sobota, 22 maja 2010

Numery 1 w draftach

Washington Wizards zastanawiają się teraz, kogo wybrać z numerem pierwszym, a my prześledzimy wybory z przeszłości klubów mających ten sam dylemat.

2009 rok, Los Angeles Clippers - Blake Griffin
Jego temat poruszałem już TUTAJ. Ten draft zdecydowanie jest za świeży, by stwierdzić obiektywnie czy ten wybór był prawidłowy. W tej chwili można jedynie powiedzieć, że wyróżniają się Curry, Evans, Jennings z tego naboru. Do czasu, bo w każdej chwili może do nich dołączyć ktoś inny. Griffin ma dużo do udowodnienia i sezon 2010/2011 zdecyduje, czy zasłużył na ten numer 1. I tylko szkoda tej kontuzji. Clippers nie mają szczęścia do swoich wyborów w drafcie, gdy wybierają pierwsi (vide draft z 1998 roku, ale o tym później).




2008 rok, Chicago Bulls - Derrick Rose
Według mnie najlepszy wybór, jakiego mogło dokonać kierownictwo Bulls. W tym sezonie notował 20.8 pkt, 6.0 ast, 3.8 reb. W playoffach 2009 postraszył Celtics (pamiętne 7 dogrywek w jednej serii skończonej 4-3 dla Celtics), w tegorocznych wraz z Noahem pokazał się z dobrej strony. W te lato management Byków będzie chciał zatrudnić jednego z lepszych, dostępnych wolnych agentów, co przy pomocy duetu Rose&Noah może doprowadzić do powrotu ekipy z Wietrznego Miasta do finałów playoffs.



2007 rok, Portland TrailBlazers - Greg Oden
Zacznę od tego, kto został wybrany z numerem drugim. Kevin Durant. Tak, to ten gość, który w tym roku został najlepszym strzelcem NBA. Greg przez trzy sezony rozegrał w sezonie zasadniczym całe 82 spotkania. Ja wiem, że Portland miało wtedy już Roya, że mieli dziurę pod koszem, że Oden zdawał się być gotowym do gry od zaraz. Ale ten młody, 22-letni człowiek dotychczas więcej spędził czasu w gabinetach lekarskich niż na parkietach NBA. Jak wróci po kontuzji zawsze będę patrzył na jego ruchy poprzez pryzmat tego, że za chwile jego kolana mogą nie wytrzymać obciążenia.




2006 rok, Toronto Raptors - Andrea Bargnani
Z pierwszym numerem draftu 2006 Toronto Raptors wybrali Adrea Bar...Andrea who?! Fakt, draft był słaby. Z tym się zgodzę. Ale z tym, że to najlepszy wybór tamtego draftu, na pewno nie. Później zostali wybrani Aldridge, Gay, Roy, Rondo. Dla pocieszenia mogę dodać, że nie tylko oni się bardzo pomylili (Morrison - 3,pick,Williams - 5pick,Patrick O'Bryant - 9pick,Mouhamed Sene - 10pick). Każdy z ostatnich 3 wymienionych przeze mnie przydałby się drużynie z Kanady, w której prym wiódł wtedy Chris Bosh. Ech, kolejna pomyłka rządzących Raptorsami. Andrea z sezonu na sezon robi postęp, po odejściu w te lato CB4 (co według mnie jest pewne) przejmie rolę pierwszego punktującego (w tym sezonie 17.2pkt).


2005 rok, Milwaukee Bucks - Andrew Bogut
Andrew, Andrew. To solidny gracz, w tym sezonie pokazał, że może być jednym z lepszych centrów w lidze. Nie doczekał się swojego występu w all-star game, ale sądzę, że niedługo uda mu się ta sztuka. Mam mieszane uczucia odnośnie tego, czy się nadawał na 1 numer tamtego draftu. Po nim poszli tacy gracze jak Chris Paul, Deron Williams, Andrew Bynum, którzy są lepsi od Australijczyka. Jak wiadomo, dobrych centrów jest baaaardzo mało w tej lidze, choc ja bym wybrał któregoś z dwójki Paul-Williams. Bogut jednak stale się rozwija, więc może w następnym sezonie znowu pokaże się z dobrej strony, po ciężkiej pracy w off-season? Byleby wrócił po tej obrzydliwej kontuzji.


2002-2005, Houston Rockets, Cleveland Cavaliers, Orlando Magic - odpowiednio Yao Ming, LeBron James, Dwight Howard
Każdy z nich to najlepszy zawodnik swojego draftu, którym dodatkowo udało się podźwignąć swe kluby z dna. Draft 2003 to w dodatku chyba jeden z najsilniejszych draftów ostatnich czasów (8 graczy z minimum jednym występem w all-star game). Ci trzej panowie przez jeszcze dłuższy czas będą dominować w NBA.






2001 rok, Washington Wizards - Kwame Brown
Ach, ta moda na graczy ze szkoły średniej. Tylko 5 graczy z TOP10 tamtego naboru przyszło z uczelni. Kwame to największa pomyłka Jordana, który go wybrał. Średnie kariery? 6.7pkt, 0.6blk i 5.4reb. A miał być taki świetny. Do dzisiaj nie może znaleźć swego miejsca w NBA, w tym sezonie przegrywał rywalizację w Detroit z 36-letnim już Benem Wallace'm. A z numerem 3 poszedł nie kto inny jak Pau Gasol. Jedno wielkie nieporozumienie.




2000 rok, New Jersey Nets - Kenyon Martin
Tak, to był dobry wybór Nets. W tym beznadziejnym naborze dobrych graczy można policzyć na palcach jednej reki. K-Mart, po uniwersytecie, skoczny podkoszowy, był potrzebny tamtej ekipie Nets. Sezon później udało im się dotrzeć do finału NBA (przegrana z Lakers). Kenyon był ważnym ogniwem tamtego zespołu, stanowiąc o jego sile wraz z Kiddem i Jeffersonem.





1998 rok, Los Angeles Clippers - Michael Olowokandi
Pamiętacie go? Skończył karierę 3 lata temu, był wysoki, został wybrany z numerem 1 draftu. Kto? Michael Olowokandi. Później wybrano Cartera, Jamisona, Pierce'a, Nowitzkiego. Mimo takich graczy w puli działacze LAC i tak podjęli jedną z najgorszych decyzji w historii draftu. Czym się oni kierowali? Nie wiem. Do dziś mnie to zastanawia.







Podsumowując wybór gracza z pierwszym numerem to nie taka prosta sprawa, ale ten tegoroczny wybór jest chyba oczywisty - John Wall. Nastolatek z Kentucky może dość szybko stać się all-starem, oby tylko omijały go kontuzje, które potrafią przekreślić szanse nawet najlepszych sportowców. Turner jest skazany na numer drugi, ale kto wie, może ktoś z dalszych miejsc okaże sie świetnym graczem? Czas pokaże.


piątek, 21 maja 2010

Niedziela w Orange Sport Info

W ostatniej chwili nastąpiła zmiana i jutro nie zobaczycie mnie w 'Info weekend'. Niestety Puchar Polski jest ważniejszy od NBA, co zrobić. Będę natomiast w niedzielnym programie. Mam nadzieje, że tego już nie zmienią. Ogólnie to duże zamieszanie z tym występem w Orange Sport, jak widać nie jest łatwo pojawić się tv.
Tak więc zapraszam do oglądania niedzielnego programu 'Info weekend' na antenie Orange Sport Info, około 10:15.

Airball spod kosza: wielki plan 5-letni

Mikhail Prokhorov na dobre przejął sterty w klubie z New Jersey.

Plan jest prosty:
W przyszłym sezonie playoffs, mistrzostwo w ciągu 5 lat.


Jak każdy, kto właśnie stał się właścicielem klubu (nie tylko tego z NBA), również Prokhorov snuje wielkie plany. Oczekiwania są ogromne i trudno się temu dziwić. Tym bardziej, jeśli jest się najbogatszym człowiekiem w Rosji i można kupić sobie właściwie wszystko – co może przeszkodzić w zbudowaniu mistrzowskiej drużyny?

Prokhorova porównuje się do Romana Abramovicha, który stworzył w Chelsea potęgę na Wyspach. Udało mu się zdobyć mistrzostwo Anglii, ale już w Lidze Mistrzów przegrał finał. W świecie sportowym osiągnięcie wielkich sukcesów nie jest takie łatwe, nawet jeśli ma się ogromne pieniądze do wydania. Prokhorov pieniądze też ma, ale w NBA w związku salary cap, tak nie poszaleje. Mimo to, można oczekiwać, że 'luxury tax' nie będzie dla niego czymś, przed czym będzie chciał za wszelką cenę uciec, w odróżnieniu od większości w NBA.

Natomiast w NBA Prokhorova porównuje się do Marka Cubana. On też przyszedł do Dallas z wielkimi planami. Już 10 lat, robi wszystko co może, by jego drużyna w końcu zdobyła mistrzostwo. Tytułu ciągle nie ma, ale trzeba przyznać, że pod jego rządami Mavs cały czas są jedną z najlepszych drużyn w lidze, o czym świadczy chociażby 10 sezonów z rzędu z 50 wygranymi na koncie. W Nets wszyscy spodziewają się tego samego, tylko, że z lepszym skutkiem końcowym w postaci mistrzostwa.

W NBA w ostatnich latach kilka razy próbowano stworzyć drużyny gwiazd, ale tylko w przypadku Celtics i trójki Garnett-Pierce-Allen, przełożyło się to na mistrzostwo.

Na początku lat 2000 w Portland zebrano naprawdę silną grupę uznanych zawodników. Na papierze ten zespół miał bardzo duży potencjał. W sezonie 1999/00 w składzie Blazers byli: Rasheed Wallace, Steve Smith, Scottie Pippen, Damon Stoudamire, Arvidas Sabonis, Detlef Schrempf, Bonzi Wells, Brian Grant, Greg Anthony, a na ławce młody Jermaine O'Neal. Rok później z drużyny odszedł O'Neal, ale dołączyli Shawn Kemp, Dale Davis i Rod Strickland. Dodatkowo, ich trenerem był doświadczony Mike Dunleavy. Teoretycznie byli skazani na sukces, w praktyce Lakers pozbawili ich marzeń o mistrzostwie. Najpierw Blazers wygrali 59 spotkań w sezonie zasadniczym i dopiero w finale zachodu po 7-meczowej serii ulegli drużynie z LA. W kolejnym sezonie zanotowali 50 zwycięstw i porażkę z Lakers do zera już w pierwszej rundzie.


W tej drużynie było mnóstwo zawodników z wielkimi nazwiskami. Oczywiście większość z nich miała już wtedy swoje lata, ale to ogromne doświadczenie miało być ich silną stroną playoffs. Jednak po raz kolejny potwierdziło się, że nazwiska nie zdobywają mistrzostw, a stworzenie potęgi wymaga znacznie więcej wysiłku niż tylko zebranie uznanych zawodników.

Mark Cuban też miał swoją 'drużynę gwiazd'. W sezonie 2003/04 w Mavs byli między innymi Dirk Nowitzki, Steve Nash, Michael Finley, Antawn Jamison, Antoine Walker i młody Josh Howard. I co ważne, tylko Finley spośród tej szóstki miał 30 lat. Byli młodsi niż 'drużyna gwiazd' Blazers, ale też nie osiągnęli nic znaczącego. Wygrali 52 mecze i odpadli już w pierwszej rundzie pokonani przez Kings.


W tym samym sezonie również w Los Angeles stworzono zespół, który nie mógł skończyć inaczej niż na mistrzowskim tronie. Do Shaqa i Kobe'go dołączyli Karl Malone i Gary Payton, dwaj gwiazdorzy NBA, którzy w końcu chcieli sięgnąć po tytuł. I znowu nic z niego nie wyszło. Co prawda dotarli do finału NBA, ale tam zostali rozbici przez Pistons już w 5 meczach. Nawet wielki Phil Jackson nie pomógł

Jak pokazują te przykłady, zbudowanie mistrzowskiej drużyny nie jest łatwe. Do tego potrzeba znacznie więcej niż tylko kilku wielkich nazwisk. Jednak w New Jersey na pewno nie pójdą tą ścieżką, budowy zespołu opartego na uznanych weteranach. Nets dysponują bardzo młodym, perspektywicznym składem, a na wolnym runku będzie dużo wybitnych zawodników mających przed sobą jeszcze sporo lat gry na najwyższym poziomie. (Chociaż nie można wykluczyć, że też dołączy do nich Shaq, który już wyraził chęć gry w Newark, gdzie się urodził.)


Pierwsza faza budowy potęgi Nets jest pod hasłem „It's all new Nets” i zawiera 6 głównych punktów:
1.Nowa hala
2.Nowe władze
3.Loteria do draftu
4.Draft 2010
5.Nowy trener
6.Free agency

3 punkty mają już za sobą.

Nowa hala – Prudential Center w Newark, New Jersey, gdzie grają już New Jersey Devils.

Nowy właściciel też już jest.

Losowanie kolejności w drafcie nie zakończyło się dla Nets tak, jak oczekiwali. Chcieli jedynkę, a przypadła im trójka. Ale jak powiedział Prokhorov, z trójką wybrany był kiedyś taki zawodnik... Michael Jordan. Najważniejsze jest pozytywne podejście. Poza tym, w ostatnich latach z tym numerem do NBA weszli chociażby Deron Williams, Carmelo Anthony czy Pau Gasol, ale też Adam Morrison czy Mike Dunelavy. Tak więc może być różnie.

Teraz pozostaje dobrze wykorzystać ten trzeci pick, a następnie rozpocząć walkę o pozyskanie któregoś z tych najlepszych wolnych agentów. Nets mają na to około $23 miliony. Prokhorov jest pewny, że uda mu się przekonać tych najlepszych, że Nets to dla nich najlepsze miejsce.

Muszą również znaleźć nowego trenera. Head coachem Nets ma zostać szkoleniowiec z doświadczeniem, który już prowadził drużynę NBA, co ma pomóc im w szybkim odniesieniu wielkich sukcesów.

Poza tym, w New Jersey mają już Harrisa, Lopeza, Yi, Williamsa, czyli bardzo dobrą podstawę do budowy drużyny przyszłości.

Ten offseason to pierwszy krok, w drodze Prokhorova na szczyt NBA. Wszystko wygląda bardzo ładnie, ale trzeba poczekać, żeby zobaczyć jak to wyjdzie w praktyce. Czy ten ambitny plan jest skuteczny i dobrze wykonywany będziemy mogli zacząć oceniać już w przyszłym roku, kiedy Nets mają awansować do playoffs.


Kolejnym ważnym krokiem będzie przeprowadzka na Brooklyn w 2012. Wtedy Nets znajdą się w Nowym Jorku i zamierzają stworzyć globalną markę – Brooklyn Nets (o ile nazwa 'Nets' pozostanie). Prokhorov już planuje, że uda mu się przekonać obecnych fanów Knicks, do zostania kibicami Nets. To nie będzie łatwe, ale jeśli zdobędą mistrzostwo w 5 lat, to przejęcie kibiców też będzie możliwe.

Jedno jest pewne - w Nets będzie bardzo ciekawie, a Prohkorov w NBA sporo zamiesza. Nawet jeśli nie uda mu się tak szybko zbudować mistrzowskiej drużyny, to na pewno z Nets od teraz będzie trzeba się liczyć, i na parkiecie, i na rynku wolnych agentów.

Trzeba pamiętać, że kiedy Mark Cuban przejmował Mavs, też miał świetne perspektywy. 22-letni Nowitzki, 26-letni Nash, a także 27-letni Finley w szczycie swojej kariery. 10 lat później Mavs ciągle czekają na pierwszy tytuł w historii klubu.

Czym będą mogli pochwalić się Nets w 2020?

czwartek, 20 maja 2010

Plotki transferowe: Collins trenerem Sixers, prawie

  • Doug Collins jest podobno już o krok od objęcia posady head coach Sixers. Teraz  jego agent negocjuje warunki umowy z klubem.
  • Hawks szukając nowego trenera mają zamiar przeprowadzić w tej sprawie rozmowę z Deanem Demopoulosem, asystentem w Blazers.
  • Dwane Casey, asystent w Mavs, cieszy się dużym zainteresowaniem. Był już na rozmowie w Filadelfii i Nowym Orleanie, a teraz ma zaplanowane spotkanie w Atlancie. Podobno Clippers też biorą go pod uwagę.
  • Spośród kandydatów na stanowisko trenerskie w Chicago wymienia się Lawrence'a Franka, Maurice'a Cheeksa, Kelvina Sampsona (asystent w Bucks) i Toma Thibodeau.
  • Phil Jackson obecnie zarabia $12.5 milionów, ale jego kontrakt kończy się po sezonie. Już przeprowadził wstępne rozmowy z władzami klubu i jeśli zdecyduje się pozostać w LA, będzie musiał pogodzić się ze zmniejszeniem swoich zarobków. Według niektórych źródeł jego pensja może spaść nawet do $5 milionów. 
  • Mike Brown ciągle jeszcze pozostaje trenerem Cavs, ale jego zwolnienie to tylko kwestia czasu. Według kilku źródeł, kontrakt Browna ma klauzulę, która zmniejsza sumę rekompensaty jaką Cavs będą musieli zapłacić, jeśli będzie on zwolniony później niż 10 dni po zakończeniu sezonu.
  • Kiki Vandeweghe, asystent generalnego managera i tymczasowy trener Nets, na pewno nie zostanie w New Jersey na kolejny sezon. Jego kontrakt kończy się, a nowe władze nie zamierzają go przedłużać.
  • Ostatnio było o tym, że LeBron dzwonił do Rose'a. Teraz pojawiają się informacje, że podczas wakacji będzie trenował z Eddy'm Curry'm (mają tego samego agenta). Jednak w Nowym Jorku wcale nie są z tego zadowoleni, ponieważ Curry nie ma najlepszych relacji z trenerem D'Antoni'm i bardziej niż zachęcić LeBrona, może go zniechęcić do Kincks.
  • Jak podaje Forbes, dołączając do Knicks, James mógłby kupić akcje klubu z Nowego Jorku i czerpać z nich dodatkowe zyski. Knicks nie mogą dać mu udziałów w klubie, ale LeBron mógłby zainwestować swoje pieniądze w zakup publicznie dostępnych akcji. Jeśli dołączy do Knicks wartość klubu znacznie wzrośnie. Dodatkowo, lepsza gra Jamesa powodowałaby coraz lepsze notowania Knicks i większe zyski z akcji. Knicks są jedyną drużyną, która może zaoferować LeBronowi takie rozwiązanie. To kolejny pomysł na to, jak pozyskać gwiazdora Cavs, kusząc go możliwościami powiększenia jego fortuny.
  • Jeśli w związku z pozyskaniem w drafcie Walla, Wizards zdecydują się na transfer Arenasa, według jednego ze źródeł, zainteresowani mogą być Knicks. W zamian zaproponowaliby kończący się po przyszłym sezonie kontrakt Curry'ego. Jednak jak na razie GM Wizards zapowiada, że nie zamierza oddawać Arenas i zostanie on w Waszyngtonie.
  • Yao Ming prowadzi rozmowy z Rockets w sprawie przedłużenia kontraktu. Jak na razie obie strony nie mogą dojść do porozumienia, ponieważ Yao chce 6-letniego kontraktu, a Rockets są skłonni zaproponować mu tylko 4-letni. Obecny kontrakt Minga kończy się po przyszłym sezonie, ale ma też opcję zakończenia go już teraz. 
  • Cavs wykorzystali opcję w kontrakcie Leona Powe i zatrzymają go na kolejny sezon.
  • Tiago Splitter, którego Spurs wybrali w drafcie 2007 i bardzo chcieliby mieć w swoim składzie w przyszłym sezonie, jak na razie nie zadeklarował chęci przenosin do NBA.
  • Rudy Fernandez jest niezadowolony ze swojej roli w Blazers i jeśli dogada się z nimi w sprawie rozwiązania kontraktu, może wrócić do Europy. Podobno Barcelona mogłaby zaoferować mu ponad $9 milionów za 3 lata. Zainteresowani Hiszpanem byliby także Caja Laboral i Real Madryt.
  • Rockets i Blazers podobno są zainteresowani transferami w celu pozyskania wyższych numerów w drafcie. Obecnie mają odpowiednio 14 i 22 numer, a interesują ich 3 i 4. Również Wolves (numer 4) chcieliby przesunąć się w górę draftu. Ich celem jest drugi numer, by mogli wybrać Evana Turnera.

10 lat bez Malika

W nocy z 19 na 20 maja 2000 roku w wypadku samochodowym zginął 30-letni Malik Sealy. Wracał z imprezy urodzinowej swojego kolegi z drużyny, Kevina Garnetta. Wypadek spowodował pijany kierowca ciężarówki.

Sealy zdążył rozegrać w NBA 8 sezonów.

Już kiedyś pisałem o przebiegu kariery Sealy'ego przy okazji cyklu 'Sylwetki zawodników' - TUTAJ

game 2: Lakers 124 - Suns 112

Bohater meczu: Pau Gasol
Tym razem to nie Kobe, a Pau był pierwszą opcją w ataku Lakers. Razem z Bryantem stworzył zabójczy duet, którego Suns nie byli w stanie zatrzymać. Gasol rozegrał przede wszystkim świetną czwartą kwartę, zdobył wtedy aż 14 punktów trafiając 6 z 7 rzutów z gry. Mecz zakończył mając na koncie 29 (58% z gry), co jest jego druga najwyższą zdobyczą w tych playoffs. Poza tym, zebrał 9 piłek, zaliczył 5 asyst i 2 bloki.

Decydujące elementy:
czwarta kwarta – ostatnie 12 minut gry rozpoczęło się do remisu, dlatego obie drużyny miały równe szanse na wygranie meczu. W tym momencie swoją klasę ponownie pokazali Lakers. W czwartej kwarcie zdobyli 34 punkty ze skutecznością z gry wynoszącą 69% i zaliczyli aż 8 asyst na 11 celnych rzutów. To był popis zespołowej koszykówki i świetnego bilansu ataku z obroną. Swoim rywalom w tym czasie pozwolili na skuteczność 41% i 22 punkty. Poza tym, zawodnicy z Phoenix popełnili aż 5 strat, a z 7 rzutów za trzy spudłowali 6. Kluczowa była serią 13-2 w połowie kwarty, Lakers uzyskali wtedy dwucyfrową przewagę i było już wiadomo, że mają drugie zwycięstwo.

obrona Suns – tak samo jak w meczu numer 1, także teraz nie byli w stanie zatrzymać ofensywy Lakers. W poprzednim meczu pozwolili im na 128 punktów ze skutecznością 58% i wymusili 9 strat. Teraz gospodarze zdobyli 124 punkty ze skutecznością 57.7% i popełnili 14 strat. Ponownie defensywa Suns właściwie nie istniała, a w tej sytuacji nie mogli liczyć na pokonanie Lakers.

pole podkoszowe – w porównaniu z poprzednim spotkaniem, w tym Suns znacznie lepiej radzili sobie w pomalowanym, ale to nadal Lakers wygrywali walkę w tej strefie boiska. W polu trzech sekund gospodarze zdobyli 8 punktów więcej, wygrali również walkę na tablicach zbierając 5 piłek więcej.

rezerwowi – zmiennicy Suns dali im impuls do ataku w drugiej kwarcie, zdobyli wtedy 18 z 32 punktów swojej drużyny. Niestety w dalszej części meczu zniknęli i nie mieli już istotnego wpływu na grę (poza Dudley'em). Ostatecznie rezerwowi Suns zdobyli 26 punktów, podczas gdy zmiennicy Lakers 36, z czego aż 16 w decydującej czwartej kwarcie.

W drugiej i trzeciej kwarcie Suns grali swoją koszykówkę. Atakowali, zdobywali dużo punktów i efekt było widać na tablicy wyników. W obu tych kwartach zdobyli ponad 30 punktów (w sumie 66), trafiali 54% swoich rzutów z gry i 7 trójek na 13 prób. Dzięki temu, w końcówce trzeciej kwarty Suns udało się doprowadzić do remisu. Jednak w czwartej kwarcie ponownie zostali zatrzymani przez Lakers i przegrali po raz drugi.

27 punktów dla gości zdobył Richardson, trafił 3 z 7 rzutów za trzy, a jego skuteczność z gry wyniosła 59%. Poprzednie 5 spotkań w tych playoffs, w których miał on ponad 20 punktów Suns wygrywali, wczoraj po raz pierwszy jego popis strzelecki nie wystarczył. Świetnie zagrał również Hill, zwłaszcza w drugiej połowie, w której zdobył 20 ze swoich 23 punktów (59%). W dużej mierze dzięki jego rewelacyjnej grze w trzeciej kwarcie, Suns udało się doprowadzić do remisu. Hill trafił wtedy pierwsze 6 swoich rzutów, zdobywając 14 punktów. A po pierwszej połowie miał zaledwie 3 punkty i jeden celny rzut na 5 oddanych. Natomiast w drugiej kwarcie kluczową rolę odegrał Dudley, trafił 3 trójki zaliczając 9 puntów. W cały meczu nie pomylił się ani razu i trafił wszystkie swoje 5 rzutów za trzy, miał 15 punktów, 5 zbiórek, 4 asyst i 3 przechwyty. Niestety dla Suns, pozostali ich zawodnicy z ławki nie byli już tak skuteczni. Ponownie zawiódł Frye, który tym razem nie trafił żadnego z 5 rzutów. Również 5 spudłował Dragic, na 6 prób.

Richardson, Hill i Dudley zrobili swoje i grali bardzo dobrze. W poprzednich rundach takie występy tej trójki dawały Suns pewne wygrane, ale żeby pokonać Lakers, Nash i Stoudemire również muszą grać na najwyższym poziomie. Wczoraj zabrakło ich punktów, zwłaszcza w czwartej kwarcie, kiedy Amare zdobył 5, a Nash zero. Ostatecznie Stoudemire zaliczył 18 punktów, a Nash 11, obaj mieli skuteczność na poziomie 50%. Poza tym, Stoudemire zebrał 6 piłek, a Nash zanotował aż 15 asyst, ale też każdy z nich miał po 5 strat. Liderzy nie zagrali, tak jak powinni i nie poprowadzili swojej drużyny. Nie wykorzystali faktu, że dostali tak duże wsparcie.

Bryant zakończył serię 6 spotkań z dorobkiem co najmniej 30 punktów. Zdobył ich 21 ze skutecznością 44%. Mimo to, był kluczową postacią swojej drużyny, ponieważ rewelacyjnie kreował partnerów. Wykorzystywał skupienie obrony Suns na sobie i świetnie odgrywał. Wczoraj nie był strzelcem tylko playmarkerem. Zaliczył 13 asyst, co jest jego rekordem kariery w playoffs. A miał do kogo podawać, bo nie tylko Gasol dobrze radził sobie w ataku.

Artest już w pierwszej połowie zdobył 15 punktów, a mecz zakończył z dorobkiem 18 (6/9 z gry, w tym 3/5 za trzy). Bynum spędził na parkiecie tylko 18 minut, ale tym razem udało mu się efektywnie wykorzystać ten czas, zdobył 13 punktów (5/5 z gry) i zebrał 7 piłek. Jedynym zawodnikiem gospodarzy, który trafił mniej niż połowę swoich rzutów był Fisher – 2/8 z gry, 7 punków, a także 5 asyst.

Tak samo jak w meczu numer 1, również tym razem Lakers mogli liczyć na Odoma, który zaliczył drugie z rzędu double-double. Na swoim koncie miał 17 punktów (7/10 z gry), 11 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty. Bardzo dobrze zagrali także pozostali dwaj zawodnicy z ławki, którzy wczoraj pojawili się na parkiecie. Farmar trafił wszystkie 3 rzuty za trzy zdobywając 11 punktów, Brown dołożył 8 punktów.

Lakers w tych dwóch meczach zaprezentowali wspaniałą koszykówkę i jeśli tak będą grać również w Phoenix, Suns nie będą w stanie ich pokonać. Jednak w odróżnieniu od Magic, Suns są w lepszej sytuacji. Też przegrywają 0-2, ale dwa kolejne mecze zagrają u siebie, gdzie spisują się lepiej niż na wyjazdach. Kluczem do ich zwycięstwa nie będzie atak i zdobycie 130 punktów, tylko ograniczenie popisów ofensywnych drużyny z LA. Jak na razie, zdobywanie punktów przychodzi Lakers zbyt łatwo.

środa, 19 maja 2010

Airball spod kosza: Magic na kolanach

Magic najdłużej pozostawali bez porażki w tych playoffs. Wygrali pierwsze 8 spotkań. Hawks zniszczyli zdobywając aż 101 punktów więcej. Ale teraz to nie ma znaczenia. Tak jak 61 zwycięstw i MVP dla LeBrona nie miało znaczenia, gdy Cavs przegrywali w drugiej rundzie.

Magic dwukrotnie przegrali w Orlando i mimo że Celtics potrzebują jeszcze dwóch zwycięstwa, to  Magic właściwie znaleźli się już pod ścianą. Perspektywa wygrania finału wschodu bardzo się od nich oddaliła. Jest wręcz minimalna.

Nie ukrywam, że mam z tego powodu pewną satysfakcję. Od początku uważałem, że Celtics wygrają tą serię, o czym pisałem przed jej rozpoczęciem. Chociaż nie spodziewałem się, że uda im się wygrać 2 pierwsze mecze i jechać do Bostonu z perspektywą zakończenia tej serii sweepem.

Magic nie są tak silni, jak mogłoby się wydawać po ich rywalizacji z Hawks. Drużynę z Atlanty zupełnie rozbili, ale trudno porównywać nie potrafiących wygrywać na wyjazdach w playoffs Hawks, z ekipą z Bostonu. Celtics nie tylko mają na swoim koncie tytuł z 2008, są również znacznie silniejsi psychicznie i jedna dotkliwa porażka nie jest w stanie ich zniechęcić do walki. Pokazali to w drugiej rundzie. Mecz numer 3 przegrali różnicą aż 29 punktów i to na własnym terenie. To była ich najdotkliwsza porażka w playoffs w Bostonie w historii klubu. Jak zareagowali na nią Celtics? Wygrali 3 kolejne spotkania i awansowali do finału wschodu. Nie każda drużyna tak potrafi.

Wydaje mi się, że do grona tych, którzy nie potrafią się tak odbudować należą Magic. Co prawda oni przegrali tylko minimalną różnicą, ale w tym momencie nie ma takiego znaczenia czy było to -10 czy -2, najważniejsze jest, że przegrywają 0-2. A to jest gorsze niż -20 w jednym meczu. Gdyby ta seria rozpoczęła się w Bostonie, taki wynik nie byłby niczym nadzwyczajnym. Po prostu Celtics zrobili co do nich należało i wygrali u siebie. Magic wracaliby do Orlando z nastawieniem, że teraz na własnym parkiecie, to oni będą górą. Ale w meczach numer 3 i 4 to nie Magic, a Celtics będą mogli liczyć na doping swoich kibiców. Dlatego ta sytuacja jest jeszcze trudniejsza i wymaga naprawdę silnej psychiki, wytrzymania ogromnej presji i gry na najwyższych obrotach. Wczoraj Carter pokazał jak silną ma psychikę.



2 spudłowanie wolne. Bardzo możliwe, że przesądziły o porażce Magic nie tylko w tym meczu, ale i w całej serii. Teoretycznie mają jeszcze szanse, ale tylko teoretycznie, praktycznie jest to prawie niemożliwe. Od razu przypomina się mecz numer 1 finałów 1995.



Wtedy Nick Anderson na 10 sekund przed końcem spudłował 4 rzuty wolne, nie powiększył 3-punktowego prowadzenia swojej drużyny. Dzięki temu, do dogrywki doprowadzić mógł Kenny Smith, a w doliczonym czasie wygrali goście. W efekcie, Rockets pokonali drużynę z Orlando już w 4 meczach i sięgnęli po tytuł. To był kluczowy moment tamtej serii, może gdyby Magic wygrali mecz otwarcia, rywalizacja potoczyłaby się inaczej. Kto wie?

A rok temu? Drugi mecz finałów, 0.6 sekundy do końca, remis po 88 - Lee pudłuje layup. Magic przegrywają po dogrywce.



Anderson, Lee i Carter – trzech rzucających obrońców Magic, którzy w kluczowych momentach zawiedli. W Orlando mają pecha.
Szkoda mi tylko Gortata. Bardzo chciałem, żeby ponownie wystąpił w finale. To byłoby dla niego kolejnym bardzo ważnym osiągnięciem w karierze. I co bardzo ważne, pomogłoby w promowaniu koszykówki w Polsce. Rok temu wszyscy dowiedzieli się kim jest Gortat, ponieważ było bardzo głośno w mediach o tym, że Polak gra w finałach NBA. Teraz byłoby podobnie, ale niestety nie ma już chyba na to szans. Jedynym pocieszeniem może być bardzo dobra gra Marcina w tych playoffs. W sezonie nie miał zbyt dużo okazji do pokazania się, a teraz spędza na parkiecie sporo minut i prezentuje wysoki poziom. W odróżnieniu od Cartera, on w meczu numer 3 w Charlotte trafił w końcówce kluczowe wolne.

Jestem rozdarty. Z jednej strony całym sercem jestem z Gortatem, z drugiej strony nie tylko, nie kibicuję Magic, ale po prostu ich nie lubię.

Nie lubię krzyczącego Stana i jego dziwnych decyzji. To nie jest trener z zimną krwią, który potrafi poprowadzić drużynę do mistrzostwa. Wygląda na to, że zeszłoroczny sukces był szczytem jego możliwości. Tak jak już kiedyś mówił Shaq, Stan to 'panikarz'. Teraz zapewne już spanikował i nie wyobrażam sobie, co musiałoby się stać, żeby udało mu się odmienić jeszcze losy tej serii.

Nie jestem też fanem Howarda. Wiadomo, jest on wybitnym zawodnikiem, ale jeszcze dużo mu brakuje do tego, by stać się prawdziwym liderem, który może zapewniać drużynie te najważniejsze zwycięstwa. Real Superman ma na imię Shaq, nie Dwight.

Poza tym, nie mogę wybaczyć Magic, że nie pozwolili Gortatowi przejść do Mavs, gdzie stałby się podstawowym środkowym, jestem tego pewien. W Orlando spędził sezon na ławce.

Dlatego mimo że jestem za MG13, to nie lubię Magic.

Przypomniało mi się jeszcze, że po porażce Cavs, Gortat napisał coś takiego na swoim twitterze:
Teraz chciałoby się powiedzieć tak o Magic: tacy silni mieli być, tak zniszczyli Hawks, wygrali 8 spotkań i teraz wyparkują już po 4 meczach.

I jeszcze na koniec, Pierce we wczorajszym spotkaniu. Trochę oberwał, ale i tak rozegrał świetny mecz:

Wizards z jedynką!

 To nie był dobry sezon dla Wizards – śmierć wieloletniego właściciela klubu, afera z Arenasem, zupełna przebudowa zespołu i miejsce na dnie tabeli wschodu. A jeszcze tuż przed rozpoczęciem rozgrywek, oczekiwano, że ta drużyna będzie jedną z najlepszych w swojej konferencji.

Wczoraj ta zła seria została przerwana.

Wizards, mimo że byli dopiero piątą najgorszą drużyną ligi, wylosowali pierwszy numer draftu. Trzeba przypomnieć, że w poprzednim sezonie byli na drugim miejscu, pod względem największych szans na wygranie loterii, a skończyli z piątym numerem (potem go wytransferowali). Teraz szanse były mniejsze, ale szczęście im sprzyjało. Żona zmarłego Abe Pollina reprezentowała Wizards, a na palcu miała mistrzowski pierścień z 1978 roku (jedyny tytuł w historii klubu) – on przyniósł szczęście i teraz w Waszyngtonie znowu można planować przyszłą walkę o mistrzostwo. John Wall, który jest przez wszystkich uznawany za pewniaka na jedynkę, jest już ich. W tym momencie nie ma znaczenia, jak i czy rozgrywający Wall będzie potrafił grać razem z Arenasem. O tym Wizards będą myśleć w dalszej kolejności. Teraz najważniejsze jest, że dostaną teoretycznie najlepszego zawodnika draftu 2010. Jest to wspaniała wiadomość dla drużyny, która jest właśnie w fazie totalnej przebudowy. Poza tym, trzeba również pamiętać, że w Waszyngtonie mają sporo wolnych pieniędzy, a fakt, że w ich składzie będzie Wall (lub ewentualnie Turner), na pewno pomoże im w przekonywaniu wolnych agentów.

Na ogłoszeniu wyników losowania był także Ted Leonsis, obecnie mniejszościowy właściciel Wizards, który już wkrótce przejmie władzę w klubie. Dla nowego właściciela lepszej informacji niż wygranie loterii być nie mogło. Teraz ma znacznie lepsze perspektywy na przyszłość, na szybkie zbudowanie silnego zespołu, który za kilka lat będzie walczył o mistrzostwo i co też bardzo ważne, będzie przynosił zyski. Z Wallem w składzie, ten klub jest wart dużo więcej.
Numer 1 dla Wizards – od razu przypomina się słynny w historii klubu z Waszyngtonu draft 2001, kiedy między innymi Michael Jordan postawił na Kwame Browna. To był ogromny błąd. Na szczęście, w tym roku to się nie powinno powtórzyć. Brown w 2001 miał 19 lat i przystąpił do draftu od razu po szkole średniej. Może miał duży potencjał, ale postawienie na niego było ryzykowne. W tym przypadku to ryzyko się nie opłaciło. Wall czy Turner sprawdzili się już w NCAA i są dużo pewniejsi. Oczywiście nie można przesądzić, że zrobią w NBA wielką karierę, ale mają na to bardzo duże szanse. Ta jedynka powinna rzeczywiście dać Wizards franchise playera.

Sixers wylosowali drugi numer, a w tabeli zajęli szóste miejsce od końca. Dlatego, tak samo jak dla Wizards, jest to dla nich duża niespodzianka i wielkie szczęście. To szczęście przyniósł im Holiday, który w swoim sezonie debiutanckim prezentował się bardzo dobrze i teraz z zawodnikiem pozyskanym w drafcie będzie tworzył przyszłość drużyny z Filadelfii. Obecne rozgrywki były dla Sixers bardzo słabe, wydali ogromne pieniądze na swoich zawodników, zatrudnili nowego trenera, ale zamiast występem w playoffs, zakończyło się rozczarowaniem. Pozyskanie młodego gwiazdora jest ogromnym wsparciem dla Sixers, zwłaszcza, że przepłacenie Branda i Dalemberta nie pozwala im na wzmocnienie się poprzez pozyskanie wolnego agenta.

Nets liczyli na jedynkę. Prokhorov nie przyniósł im szczęścia, ale trójka to nadal bardzo wysoki pick i również daje możliwość pozyskania wybitnego zawodnika. Mogło być lepiej, ale nie ma wątpliwości, że i tak ten offseason będzie dla Nets bardzo udany.

Druga najgorsza drużyna sezonu, Wolves dostała czwarty numer, a z piątką wybierać będą Kings. I to drużyna z Sacramento ma ostatnio najmniej szczęścia w loterii. W zeszłym roku byli najgorsi w NBA, a przypadł im dopiero numer 4, teraz byli trzeci od końca w tabeli i mają numer 5. Chociaż brak szczęścia w loterii nie oznacza braku szczęścia w drafcie. Przecież ostatnio czwórka nie przeszkodziła im w pozyskaniu najlepszego debiutanta sezonu. Postawienie na Evansa okazało się świetną decyzją. Może teraz też uda im się dostać zawodnika, którego drużyny wybierające wcześniej nie docenią i przeoczą.

Draft 2010 odbędzie się za nieco ponad miesiąc, 24 czerwca.

game 2: Celtics 95 - Magic 92

Bohater meczu: Paul Pierce
Na 32 sekundy przed końcem musiał opuścić parkiet z powodu szóstego faulu, ale kilka sekund wcześniej trafił 2 rzuty wolne, które jak się chwilę później okazało, przesądziły o zwycięstwie Celtics. Po słabej serii przeciwko Cavs, zwłaszcza pod względem strzeleckim, w finale konferencji Pierce wrócił do gry na najwyższym poziomie i już drugi mecz zakończył mając ponad 20 punktów. Bardzo dobrze rozpoczął to spotkanie, trafił pierwsze 3 rzuty i zdobył pierwsze 9 punktów dla swojej drużyny. Po pierwszej połowie miał aż 22 punkty, w drugiej dołożył tylko 6, ale w tym te kluczowe w samej końcówce. 28 punktów zanotował ze skutecznością 50%, trafiając między innymi 3 z 7 rzutów za trzy. Poza tym, zaliczył jeszcze 5 asyst i 5 zbiórek, chociaż nie można  pominąć faktu, że popełnił też 5 strat.

Decydujące elementy:
rzuty wolne Cartera i błąd Redicka – wytrzymanie presji i trafienie decydujących rzutów - to właśnie odróżnia mistrza od reszty. Pierce trafił oba wolne, Carter stanął na linii chwilę później. Jego 2 wolne miały zmniejszyć stratę Magic do jednego punktu na 31 sekund przed końcem. Niestety Vince oba spudłował, a wcześniej trafił 5 na 5. Na szczęście dla gospodarzy, kolejną akcję Celtics udało im się wybronić. Redick zebrał piłkę po niecelnym rzucie Garnetta i... zamiast od razu wziąć czas, ruszył przed siebie, po chwili zatrzymał się i dopiero wtedy sędziowie odgwizdali przerwę na żądanie. W rezultacie, Magic nie tylko stracili cenne sekundy, ale też musieli rozpoczynać swoją akcję zza linii połowy boiska. Nie mieli już czasu na rozegranie skutecznej akcji, tym bardziej, że Celtics dobrze bronili. Daleki rzut Nelsona nie wpadł do kosza i było po meczu.

zbiórki – tym razem gościom nie udało się zatrzymać Howarda w ataku, ale udało im się ograniczyć jego dominację w walce o zbiórki. W pierwszym meczu center gospodarzy miał ich 12, a Magic w sumie 7 więcej niż Celtics. Wczoraj Howard zebrał 8 piłek, a jego drużyna przegrała walkę na tablicach 36-38. Ostatecznie nie była to duża różnica, ale widoczną przewagę na tablicach Celtics mieli w drugiej połowie, kiedy zebrali 20 piłek, o 6 więcej niż zawodnicy gospodarzy.

punkty po stratach – Celtics zdobyli 22 punkty po 14 stratach gospodarzy, natomiast Magic 17 po 15 stratach gości.


Magic musieli ten mecz wygrać i robili, co mogli, by tak się stało. Jednak ponownie to Celtics kontrolowali przebieg spotkania. Był to znacznie bardziej wyrównany mecz niż poprzedni, ale w samej końcówce zawodnicy Magic po prostu nie wytrzymali ogromnej presji tego spotkania.

Goście rozpoczęli mecz od uzyskania 11-punktowej przewagi. Wtedy na parkiet wszedł Gortat i Redick, a gospodarze zaczęli odrabiać straty i pierwszą kwartę zakończyli serią 16-4. Ponownie znaczącą przewagę Celtics uzyskali w połowie trzeciej kwarty, natomiast na samym początku czwartej po raz kolejny mieli 11 punktów więcej. W tym momencie Magic znowu ruszyli do odrabiania strat i na niespełna 7 minut przed końcem tracili już tylko 2 punkty. Natomiast na 3 minuty i 35 sekund przed końcem, po rzucie Cartera, gospodarze objęli prowadzenie 90-89. Czwarta kwarta przypominała tę z poprzedniego meczu, kiedy Magic spisywali się znacznie lepiej, a Celtics wyglądali jakby stracili już siły po długiej walce. W odróżnieniu od pierwszego spotkania, tym razem gospodarzom udało się objąć prowadzenie i byli na dobrej drodze do wyrównania stanu rywalizacji. Jednak gdy rozpoczęły się kluczowe minuty, uwidoczniła się przewaga doświadczenia Celtics. W dwóch kolejnych akcjach z półdystansu trafiali Garnett i Rondo i na półtorej minuty przed końcem mieli 3 punkty przewagi. Jeszcze na 55 sekund przed końcem Nelson zmniejszył stratę do jednego punktu. Sprawa zwycięzcy była otwarta, ale wtedy błędy Magic przesądziły o ich porażce.

Drużynę z Bostonu do zwycięstwa razem z Pierce'm poprowadził Rondo. W pierwszym meczu nie imponował, a wczoraj ponownie był czołowym strzelcem swojej drużyny. Zdobył 25 punktów trafiając 10 z 16 rzutów z gry, do tego znowu zaliczył 8 asyst, miał też 5 zbiórek i 2 przechwyty. To był kolejny wspaniały występ rozgrywającego Celtics, który dał im ważną wygraną.

Garnett, tak samo jak poprzednio, miał duże problemy z celnością, spudłował aż 11 z 16 rzutów i zakończył mecz z 10 punktami. Jednak 8 z nich zaliczył w drugiej połowie, a do tego zebrał 9 piłek – najwięcej w tym meczu. I ponownie wyeliminował z gry Lewisa. 10 punktów zdobył również Perkins, na swoim koncie miał też 5 zbiórek, 2 bloki i 2 przechwyty. Wykonywał świetną pracę w walce z Howardem, ale z powodu przewinień grał tylko 15 minut, a szósty faul odgwizdano mu już na niespełna 8 minut przed końcem spotkania. Natomiast najlepszy strzelec Celtics poprzedniego meczu, Ray Allen, tym razem zupełnie nie potrafił odnaleźć się w ataku. Przez 39 minut spędzonych na boisku zdobył ledwie 4 punkty. Spudłował 5 z 6 rzutów z gry, w tym wszystkie 5 za trzy, a mimo to Celtics wygrali.

Poza tym, goście ponownie mogli liczyć na trójkę swoich rezerwowych. Najlepiej spośród nich zaprezentował się Davis. Zanotował 8 punktów i 6 zbiórek, i zrobił swoje w walce z Howardem.

Wczoraj atak Magic opierał się na Howardzie, który radził sobie znacznie lepiej z rywalami próbującymi go zatrzymać. Już po pierwszej połowie miał na swoim koncie 17 punktów, czyli o 4 więcej niż w całym poprzednim meczu. Ostatecznie był najlepszym strzelcem Magic z dorobkiem 30 punktów trafiając 9 z 13 rzutów z gry, natomiast z 17 wolnych wykorzystał 12. Niestety, ponownie jego dominacja pod koszami nie była pełna. Zdobywał punkty, ale miał mniej zbiórek (8) i co najważniejsze – 0 bloków. To był pierwszy mecz w tych playoffs, w którym nie miał bloku.

W ofensywie, Howarda najbardziej wspierali Carter i Redick, obaj zdobyli po 16 punktów. Obaj jednak nie tylko zawiedli w ostatnich sekundach, ale też nie mieli najlepszej skuteczności. Carter spudłował 10 z 15 rzutów, Redick 6 z 9. Warto jeszcze dodać, że rezerwowy Magic zdobył aż 9 punktów w pierwszej kwarcie, kiedy pomógł gospodarzom odrobić straty.

Lewis po raz kolejny grał fatalnie – 5 punktów (2/6 z gry). Natomiast Nelson, który w poprzednim meczu miał 20 punktów, teraz zdobył tylko 9 ze słabą skutecznością 33% (1/5 za trzy) i widocznie przegrał rywalizację z Rondo.

Gortat świetnie rozpoczął ten mecz. W pierwszej kwarcie grał przez 4 minuty, zdobył 2 punkty, zebrał 3 piłki, a jego drużyna w tym czasie była 9 punktów na plusie. Trener Van Gudny wystawiał go razem z Howardem, próbując znaleźć skuteczną odpowiedź na wysokich Celtics. W pierwszej połowie dawało to bardzo dobre rezultaty. Jednak w drugiej, Gortat był bezwzględnie ogrywany przez Rondo, który łatwo go mijał i zdobywał punkty spod kosza. W całym meczu Marcin spędził na parkiecie 16 minut, zdobył 2 punkty, zebrał 6 piłek, z czego 4 na atakowanej tablicy, zaliczył też blok i asystę.

Tego chyba nikt się nie spodziewał. Magic wygrali 8 pierwszych spotkań w tych playoffs, a teraz przegrali 2 kolejne i to we własnej hali. Przez cały sezon nie zanotowali dwóch porażek z rzędu w Orlando, stało się to dopiero w tym jakże ważnym momencie playoffs. Ponownie potwierdza się, że sweep w dwóch pierwszych rundach wcale nie oznacza, że jest się głównym faworytem do występu w finale. Teraz Magic znaleźli się w bardzo złej sytuacji, jadą do Bostonu i muszą tam zrobić, to co Celtics zrobili na ich parkiecie. Ale będzie to bardzo trudne, ponieważ Celtics systematycznie się rozkręcają. Po raz pierwszy w swojej historii wygrali pierwsze 2 mecze wyjazdowe na rozpoczęcie serii playoffs. Poza tym, to była ich 5 wygrana z rzędu. Zatrzymanie ich może okazać się niemożliwe.

wtorek, 18 maja 2010

Airball spod kosza: draft to loteria

Dzisiaj odbędzie się loteria do draftu 2010. Okaże się, kto wylosuje ten najcenniejszy numer 1.

Czy będą to Nets? W końcu tak walczyli o jak największe szanse w loterii, że przegrali aż 70 spotkań. Jako najgorsza drużyna dostaną najwięcej piłeczek w losowaniu, ale to wcale nie znaczy, że mają pewną jedynkę. Ostatnio najgorsza drużyna wybierała jak pierwsza w 2004 i 2003. Rok temu jedynkę wylosowali Clippers, którzy w tabeli byli drudzy od dołu. Najgorszym Kings przypadł dopiero 4 numer, ale nie mają co żałować, wykorzystali go na Evansa - ROY. Natomiast w latach 2005-08 loterię wygrywały drużyny spoza najgorszej czwórki. W 2008 numer jeden dostali Bulls, będący dopiero 9 od końca, co daje nadzieje Jazz, którzy są właścicielami picku Knicks (9 najgorszej drużyny w tym sezonie). Nets natomiast mogą być prawie pewni, że będą wybierać jako jedna z czterech pierwszych drużyn. Od 1990, kiedy wprowadzono ważony system losowania, żadna z najgorszych drużyn nie dostała niższego numeru niż 4.

Tak przedstawia się najgorsza dziesiątka sezonu 09/10:
1. Nets
2. Wolves
3. Kings
4. Warriors
5. Wizards
6. Sixers
7. Pistons
8. Clippers
9. Knciks
10. Pacers

Ale nawet wylosowanie wysokiego numeru, nie gwarantuje pozyskanie wybitnego zawodnika. Teoretycznie jedynka to przyszła gwiazda NBA, franchise player, ale nie zawsze tak jest. Draft to loteria także pod względem wyboru zawodnika. Czasami nawet najlepszy scouting nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze szczęście i 'nosa' do wyboru tego najbardziej odpowiedniego zawodnika, który nie tylko ma ogromny potencjał, ale jeszcze będzie potrafił go zrealizować i co równie ważne, nie rozsypie się z powodu kolejnych kontuzji.

W każdym drafcie jest przynajmniej kilka poważnych pomyłek. Oto najgorsze wybory z pierwszej dziesiątki ostatnich 5 draftów (licząc od draftu 2008, 2009 na razie pomijam, poczekajmy jeszcze przynajmniej jeden sezon).

2008
Joe Alexander, Bucks numer 8
Z jego nazwiskiem kojarzą mi się dwie rzeczy: 1) Bucks nie zdecydowali się wykorzystać opcji przedłużenia jego kontraktu, co dotychczas nie zdarzyło się wobec zawodnika z pierwszej dziesiątki draftu. 2) Rok temu z Fernandezem i Westbrookiem walczył o miejsce w konkursie wsadów. Niestety kibice go nie wybrali. A udział w SDC mógł sprawić, że jego kariera potoczyłaby się inaczej. Tak się chłopak starał, a teraz nikt o nim nie pamięta (dla przypomnienia, sezon zakończył na ławce Bulls).

2007
Brandan Wright, Bobcats numer 8
Bobcats szybko zorientowali się, że popełnili błąd i jeszcze w dzień draftu oddali go do Warriors za Richardsona. W pierwszym roku nie mógł przebić się do rotacji, potem stracił połowę kolejnego sezonu i cały obecny z powodu kontuzji.
Daleko nie zaleciał.

2006
Adam Morrison, Bobcats numer 3
Człowiek z wąsem, wybrany przez Jordana, by zmienić losy Bobcats. Wielka nadzieja porażka białych.
Rok temu trener Jackson nieopacznie nie wstawił go do składu Lakers na playoffs, ale w tym roku Marrison wystąpił już w 2 meczach fazy posezonowej i jeśli znowu zdobędą mistrzostwo, on będzie miał w tym swój udział. Robi oszałamiającą karierę. Dlaczego ja go umieściłem na tej liście?

Shelden Williams, Hawks numer 4
W sezonie debiutanckim Hawks konsekwentnie stawiali na niego, dawali mu dużo czasu gry (w 81 meczach spędzał na parkiecie średnio 18.7 minut), ale już w drugim roku poddali się i wytransferowali do Kings. Teraz jest głębokim rezerwowym Celtics, a zanany jest nie jako Shelden Williams - gracz NBA, tylko Shelden William - mąż Candace Parker, gwiazdy WNBA.

Patrick O'Bryant, Warriors numer 9
O'Bryant nic nie ma wspólnego z Bryantem, a przynajmniej nie z Kobe'm. Po dwóch latach na ławce w Golden State przesiadł się na ławkę w Bostonie, a ostatnio grzał ławę w Toronto. Jeszcze trochę i będzie mógł zostać ekspertem od krzesełek na ławkach rezerwowych. W Celtics miał chociaż dobre towarzystwo na ławce:

Mouhamed Sene, Sonics numer 10
211 centymetrów wzrostu. Co by tu więcej napisać? Senegalczyka w NBA już nie ma, a przez 3 sezony udało mu się wystąpić w 47 meczach. Kolejny z cyklu 'wysoki gracz z dobrymi warunkami fizycznymi' – zawsze ktoś zaryzykuje i weźmie takiego.

2005
Ike Diogu, Warriors numer 9
W Warriors się nie sprawdził, w Pacers i Blazers też nie, w Kings pokazał się z dobrej strony w kilku meczach, ale to był koniec sezonu. W tym roku miał wreszcie wybić się w Hornets, ale stracił cały sezon z powodu kontuzji.

Fran Vasquez, Magic numer 11
Co prawda jest to lista najgorszych wyborów w pierwszej dziesiątki, ale musiałem wspomnieć o Vasquezie. Magic wybrali go, licząc, że stworzy on z Howardem zabójczy duet podkoszowy. Jednak Vasquez do teraz nie zdecydował się na grę w NBA i chyba już się nie zdecyduje. Na szczęście Magic pozyskali w tym samym drafcie wybranego 46 numerów później przez Suns, Gortata.

2004
Shaun Livingston, Clippers numer 4
Wszyscy znają jego historię - kontuzja kolana.

Rafael Araujo, Raptors numer 8
W pierwszych dwóch sezonach w Toronto nawet wystąpił w 75 meczach w pierwszej piątce. A o tym co prezentował na parkiecie, świadczy fakt, że od 2007 nie ma go już w NBA. Wzrost miał (211 cm), ale nic poza tym. W Wolves nigdy nie zagrał, został zwolniony przed rozpoczęciem sezonu.

Luke Jackson, Cavs numer 10
W debiutanckim sezonie musiał przejść poważną operację pleców. Przez dwa lata w Cleveland wystąpił tylko w 46 meczach i został zwolniony. Potem próbował jeszcze swoich sił w Clippers, Raptors i Heat, ale w sumie w tych 3 drużynach rozegrał ledwie 27 spotkań. Ostatni raz widziany był w NBA w lutym 2008 roku.


Nie wiem czy zauważyliście, ale w ostatnich latach numer 8 wygląda na najbardziej pechowy. 2004 - Araujo, 2007 – Wright, 2008 – Alexander, a w 2009 - Hill, który w sezonie debiutanckim też rozczarował. Do tego można dodać także Frye'a (ósemka w 2005), w tym roku gra znacznie lepiej, ale i tak daleko mu do zawodnika z pierwszej dziesiątki draftu. Gay, wybrany jako ósmy w 2006, to za mało, by uratować honor tego numeru.

Jeszcze na koniec chciałbym znaczyć, że pominąłem kilka innych błędów tych draftów, jak chociażby wybór Bargnani'ego z jedynką, Marvin Williamsa z dwójką, czy Tyrusa Thomasa i Conley'a z czwórką. Są to jednak innego rodzaju błędy - dobrzy zawodnicy, którzy zostali wybrani zbyt wysoko. Ja skupiłem się na tych, którzy zupełnie nic nie dali swoim drużynom i w najlepszym wypadku skończyli w roli głębokiego rezerwowego.

Przy okazji, jeśli ktoś jeszcze nie czytał, zachęcam do zapoznania się z reDRAFTospekcja autorstwa Macieja.

Zrób sobie plakat: Shannon Brown


Niestety nie zakończyło to się wsadem, ale wygląda bardzo efektownie i są to idealne zdjęcia na plakat.
zdjęcia: yahoo.com

game 1: Lakers 128 - Suns 107

Bohater meczu: Kobe Bryant
Kobe boryka się z kilkoma urazami - kolano, kostka, palec i plecy – jednak w grze, tego zupełnie nie widać. Tydzień odpoczynku dobrze wpłyną na lidera Lakers i w meczu otwarcia finału zachodu ustanowił swój rekord strzelecki tych playoffs. Przede wszystkim Kobe rewelacyjnie zagrał w trzeciej kwarcie, kiedy gospodarze powiększyli przewagę do 19 punktów i właściwie przesądzili o swoim zwycięstwie. Bryant zdobył wtedy aż 21 punktów (o 3 mniej niż cała drużyna Suns) trafiając 7 z 10 rzutów z gry. Mecz zakończył mając na swoim koncie 40 punktów ze skutecznością 56.5% (3/6 za trzy, 11/12 z wolnych), a także po 5 zbiórek i asyst. Był to już jego 6 mecz z rzędu, w którym zdobył przynajmniej 30 punktów.

Decydujące elementy:
dominacja Lakers pod koszami – tak, jak można było oczekiwać, Suns nie potrafili sobie poradzić z wysokimi zawodnikami Lakers. Co prawda Bynum grał tylko 19 minut, zaliczył 4 punkty i 4 zbiórki, ale Odom fantastycznie go zastąpił i sprawił, że gospodarze pewnie wygrali walkę na tablicach. Odom zebrał aż 19 piłek (z czego 7 w ataku), podczas gdy Stoudemire, Lopez, Frye i Amundson łącznie tylko 16. Ostatecznie Lakers mieli 8 zbiórek więcej niż ich rywale. Ale jeszcze widoczniejsza była dominacja gospodarzy w polu trzech sekund w ataku. Lakers z pomalowanego zdobyli 56 punktów, aż 20 więcej niż zawodnicy z Phoenix.

rzuty za trzy – w pierwszych dwóch rundach Suns średnio w każdym meczu trafiali 10 trójek ze skutecznością 41.7%. Wczoraj udało im się trafić zza linii tylko 5 razy, a oddali aż 22 rzuty, co dało im skuteczność wynoszącą ledwie 22.7%. Lakers za trzy oddali 5 rzutów mniej, ale z ich 17, 8 wpadło do kosza.

atak Lakers – gospodarze tylko w jednej kwarcie zdobyli mniej niż 30 punktów. Mecz zakończyli z najwyższym dorobkiem w obecnych playoffs - 128 punktów, a do tego zaliczyli je z imponującą skutecznością 58%. Suns nie potrafili zatrzymać drużyny z LA, a ich 107 punktów w tym meczu było słabym osiągnięciem. W serii ze Spurs wystarczyło, że osiągną granicę 100 punktów i mieli pewne zwycięstwo, w pojedynku z Lakers nie mają na to szans.
Seria 6 kolejnych zwycięstw Suns została zakończona i to bardzo dotkliwą porażką. Pojedynek z Lakers, to zupełnie co innego niż rywalizacja z osłabianymi Blazers czy starymi Spurs. W dwóch poprzednich seriach ich rywale koncentrowali się na defensywie, natomiast w ataku często mieli problemy. Lakers dysponują ogromną siłą ofensywą i potrafią też świetnie bronić. Suns wczoraj zdobyli swoje 100 punktów, ale to nie była ich koszykówka i ich atak. Po pierwsze zdobyli zaledwie 4 punkty z kontrataku. Lakers nie pozwalali im na łatwe punkty, Suns nie mogli nakręcać swoich akcji i stąd zdobyli mniej punktów niż ich przeciwnicy. Do tego goście nie trafiali za trzy i nie mogli też przebić się pod kosz. W tej sytuacji nie mogło to się skończyć inaczej niż 21-punktową porażką.

Najlepszym strzelcem Suns był Stoudemire, który zdobył 23 punkty. Zaliczył je z wysoką skutecznością 61.5%, ale większość zdobył z dala od kosza, rzadko wbijał się w pole trzech sekund i miał zaledwie 3 zbiórki na koncie. Nash zanotował 13 punktów i 13 asyst, ale też nie potrafił poprowadzić swojej drużyny i dać im impulsu do ataku. Richardson zdobył tylko 15 punktów, chociaż trafił 3 razy za trzy – najwięcej w drużynie gości. Jednak nie było to wystarczającą odpowiedzią na 40-punktowy popis Bryanta. Dobrze zaprezentował się Lopez, który w swoim pierwszym meczu po tak długiej przerwie zaliczył 14 punktów (6/7 z gry) i 6 zbiórek. Hill natomiast spudłował 4 z 5 rzutów, nie potrafił zatrzymać Bryanta i miał problemy z faulami.

Z zawodników z ławki Suns dobrze zaprezentowali się Barbosa i Dragic. Niestety w trzeciej kwarcie, kiedy Lakers uciekali, trener Gentry nie zdecydował się wstawić ich do gry, a w czwartej mogli już tylko walczyć o to, by gospodarze nie powiększyli swojej przewagi. Obaj zdobyli razem 24 punkty ze skutecznością 67%, ale ani razu nie trafili za trzy. Po jednej celnej trójce miał Frye i Dudley, jednak razem oddali aż 12 rzutów za trzy. Frye grał bardzo słabo, zakończył mecz z 3 punktami (1/8 z gry) i jedną zbiórką. Dudely spisywał się odrobinę lepiej – 5 punktów (1/5) i 4 zbiórki. Suns potrzebują znacznie większego wsparcia z ich strony, jeśli mają powalczyć o zwycięstwo.

Lakers zaprezentowali mistrzowską koszykówkę. Zupełnie rozbili rywali, kontrolowali przebieg spotkania, fantastycznie egzekwowali swoje akcje ofensywne i nie pozwoli Suns na rozkręcenie ich ataku. Jeśli w kolejnych meczach będą grać na tak wysokim poziomie, spokojnie nie tylko awansują do finału, ale i obronią tytuł.

W drużynie gospodarzy nie tylko Bryant rozegrał fantastyczne spotkanie. Niesamowity występ miał również Odom, który zastąpił właściwie niewidocznego Bynuma. Wchodząc z ławki zanotował aż 19 punktów i 19 zbiórek. Nikt inny w Lakers nie zebrał więcej niż 5 piłek, a i tak wygrali walkę na tablicach, właśnie dzięki Odomowi. Gasol miał tylko 4 zbiórki, ale zdobył 21 punktów trafiając aż 10 z 13 rzutów z gry. Dobrze spisywał się także Artest, zanotował 14 punktów, 5 asyst i 5 zbiórek. Trzeba jeszcze wyróżnić Farmara (10 punktów i 5 asyst) i Browna (9 punktów), którzy byli istotnym wsparciem z ławki, większym niż rezerwowi Suns.

poniedziałek, 17 maja 2010

Przed finałem zachodu

Trzy i cztery lata temu Lakers i Suns spotykali się w pierwszej rundzie. Najpierw drużyna z Phoenix pokonała swoich rywali po 7 meczach, później poradzili sobie z nimi już w 5 spotkaniach. To były ich ostatnie starcia w playoffs. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Suns nie prowadzi już D'Antoni, a Lakers są obrońcami tytułu. Kobe już zapowiedział, że będzie to dla niego okazja do rewanżu. A może Suns po raz kolejny będą potrafili znaleźć sposób na drużynę z LA?

Podkoszowi
To w dużej mierze dzięki swoim podkoszowym i ich centymetrom, Lakers łatwo pokonali Jazz. Trójka Gasol, Bynum i Odom zupełnie zdominowała pole podkoszowe i jeśli Lakers mają w tym sezonie ponownie sięgnąć po tytuł, ta trójka musi nadal wygrywać pojedynki z wysokimi drużyny rywali.

Niestety kontuzjowane kolano Bynuma, które spowolniło go w serii z Jazz, mimo odpoczynku nie jest w lepszym stanie. A ostatnio center Lakers powiedział nawet, że jest z nim gorzej. Bynum mimo wszystko w pierwszym meczu zagra, ale trudno oczekiwać od niego występu na normalnym poziomie. W ostatnich dwóch meczach drugiej rundy zdobył w sumie tylko 6 punktów i zebrał 11 piłek. Skoro teraz z jego kolanem jest gorzej, Lakers będą potrzebowali dużego wsparcia ze strony Odoma, by nadal zachować swoją przewagę pod koszami.

O Gasola można być spokojnym. Na pewno będzie drugą postacią drużyny i stoczy ze Stoudemire'm bardzo wyrównaną rywalizację, która będzie ozdobą tej serii.

Podczas gdy siła podkoszowa Lakers została osłabiona, Suns w finale konferencji dostaną istotne wsparcie, ponieważ do gry wraca Robin Lopez. Środkowy Suns pauzował przez prawie 2 miesiące z powodu kontuzji pleców, a jest najwyższym zawodnikiem w drużynie i na pewno jego centymetry bardzo się przydadzą. Lopez po słabym sezonie debiutanckim, w tym roku bardzo poprawił swoją grę, stał się pierwszym środkowym Suns, a kiedy występował w tej roli jego drużyna wygrała 22 z 31 meczów. To pokazuje, jak ważnym jest zawodnikiem, a jego powrót w tym momencie jest tym ważniejszy, że czeka ich starcie z wysokimi Lakers. Ze Spurs poradzili sobie wystawiając w pierwszej piątce Collinsa i z wchodzącym z ławki Frye'm i Amundsonem, na Lakers to byłoby trochę miało. Oczywiście Lopez po tak długiej przerwie zapewne nie będzie w świetnej dyspozycji, ale już jego wzrost i obecność pod koszem, powinny istotnie pomóc.

Tym samym rywalizacja środkowych sprowadzi się to tego, który będzie zdrowszy i będzie w stanie bardziej pomóc swojej drużynie. Lakers mają przewagę pod koszem, ale jeśli kolano będzie Bynumowi coraz bardziej przeszkadzać, a Lopez szybko wejdzie w rytm gry, rywalizacja pomiędzy wysokimi może być bardzo wyrównana.
Nash
Trzeci raz wprowadził Suns do finałów konferencji, do trzech razy sztuka? Na pewno rozgrywający Suns zrobi wszystko, by po raz pierwszy wystąpić w wielkim finale i w końcu przestać być dwukrotnym MVP, który nigdy nie grał o mistrzostwo. To może być jego ostatnia taka szansa. W obecnych playoffs pokazał już, że potrafi poprowadzić swoją drużynę i teraz musi to zrobić po raz kolejny. W starciu z Fisherem będzie miał dużą przewagę i musi to wykorzystać.

Bryant
Kobe boryka się z kilkoma urazami, ale to nie przeszkadza mu w rozgrywaniu fantastycznych spotkań. W serii z Jazz spisywał rewelacyjnie i za każdym razem zdobywał przynajmniej 30 punktów. Właśnie takiego Bryanta potrzebują Lakers, żeby kolejny raz powalczyć o tytuł. Szybko zakończona druga rudna i tygodniowy odpoczynek, na pewno mu pomógł i do finału konferencji przystąpi w pełni sił, grając na równie wysokim poziomie, co przeciwko Jazz.

J-Rich i Hill
Richardson i Hill odegrali bardzo istotną rolę w pierwszych dwóch rundach i jeśli Suns myślą o pokonaniu Lakers, to ci zawodnicy ponownie muszą być istotnym wsparciem dla duetu liderów.

Richardson w dotychczasowych 10 meczach, 5 razy zdobył ponad 20 punktów. Świetnie radził sobie na dystansie trafiając 34 rzuty za trzy ze skutecznością 51.5%. W tym sezonie (łącznie faza zasadnicza i playoffs) 35 spotkań J-Rich kończył z dorobkiem przynajmniej 20 punktów, a Suns wygrali aż 31 z nich. To pokazuje, jak ważna dla zespołu jest jego dobra dyspozycja strzelecka. Dla Lakers oczywistym celem będzie zatrzymanie go. Bryant z Artestem na pewno utrudnią mu grę w ataku i w dużej mierze od tego, jak sobie z tym poradzi, zależy czy Suns będą w stanie realnie walczyć o zwycięstwo w tej serii.

Bardzo dobrze w tych playoffs gra również Hill. Nie ma tak dobrych statystyk jak J-Richa, ale już w niejednym meczu zdobywał kluczowe punkty i rewelacyjnie spisywał się w obronie, zatrzymując najpierw Millera, później Ginobili'ego. Może teraz uda mu się choć trochę uprzykrzyć życie Bryantowi?

Rezerwowi
Dragic, Frye, Dudley, Barbosa i Amundson – zapewnili już niejedno zwycięstwo Suns w tych playoffs. Wydawało się, że drużyna z Arizony ma krótką ławkę, a okazało się, że ich zmiennicy mogą być ogromnym wsparciem. W finale konferencji też powinni odegrać kluczową rolę, zwłaszcza, że mają przewagę nad rezerwowymi Lakers, którzy jak na razie nie pokazali się z dobrej strony. W tej serii zmiennicy drużyny z LA muszą wreszcie zacząć odgrywać ważną rolę, w innym wypadku Lakers będą mieć problemy z szerokim składem Suns.

Doświadczenie
Pod względem doświadczenia, ogromną przewagę mają Lakers. Drużyna z LA to obrońcy tytułu, a większość składu grała w ostatnich dwóch finałach ligi, do tego trzeba dodać Jacksona, 10-krotnego mistrza NBA. Naprzeciw nim staną: Gentry, który dopiero drugi raz w swojej karierze prowadzi drużynę w playoffs, a w tym roku dopiero wygrał pierwszą serię, tak samo jak Hill, również Richardson nie ma dużego doświadczenia w tej fazie, natomiast Nash i Stoudemire dwukrotnie przegrywali finał zachodu.


Nie ukrywam, że chciałbym, żeby to Suns awansowali do finału, co na pewno można wywnioskować po tym tekście. Uważam, że Nashowi w końcu należy się szansa gry o mistrzostwo. Jeszcze nigdy nie było mu to dane i jeśli nie teraz, to może już nigdy nie będzie miał takiej okazji. Ale Lakers są obrońcami tytułu, wiedzą jak się wygrywa w tej fazie playoffs i to oni są faworytami. Nie oddadzą Nashowi finału, Kanadyjczyk wraz ze swoimi kolegami musi im go wyrwać. Suns będą musieli rozegrać naprawdę rewelacyjną serię, żeby poważnie zagrozić zespołowi z LA. Powinno być ciekawie.

Występ w Orange Sport Info

Już dość dawno temu dostałem zaproszenie do programu 'Info weekend', ale z powodu żałoby narodowej mój występ musiał zostać przesunięty. W końcu udało się ustalić nowy termin i już w najbliższą sobotę (22.05) pojawię się w programie 'Info weekend' na antenie Orange Sport Info. Program zaczyna się od godziny 9:00. Na szczęście w piątek NBA odpoczywa, dlatego nie będziecie odsypiać nocy spędzonej na oglądaniu kolejnego meczu finału konferencji i mam nadzieje, że do tej godziny zdążycie już wstać i włączyć telewizor.
Zapraszam do oglądania programu i trzymajcie za mnie kciuki, bo to mój pierwszy występ w tv i od razu live.

Plotki transferowe: Bulls liderami w wyścigu o Jamesa?

James, Wade, Bosh, Johnson, Boozer, czyli większość z tych najatrakcyjniejszych wolnych agentów zakończyło już obecny sezon i przygotowuje się do wakacyjnej walki o jak najwyższe kontrakty. Pojawia się już coraz więcej spekulacji na temat ich przyszłości, dlatego zaczynam śledzić plotki transferowe.
Przez większość sezonu mówiło się, że jeśli LeBron zdecyduje się odjeść z Cleveland, najbardziej prawdopodobnym miejscem jego przeprowadzki będzie Nowy Jork. Jedaka tuż po zakończeniu drugiej rundy bardzo dużo pojawia się głosów, że teraz to Bulls mają największe szanse, by pozyskać Jamesa. Podobno kilku generalnych managerów jest wręcz przekonanych, że Chicago będzie jego nowym klubem. Według jednego ze scenariuszy, miałaby to być wymiana sign-and-trade, Cavs odstaliby w zamian Denga, a Bulls mieliby jeszcze wolne pieniądze na dalsze wzmocnienia.

James podobno już rozmawiał z Rose'm, co miałoby być kolejną przesłanką, że poważnie myśli o grze w Chicago.

Do wybrania Bulls, LeBrona miałoby nie tylko skusić towarzystwo Rose'a i Noah, ale również zatrudnienie Johna Calipari'ego, obecnie trenera uniwersytetu Kentucky. Ale jak na razie Calipiari nawet nie potwierdził, że zastanawia się nad przyjęciem oferty z NBA.

Bulls zainteresowani są również Johnsonem, a możliwe szanse na przejście JJ'a do Chicago ma zwiększać bliska znajomość jego agenta z Jerry'm Reinsdorfem, prezesem Bulls.

Knicks natomiast mają starać się przekonać LeBrona zapraszając na obóz przygotowawczy jego przyjaciela z czasów gry w szkole średniej Dru Joyce'a III. Poza tym, Knicks zaoferują Jamesowi rozmaite możliwości biznesowe.

Shaq już zapowiedział, że nie zamierza jeszcze kończyć kariery i też rozpoczął poszukiwania nowej drużyny dla siebie. Ostatnio powiedział, że bardzo chętnie dołączyłby do Nets, którzy teraz będą grać w hali Prudential Center położonej w Newark, gdzie Shaq się urodził.

Spośród zawodników z długim stażem w NBA, na emeryturę nie wybierają się również Ilgauskas i Fisher.

Hawks dostali pozwolenie od Mavs na przeprowadzenie rozmów z asystentem Carlisle'a, Dwanem Casey'em. Podobno jest on w tym momencie faworytem, by zastąpić Woodsona na stanowisku head coacha w Atlancie. Ale inne źródła podają, że poważnie rozpatrywany jest też Avery Johnson.

W wyścigu o posadę trenera Hornets na czele jest asystent Riversa, Thom Thibodeau. Brani pod uwagę są też Casey, Johnson, a także Monty Williams, asystent McMillana.

Sixers podobno przeprowadzą drugą rozmowę z Dougiem Collinsem, Johnsonem i Samem Mitchellem.

Złożono 13 ofert kupna Warriors. Wśród zainteresowanych jest nieokreślony właściciel klubu z NFL, grupa chińskich biznesmenów, a także grupa z Magicem Johnsonem. Larry Ellison, który miał być jednym z głównych faworytów do przejęcia klubu z Oakland, nie złożył swojej oferty, ale przewiduje, że cena Warriors wyniesie około $315 milionów. Nie zgadzają się z tym władze ligi, które twierdzą, że będzie to znacznie wyższa kwota (nawet 2 razy więcej niż $275 mln, za które Jordan kupił Bobcats).

game 1: Celtics 92 - Magic 88

Bohater meczu: Ray Allen
Trudno mówić o jednym bohaterze Celtics we wczorajszym meczu, cała drużyna zagrała bardzo dobrze. Natomiast najlepszym zawodnikiem i pierwszym strzelcem był Allen. Ray zdobył 25 punktów ze skutecznością 50%, trafił 2 z 5 rzutów za trzy i wszystkie 7 wolnych. Goście w czwartej kwarcie bardzo szybko zaczęli tracić swoją przewagę, mieli problemy w ataku i ostatecznie zdobyli tylko 18 punktów, a 7 z nich należało do Allena. To jego rzuty w połowie tej kwarty utrzymywały dwucyfrowe prowadzenie Celtics, a jego jego dwa wolne na 6 sekund przed końcem przesądziły o zwycięstwie. Poza tym, Allen na swoim koncie miał jeszcze 7 zbiórek i 3 asysty.

Decydujące elementy:
obrona Celtics – w pierwszej kwarcie pozwolili Magic na zaledwie 4 celne rzuty (20 oddanych) i 14 punktów. Natomiast w pierwszej połowie gospodarze mieli 32 punkty, trafili 34% swoich rzutów z gry, z czego spudłowali wszystkie 9 za trzy i popełnili też 12 strat. W drugiej połowie Magic już lepiej radzili sobie w ataku, ale dzięki świetnej defensywie, to Celtics od początku przejęli inicjatywę i kontrolowali przebieg tego spotkania. Ostatecznie Magic zanotowali tylko 88 punktów (po raz pierwszy od 24 marca mniej niż 90), skuteczność na poziomie 41.6%, aż 18 strat i ledwie 10 asyst. Ich atak zupełnie nie przypominał tego, który tak bezwzględnie niszczył Hawks w poprzedniej rundzie.

rzuty za trzy – w pierwszych 8 meczach Magic aż 5 razy trafili co najmniej 10 trójek, wczoraj nie mieli żadnej w pierwszej połowie. Cały mecz zakończyli 5 trafieniami zza linii, ale potrzebowali aż 22 próby, co dało im ostatecznie skuteczność 22.7%. Natomiast Celtics zanotowali 6 celnych trójek na 14 oddanych rzutów.

Celtics +20 – na początku trzeciej kwarty Magic zbliżyli się na 3 punkty, ale wtedy goście odpowiedzieli serią 22-5 i na nieco ponad 2 minuty przed końcem prowadzili 20 punktami. To było ich najwyższe prowadzenie w tym meczu. Magic mieli bardzo dużo punktów do odrabiania i zbyt mało czasu, by skutecznie zaatakować Celtics i odebrać im prowadzenie. Drużyna z Bostonu nawet przy słabej czwartej kwarcie, jest zbyt doświadczonym zespołem, by przez ostatnie 14 minut stracić całą 20-punktową przewagę. Gdyby była ona niższa, gospodarze wcześniej dogoniliby rywali i  mieliby znacznie większe szanse w końcówce.

Howard – Perkins, Wallace i Davis wykonali świetną pracę w obronie przeciwko Howardowi. Zmusili go do bardzo ciężkiej walki pod koszami, nie pozwolili zdobywać łatwych punktów i gdy tylko zyskiwał nad niemi przewagę, wysyłali go na linię rzutów wolnych. Do tego, podkoszowi Celtics radzili z nim sobie jeden na jednego, dlatego pozostali zawodnicy mogli pilnować graczy obwodowych Magic, uniemożliwić im rozstrzelanie się na dystansie. Ostatecznie Howard spudłował aż 7 z 10 rzutów z gry (13 punktów) i popełnił aż 7 strat. I tak pomógł swojej drużynie zbierając 12 piłek i blokując 5 rzutów, ale w ataku właściwie nie istniał.
To ma być seria zdominowana przez defensywę i Celtics pokazali wczoraj, jak trzeba grać, jeśli chce się awansować do finału. Obrona jest kluczem do zwycięstwa, a w meczu numer 1 goście zupełnie zniszczyli atak Magic, zwłaszcza w pierwszej połowie. Przez trzy kwarty Celtics grali na bardzo wysokich obrotach i wydawało się, że zakończą mecz pewną wygraną. Jednak w czwartej kwarcie nie potrafili podtrzymać tej intensywności, a gospodarze ruszyli do ataku i zaczęli odrabiać straty. Pojawił się problem, który już uwidaczniał się w tym sezonie, że Celtics mają problemy z grą na pełnych obrotach przez 48 minut i wczoraj mogło to się dla nich skończyć bardzo źle. Przez ostatnie 5 i pół minuty czwartej kwarty zawodnicy gości nie zdobyli punktów z gry. Uratowały ich wolne Pierce'a i Allena, a także brak celnych rzutów za trzy ze strony Magic. Ostatecznie Celtics udało się wygrać i odebrać Magic przewagę własnego parkietu. Udało im się to, co w poprzedniej rundzie, tyle tylko, że tym razem pokonali gospodarzy już w pierwszym meczu i teraz to oni są w znacznie lepszej sytuacji.

Razem z Allenem, drużynę gości prowadził wczoraj Pierce. Zdobył 22 punkty (6/8 z gry, 2/3 za trzy i 8/10 wolnych), z czego 13 w trzeciej kwarcie, ale tylko 2 w czwartej. Do tego dołożył jeszcze 9 zbiórek, 5 asyst i 2 przechwyty. Garnett i Rondo zaliczyli tylko po 8 punktów, ale również odegrali kluczową rolę w tym zwycięstwie. KG spudłował aż 10 z 14 swoich rzutów, jednak zebrał 11 piłek, miał 5 asyst i co najważniejsze, wyeliminował z gry Lewisa. Natomiast Rondo, nie błyszczał już tak w ataku jak w serii z Cavs, ale nadal świetnie prowadził grę swojej drużyny, odnotowując 8 asyst i skutecznie zatrzymywał Nelsona.

Perkins zakończył mecz z dorobkiem 4 punktów i 2 zbiórek, ale w jego przypadku statystyki zupełnie nie mają znaczenia, a przynajmniej nie jego statystyki. To co zrobił w tym meczu pokazują osiągnięcia Howarda. Celtics mogli liczyć również na trójkę swoich rezerwowych. Wallace, poza skuteczną gra przeciwko Howardowi, zdobył też 13 punktów, między innymi 2 razy trafiając za trzy. Allen i Davis mieli po 6 punktów i bardzo dobrze spisywali się w obronie.
Magic zbyt późno się obudzili, by pokonać Celtics. Goście zmusili ich do gry zupełnie innej niż w dotychczasowych 8 meczach. W pierwszych dwóch rundach to oni byli lepsi w defensywie, a ich zespołowy atak był nie do zatrzymania. Teraz trafili na znacznie lepszą obronę i mieli ogromne problemy w ofensywie. Ani Howard nie zdobywał punktów spod kosza, ani strzelcy obwodowi nie trafiali z dystansu.

Najlepiej zagrał Carter, w pierwszej połowie zdobył 10 z 32 punktów swojej drużyny, a mecz zakończył z dorobkiem 23 (50%). Natomiast najlepszy strzelec Magic tych playoffs, Nelson, w pierwszej połowie spudłował 6 z 8 rzutów z gry, w tym wszystkie 3 za trzy i miał zaledwie 4 punkty. Świetnie rozpoczął trzecią kwartę, kiedy dwukrotnie trafił za trzy i zdobył pierwsze 8 punktów dla swojej drużyny. Natomiast na 8 sekund przed końcem meczu dobił celowo spudłowany przez Cartera wolny, zmniejszając stratę Magic do 2 punktów. Jedak było to już zbyt późno, by Magic mogli jeszcze wygrać. Ostatecznie zdobył 20 punktów, ale spudłował 10 z 18 rzutów (2/7 za trzy), do tego zaliczył ledwie 2 asysty przy 3 stratach. Ten mecz pokazał, że rywalizacja z Rondo będzie dla niego bardzo trudna.

Jeszcze gorzej zagrał Lewis, który został zatrzymany przez Garnetta i zupełnie nie potrafił się odnaleźć. We wcześniejszych 3 meczach za każdym razem miał przynajmniej 3 celne trójki, a wczoraj spudłował wszystkie 6 rzutów zza linii. W sumie trafił tylko 2 z 10 rzutów i zakończył spotkanie z najniższą zdobyczą punktową (6) w obecnych playoffs. Natomiast Barnes grał mimo urazu pleców, ale było widać, że nie jest w pełni formy i nie potrafił skutecznie zatrzymać Allena.
Spośród rezerwowych Magic najlepiej zaprezentował się Gortat. Kluczową rolę odegrał w drugiej kwarcie, kiedy w przeciągu 3 minut zdobył 6 punktów i zebrał 3 piłki, co pomogło Magic zmniejszyć straty do 7 punktów na niespełna 3 minuty przed przerwą. Marcin był jedynym zawodnikiem z ławki gospodarzy, który w pierwszej połowie zdobył punkty z gry. Niestety, mimo tej bardzo dobrej zmiany, jaką dał Polak, w drugiej połowie trener Van Gundy bardzo długo czekał, by ponownie wpuścić go na parkiet. W drugiej połowie Gortat grał tylko nieco ponad 4 minuty, a w sumie spędził na parkiecie 14. Na swoim koncie miał 6 punktów (3/3 z gry), 5 zbiórek i asystę, a gdy był na boisku, Magic byli 8 punktów na plusie (najwyższy wskaźnik +/- w Magic). Poza tym, rezerwowi Magic dobrze zagrali w czwartej kwarcie, wtedy Pietrus, Williams i Redick zdobyli w sumie 13 punktów. Zwłaszcza dwie kolejne trójki Williamsa i Pietrusa dały Magic impuls do ataku. Ale to wszystko było za późno.

Po tej porażce Magic muszą dobrze przygotować się do drugiego spotkania i od samego początku zagrać tak, jak w czwartej kwarcie. Ten mecz po prostu muszą wygrać.