bardzo dobrze zagrał Horford. Kiedy w drugiej kwarcie nieobecny był Howard, to środkowy Hawks dominował pod koszami i zdobył wtedy aż 14 (5/6 z gry) ze swoich 24 punktów. To w dużej mierze dzięki niemu, drużyna gości wygrała tą kwartę 30-17. Jednak w dalszej części meczu Horford nie był już aż tak skuteczny. Ostatecznie zanotował 24 punkty (69%), 10 zbiórek i 2 bloki. Crawford, który poprzednio trafił tylko jeden z 11 rzutów, tym razem spisywał się znacznie lepiej i zdobył 23 punkty, choć nadal jego skuteczność nie była najwyższa - 39%. Trzeba również dodać, że zawiódł on w czwartej kwarcie, kiedy spudłował pierwsze 5 swoich rzutów z gry. Najlepszy strzelec Hawks, Johnson, miał 19 punktów trafiając tylko 31.2% rzutów, dodatkowo zaliczył 5 asysty. Natomiast Smith zanotował 18 punktów (40%) i 9 zbiórek, ale też popełnił 5 strat.

Jedynie na linii rzutów wolnych Hawks nie mieli problemów z celnością. Trafili pierwsze 27 wolnych, a ostatecznie na 31 prób wykorzystali aż 30. Przy ich skuteczności 96.8%, skuteczność 69.2% z linii Magic, wygląda kiepsko, ale oddali oni 8 rzutów więcej i w sumie zdobyli w ten sposób tylko 3 punkty mniej.

W tym meczu Hawks pokazali, że potrafią z Magic nawiązać walkę i nie będzie to tak jednostronna seria, jak mecz numer jeden. Jednak mimo lepszej gry, przegrali i jest już 0-2. Teraz muszą udowodnić, że przed własną publicznością potrafią zatrzymać drużynę z Orlando. Wiadomo, że na wyjazdach spisują się znacznie gorzej, u siebie są silniejsi. Jednak nie można zapominać, że Magic na obcych parkietach nie mają takich problemów jak oni, co pokazali chociażby w pierwszej rundzie w Charlotte. Dlatego Hawks bardzo trudno będzie wygrać, ale wczoraj potwierdzili, że nie są bez szans.

Dla Gortata był to najgorszy mecz w obecnych playoffs ponieważ na parkiecie spędził tylko 8 minut. Tym samym, po raz pierwszy grał krócej niż 19. W tym czasie Marcin zdążył zdobyć 2 punkty i zebrać 2 piłki, miał również przechwyt, ale też i 3 faule.

czwartek, 6 maja 2010

Airball spod kosza: Bosh udaje, że się zastanawia

Pod koniec kwietnia Bosh na swoim twitterze zadał pytanie „Where should I go next season and why?”, chwilę później jednak zreflektował się, że właściwie przesądził w nim o swoim odejściu z Raptors i poprawił się „Ok... Let me rephrase the question. Should I stay or should I go?”. Trochę inne pytanie, żeby lepiej brzmiało, ale nie zmienia faktu, że to pierwsze odzwierciedla prawdziwe intencje Bosha. Jego odejście z Toronto jest właściwie przesądzone. Bo po co CB4 miałby zostawać, w drużynie która 2 lata z rzędu była poza playoffs? Mimo że przed sezonem zostali wzmocnieni, pozyskano Turkoglu i kilku zawodników zadaniowych, ponownie znaleźli się poza najlepszą ósemką. A skoro podpisali już długoletnie kontrakty nie tylko z Turkoglu, ale też z Bargnani'm i Calderonem, na dalsze wzmocnienia nie będą mieć już pieniędzy. Bosh grałby w tym samym zespole, najgorszej broniącym w całej lidze, bez perspektyw na przyszłe sukcesy.

Również historia wskazuje mu jedną drogę – wyjazd z Toronto. Raptors istnieją 15 lat i tylko jeden zawodnik wytrzymał tam dłużej niż 7 lat - Alvin Williams. Chociaż nie do końca było to 7 sezonów, ponieważ w pierwszym w Raptors grał dopiero od lutego, kiedy został tam wytransferowany, natomiast w ósmym z powodu kontuzji rozegrał tylko jeden mecz. W swoim siódmym sezonie Vince Carter zarządzał wymiany i przeniósł się do Nets, po 7 latach z Raptors odszedł też Mo Peterson. Bosh rozegrał już 7 sezonów, dlatego najwyższy czas na zmianę otoczenia. Skoro nikt tu dłużej nie wytrzymał, dlaczego on miałby się poświęcić? I tak został w Kanadzie dłużej niż inne młode talenty Raptors jak Damon Stoudamire, Marcus Camby i Tracy McGrady. Co prawda, to właśnie tutaj karierę zakończył wielki Olajuwon, ale chyba ani on, ani my-kibice, nie mieliśmy przyjemności z oglądania go w barwach drużyny Raptors zamiast Rockets.

Tak więc Chris, odpowiem na twoje pytanie: powinieneś odejść i nie oglądać się za siebie. Nikt wcześniej się nie oglądał.

Może powinien obrać kierunek na swój rodzinny Texas?

Oni kiedyś grali w NBA
Kirk Snyder, pamiętacie go? Występował przez 4 sezony w NBA. Miał nawet udane rozgrywki 2005/06, kiedy grając w Rockets zdobywał średnio 8 punktów na mecz. Nie był to wybitny zawodnik, ale młody, który mógł w NBA być przydatnym role playerem. Jednak od 2008 roku nie oglądamy go na parkietach NBA i już raczej nie zobaczymy. Snyder najbliższe 3 lata spędzi w więzieniu, został skazany za kradzież z włamaniem i napad. Jest to wynikiem zdarzenia z marca 2008, kiedy Kirk włamał się do domu swojego sąsiada i pobił go. Co ciekawe zaatakował go podczas snu, nie dając mu nawet szansy na obronę. Nie wiadomo co nim kierowało. Chociaż sąsiad był dentystą, może to była reakcja na bolący ząb?

Podobno groziło mu za to nawet 18 lat za kratkami, dlatego ostatecznie skończyło się bardzo łagodną karą. Ale na tamtym wybryku nie zakończył, w międzyczasie był jeszcze dwukrotnie oskarżany o napaść na swojego towarzysza w celi aresztu. Ma on dopiero 26 lat i całą karierę miał przed sobą... Podobno się leczy, ale o karierze koszykarskiej może już zapomnieć.

Teraz pozostaje mu tylko opowiadanie kolegom z celi jak to kiedyś w meczu z Lakers przeskoczył Wafera wykonując piękny wsad.



Powrót do NBA planuje natomiast bankrut Antoine Walker. Ma już 34 lata, ale jest bardzo zdeterminowany, nie tyle, żeby wrócić do gry, ale żeby dostać kontrakt i spłacać swoje długi. Pozostaje tylko pytanie kto go zatrudni? Przecież próbował swoich sił w lidze w Puerto Rico i po niedługim czasie gry został zwolniony. Jeśli tam się nie utrzymał, to ciekawe jak chce przekonać do siebie kogoś z NBA?

Niech próbuje, zobaczymy jak mu to wyjdzie.

game 2: Suns 110 - Spurs 102

Bohater meczu: Grant Hill
Weteran gospodarzy rozegrał świetną czwartą kwartę. Zdobył wtedy 8 punktów, trafiając wszystkie 3 rzuty z gry i 2 wolne. Kiedy do końca spotkania pozostawało 9 minut, Hill zdobył 6 z 9 kolejnych punktów swojej drużyny, pomagając Suns osiągnąć kilku punktową przewagę i utrzymać ją. Ostatecznie miał na swoim koncie 18 punktów (60% z gry), co jest jego drugą najwyższą zdobyczą obecnych playoffs. Poza tym, zebrał 6 piłek i wykonał świetną pracę w obronie grając przeciwko Ginobili'emu, który trafił tylko 2 z 8 rzutów z gry. Kiedy Hill był na parkiecie, jego drużyna była 14 punktów na plusie (najlepszy wskaźnik +/- w tym meczu).

Decydujące elementy
zbiórki (w ataku): Suns 49 (18) – Spurs 37 (7)
rezerwowi: Suns 31 punktów i 20 zbiórek – Spurs 24 punkty i 8 zbiórek
rzuty wolne: Suns 29/37 – Spurs 15/22

Tym razem to nie wielkie trójki, a ich partnerzy odegrali kluczową rolę. Wczoraj trochę lepiej wypadli liderzy gości, jednak to gwiazdorzy Suns mogli liczyć na większe wsparcie. Nie tylko Hill, ale również rezerwowi gospodarzy spisywali się bardzo dobrze. Frye  oddał 6 rzutów za trzy i trafił aż 5 z nich zdobywając 15 punktów, Dudely miał 11 punktów i 6 zbiórek, w tym 4 na atakowanej tablicy, a Amundson przez 9 minut zebrał 5 piłek.

Spurs natomiast mogli liczyć na Jeffersona i Hilla, którzy w poprzednim meczu zawiedli. Teraz Jefferson zdobył 18 punktów (61.5% z gry), miał 10 zbiórek i 3 asysty, podczas gdy Hill dołożył 14 punktów i 3 zbiórki. To oni byli kluczowym elementem Spurs w pierwszej serii, jednak wczoraj ich wsparcie dla liderów nie wystarczyło, by pokonać Suns. Poza tą piątką, pozostali zawodnicy gości zagrali słabo. Zmiennicy zdobyli w sumie 24 punkty, ale aż 20 z nich należało do Parkera.

Spurs po raz kolejny w tych playoffs stracili 100 punktów i ponownie przegrali.

Od początku spotkania, przez prawie całą pierwszą połowę, prowadzenie było po stronie gości. Dopiero w końcówce drugiej kwarty Suns zaczęli odrabiać straty i tuż przed przerwą udało im się doprowadzić do remisu. Trzecia kwarta była bardzo wyrównana i przewaga przechodziła z jednej, na drugą stronę. Ostatnia część gry rozpoczęła się od 2-punktowego prowadzenia gospodarzy. Na początku czwartej kwarty świetnie zagrali zawodnicy otaczający trójkę liderów Suns. Za trzy trafili Dudley i Frye, Hill zdobył 6 punktów i Suns osiągnęli kilku punktową przewagę, której już nie oddali do samego końca.

Pierwszym strzelcem gospodarzy był Stoudemire, który zdobył 23 punkty. Co prawda trafił tylko 40% swoich rzutów z gry, ale wykorzystał 11 z 13 wolnych. Poza tym, zebrał 11 piłek odnotowując drugie z rzędu double-double. Nash i Richardson zdobyli po 19 punktów. Rozgrywający gospodarzy 13 z nich zaliczył w drugiej połowie, poza tym zanotował 6 asyst. Natomiast J-Rich miał słabą skuteczność z gry wynoszącą tylko 37.5%, ale za trzy trafił 3 z 6 rzutów.
W ekipie gości najlepiej zagrał Duncan. Zanotował 29 punktów (60% z gry) i zebrał 10 piłek. 10 punktów zdobył w czwartej kwarcie, nawet na sam koniec trafił za trzy, jednak w odróżnieniu od jego trójki w meczu numer jeden w serii z Suns w 2008, tym razem nie zmieniła on losów spotkania. Parker zdobył 20 punktów (57%), z czego 12 w drugiej połowie, zaliczył również 7 asyst. Natomiast Ginobili miał problemy w ataku. Spudłował 6 z 8 rzutów z gry, kończąc mecz z 11 punktami. Swoją niemoc strzelecką nadrabiał odgrywając rolę playmakera i zanotował 11 asyst.

Spurs nie udało się pokonać gospodarzy w Arizonie i teraz czeka ich trudne zadanie wygrania obu najbliższych spotkań przed własną publicznością. W starciu z Mavs to im się udało, ale jak pokazały te pierwsze dwa mecze, Suns są znacznie trudniejszym rywalem. Suns zrobili co do nich należało i teraz mogą spokojnie powalczyć o wywiezienie z San Antonio chociażby jednego zwycięstwa, co bardzo przybliżyłoby ich do finału konferencji.

Na koniec porównanie tercetu gwiazd obu drużyn
Duncan-Parker-Ginobili: 60 punktów (52%), 16 zbiórek i 21 asyst
Nash-Stoudemire-Richardson: 61 punktów (43%), 19 zbiórek i 9 asyst

środa, 5 maja 2010

Grant Hill - długa droga do drugiej rundy

Grant Hill rozpoczął swoją karierę w NBA w 1994, ale dopiero w tym roku po raz pierwszy ma okazję grać w drugiej rundzie playoffs. Mimo że w drugiej połowie lat 90-tych był jedną z największych gwiazd ligi, zawsze jego drużyna kończyła występy w fazie posezonowej już na pierwszej rundzie. Przeszedł długą drogę, by w końcu wygrać serię playoffs i przebić się dalej, ale się udało.

Hill po raz pierwszy wprowadził drużynę do playoffs już w swoim drugim roku gry. W 1996 jego Pistons zajęli siódmą pozycję na wschodzie i po 3 latach przerwy wrócili do tej fazy rozgrywek. Drużyna z Detroit w pierwszej rundzie trafiła na bardzo silnych Magic, którzy rok wcześniej zostali wicemistrzami NBA. W pojedynku z nimi, Pistons byli bez szans. Pierwsze dwa mecze przegrali łączną różnicą 35 punktów. Dopiero w trzecim spotkaniu, rozgrywanym w Detroit, nawiązali walkę, ale i tak ostatecznie lepsi okazali się Magic i to oni, awansowali do drugiej rundy. Hill w tej serii grał dobrze, zdobywał średnio 19 punktów, miał też 7.3 zbiórek i 3.7 asyst.

Jego debiut w playoffs zakończył się już po 3 meczach, ale na początku kariery, mało kto od razu wygrywa w fazie posezonowej. Pistons prowadzeni byli wtedy przez duet młodych zawodników, Hilla i Allana Houstona. Dlatego można było mieć nadzieję, że wraz z dalszym ich rozwojem, już wkrótce ta dwójka zapewni drużynie prawdziwe sukcesy.

Niestety, w przerwie między sezonowej Houston został wolnym agentem, dostał ofertę od Knicks i przeniósł się do Nowego Jorku. W tej sytuacji Hill został samotnym liderem Pistons. Mimo to, rozgrywki 1996/97 były dla drużyny z Detroit jeszcze lepsze niż poprzednie. Zawdzięczali to rewelacyjnej grze Hilla, który w głosowaniu na MVP sezonu zajął trzecie miejsce (wyprzedzili go tylko Karl Malone i Michael Jordan). Pistons wygrali 54 mecze i zajęli piątą pozycję w konferencji wschodniej.
W playoffs czkali na nich Hawks. Mecz otwarcia w Atlancie Pistons przegrali, ale już w drugim spotkaniu Hill poprowadził ich do zwycięstwa, zdobywając 25 punktów. W meczu numer 3 Hill miał 24 punkty, a jego drużyna po raz kolejny wygrała, obejmując prowadzenie w serii 2-1. Tylko jednego zwycięstwa brakowało im do awansu. Hill zrobił co mógł, by w czwartym spotkaniu zapewnić swojej drużynie wygraną. Zdobył 28 punktów, co do teraz pozostaje jego rekordem kariery w playoffs. Niestety jego partnerzy spisywali się znacznie gorzej i Hawks doprowadzili do remisu 2-2. Decydujące spotkanie było bardzo wyrównane, ale ostatecznie Pistons przegrali i Hill musiał pogodzić się kolejnym sezonem zakończonym po pierwszej rundzie. W całej serii z Hawks, lider Pistons odnotowywał średnio 23.6 punktów, 6.8 zbiórek i 5.4 asyst.

W następnym sezonie Pistons grali bardzo słabo i nawet nie zakwalifikowali się do playoffs. Po złym początku rozgrywek, zwolniony został dotychczasowy trener Doug Collins, a jego miejsce zajął Alvin Gentry. Dokonano również ważnego transferu, pozyskując z Sixers Jerry'ego Stackouse'a, który miał wesprzeć Hilla.

Po zmianach w drużynie, skrócony z powodu lockoutu, sezon 1998/99 był dla Pistons znacznie lepszy niż poprzedni. Tak jak dwa lata wcześniej zajęli piątą pozycję na wschodzie i po raz kolejny czekał ich pojedynek z Hawks w pierwszej rundzie. To była okazją do rewanżu za porażkę w 1997. Zaczęło się bardzo źle, Pistons przegrali dwa pierwsze mecze w Atlancie i byli krok od zakończenia sezonu. Jednak w Detroit sytuacja się odwróciła i przed własną publicznością to Pistons dominowali. Ponownie o awansie musiał zadecydować mecz numer 5. W tym kluczowym spotkaniu Hill zdobył 21 punktów, chociaż z niską skutecznością 37%, do tego dołożył 11 asyst i 7 zbiórek. To nie wystarczyło, ponownie wygrali Hawks. Statystyki Hilla w serii wyniosły 19.4 punktów, 7.4 asyst i 7.2 zbiórek.

W 1999/2000 Hill rozegrał swój najlepszy sezon pod względem strzeleckim. Zdobywał wtedy średnio 25.8 punktów i był trzeci na liście najlepszych strzelców całej ligi. Mimo to, Pistons spisywali się poniżej oczekiwań, dlatego zwolniono trenera Gentry'ego. Ostatecznie wygrali tylko 42 mecze, ale wystarczyło to, by zająć siódme miejsce w tabeli i awansować do playoffs. Niestety na kilka dni przed pojedynkiem w pierwszej rundzie z Heat, Hill skręcił kostkę. Do czasu playoffs nie zdążył wyleczyć kontuzji, ale mimo to postanowił zagrać. Jak się później okazało, była to bardzo zła decyzja, która zaważyła na jego dalszej karierze. Hill starał się pomóc swojej drużynie, ale uraz bardzo ograniczył jego możliwości i w pierwszym meczu zdobył tylko 13 punktów. Natomiast w trakcie drugiego spotkania stan jego kostki pogorszył się i wykluczył go z dalszej gry. Pistons bez swojego lidera przegrali ten i kolejny mecz i zakończyli swoją przygodę z playoffs.

Przed kolejnym sezonem Hill przeniósł się do Orlando, gdzie wraz z Tracy'm McGrady'm miał poprowadzić Magic do wielkich sukcesów. Jednak kontuzja kostki, której nabawił się w poprzednim sezonie ciągle się odnawiała. Hill miał ogromne problemy z odzyskaniem pełni zdrowia i przez kolejne pięć lat grał bardzo mało. Magic w tym czasie wystąpili w trzech playoffs z rzędu, ale Hill ani razu nie mógł im pomóc, a Magic za każdym razem odpadali już po pierwszej rundzie.
Na dobre Hill wrócił do gry dopiero w sezonie 2006/07. Nie był już wtedy gwiazdą, ale bardzo dobrym role playerem i świetnie uzupełniał młodych Howarda i Nelsona. Pomógł im poprowadzić Magic do playoffs. Drużyna z Orlando zajęła ósme miejsce na wschodzie, a w pierwszej rundzie czekał ich pojedynek z Pistons. Młody zespół z Orlando nie miał szans z doświadczoną drużyną z Detroit. W efekcie, Magic przegrali 4 mecze i odpadli. Hill najlepiej zagrał w drugim spotkaniu. W Detroit, gdzie rozpoczynał swoją karierę zdobył wtedy 21 punktów i zebrał 8 piłek.

Przed kolejnym sezonem Hill zdecydował się na przeprowadzkę i przeniósł się do Phoenix. Suns przez trzy wcześniejsze playoffs, za każdym razem grali przynajmniej w drugiej rundzie. To dawało Hillowi ogromne szanse na pierwszą wygraną serię w fazie posezonowej. Jednak miał pecha, bo gdy dołączył do drużyny z Arizony, trafił na moment, w którym postanowiono dokonać w zespole poważnych zmian. W trackie rozgrywek ściągnięto O'Neala, ale mimo wsparcia pod koszem, Suns okazali się gorsi od Spurs w pierwszej rudzenie i odpadli po 5 meczach. Hill wystąpił w trzech pierwszych spotkaniach, ale miał problem z kontuzją i nie spisywał się najlepiej. Z jej powodu nie zagrał w dwóch ostatnich meczach tej serii.

Ponownie odpadł już po pierwej rundzie, podczas gdy Magic, od których postanowił odejść, łatwo pokonali Raptors i awansowali. W następnym roku drużyna z Orlando grała w wielkim finale. Natomiast dla Suns sezon 2008/09 zakończył się ogromny rozczarowaniem, ponieważ zajęli dziewiąte miejsce i znaleźli się poza playoffs. Dopiero w tym roku, trochę przebudowani Suns, pod wodzą trenera Gentry'ego ponownie imponowali swoją ofensywą i pewnie awansowali do playoffs. Dla Gentry'ego jest to drugi występ w playoffs i tak samo jak za pierwszym razem, także teraz ma w swoim składzie Hilla.

W tegorocznej pierwszej rundzie Suns pokonali Blazers i Hill mógł cieszyć się z pierwszej w swojej karierze wygranej serii playoffs. W rywalizacji z Blazers odegrał kluczową rolę i miał znaczący udział w tym awansie. Świetnie grał w obronie, do tego odnotowywał średnio średnio 8 punktów i 8.3 zbiórek.

W swoim pierwszym meczu drugiej rundy zdobył 7 punktów, zebrał 6 piłek i zaliczył 4 asysty pomagając Suns pokonać Spurs. Dzisiaj czeka go drugi mecz serii i dalsza walka, by te najlepsze w jego karierze playoffs trwały jeszcze dłużej.

Airball spod kosza: Destruction Derby w Orlando

Na pewno znacie grę „Destruction Derby”, wczorajszy mecz w Orlando właśnie to mi przypominał. Na boisko wyjechały dwa samochody i ten w granatowych barwach, prowadzony przez zawodników Hawks został totalnie zniszczony przez wóz gospodarzy, który przez ostatnie 8 dni był skrupulatnie na to starcie przygotowywany.

Teraz z samochodu Hawks zostało coś takiego:
Zobaczymy czy do czwartku uda im się poskładać wszystkie części i w drugim meczu nawiążą chociaż trochę bardziej wyrównaną walkę.

Warto jeszcze przypomnieć, że jest to seria, w której spotkały się drużyny zajmujące w tabeli wschodu drugą i trzecią pozycję. Można było o tym zapomnieć, bo bardziej przypominało to starcie Magic z Nets.

Rok temu Hawks również zostali rozbici w drugiej rundzie, przez Cavs. Wtedy dwa pierwsze mecze przegrali łączną różnicą 47 punktów, a teraz już po pierwszym spotkaniu mają –43.

Aż strach pomyśleć co byłoby, gdyby to Bucks awansowali do drugiej rundy. Przecież oni w ostatnich dwóch meczach przeciwko Hawks zdobyli odpowiednio 69 i 74 punktów. Z Magic mogłoby skończyć się na 50.

Nowe wcielenie Kobe'go
Lakers prowadzą w serii Jazz już 2-0. Bryant spisuje się bardzo dobrze, ale to nie o jego popisach na parkiecie ostatnio mówi się najwięcej. Jego zdjęcia z sesji dla LA Times Magazine robią prawdziwą furorę. I trudno się dziwić, bo są naprawdę... dziwne.

Zapytano o nie kolegów Kobe'ego z Lakers. Świetnie zareagował Fisher, zadał 2 podstawowe pytania, które chyba zadaje sobie każdy, kto widzi je po raz pierwszy: czy są to prawdziwe zdjęcia (ja na początku też myślałem, że to fotomontaż) i jaki był cel tych zdjęć. Na koniec Fish po prostu nie miał nic do powiedzenia. Bo jak to skomentować?



Gasol określił zdjęcia bardzo dyplomatycznie - „different”.



Po minach Fisha i Gasola można się domyślać, co na prawdę myślą o tych zdjęciach.

Nie mam pojęcia, co kierowało Bryantem, kiedy zgadzał się na taki ubiór. Najbardziej pasuje tu fragment „Chłopaki nie płaczą”:



Może Kobe też czuje, że się wygłupił, ale teraz nie chce się do tego przyznać. A może jest dumny z tej sesji? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne, dzięki tej sesji dużo osób ma świetną zabawę przerabiając zdjęcia. To kilka najlepszych przeróbek:

game 2: Lakers 111 - Jazz 103

Bohater meczu: Gasol-Bynum-Odom
W tym meczu Lakers nie mieli jednego, a tercet bohaterów. Trzech wysokich zawodników, którzy zdominowali strefę podkoszową i poprowadzili Lakers do zwycięstwa. Każdy z nich zanotował double-double, a w sumie cała trójka zdobyła 50 punktów ze skutecznością 75% z gry, zebrali 44 piłki (4 więcej niż cała drużyna Jazz) i zablokowali 9 rzutów. Dzięki nim, gospodarze wygrali walkę na tablicach, a zawodnikom gości nie pozwolili zdobywać punktów spod kosza. Ich indywidualne osiągnięcia wyglądały następująco: Gasol 22 punkty, 15 zbiórek, 2 bloki; Bynum 17 punktów, 14 zbiórek (13 w pierwszej połowie), 4 bloki; Odom 11 punktów, 15 zbiórek i 3 bloki.

Decydujące elementy
zbiórki: Lakers 58 – Jazz 40
punkty z pomalowanego: Lakers 64 – Jazz 50
bloki: Lakers 13 – Jazz 4

Lakers od początku do samego końca kontrolowali przebieg tego spotkania. Przewagę uzyskali pod koniec pierwszej kwarty i już jej nie oddali. Nie pozwolili Jazz na powtórzenie sytuacji z poprzedniego meczu, kiedy goście w czwartej kwarcie odrobili straty. Co prawda zbliżyli się na 4 punkty, ale nic więcej nie udało im się wywalczyć i Lakers wygrali po raz drugi. Podczas gdy trójka wysokich dominowała pod koszem, Bryant prowadził drużynę w ataku. Zdobył 30 punktów, z czego 22 w drugiej połowie, a 9 w przeciągu ostatnich 5 minut czwartej kwarty. Natomiast w pierwszej połowie koncentrował się na kreowaniu partnerów, zaliczając wtedy 7 ze swoich 8 asyst. Jednak nie można pominąć też jego 7 strat, Gasol miał ich 6, tym samym duet liderów Lakers popełnił więcej strat niż cała drużyna gości. Poza tym, w ataku przydawał się również Artest, co prawda ponownie seryjnie pudłował za trzy (1/7), ale zdobył 16 punktów.

Jazz zdobyli aż 28 punktów po 20 stratach Lakers i to właśnie dzięki temu, przez cały czas nie pozwolili gospodarzom na uzyskanie dużej przewagi. Najwięcej tracili do nich 15 punktów, a w czwartej kwarcie przez większość czasu przewaga Lakers była jednocyfrowa. Jednak Jazz nie potrafili przebić się pod kosz, przegrywali walkę na tablicach i nie mieli szans, by wyrównać stan rywalizacji. Najlepszym zawodnikiem gości był Millsap, zdobył 26 punktów (59% z gry), z czego 13 w drugiej kwarcie, zaliczył też 11 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty. Po 20 punktów zdobyli Boozer i Miles, ale łącznie ich skuteczność z gry wyniosła tylko 42%. Boozer na swoim koncie miał też 12 zbiórek. Williams natomiast rozegrał swój najgorszy mecz w tych playoffs. Rozgrywający Jazz spudłował 12 z 16 rzutów z gry, zanotował 15 punktów i 9 asyst.

Teraz Jazz wracają do własnej hali i tam muszą zacząć grać znacznie lepiej, jeśli jeszcze Lakers nie wybili im z głowy myśli o awansie. W starciu z wysokimi drużyny z LA bardzo brakuje im Okura, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że w następnym meczu zagra już Kirilenko, co mogłoby istotnie pomóc drużynie z Utah.

game 1: Magic 114 - Hawks 71

Bohater meczu: Dwight Howard
Pierwszy mecz z Hawks był dla Howarda pierwszym w tych playoffs, w którym nie miał problemów z faulami i w którym zanotował double-double. Center Magic mógł grać przez pierwsze 21 minut spotkania i w końcu nie musiał siadać na ławkę z powodu przewinień. Natomiast pod koniec trzeciej kwarty mógł zejść z boiska na dobre, ale tylko dlatego, że wynik był już przesądzony. Ostatecznie, tak samo jak w pierwszej rundzie, spędził na parkiecie w sumie mniej niż 30 minut, w tym czasie zdobył 21 punktów trafiając 8 z 10 rzutów z gry, zebrał 12 piłek i zablokował 5 rzutów.

Decydujące elementy
druga i trzecia kwarta: Magic wygrali tą część 60-21
skuteczność z gry: Magic 52.4% - Hawks 34.6%
zbiórki: Magic 53 – Hawks 35

Rozpoczął się pojedynek drużyn, które rozegrały najkrótszą i najdłuższą serię w pierwszej rundzie. Magic zanim przystąpili do tego meczu odpoczywali 8 dni, podczas gdy Hawks mieli tylko jeden dzień wolny. W efekcie, byliśmy świadkami najbardziej jednostronnego spotkania tych playoffs.

Jeszcze w pierwszej kwarcie mecz był wyrównany, ale już chwilę po rozpoczęciu drugiej, gospodarze odnotowali serię 17-0. Pierwszą połowę zakończyli z przewagą 20 punktów, a przed czwartą kwartę powiększyli ją do 41. Magic mieli wtedy 85 punktów, prawie dwukrotnie więcej niż ich przeciwnicy (44). Przez te dwie środkowe kwarty gospodarze zdobyli 60 punktów ze skutecznością 57%, natomiast goście zanotowali zaledwie 21 trafiając tylko 9 z 37 rzutów z gry. W czwartej kwarcie rezerwowi Hawks wykorzystali rozluźnienie zmienników Magic i zdobyli aż 27 punktów, ale mimo to gospodarze jeszcze powiększyli swoje prowadzenie i zakończyli mecz mając 43 punkty więcej. To był prawdziwy pogrom.

Drugim strzelcem Magic był Carter, zdobył 20 punktów (44% z gry). O jeden punkt mniej miał Nelson, który trafił 8 z 12 rzutów z gry, w tym 3 z 5 za trzy. Poza nimi jeszcze Redick zanotował dwucyfrowy dorobek punktów (10). Na boisku wczoraj pojawili się wszyscy zawodnicy Magic i cała dwunastka zdobyła punkty.
Gortat bardzo długo czekał na swoje wejście do gry. W serii z Bobcats pojawiał się na boisku już w pierwszej kwarcie, a wczoraj dopiero pod koniec drugiej. Jednak szybko rozstrzygnięte spotkanie pozwoliło mu grać całą czwartą kwartę i w sumie na parkiecie spędził 19 minut. W tym czasie zdobył najwięcej w tych playoffs 9 punktów, trafiając 4 z 6 rzutów z gry. Na swoim koncie miał również 6 zbiórek (3 w ataku) i 2 asysty.

O zawodnikach Hawks trudno napisać coś pozytywnego. Rozegrali fatalny mecz, zostali zniszczeni przez drużynę z Orlando i mają tylko czas do czwartku na odbudowanie się, by mecz numer 2 nie wyglądał tak samo. Trzech zawodników gości zdobyło co najmniej 10 punktów. Smith miał 14 (50% z gry), Johnson 10 (36.4% z gry, 0/4 za trzy), a Pachulia 12 (50%). Johnson zaliczył także 7 zbiórek, ale i 5 strat. Horford trafił tylko jeden z 7 rzutów, Bibby 1 z 5, ale ich osiągnięcie i tak są dalekie od Crawforda, który spudłował aż 10 z 11 rzutów z gry. Mecz zakończył mając 5 punktów i 3 straty.

wtorek, 4 maja 2010

Rozwiązanie konkursu

Miło mi poinformować, że zwycięzcą konkursu "Kto powinien zostać mistrzem" został Tomasz Surowiecki.
Gratulujemy! 
Oto zwycięska praca:
 
Jak co roku musimy się zmierzyć z ważnym pytaniem całej koszykarskiej ludzkości, a mianowicie: „Kto zostanie mistrzem?”. Jasnowidzem przecież nikt z nas nie jest, więc pozostaje tylko wytypować swojego faworyta, a odpowiedź otrzymamy w czerwcu. Z góry przepraszam za brak mojej oryginalności, a dlatego, że powiem Cleveland Cavaliers. Jednak każdy może sobie mówić, a i tak spotkamy się z ripostą w postaci : „ A udowodnij!”. Argumentów nie brakuje, więc Cavs zostaną mistrzem:
  • żeby było sprawiedliwie. Cała sprawiedliwość polega na tym, że gdyby nie rozgrywki po sezonie, to mogliby już się cieszyć z mistrzostwa. Krótko mówiąc: Cavs wygrali najwięcej meczy w sezonie zasadniczym, co czyni ich już w połowie mistrzem. „W połowie” – dlatego, że historia już pokazała swoje i najlepszy bilans po 82 meczach nie daje mistrzostwa.
  • bo LeBron James najprawdopodobniej dostanie drugą statuetkę MVP i trochę nie wypada zbierać indywidualnych laur, a drużynę zostawiać bez tytułu. Historia jednak znowu się odzywa i mówi, że tytuł najbardziej wartościowego gracza sezonu zasadniczego nie zapewnia mistrzostwa. Steve Nash i Karl Malone też mówią, że dwie statuetki MVP nie dają pierścienia.
  • dlatego, że spośród ostatnich dziesięciu mistrzów NBA, osiem było sklasyfikowanych w pierwszej dziesiątce statystyk pod względem ilości rzuconych i straconych punktów. W tym sezonie to właśnie Cavaliers (obok Magic i Spurs) są drużyną, której taki wyczyn się udał. Drugie miejsce pod względem rzuconych punktów i siódme jeśli chodzi o stracone.
  • bo po „coś” Cavs dostali polecenie „nie przykładania się” do meczów w sezonie 2002-2003, żeby mieć jak największe szanse na nr 1 draftu 2003. Tym „czymś” był LBJ, a cała akcja ma zaprocentować na przyszłość. Ta przyszłość się zbliża.
  • ponieważ Big Z powrócił (po miesiącu, ale zawsze powrót) do klubu z Cleveland, którego jest przecież ikoną i graczem „franchise”. A jak sam powiedział, że skoro to ma być sezon mistrzowski, to nie może tego przegapić. Czy Litwin otrzymał jakiś znak czy taka jego nadzieja?
  • żeby nie przejść do niezbyt dumnej historii. Powracając do MVP i braku mistrzostwa, James może ominąć tego i zdobyć obie te nagrody, nie dołączając do klubu „niespełnionych nadziei”.
  • bo gdy Shaq przyszedł do Miami i Los Angeles to tamte drużyny zdobyły mistrzostwo (Suns niestety się nie dołączyły do dwóch wcześniejszych drużyn). LeBron przed sezonem otwarcie powiedział, że jeżeli nie otrzyma wsparcia do zdobycia mistrzostwa to odejdzie. Działacze nie dali długo czekać swojej gwieździe i od razu zatrudnili Shaquille’a. To on ma być tym brakującym elementem.
  • ze względu na to, że wspomniany O’Neal ma cztery pierścienie i brakuje mu jednego, żeby miał ich wystarczająco na wszystkie palce jednej dłoni. Potrzebuje tego jednego, jedynego.
  • bo Mike Brown swoją pracą w Cleveland zasłużył na coś więcej. Wykonuje bardzo dobrą robotę i należy mu się tytuł trenera mistrzów. Prowadził już swoją drużynę do mistrzostwa konferencji wschodniej, ale nadszedł czas zrobić ten mały, z punktu widzenia drabinki Playoff, ale jakże trudny krok do wygranej w finałach ligi.
  • ze względu na to, że ta zmiana numeru na koszulce może ma jakiś głębszy sens? Może LBJ chce tym sezonem zakończyć starą, a otworzyć nową erę - dominacji Cavaliers, którą zapoczątkuje z „6” na plecach i pierścieniem na palcu.
  • jak to „najstarsi górole” mówią, że James został zesłany na ziemię, do stanu Ohio, żeby przynieść tamtejszej drużynie puchar Larry’ego O'Brien’a. Dalsza część legendy mówi, że nie spocznie dopóki nie wykona tego, wyznaczonego mu zadania. Byłby bohaterem swojego stanu, jako chłopak, który został urodzony po to, aby przynieść chwałę rodzimemu stanowi.
  • bo skończyła się taktyka, która mogła by nosić nazwę „patrzcie i podziwiajcie”, czyli James z piłką gra na 5 rywali, a koledzy z drużyny czekają co zrobi. W Cavs dalej najważniejsze zagrania należą do James’a, ale otrzymuje też niesamowite wsparcie od partnerów, którzy w trakcie sezonu udowodnili, że „clutch shot” to też dla nich coś znajomego. Powinno to przynieść efekt w Playoff.
  • bo w tym sezonie Kawalerzyści otrzymali kolejnego świetnego gracza do pomocy. Obok Shaq’a jest to doświadczony, 33-letni Antawn Jamison, który mimo trudnego początku okazuje się być wsparciem. W Cavs otrzymuje walkę o najwyższe cele i sam też dokłada się do sukcesów, a w Wizards jedyne na co mógł liczyć to „atrakcje” w szatni i poza nią.
  • żeby reprezentacja USA na Mistrzostwach świata miała powód do wytłumaczenia się albo przechwalania. Opcja pierwsza to niepowodzenie związane brakiem mistrza NBA. Druga opcja to samo zachwyt i opowiadanie, że grali bez lidera drużyny mistrzowskiej, a i tak wygrali.
  • ze względów czysto sportowych i żeby wygrał najlepszy. Wystarczy popatrzyć na rywali Cavs w Playoff. We wschodniej konferencji żadna z drużyn wschodu nie zdołała wygrać z Kawalerzystami ponad raz w okresie, gdy jeszcze nie mieli zapewnionego najlepszego bilansu ligi. Dopiero w trakcie piknikowej końcówki sezonu, drugie zwycięstwa w serii dołożyli Celtics i Magic, którzy chyba są najcięższymi rywalami w obrębie własnej konferencji. Na zachodzie najpoważniejszym rywalem są Lakers, ale i Nuggets, którzy wygrali z „Kawalierą” dwa razy. Warunkiem jest bardzo dobra forma w trakcie której nie ma na nich mocnych. Wtedy ekipa z Denver może się postawić Cavaliers jak to robili w sezonie zasadniczym. Jednak w obliczu braku Karl’a na ławce do takiej sytuacji może nie dojść.
  • żeby film z udziałem James’a odniósł sukces. Film o koszykówce ? słabo. Film o koszykówce z mistrzem NBA w jednej z ról ? to już coś. Na tej zasadzie opierałaby się cała kampania owego tworu.
_____________________________
Nagrodą w konkursie jest bon o wartości 50 złotych, do wykorzystania w sklepie Basketo.pl przy zakupach za co najmniej 200 zł.
 

Zrób sobie plakat: Amare Stoudemire


Airball spod kosza: Masz Vidoczny Problem James

Po drugim meczu drugiej rudny trener Brown stwierdził, że Celtics skopali im tyłki, a jego drużyna nie walczyła. Co więcej można dodać, tak właśnie było. Cavs zagrali fatalnie i dopiero w końcówce przez chwilę mogło się wydawać, że nawet chcieliby wygrać.

Jednak James widzi to inaczej. Nie czuje się ani zażenowany, ani upokorzony. Podchodzi do tego zupełnie spokojnie i nie panikuje. Na konferencji prasowej wyglądał jakby jego drużyna przegrała właśnie nic nieznaczący mecz na finiszu fazy zasadniczej, a nie mecz drugiej rudny playoffs i to na własnym parkiecie. LeBron jest wyluzowany i nie czuje presji. To był po prostu gorszy mecz. On zagrał „OK”, zamiast bardzo dobrze, ale nie ma czym się przejmować, przecież wiadomo, że to będzie długa seria. Trochę mnie dziwi to podejście Jamesa. Zawodnik chcący walczyć o mistrzostwo powinien być bardziej zdeterminowany, żeby wygrać każdy mecz i jak najszybciej zakończyć serię. Tym bardziej, że powód do niepokoju dla wszystkich fanów Cavs jest dość poważny – zdrowie LeBrona.

Wczoraj przed kibicami w Q Arena został przedstawiony jako MVP sezonu, ale teraz są playoffs, a James Ma Vidoczny Problem. W pierwszych meczach z Celtics grał bardzo ostrożnie, chronił swój kontuzjowany łokieć, nie wchodził często pod kosz, a z dystansu pudłował. Wytłumaczenie wydaje się oczywiste, albo boli go łokieć i to mu przeszkadza w grze, albo po prostu boi się pogorszenia kontuzji i nie chce się za bardzo narażać. Możemy się tylko domyślać, bo sam LeBron nie ma zamiaru robić sobie wymówki z tego urazu. I bardzo dobrze, ale nie zmienia to faktu, że nie gra tak, jak normalnie. Tak więc, pozostaje pytanie czy to jest tyko 'w głowie' Jamesa, czy rzeczywiście uraz mu przeszkadza. Niestety o tym nic nie powiedział. Stan jego zdrowia pozostaje pod znakiem zapytania, ale na parkiecie nie wygląda to dobrze i jeśli nic się nie zmieni, James nie będzie mógł być nadal tak spokojny.

Zobaczymy jak będzie w kolejnych meczach. Jeśli nie zacznie grać tak, jak nas do tego przyzwyczaił, jego zespół może ponownie zakończyć playoffs znacznie szybciej niż się tego oczekuje. A wtedy LeBronowi zostanie tylko z 2xMVP.

Vinny wyrzucony
Nie zawsze obgryzanie paznokci podczas meczów przynosi efekty. LeBronowi to pomagało, Vinny'emu chyba nie, ponieważ właśnie stracił pracę. Mimo że dwa razy wprowadził Bulls do playoffs, w klubie uznano, że trzeba zmienić head coacha.

Może Del Negro przez te dwa lata nie był wielkim trenerem, ale swoją pracę wykonał dobrze, tym bardziej, że to przecież dopiero początek jego trenerskiej kariery. W dwóch sezonach jego drużyna wygrywała po 41 meczów i była w pierwszej ósemce. Poza tym, pod jego wodzą bardzo dobrze rozwijali się Rose i Noah. Dlatego zwolnienia Del Negro nie można uzasadniać złymi wynikami jego pracy. Wiadomo jednak, że jest on w konflikcie z niektórymi osobami z władz klubu, a w takiej sytuacji trzymanie go na ławce nie miało sensu, bo i tak nic z tego dobrego by nie wyszło.

Obecnie kilka drużyn szuka nowego szkoleniowca, może Del Negro w którejś z nich znajdzie dla siebie miejsce. Ale bez względu na to, jak dalej potoczy się jego kariera, dla mnie i tak zapisał się już w historii prowadząc Bulls w serii z Celtics – jednej z najlepszych serii playoffs w historii.


Na koniec zdjęcie młodego Noah, zanim jeszcze miał okazję grać dla Del Negro, i Howarda, który po ponad tygodniowym odpoczynku dzisiaj zagra w pierwszym meczu drugiej rudny.

game 1: Suns 111 - Spurs 102

Bohater meczu: Steve Nash
W trackie serii z Blazers, Nash doznał urazu biodra, który dokuczał mu podczas meczu numer 6. Z tego powodu lider Suns nie brał udziału w treningach w sobotę i niedzielę, i jak się okazało odpoczynek bardzo mu pomógł. Nash fantastycznie rozpoczął wczorajsze spotkanie, w pierwszej kwarcie trafił 7 z 10 rzutów z gry i zdobył 17 punktów. Przez cały mecz prowadził gospodarzy i to dzięki jego świetnej grze, atak Suns był nie do zatrzymania. Ostatecznie na swoim koncie miał 33 punkty, które zdobył z imponującą skuteczniejszą 68.4%, 10 asyst i 3 zbiórki. Był to jego 6 mecz w karierze w playoffs, w którym zanotował co najmniej 30 punktów i 10 asyst, a jego drużyna za każdym razem wygrywała.

Decydujące elementy
skuteczność z gry: Suns 51.9% - Spurs 45.8%
tercet gwiazd: Nash-Stoudemire-Richardson 83 punkty – Duncan-Parker-Ginobili 73 punkty (pozostali zawodnicy zdobyli 28 punktów dla Suns i 29 dla Spurs)

Przez całą pierwszą połowę prowadzili gospodarze i zakończyli ją mając 10 punktów przewagi. Dopiero na początku trzeciej kwarty Spurs zaczęli grać znacznie lepiej i odrabiali straty. Zanotowali serię 12-0, która rozpoczęta została przez trójkę Ginobili'ego i po niespełna 5 minutach tej części spotkania to oni prowadzili 3 punktami. Przez kolejne minuty wynik był wyrównany, ale dzięki Nashowi, finisz należał do Suns. Gospodarze zakończyli kwartę serią 12-2 (Nash miał wtedy 4 punkty i 3 asysty) i na ostatnie 12 minut ponownie wychodzili mając 10 punktów więcej. Spurs jednak się nie poddawali i jeszcze raz ruszyli do ataku. W czwartej kwarcie zanotowali serię 13-0 (7 punktów zdobył Duncan) i zbliżyli się na jeden punkt, kiedy do końca meczu pozostawało już niespełna 4 i pół minuty. Niestety dla gości, tak samo jak wcześniej, także i w tym momencie, skutecznie odpowiedzieli Suns serią 9-2 i już nie pozwoli sobie odebrać tego zwycięstwa.

Suns narzucili swój ofensywny styl gry, nie dali się zatrzymać obronie Spurs i wygrali na otwarcie. Fantastycznie spisywała się trójka liderów gospodarzy. Poza Nashem, Richardson zdobył 27 punktów trafiając 62.5% swoich rzutów z gry, w tym 3 na 6 za trzy, natomiast Stoudemire zanotował 23 punkty (53%) i 13 zbiórek. Tak jak w serii z Blazers, także teraz kluczową rolę odgrywa J-Rich. Jeśli on trafia i wspiera w ataku Nasha i Stoudemire'a, Suns wygrywają. W tym sezonie drużyna z Phoenix ma bilans 30-4, w spotkaniach w których Richardson zdobył ponad 20 punktów.

Spurs przegrali w pierwszej rundzie oba mecze, w których pozwolili Mavs na zdobycie przynajmniej 100 punktów. Wczoraj nie potrafili zatrzymać ataku Suns i też przegrali. Drużyna z San Antonio nie dysponuje tak dużą siłą ofensywą, by skutecznie odpowiedzieć na atak Suns. Dlatego muszą ograniczyć zdobycze swoich rywali, wczoraj im się to nie udało. Drużynę gości prowadziła trójka gwiazdorów: Ginobili zdobył 27 punktów (45%), 5 asyst, 5 zbiórek i 4 przechwyty, Parker miał 26 punktów (52.4%), a Duncan zanotował 20 punktów (53%), 11 zbiórek i 3 bloki. Niestety nie mogli liczyć na wsparcie tego 'czwartego'. Hill spudłował 7 z 9 rzutów zdobywając 9 punktów, natomiast Jefferson miał zaledwie 5 punktów i 3 zbiórki. Bez lepszej gry z ich strony, Spurs nie będą w stanie pokonać Suns.