sobota, 29 maja 2010

Zagadka na weekend (9)

Krzyki J-Willa nie pomogły. Magic nie udało się wygrać po raz trzeci i doprowadzić do remisu w serii, po tym jak przegrywali już 0-3. Ale w rywalizacji Celtics-Magic grali zawodnicy, którzy pamiętają ostatnią taką serię, w której drużyna przegrywająca 0-3 doprowadziła do siódmego meczu.
Kiedy maiła miejsce ta seria, między jakimi drużynami i jacy zawodnicy, którzy wystąpili w tegorocznych finałach wschodu, w niej grali?

game 6: Celtics 96 - Magic 84

Bohater meczu: Nate Robinson
W pierwszej kwarcie grę Celtics świetnie prowadził Rondo, ale pod koniec doznał urazu pleców, kiedy niebezpiecznie spadł na parkiet. W drugiej kwarcie musiał odpocząć, a zastąpił go Robinson, który dotychczas nie był często wykorzystywany przez trenera Riversa. W tym ważnym meczu dostał szansę gry i odegrał kluczową rolę. Po 2 minutach od rozpoczęcia drugiej kwarty Robinson trafił za trzy, chwilę później świetnie asystował do Garnetta, a potem znowu wykonał celną trójkę. Dał Celtics sygnał do ataku. Gospodarze zanotowali serię 11-0, którą zakończyły wolne Nate'a dające jego drużynie 21 punktów przewagi. W całej kwarcie Robinson zdobył 13 z 25 punktów Celtics. Trafił 4 z 7 rzutów z gry, w tym 2 z 4 trójek. Dzięki niemu Rondo mógł spokojnie odpoczywać, a drużyna nie odczuwała jego braku na parkiecie. Taki impuls ze strony rezerwowego, był tym, czego drużyna z Bostonu bardzo potrzebowała, by móc przesądzić o swoim awansie do finału. Później Robinson grał jeszcze w czwartej kwarcie, ale już nie zdobył punktów pudłując 3 rzuty. Mimo to, był bohaterem tego spotkania i był to jego najlepszy występ w playoffs.

Decydujące elementy:
rzuty za trzy – w poprzednich dwóch meczach Magic trafiali za trzy i wygrywali, ale wczoraj to Celtics byli bardzo groźni na dystansie. Gospodarze w pierwszej połowie trafili za trzy 5 z 9 rzutów. W tym samym czasie pozwolili Magic na oddanie zaledwie 6 rzutów za trzy, z których 2 wpadły do kosza. W drugiej połowie goście znacznie częściej rzucali z dystansu, ale dużo tych rzutów oddali już gdy losy spotkania były właściwie przesądzone. Ostatecznie obie drużyny oddały 22 rzuty zza łuku, Celtics mieli 10 celnych, Magic 6. Do tego, trójki Celtics pomagały im powiększyć prowadzenie w decydujących momentach i zniechęcały Magic do walki. W drugiej kwarcie były to rzuty za trzy Nate'a, na samym początku trzeciej dwie trójki Allena i jedna Pierce'a.

Rondo & Robinson vs. Nelson – Rondo bardzo dobrze zagrał w pierwszej kwarcie. Zdobył pierwsze 5 punktów dla swojej drużyny, trafiając nawet za trzy (po raz pierwszy w tej serii). W całej kwarcie zanotował 12 punktów (4/7 z gry) i 3 asysty. W drugiej kwarcie gospodarzy pociągnął Robinson. Dzięki swoim rozgrywającym Celtics po pierwszej połowie mieli 13 punktów przewagi i pewność, że tego meczu nie mogą przegrać. Natomiast postawa Nelsona, który tak dobrze grał w dwóch ostatnich spotkaniach, była kluczowa dla Magic. Kiedy on w tych playoffs grał na wysokim poziomie, jego drużyna wygrywała. Jednak wczoraj zupełnie nie potrafił sobie poradzić z dwójką rozgrywających Celtics. W pierwszej połowie spudłował 3 z 5 rzutów zdobywając 4 punkty, zaliczył 2 asysty i 3 straty, a do tego miał jeszcze problemy z faulami. W drugiej połowie nie było znacznie lepiej i rozgrywający Magic zakończył mecz z dorobkiem 11 punktów (36% z gry, 1/5 za trzy), 4 asyst i 5 strat.

zbiórki – Celtics zebrali 45 piłek, 10 więcej niż zawodnicy gości.
Po dwóch słabszych meczach, wczoraj Celtics wrócili do swojej mistrzowskiej defensywy i zapewnili sobie awans do finału. W tym najważniejszym dla nich spotkaniu, potwierdzili swoją wielkość i zrobili co do nich należało.

Kluczowe było dobre rozpoczęcie tego spotkania. W pierwszej kwarcie Celtics zdobyli 30 punktów, a Magic pozwolili tylko na 19. Goście tylko przez chwilę grali swoją koszykówkę, kiedy zakończyli kilka akcji z rzędu rzutami spod kosza i w połowie kwarty doprowadzili do remisu po 14. Jednak Celtics szybko zatrzymali ich atak, a Magic nie potrafili już przebić się przez defensywę i wrócić do swojego stylu gry. W drugiej kwarcie gospodarze nadal kontrolowali przebieg meczu i powiększyli swoją przewagę. Nie dawali gościom szans na prowadzenie wyrównanej walki. Natomiast na początku trzeciej kwarty wykonali decydujący cios, który przesądził o ich zwycięstwie. Po przerwie Magic wyszli na boisko wierząc, że jeszcze odrobią straty i powalczą o mecz numer 7. W tej serii już nie raz Celtics w drugiej połowie spisywali się znacznie słabiej. Ale nie tym razem. Gospodarze bardzo szybko pozbawili swoich przeciwników jakichkolwiek złudzeń. Dwie kolejne trójki Allena, a chwilę później jeszcze celny rzut za trzy Pierce'a, sprawiły, że Celtics rozpoczęli drugą połowę od serii 11-2 i objęli 22-punktową przewagę. Do końca kwarty utrzymywali bardzo wysokie prowadzenie. Dopiero w czwartej Magic powoli zaczęli zmniejszać straty, ale to było już znacznie za późno. Goście przez cały mecz nie zagrozili rywalom, a wygrana czwarta kwarta była wynikiem rozluźnienia Celtics i świętowania awansu do finału.
Najlepszym zawodnikiem spotkania był Pierce, który był nie tylko najlepszym strzelcem, ale i najlepiej zbierającym. Zdobył 31 punktów (11 w trzeciej kwarcie) trafiając ze skutecznością 60% z gry, w tym 4 z 5 rzutów za trzy. Do tego dołożył 13 zbiórek i 5 asyst. Po raz drugi w ostatnich trzech meczach miał statystyki na poziomie 30 punktów i 10 zbiórek. 20 punktów (46%, 3/7 za trzy) zdobył Allen, z czego połowę w trzeciej kwarcie. Garnett miał tylko 10 punktów i 5 zbiórek, tyle samo co w poprzednim meczu, ale tym razem był znacznie bardziej przydatny na boisku i świetnie spisywał się w obronie. Rondo po bolesnym upadku w końcówce pierwszej kwarty, w dalszej części meczu nie był już tak skuteczny jak na samym początku. Przez kolejne trzy kwarty zdobył ledwie 2 punkty pudłując 5 z 6 rzutów i zaliczył 3 asysty. Jednak to nie przeszkodziło Celtics w odniesieniu zwycięstwa. Kluczowa była jego gra na samym początku, a także obrona i zatrzymanie Nelsona. Perkins też nie imponował pod względem statystyk (2 punkty i 7 zbiórek), nie udało mu się również znacząco ograniczyć zdobyczy Howarda, ale zmusił go do ciężkiej pracy, czyli zrobił co do niego należało.

Z rezerwowych gospodarzy, poza Robinsonem, dobrze zagrał również Davis, u którego nie było widać negatywnych skutków urazu głowy z poprzedniego meczu. Big Baby zanotował 6 punktów i 7 zbiórek. Wallace zagrał mimo problemów z plecami i spędził na parkiecie 12 minut. Starał się pomóc drużynie, ale uraz mu przeszkadzał i nie był w dobrej dyspozycji. Mecz zakończył bez punktu z 5 pudłami na koncie.

Jedynym zawodnikiem Magic, który wczoraj zagrał na bardzo dobrym poziomie był Howard. Zdobył 28 punktów (65%) i zebrał 12 piłek. Było to jego trzecie z rzędu double-double, ale w odróżnieniu od dwóch wcześniejszych, to nie przełożyło się na zwycięstwo Magic. Drugim strzelcem gości był Carter z dorobkiem 17 punktów. Vince próbował udowodnić, że w tym ważnym meczu potrafi zagrać na wysokim poziomie i pomóc swojej drużynie. Po pierwszej kwarcie, w której nie miał punktu (0/2 z gry), w drugiej zdobył 13, trafiając 4 z 6 rzutów. Niestety w drugiej połowie nie potrafił podtrzymać tej dobrej dyspozycji, spudłował 5 z 7 rzutów i dołożył już tylko 4 punkty. Poza tym, na swoim koncie miał jeszcze 7 zbiórek i 3 asysty. Najbardziej zawiedli Nelson i Lewis. Nelson nie był już tym zawodnikiem, który tak dobrze nakręcał ataki Magic. Lewis na samym początku wykazywał się dość dużą aktywnością, w pierwszej kwarcie zebrał 4 piłki, z czego 3 w ataku i zdobył 5 punktów, choć ze słabą skutecznością (2/6). Jednak woli walki na długo mu nie starczyło i w dalszej części spotkania był już niewidoczny. Ostatecznie spudłował 8 z 11 rzutów, w tym wszystkie 4 za trzy, zdobył tylko 7 punktów i zebrał 8 piłek. Barnes koncentrował się na defensywie i przez cały mecz nie oddał rzutu z gry. Natomiast Redick, który był ważnym wsparciem z ławki w ostatnich meczach, trafiał z dystansu i zdobywał ponad 10 punktów, tym razem miał problemy z celnością. Mecz zakończył z 7 punktami (2/7 z gry, 1/4 za trzy).

Gortat grał przez prawie 9 minut w drugiej kwarcie, ale w drugiej połowie Van Gundy już z niego nie korzystał. Marcin ponownie wszedł na parkiet dopiero na ostatnią minutę meczu, kiedy już wszystko było dawno rozstrzygnięte. W sumie przez te 10 minut gry Gortat niczym szczególnym się nie wyróżnił. Zdobył jeden punkt z linii rzutów wolnych, zebrał 2 piłki, zaliczył asystę i blok.

Magic nie przeszli do historii i nie wygrali serii, którą przegrywali już 0-3. Udało im się zwyciężyć w 2 meczach, ale na więcej Celtics im nie pozwolili. Drużyna z Bostonu zagra teraz w finale, po raz drugi w ostatnich trzech latach.

piątek, 28 maja 2010

Nie liczą się nazwiska, liczy się zespół

Przed obecnym sezonem wiele drużyn bardzo się wzmocniło, by w tym roku sięgnąć po tytuł. Obrońcy tytułu, Lakers, pozyskali świetnego defensora Rona Artesta. Magic ściągnęli do siebie wielokrotnego All-Stara Vince'a Cartera. Celtics wzmocnili się weteranem Rasheedem Wallace'm. Te ruchy kadrowe już przyniosły częściowy efekt, ponieważ każda z tych drużyn walczy teraz o awans do wielkiego finału. Czwartym zespołem, który wciąż ma szansę na wygranie swojej konferencji i występ w finale ligi, są Suns.

Drużyna z Phoenix przed tym sezonem oddała Shaquille'a O'Neala właściwie za darmo, Matt Barnes odszedł do Orlando, a jedynym istotnym zawodnikiem, którego dodano do składu był Channing Frye. Czego w takim razie można było oczekiwać po Suns w tym sezonie, skoro rok temu nawet nie awansowali do playoffs?

Teoretycznie skład mają słabszy niż w poprzednich rozgrywkach, ale było wiadomo, że bez Shaqa będą mogli wrócić do swojego szybkiego, ofensywnego stylu gry, co miało pomóc im wrócić do najlepszej ósemki zachodu. To się udało, ale chyba nikt przed rozpoczęciem sezonu, a nawet przed playoffs, nie przewidywał, że Suns mogą zagrać w finale zachodu. A jednak. Drużyna z Arizony pokonała osłabionych Blazers, potem bardzo szybko prowadzili sobie z doświadczonymi Spurs, a teraz prowadzą wyrównaną walkę z Lakers.

Ostatni raz Suns grali w finałach zachodu 4 lata temu, kiedy o ich sile poza Nashem i Stoudemire'm stanowili Shawn Marion, Raja Bell, Boris Diaw i Tim Thomas, a ich trenerem był Mike D'Antoni. Obecnie nie mają w swoim składzie tylu znanych nazwisk, ale są bardzo silnym zespołem, może nawet silniejszym niż ten z 2006.

Kto tworzy siłę Suns w tym roku?

Steve Nash
MVP 2005 i 2006. Mimo to, nie tylko nie zdobył mistrzostwa, ale też jeszcze nigdy nie miał okazji grać w finałach ligi. W historii NBA jest obecnie na pierwszym miejscu na liście zawodników z największą liczbą rozegranych meczów w playoffs bez występu w finałach. Ma 36 lat, już wielu przewidywało koniec jego dominacji na pozycji rozgrywającego, ale on gra jak za swoich najlepszych lat. Do tego, problemy zdrowotnie nie są w stanie go zatrzymać. W tych playoffs musiał grać z 'jednym okiem', kiedy w meczu numer 4 starcia ze Spurs został uderzony łokciem przez Duncana, a ostatnio po cios Fishera złamał mu nos.

Amare Stoudemire
W zeszłym sezonie stracił ostatnie 29 meczów z powodu poważnego urazu oka, co przyczyniło się do zajęcia przez Suns dopiero dziewiątego miejsca na zachodzie. Musiał poddać się operacji i w tym roku występuje już w specjalnych goglach. Obecne rozgrywki są dla niego znacznie lepsze niż poprzednie, jest najlepszym strzelcem i najlepiej zbierającym swojej drużyny, ale mimo to Suns byli bardzo bliscy oddania go. Amare ma kończący się po tym sezonie kontrakt i przy okazji trade dealdine w lutym, jego transfer był już właściwie przesądzony. Sam Stoudemire mówił, że jest pewny zmiany barw klubowych. Jego agent nie mógł dojść do porozumienia w kwestii przedłużenia kontraktu z władzami klubu, a w Phoenix obawiano się, że po sezonie odejdzie on, a drużyna zostanie z niczym. Według wielu doniesień, transfer z Cavs był już prawie dogadany. Ostatecznie jednak Cavs postawili na Jamisona z Wizards, a Suns nie zdecydowali się oddać Stoudemire'a do innego zespołu. Został w Arizonie i teraz może pomóc im wywalczyć pierwszy od 17 lat awans do finału ligi. Gdyby odszedł, Suns mogliby mieć problem nawet z awansem do playoffs.

Jason Richardson
Dwukrotny mistrz wsadów, świetny strzelec, do Phoenix trafił w trakcie poprzedniego sezonu z Charlotte. W obecnym sezonie (jego dziewiątym) zdobywał średnio najmniej punktów od czasów swojego drugiego roku gry w NBA. Ale już w playoffs jest drugim strzelcem Suns, a jego średnia wynosi ponad 20 punktów. Warto także dodać, że mimo już długiego stażu w lidze, w fazie posezonowej J-Rich ma okazję grać dopiero po raz drugi. Pierwszy raz wystąpił w playoffs będąc w 2007 częścią Warriors, którzy wtedy jako ósma drużyna zachodu pokonali pierwszych Mavs.

Grant Hill
Wielka gwiazda NBA drugiej połowy lat 90-tych. W roku 2000 doznał poważnej kontuzji kostki, która nie pozwoliła mu odzyskać pełni zdrowia przez prawie 5 następnych lat. Na dobre do gry wrócił dopiero w rozgrywkach 2006/07. Teraz nie ma już kłopotów zdrowotnych i w ostatnich dwóch latach stracił ledwie jeden mecz, ale też ma już prawie 38 lat. Jego wiek wskazywałby na potrzebę poważnego zastanawiania się nad emeryturą, jednak Hill nadrabia stracone lata, jest świetnym zadaniowcem i kluczowym zawodnikiem Suns. Przed tym sezonem jeszcze nigdy nie wygrał serii playoffs, a teraz jest 2 zwycięstwa od wygrania trzeciej.

Robin Lopez
Trafił do NBA w 2008, w drafcie Suns wybrali go z 15 numerem, a 5 pozycji wcześniej Nets zdecydowali się na jego brata bliźniaka, Brooka. Podczas gdy Brook bardzo szybko wywalczył sobie miejsce w pierwszej piątce drużyny z New Jersey i był jednym z najlepszych debiutantów (3 w głosowaniu na Rookie Of the Year), Robin większość czasu spędził na ławce. Jako pierwszoroczniak grał bardzo mało. W tym roku jego brat był już pierwszoplanową postacią Nets, a Robin stracił z powodu kontuzji pierwszy miesiąc rozgrywek. Po powrocie potrzebował jeszcze trochę czasu, by odzyskać pełnię formy, ale już od stycznia prezentował się bardzo dobrze i awansował do roli pierwszego centra Suns. Nie ma jeszcze takiej pozycji jak Brook, ale udowodnił, że on również jest świetnym, perspektywicznym zawodnikiem.
Channing Frye
W drafcie 2005 Knicks wybrali go z ósmym numerem. Na początku wydawało się, że to była dobra decyzja. Frye w swoim pierwszym sezonie prezentował się bardzo dobrze, o czym świadczy chociażby fakt, że znalazł się w pierwszej piątce najlepszych debiutantów, a w głosowaniu na Debiutanta Roku zajął piąte miejsce. Dobrze się zapowiadał, ale już w swoim drugim roku spisywał się znacznie gorzej. Władze klubu z Nowego Jorku przestały w niego wierzyć i przed swoim trzecim sezonem trafił do Blazers. Na początku w Portland był jeszcze ważnym zmiennikiem, ale już w zeszłorocznych rozgrywkach jego pozycja w drużynie znacząco się osłabiła i był głębokim rezerwowym. Jako wolny agent zdecydował się na powrót do Arizony, gdzie grał na uniwersytecie. W Phoenix dostał szansę dłuższej gry i pokazał swoje możliwości. W pierwszej połowie sezonu był startowym zawodnikiem Suns i jednym z głównych kandydatów do nagrody Most Improved Player. Później został przesunięty na ławkę, ale w roli rezerwowego nadal był bardzo przydatny, co widać też w playoffs. Przede wszystkim zadziwia swoimi rzutami z dystansu. W fazie zasadniczej trafił 172 rzutów za trzy, podczas gdy przez pierwsze 4 lata w NBA miał ledwie 20 celnych trójek.

Jared Dudley
Trafił do Phoenix razem z Richardsonem w ramach transferu Suns-Bobcats w zeszłym sezonie. Obecne rozgrywki są dopiero jego trzecimi w lidze i w tym roku udowodnił, jak dobrym jest zawodnikiem. Poczynił duży postęp w porównaniu z poprzednimi latami i stał się kluczowym rezerwowym Suns. Jest bardzo dobrym role playerem, twardo walczy w obronie, ale też potrafi pomóc swojej drużynie w ataku, skutecznymi rzutami z dystansu.

Leandro Barbosa
To nie był dla niego udany sezon, ponieważ miał poważne problemy zdrowotne. Stracił 12 spotkań na początku grudnia z powodu skręconej kostki. Natomiast pod koniec stycznia musiał poddać się operacji nadgarstka, opuścił 23 mecze i do gry wrócił dopiero w połowie marca. W efekcie, po raz pierwszy od sezonu 2004/05 Brazylijczyk zdobywał średnio mniej niż 10 punktów. A przecież w ostatnich latach był jednym z najlepszych rezerwowych ligi, w 2007 dostał nagrodę 6th Man of the Year. Na szczęście dla Suns, w playoffs jest już zdrowy i teraz może pomagać swojej drużynie. Chociaż i tak, nie jest już czołowym zmiennikiem Suns, tylko jednym z tych, którzy stanowią o sile ławki.

Goran Dragic
Ściągając go do NBA z Europy, władze klubu z Phoenix miały wobec niego bardzo duże oczekiwania. Ma on być następcą Nasha. Jednak w swoim pierwszym sezonie miał problemy z przystosowaniem się do gry w NBA i nie prezentował się najlepiej. Mimo to, poprzedni rok dobrze wykorzystał ucząc się gry na amerykańskich parkietach, na pewno pomogły mu również treningi z Nashem. Szybko się rozwija i w tym sezonie jest już bardzo przydatnym zmiennikiem dla Kanadyjczyka. W tych playoffs pokazał próbkę swoich ogromnych możliwości, kiedy zdobył 23 punkty w czwartej kwarcie trzeciego meczu drugiej rundy.

Louis Amundson
Nie został wybrany w drafcie 2006 i sezon 2006/07 rozpoczął w D-League. Spsiał się tam na tyle dobrze, że został dostrzeżony przez managerów z NBA. Na początku szansę dali mu Jazz, ale w ich barwach rozegrał tylko jeden mecz i nie przedłużono z nim 10-dniowego kontraktu. Później trafił do Sixers i tam zakończył sezon, występując w 10 spotkaniach. W Filadelfii zdecydowano się pozostawić go w zespole, ale w kolejnym roku Amundson większość czasu przesiedział na ławce i zagrał tylko w 16 meczach. Przed 2008/09 podpisał kontrakt z Suns. Tutaj przebił się do stałej rotacji i jest przydatnym rezerwowym. Jest typowym role playerem, który nie wyróżnia się w statystykach, ale dużo robi na parkiecie, wykonuje czarną robotę i skutecznie walczy pod koszami.

trener: Alvin Gentry
Pozycję head coacha Suns dostał w trackie zeszłorocznego sezonu, kiedy zastąpił zwolnionego Terry'ego Portera. Pod jego wodzą drużyna wróciła do swojego ofensywnego stylu gry i spisywali się znacznie lepiej niż wcześniej. Dlatego przed obecnymi rozgrywkami zdecydowano się pozostawić Gentry'ego i jak się teraz okazuje, była to świetna decyzja. Zanim został trenerem Suns, Gentry prowadził wcześniej Heat, Pistons i Clippers, w sumie 7 sezonów, ale tylko w trzech od pierwszego do ostatniego meczu. Tylko raz jego drużyna zakończyła rozgrywki z dodatnim bilansem, miało to miejsce w skróconym sezonie 1998/99, kiedy Pistons wygrali 29 z 50 meczów i awansowali do playoffs. Obecny sezon (54 zwycięstwa) był jego najlepszym w karierze, a playoffs są dopiero jego drugimi w roli head coacha i tak samo jak Hill, również on dopiero w tym roku wygrał pierwszą serię.


Jak widać, 'na papierze' skład Suns nie prezentuje się imponująco. Ale nie przeszkadza im to w prowadzeniu wyrównanej rywalizacji z Lakers, którzy mają przecież u siebie kilku zawodników z  'wielkimi nazwiskami' i najbardziej utytułowanego trenera w historii. Gdyby brać pod uwagę tylko teoretyczną siłę tych drużyn, Suns byliby bez szans. Na szczęście, mecze wygrywa się na parkiecie, a nie 'na papierze'.

W tym momencie Suns przegrywają 2-3, ale przed sobą mają mecz na własnym parkiecie. Może uda im się doprowadzić do meczu numer 7, może nawet awansują do finałów. Ale nawet jeśli nie, to i tak osiągnęli w tym sezonie bardzo dużo i pokazali, że liczy się zespół, a nie grupa uznanych zawodników. W Cleveland czy Dallas zebrano znacznie lepszych graczy, ale oni nie byli tak zgraną drużyną jak Suns, nie potrafili ze sobą tak dobrze współpracować i nie ma ich już w playoffs. Natomiast Suns ciągle są w walce o mistrzostwo.

game 5: Lakers 103 - Suns 101

Bohater meczu: Ron Artest
Po celnej trójce Nasha na 81 sekund przed końcem, przewaga Lakers wynosiła 3 punkty. W kolejnej akcji rzut z półdystansu spudłował Artest, na szczęście dla gospodarzy piłkę zebrał Gasol. Do końca pozostawała minuta, Lakers mieli 3 punkty przewagi i 24 sekundy na rozegranie akcji. Niestety Gasol podał na obwód do wolnego Artesta, który znalazł się za linią rzutów za trzy i nie mógł sobie odpuść, od razu musiał rzucić. Tak jak wcześniejsze 2 rzuty za trzy, także ten spudłował, dając Suns 58 sekund na doprowadzenie do remisu. Gdyby Lakers ten mecz przegrali, Artest byłby uznany za głównego winnego tej porażki. Ale ostatecznie wygrali, a Artest został bohaterem:


Był to dopiero jego drugi celny rzut w tym meczu, na 9 oddanych. Jednak to, że zdobył tylko 4 punkty (najmniej w tych playoffs) z fatalną skutecznością 22%, zupełnie nie ma znaczenia. Liczy się, że w tym najważniejszym momencie znalazł się tam, gdzie powinien, złapał piłkę po airballu Bryanta i trafił równo z końcową syreną, przesądzając o trzecim zwycięstwie Lakers w tej serii. Teraz mówiąc o jego udziale w ofensywie Lakers w playoffs nie będzie mówić się o skuteczności z gry na poziomie 39% i za trzy 24.4%, ale o tym decydującym rzucie.

Decydujące elementy:
zbiórki – na własnym parkiecie Lakers ponownie dominowali w walce na tablicach. Zebrali 49 piłek, o 9 więcej niż Suns. A co najważniejsze, 19 z nich  zanotowali na atakowanej tablicy (w tym ta decydująca zbiórka Artesta) i zdobyli 18 punktów drugiej szansy, przy zaledwie 5 ze strony drużyny gości (12 zbiórek w ataku).

punkty z pomalowanego – Lakers zdobyli 38, a drużynie gości w polu trzech sekund pozwolili tylko na 26 punktów.


Spotkanie numer 5 dobrze rozpoczęli goście, ale już finisz pierwszej kwarty należał do Lakers. Zakończyli ją serią 11-2, a swoją bardzo dobrą grę kontynuowali w drugiej kwarcie, którą rozpoczęli do serii 17-4. W rezultacie, w połowie drugiej kwarty uzyskali 16-punktowe prowadzenie. Suns udało się jeszcze do przerwy zmniejszyć tą stratę o połowę, jednak w trzeciej kwarcie gospodarze ponownie im uciekli uzyskując najwyższą w tym meczu 18-punktową przewagę. Wtedy do ataku ruszyli zawodnicy z Phoenix i zakończyli kwartę serią 16-4. Systematycznie odrabiali straty, a na 3.5 sekundy przed końcem meczu, do remisu doprowadził Richardson. Dlatego dopiero ta ostatnia akcja i punkty Artesta przesądziły o ostatecznym wyniku. Jeszcze do połowy trzeciej kwarty wydawało się, że Lakers łatwo wygrają, tak jak w pierwszych dwóch meczach w LA. Jednak Suns pokazali swoją wolę walki i byliśmy świadkami fantastycznej końcówki.

Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Bryant, który po raz 9 w ostatnich 10 meczach osiągnął granicę 30 punktów i ponownie był bardzo bliski triple-double. Zdobył 30 punktów ze skutecznością 44%, z czego 15 w drugiej kwarcie, kiedy trafił 3 z 5 rzutów za trzy. Do tego Kobe dołożył 11 zbiórek, 9 asyst i 4 bloki. To był kolejny fantastyczny występ lidera Lakers, ale nie poprowadziłby drużyny do zwycięstwa, gdyby nie dostał wsparcia. Również w tej ostatniej akcji, był dobrze broniony przez Suns, którzy nie pozwolili mu na łatwy rzut i w efekcie, to nie on zdobył te najważniejsze punkty.

Kluczową rolę odegrał Fisher. W pierwszej kwarcie zdobył 9 punktów z rzędu pomagając Lakers szybko odrobić straty. Natomiast w czwartej, jego trójka powiększyła prowadzenie gospodarzy do 8 punktów na 5 minut przed końcem, a gdy Suns zbliżyli się na jeden punkt na niespełna 3 minuty przed końcem, Fisher trafił z półdystansu, nie pozwalając rywalom na objęcie prowadzenia. Ostatecznie zdobył 22 punkty (58% z gry), co jest jego rekordowym osiągnięciem w tych playoffs.

Dobrze zagrali również podkoszowi Lakers. Gasol zanotował 21 punktów (50%), 9 zbiórek i 5 asyst, Odom miał 17 punktów (64%), 13 zbiórek i 4 asysty, a Bynum co prawda spudłował wszystkie 5 rzutów i nie zdobył punktu, ale zebrał 7 piłek i zablokował 4 rzuty.

Lakers w Staples Center wrócili do swojej bardzo dobrej gry przede wszystkim w obronie, ale Suns także prezentowali dobrą defensywę, dlatego to spotkanie w końcówce zrobiło się tak wyrównane. Ta seria w odróżnieniu od finału wschodu jest bardzo ofensywna, ale jak na playoffs przystało, w kluczowych meczach liczy się obrona.

Pierwszoplanową postacią Suns był Nash, który rozegrał rewelacyjne spotkanie, pociągnął za sobą zespół i poprowadził do bardzo dobrej gry w drugiej połowie. Całe spotkanie zakończył z dorobkiem 29 punktów (60% z gry) i 11 asyst. To, że jest prawdziwym liderem pokazał w samej końcówce, kiedy zdobył 9 z ostatnich 14 punktów swojej drużyny. Niestety na 11 sekund przed końcem nie udało mu się doprowadzić do remisu i nie trafił za trzy, ale zebrał piłkę i odegrał do Richardsona. On również spudłował, wtedy jednak piłkę zebrał Frye i ponownie oddał ją na obwód do Richardsona, który tym razem trafił i na tablicy wyników było po 101. Była to jedyna celna trójka J-Richa w tym meczu (6 prób). W tym kluczowym momencie zrobił co do niego należało, ale to nie był dla niego udany występ, zdobył 12 punktów ze skutecznością 42% i zebrał 5 piłek. Natomiast drugim strzelcem Suns był Stoudemire, który miał 19 punktów (58%), do tego dołożył 3 bloki i 2 przechwyty, ale zebrał ledwie 4 piłki. W walce pod koszami zawiódł też Lopez, który grał tylko 11 minut kończąc mecz z zerowym dorobkiem punktów i 2 zbiórkami.

W drużynie gości ponownie bardzo ważną rolę odegrali rezerwowi, chociaż w pierwszej połowie byli zupełnie niewidoczni. Zdobyli wtedy tylko 2 punkty, zebrali 4 piłki i popełnili 4 straty. W drugiej połowie goście mogli już liczyć na swoich zmienników i to oni wraz z Nashem odrobili straty. W drugiej połowie zawodnicy z ławki Suns zdobyli aż 29 punktów, trafili 5 rzutów za trzy na 11 prób, a do tego zanotowali jeszcze 17 zbiórek i stracili tylko jedną piłkę. Najlepiej zagrał Frye, który zanotował 14 punktów i 10 zbiórek (pierwsze double-double w tych playoffs). Wyróżniał się  także Dudley z dorobkiem 10 punktów i 4 zbiórek. W drugiej połowie rezerwowi znowu pokazali swoją siłę i wygrali rywalizację ze zmiennikami Lakers, chociaż po pierwszej połowie wydawało się, że tym razem lepsi będą ci drudzy. Zawodnicy z ławki Lakers w pierwszej połowie mieli 16 punktów, a w drugiej dołożyli już tylko 8.

Suns ostatecznie przegrali, ale mogą być zadowoleni se swojej gry w tym meczu. Pokazali, że w Los Angeles też mogą zagrozić Lakers. To może im bardzo pomóc, jeśli uda im się wygrać kolejne spotkanie i wrócą do LA na mecz numer 7. Lakers natomiast musieli wygrać, by nie jechać do Arizony z nożem na gardle. Ostatecznie zwyciężyli, ale już tak nie dominowali jak w dwóch pierwszych meczach.

Gentry w trakcie meczu nie czuł się najlepiej, miał dolegliwości żołądkowe...

czwartek, 27 maja 2010

Airball spod kosza: 4-3 dla Magic? Nie tym razem

Było już 0-3, miał być sweep, ale Magic podnieśli się i walczą.

Wygrali dwa kolejne mecze i zrobiła się seria. Przy wyniku 3-2 właściwie wszystko może się zdarzyć. W ostatnim czasie dużo pisałem o tym, że Magic nie uda się doprowadzić do remisu, a tym bardziej pokonać Celtics. Po tym, jak przegrali 2 pierwsze mecze u siebie, a potem w może najważniejszym spotkaniu tej serii zostali zniszczeni przez Celtics i przegrali 23 punktami, trudno było oczekiwać, że mogą wygrać tą serię. Teraz ich szanse wzrosły, ale nadal uważam, że to drużyna z Bostonu wystąpi w finale. I wydaje mi się, że krytyka Magic za ich postawę w trzech pierwszych meczach jest w pełni uzasadniona.

Wczoraj na Zawsze po pierwsze Gortat napisał: 
"W przeciągu kilku dni z jednej z najlepszych drużyn w NBA staliśmy się zespołem, który - co tu dużo mówić - prezentuje dno. Te same media i ludzie, którzy o nas wcześniej dobrze mówili, nagle zamienili się w naszych wrogów. Tego typu rzeczy sprawiły, że dzisiaj chcemy wygrać te trzy pozostałe mecze też i dlatego, by spojrzeć tym osobom jeszcze raz w twarz. Może się roześmiać? Zobaczymy."
Jest to dość dziwna wypowiedź. Skoro sam Gortat zauważa, że 'prezentowali dno', trudno oczekiwać od ludzi zajmujących się opisywaniem NBA, że mimo to będą nadal pisać o Magic, że są najlepsi. Kiedy druga drużyna ligi sezonu zasadniczego, która w playoffs wygrała 8 meczów z rzędu, w finale wschodu przegrywa 2 pierwsze mecze na własnym parkiecie, a w trzecim spotkaniu jest łatwo rozbijana, trudno jej nie krytykować. Szczerze powiem, że byłem pod dużym wrażeniem jak niszczyli Hawks. Nie spodziewałem się tak dobrej gry z ich strony. Wtedy mogłem ich chwalić. Ale też uważałem, że aż tacy silni nie są, jak wskazywałaby na to druga runda, a swoją postawą w pierwszych meczach finałów wschodu, Magic utwierdzili mnie w tym przekonaniu.

Po fantastycznym początku playoffs, oczekiwania wobec Magic były ogromne, dlatego ich słaba gra w pierwszych meczach tym bardziej wzbudzała negatywne komentarze. Bo co dobrego można było powiedzieć? Byli najlepsi w playoffs, a znaleźli się o krok od odpadnięcia. Przypominało to trochę sytuację Cavs. Najlepsi w lidze, a przegrali już w drugiej rundzie. Cavs i LeBrona bardzo krytykowano i nie mogło być inaczej w przypadku Magic, chociaż oni ciągle jeszcze nie odpadli. Teraz wygrywają, trzeba ich pochwalić, że się podnieśli, że gdzieś odnaleźli w sobie motywację i siłę do walki, że się nie poddali. Ale ciągle są jeszcze bardzo daleko od awansu, a na pewno dalej niż Celtics.

Jeśli rzeczywiście są drużyną na miarę mistrzostwa, teraz jest dla nich idealna sytuacja, by to potwierdzić, zanim w Finałach będą już bezpośrednio walczyć o tytuł.

Po zwycięstwie w czwarty meczu Magic dostali wiatru w żagle, a piąte spotkanie grali u siebie i nie mogli go przegrać. Można było przewidzieć, że w miarę łatwo pokonają Celtics i o tym, że tak będzie pisałem na twitterze. Celtics mocno się namęczyli w zakończonym dogrywką czwartym spotkaniu. Chcieli zakończyć tą serię, nie udało się. Stracili dużo sił i biorąc pod uwagę ich wiek, nie można było oczekiwać, że we wczorajszym spotkaniu będą potrafili zagrać na najwyższych obrotach. I rzeczywiście tak się stało. Allen, Pierce i Garnett zaprezentowali się bardzo słabo i w takiej sytuacji drużyna z Bostonu nie mogła myśleć o zwycięstwie. Każdy z nich ma już swoje lata i długa, ciężka seria na pewno nie jest na ich korzyść. Młodsi Magic nie tylko mieli więcej sił, ale też większą determinację (w końcu ciągle są pod ścianą), a do tego uwierzyli, że nie są jeszcze przegrani i chcieli to udowodnić przed swoimi kibicami.

Teraz Magic są na fali, wygrali 2 mecze i już widzą siebie jako pierwszą drużynę w historii NBA, która wygra serię przegrywając 0-3. Trzeba jednak pamiętać, że mecz numer 6 już nie tylko dla Magic będzie walką o przetrwanie, ale również dla Celtics. Celtowie zagrają u siebie i nie mogą sobie pozwolić na wyrównanie serii, na powrót do Orlando i mecz numer 7. Wtedy znaleźliby się w bardzo trudnej sytuacji i udany comeback z 0-3 byłby coraz bardziej realny. Ostatnie dwa spotkania mogli jeszcze przegrać, chociaż nie powinni sobie na to pozwolić. Teraz, tak samo jak dla Magic, również dla Celtics mecz numer 6, to mecz na miarę siódmego spotkania. Obie drużyny muszą wygrać. I tutaj pojawia się znacząca przewaga doświadczonych Celtics, którzy potrafią takie kluczowe mecze wygrywać. Natomiast Magic przegrali już ważny mecz otwarcia, mecz numer 2, w którym mieli doprowadzić do remisu i trzecie spotkanie, mające dać im jeszcze szanse na zwycięstwo w tej serii. Mecz numer 6 jest kolejnym decydującym spotkaniem.

Żeby wygrać, Magic muszą poradzić sobie z presją – ona znowu jest duża, ponieważ tak jak cały zespół, także kibice i sporo mediów oczekuje teraz, że uda im się przejść do historii i wygrać tą serię. A jak wiemy, Magic nie radzą sobie najlepiej z presją. Poza tym, w meczu numer 6 nie wystarczy już bardzo dobra gra duetu Howard-Nelson, będą potrzebować istotnego wsparcia ze strony pozostałych dwóch najlepszych zawodników Magic (i równocześnie dwójki najlepiej opłacanych zawodników drużyny): Cartera i Lewisa.

Carter w ostatnich dwóch meczach spudłował 15 z 19 rzutów z gry i zdobył ledwie 11 punktów. Pamiętamy też jego rzuty wolne z końcówki drugiego spotkania. Carter nigdy nie był i nie jest zawodnikiem potrafiącym grać w playoffs. W swojej karierze był jedną z największych gwiazd ligi, zapewniał Raptors, Nets i teraz Magic wiele zwycięstw, ale w fazie posezonowej nigdy nic nie osiągnął. W tym roku, w pierwszych dwóch rundach grał dobrze, ale trudno powiedzieć, że były to prawdziwe rywalizacje playoffs, kiedy dominowała tylko jedna drużyna. Dla Magic i Cartera dopiero seria z Celtics to prawdziwa gra playoffs i w tym momencie VC zawodzi. Tego się obawiano 'wymieniając' go za Turkoglu. Hedo w playoffs potrafi grać na najwyższym poziomie, być liderem drużyny w trudnych sytuacjach, Carter nie.

Lewis natomiast fatalnie spisywał się w trzech pierwszych meczach, teraz jest trochę lepiej, ale ciągle trudno mówić, że jest to gra na miarę czołowego zawodnika drużyny. Podobno jego kiepska forma była spowodowana infekcją wirusową. W tym momencie pozwolę sobie zacytować Przemka Kujawińskiego z Zawsze po pierwsze
"Ciężko mi w to uwierzyć. Co sobie myślał Van Gundy trzymając Lewisa na parkiecie średnio prawie 40 minut w każdym meczu? Że ma w drużynie Michaela Jordana, który zagra cztery flu game z rzędu? Jeśli choroba Lewisa była tak poważna, jak brzmi to w jego wypowiedziach, to była to zwyczajnie głupota. (...) Abstrahując już od tego, że Van Gundy powinien grać mniej Lewisem już choćby z powodu jego słabych występów, to teraz ta sytuacja wygląda jeszcze bardziej karykaturalnie. Trener, który chce wygrać mistrzostwo trzyma w trzech spotkaniach (1,2 i 4) chorego zawodnika przez ponad 40 minut na boisku. Widząc, że nic z tego nie będzie. Mając na ławce graczy, którzy z powodzeniem mogliby go zastąpić."
Nic więcej nie trzeba dodawać. Zagadkowa ta 'choroba' Lewisa.

Natomiast najważniejsi zawodnicy Celtics już nie raz sprawdzili się playoffs. Wiedzą jak wygrywać. Mają ma swoim koncie mistrzostwo. W Bostonie na pewno zobaczymy innych Celtics, niż tych z wczorajszego meczu. Oni zdają sobie sprawę z wagi tego spotkania i zrobią wszystko, by wygrać. Poza tym, Rivers i Thibodeau potrafią świetnie prowadzić swoją drużynę. Jestem pewien, że wyciągną wnioski z bardzo słabej obrony Celtów w ostatnim meczu i  Thibodeau przygotuje rozwiązania, które pomogą im ograniczyć atak Magic i ponownie dominować w defensywie.

Ale w Bostonie nie jest tak pięknie i też mają kilka powodów do obaw. Po pierwsze, w meczu numer 6 może nie zagrać Perkins. Miejmy nadzieję, że władze ligi naprawią błąd sędziów i wynik finałów wschodu będzie rozstrzygnięty na parkiecie przez zawodników, a nie poprzez złe decyzje sędziów. Przyłączam się do akcji Free Perkins. NBA musi anulować przynajmniej to drugie przewinienie techniczne.
Po drugie, Rondo w ostatnich dwóch meczach nie był sobą. Nie grał na takim poziomie, jak wcześniej. W trakcie spotkania numer 4 miał jakiś uraz i skurcze mięśni. Przed wczorajszym meczem powiedział, że już wszystko jest dobrze i rzeczywiście spisywał trochę lepiej. Ale w meczu numer 6 Celtics potrzebują Rondo grającego na najwyższym poziomie, który znowu poprowadzi drużynę.

Po trzecie, problemy zdrowotne mają też Wallace, Davis i Daniels. Sheed doznał urazu pleców, a Davis i Daniels oberwali w głowę. Ostatni z nich ma tu najmniejsze znacznie, ponieważ nie odgrywa istotnej roli, ale Wallace'a i Davisa Celtics bardzo potrzebują. Bez nich przegrają walkę pod koszami, a to może przełożyć się na przegrany mecz.

Jeśli jednak zawodnicy Celtics w miarę uporają się z tymi urazami, a Perkins będzie mógł zagrać, gospodarze w Bostonie zakończą tą serię. Nawet będący na fali Magic, nie będą w stanie pokrzyżować im planów w tak ważnym meczu.

Jedynie sami Celtics, poprzez swoje problemy zdrowotne i zmęczenie, mogą ten mecz przegrać.

Mam bardzo duże oczekiwania wobec meczu numer 6. To powinien być naprawdę wielki mecz obu drużyn i jedno z najlepszych spotkań tych playoffs.

Plotki transferowe: Thibodeau nie dostał oferty

  • Ostatnio pojawiła się informacja, że Hornets złożyli już ofertę Tomowi Thibodeau, jednak Jeff Bower zaprzeczył tym doniesieniom. Oficjalnej oferty na pewno nie było. Wiadomo jednak, że asystent Celtics jest głównym faworytem do roli head coacha Hornets. Według źródeł z otoczenia Thibodeau, jeśli dostanie on ofertę z Nowego Orleanu, przyjmie ją i nie będzie czekał na propozycje od Bulls czy Nets. Natomiast jeśli Hornets nie uda się podpisać z nim kontraktu, ich drugą opcją jest Mony Williams, asystent w Blazers.
  • Avery Johnson ma się spotkać z Rodem Thornem w ten weekend w sprawie posady trenerskiej w Nets. Jest jednym z kilku kandydatów, ale według niektórych źródeł jego zwolennikiem jest Prokhorov, który szuka nie tylko trenera z doświadczeniem, ale też trenera 'medialnego'. Johnson pracujący obecnie w ESPN, w kontaktach z mediami na pewno nie będzie mieć problemów.
  • W ostatnim czasie pojawiło się sporo doniesień odnośnie możliwego powrotu Phila Jacksona do Chicago, ale trener Lakers już powiedział, że nie zamierza wracać do Bulls. Stwierdził, że na 90% pozostanie w LA. Jednak według kilku źródeł, w sytuacji gdy właściciel Lakers będzie chciał bardzo obniżyć jego pensje – odejdzie. Zainteresowani Jacksonem są również Nets, ale Thorn zaprzeczył, że kontaktował się w tej sprawie z ludźmi z otoczenia Jacksona.
  • Bulls są podobno coraz mniej zainteresowani Lawrence'm Frankiem.
  • Mike Krzyzewski jest wymieniany jako jeden z możliwych kandydatów do posady trenera Cavs, ale mało kto wierzy, że zdecyduje się on opuścić ligę akademicką i Duke.
  • Patrick Ewing chciałby zostać head coachem w NBA, ale żadna z drużyn, która ma wolne stanowisko trenera nie skontaktowała się z nim w tej sprawie.
  • GM Pistons Dumars ciągle wierzy w Johna Kuestera, dlatego nie musi się on obawiać o swoją pracę.
  • Arenas ostatnio spotkał się z przyszłym właścicielem Wizards, Loenisem. Ciągle ważą się jego losy w drużynie z Waszyngtonu. Początkowo, po wygraniu loterii, mówiło się, że Arenas zostanie, potem pojawiły się informację, że za wszelką cenę władze klubu będą chciały się go pozbyć, by nie miał negatywnego wpływu na Walla. Teraz znowu wszystko wskazuje na to, że zostanie, ale będzie musiał pogodzić się z tym, że pierwszoplanową postacią będzie Wall.  
  • Podobno, długoterminowy plan Wizards to pozyskanie w przyszłym roku Carmleo Anthony'ego, którego ma skusić perspektywa gry z Wallem.
  • Dla Knicks priorytetem jest oczywiście ściągnięcie LeBrona, ale mają wystarczająco dużo pieniędzy, by pozyskać dwóch 'top free agents'. Ich pierwszym typem do gry wspólnie z Jamesem jest Bosh. W Nowy Jorku natomiast nie wierzą w duet James-Wade, dlatego jest to dopiero ich plan C. Plan B, jeśli nie uda im się z LeBronem, będą chcieli stworzyć u siebie duet Wade-Bosh. Podobno jest też plan D, jeśli Bosh nie będzie chciał przyjść do Knicks. Wtedy do Jamesa lub Wade'a będą chcieli dołączyć Nowitzki'ego, który już zapowiedział, że skorzysta z opcji w kontrakcie i zostanie wolnym agentem.
  • Cuban wierzy, że zatrzyma Nowitzki'ego w Dallas.
  • Według Chrisa Broussarda z ESPN, w wyścigu po LeBrona realnie biorą udział tylko Cavs i Bulls. Jeśli natomiast Cavs pogodzą się z utratą swojego lidera i zdecydują się na sign-and-trade, największe szanse na pozyskanie Jamesa będą mieć Mavs, ponieważ mają najwięcej do zaoferowania.
  • Według innego źródła, przyjaciel Jamesa i mniejszościowy udziałowiec Nets, Jay-Z może mieć bardzo duży wpływ na ostateczną decyzję LeBrona.
  • Agent Bosha zaprzeczył informacjom, że dał generalnemu managerowi Raptors listę drużyn, którymi jest zainteresowany Bosh i do których zgodziłby się na transfer sign-and-trade. Na liście mieli znaleźć się Lakers, Heat, Knicks i Bulls, ale także Raptors, ponieważ Bosh ciągle nie wyklucza, że zostanie w Toronto.
  • Rockets podobno są poważnie zainteresowani pozyskaniem Bosha za pomocą sign-and-trade. Jeśli jednak wierzyć doniesieniom o liście drużyn, Bosh nie bierze pod uwagę gry w Houston.
  • DeShawn Stevenson wykorzystał opcję w kontrakcie i przedłożył go o następny sezon.
  • Właściciel Grizzlies za wszelką cenę chce zatrzymać Gay'a.
  • Jeśli Johnson odejdzie z Atlanty, na pozyskanie zawodnika w jego miejsce Hawks będą mieć tylko nieco ponad $8 milionów. GM Hawks już zapowiedział, że zrobi wszystko, by zatrzymać Johnsona.
  • Spurs są jedną z drużyn chcących pozyskać któryś z najwyższych picków w drafcie. Według jednego ze źródeł Nets i Sixers są skłonni oddać swoje numery za odpowiednią cenę. 
  • Pistons mający siódmy numer w drafcie, też chcieliby wybierać wcześniej, by móc pozyskać DeMarcusa Cousinsa.
  • Mający drugi numer Sixers podobno skłaniają się do wyboru Derricka Favorsa. Nets natomiast mają być najbardziej zainteresowani Wesley'em Johnsonem. W tej sytuacji Evana Turnera, uważanego przez wielu za drugiego najlepszego zawodnika tego draftu, mogliby wybrać z numer 4 Wolves. A wiadomo, że Wolves bardzo na Turnerze zależy.

game 5: Magic 113 - Celtics 92

Bohater meczu: Jameer Nelson
Rozgrywający Magic w pierwszych meczach serii z Celtics nie grał tak dobrze, jak we wcześniejszych dwóch rundach, a jego drużyna przegrywała. W ostatnich dwóch spotkaniach wrócił do gry na wysokim poziomie, świetnie nakręca ataki Magic, trafia z dystansu i zdobywa dużo punktów. Jego postawa okazuje się kluczem do sukcesu drużyny z Orlando. Wczoraj Nelson najlepiej zaprezentował się w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 11 punktów nie pozwalając Celtics odrobić strat. W całym meczu miał 24 punkty, trafił 6 z 10 rzutów z gry, w tym 4 z 5 za trzy (3/3 w drugiej połowie), a na linii rzutów wolnych nie pomylił się ani razu na 8 prób. Poza tym, zanotował 5 asyst i 5 zbiórek. W obecnych playoffs już po raz piąty zdobył co najmniej 20 punktów ze skutecznością przynajmniej 50%, a Magic za każdym razem wygrywali.

Decydujące elementy:
rzuty za trzy – Magic już w pierwszej połowie aż 9 razy trafili za trzy, a potrzebowali do tego tylko 15 rzutów. Celtics również mieli wtedy wysoką skuteczność na dystansie: 4/5, ale ciągle było to 15 punktów mniej z rzutów za trzy niż gospodarze. W całym meczu Magic zaliczyli 13 trójek ze skutecznością 52%, Celtics 7 ze skutecznością 43.8%. To właśnie rzuty za trzy są najgroźniejszą bronią drużyny z Orlando. W pierwszych meczach nie trafili z dystansu, teraz odzyskali swoją skuteczność, Celtics nie są ich w stanie zatrzymać i to przekłada się na zwycięstwa Magic. W sumie w pierwszych 3 spotkaniach trafili 20 trójek, w 2 kolejnych 23.

obrona Celtics
– w pierwszych 3 meczach zmuszali swoich rywali do skuteczności z gry poniżej 42%. Jeszcze w poprzednim spotkaniu defensywa Celtics sprawiała Magic problemy i trafili oni 44.6% swoich rzutów. Natomiast wczoraj gospodarze mieli skuteczność na poziomie 52%. Celtics pozwolili im trafiać z dystansu (52% za trzy - najwyższa skuteczność w tej serii), zdobyć 40 punktów z pomalowanego (tylko w meczu numer 1 zdobyli więcej), przekroczyć barierę 100 punktów (po raz pierwszy w tej serii) i wymusili tylko 13 strat (najmniej w tej serii).

podkoszowi Celtics – w drugiej połowie Celtics zostali pozbawieni swojego podstawowego środkowego, w czwartej kwarcie nie grał Davis, a na niespełna 5 minut przed końcem meczu z powodu 6 przewinień boisko musiał opuścić Wallace. Perkins tuż przed zakończeniem drugiej kwarty został usunięty z gry z powodu drugiego przewinienia technicznego. Pierwsze odgwizdano mu niespełna 2 minuty wcześniej, kiedy uderzył łokciem Gortata, po twardym faulu Polaka na Pierce'ie. Drugi dostał za emocjonalną reakcję po odgwizdaniu mu faulu. Oba były dość kontrowersyjne i nie da się ukryć, że sędziowie niesprawiedliwie odgwizdali mu techniczne. Szturchnięcie łokciem Gortata nie kwalifikowało się na techniczny, tak samo jak druga sytuacja, kiedy Perkins nie zgodził się z decyzją sędziego, ale od razu odszedł do niego i nie dyskutował. Davisa natomiast pod koniec trzeciej kwarty został znokautowany przez Howarda, który w walce podkoszowej uderzył go łokciem w głowę. Po tym uderzeniu rezerwowy Celtics miał problem z podniesieniem się z parkietu, a gdy już wstał nie mógł utrzymać się na nogach. Davis zszedł do szatni i już nie wrócił. Wallace przez cały mecz miał problem z faulami, już na początku trzeciej kwarty złapał czwarte przewinienie. Ostatecznie opuścił mecz przed czasem, a do tego jeszcze w czwartej kwarcie doznał urazu pleców. Tym sposobem, Celtics byli wczoraj  bardzo osłabieni pod koszami. W rezultacie, przegrali walkę na tablicach (-17 zbiórek), a w pomalowanym zdobyli 12 punktów mniej niż  Magic.


Magic nabrali wiatru w żagle i przed własną publicznością rozegrali świetne spotkanie. Wreszcie przypominali drużynę, która tak dominowała w pierwszych dwóch rundach. W drugiej kwarcie uzyskali 14 punktowe prowadzenie i już do końca meczu ich przewaga wynosiła przynajmniej kilka punktów, a przez większość czasu była dwucyfrowa. Bardzo dobrze egzekwowali swoje akcje w ataku i skutecznie grali w obronie zatrzymując Celtics. Kolejny raz udało im się uniknąć wyeliminowania i przedłużyli serię o następny mecz
Razem z Nelsonem, drużynę gospodarzy prowadził Howard. Center Magic ponownie zagrał bardzo dobrze i zdominował strefę podkoszową. Zdobył 21 punktów ze skutecznością 58%, zebrał 10 piłek i zaliczył 5 bloków. W czwartej kwarcie Celtics próbowali taktyki hack-a-Dwight, ale to nie przyniosło efektu. Howard w tej części spotkania trafił połowę z 8 rzutów z linii, a na dodatek faulowanie środkowego gospodarzy sprawiło zamieszanie w obronie Celtics, co między innymi wykorzystał Nelson, który niepilnowany trafił za trzy. Nawet ta taktyka gości okazała się nieskuteczna.

Całkiem dobrze spisywał się Lewis, chociaż miał problemy z faulami i przez pierwsze trzy kwarty grał tylko 15 minut. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że dotychczas grał on pomimo infekcji wirusowej, która osłabiła jego organizm. Teraz czuje się lepiej i widać to na parkiecie. Zdobył 14 punktów ze skutecznością 54.5%, z czego 9 zaliczył w czwartej kwarcie. Do tego dołożył 7 zbiórek. Pierwsza piątka Magic dostała solidne wsparcie z ławki. Redick trafił 2 z 3 trójek i zanotował 14 punktów. Pietrus też miał 2 celne rzuty za trzy (na 4 próby) zaliczając 8 punktów. Williams zaliczył 5 punktów i 5 asyst. Natomiast Gortat spędził na 20 minut, zastępował Lewisa i przez większość czasu grał jako PF u boku Howarda. Spisywał się bardzo dobrze, chociaż pod względem statystyk się nie wyróżnił.  Zdobył 2 punkty z wolnych, zebrał 4 piłki (2 w ataku) i zaliczył asystę. Miał też swój udział przy wyeliminowaniu Perkinsa. Jedynym zawodnikiem Magic, który wczoraj zawiódł był Carter. W drugim meczu z rzędu w ataku był bardzo mało widoczny. Zdobył 8 punktów pudłując 7 z 10 rzutów z gry.

W drużynie Celtics najlepiej zaprezentował się Wallace. Przez 18 minut, które spędził na parkiecie zdobył 21 punktów, z czego 10 w czwartej kwarcie. W sumie trafił 7 z 9 rzutów z gry, w tym 3 z 5 za trzy. Niestety nie mógł grać dłużej, ponieważ bardzo szybko łapał kolejne faule. Rondo próbował pociągnąć drużynę gości w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 10 ze swoich 19 punktów. Ostatecznie był drugim strzelcem drużyny, zaliczył też 6 asyst, ale to nie był dla niego dobry mecz. Ponownie przegrywał rywalizację z Nelsonem. Na wysokości zadania nie stanęła także wielka trójka. Pierce z gry trafił tylko 3 rzuty (na 8 oddanych), wszystkie w pierwszej kwarcie. Później zdobywał punkty tylko z linii rzutów wolnych (10/10) i mecz zakończył z dorobkiem 18. Garnett również nie był tym samym zawodnikiem, który tak dużo dawał swojej drużynie we wcześniejszych meczach. Zaliczył tylko 10 punktów (5/14 z gry) i 5 zbiórek. Allen starał się pomagać kreując partnerów i zanotował 7 asyst, ale pod względem strzeleckim spisywał się fatalnie pudłując 8 z 11 rzutów z gry (9 punktów).

Celtics przegrali dwa kolejne mecze i teraz wracają do Bostonu, gdzie będą musieli się odbudować. Nie będzie to jednak łatwe, ponieważ może się okazać, że nie będą mieć do dyspozycji wszystkich swoich zawodników. Perkins nie tylko został wyrzucony z wczorajszego meczu, ale może także opuścić kolejny ponieważ zaliczył w tych playoffs już 7 przewinień technicznych. Jest to limit, który automatycznie oznacza zawieszenie na następny mecz. Jednak biorąc pod uwagę, że te wczorajsze techniczne były dość kontrowersyjne, istnieje możliwość, że władze ligi anulują je i Perkins będzie mógł zagrać. Na to teraz bardzo liczą w Bostonie, bo bez Perkinsa nie zatrzymają Howarda. Poza tym, Davis, Daniels i Wallace mają problemy zdrowotne. Daniels, tak samo jak Davis dostał w głowę i musiał opuścić parkiet, on doznał urazu po zderzeniu z Gortatem. Natomiast Wallace pod koniec meczu miał problemy z plecami.

środa, 26 maja 2010

Potęga ławki

Po wczorajszym meczu wszyscy są pod wrażeniem fantastycznej gry rezerwowych Suns. Wygrali dla swojej drużyny już trzecie spotkanie w tych playoffs. Pierwszy raz przesądzili o zwycięstwie w pierwszej rundzie w meczu numer 5 zdobywając 55 punktów, potem w drugiej rundzie w meczu numer 3, kiedy zdobyli 48 punktów i teraz w czwartym meczu przeciwko Lakers (54 punkty). Ławka jest jedną z najsilniejszych broni drużyny z Arizony, to w dużej mierze dzięki nim zaszli tak daleko i są już o 2 zwycięstwa od wielkiego finału.

O sile ławki Suns stanowi pięciu zawodników:

Jared Dudley – trzeci rok w NBA, dołączony do transferu Suns-Bobcats, w którym drużyna z Arizony pozyskała Richardsona
Leandro Barbosa – najlepszy rezerwowy rozgrywek 06/07, w tym sezonie z powodu kontuzji stracił 38 meczów i po raz pierwszy od 04/05 zdobywał średnio mniej niż 10 punktów
Goran Dragic – Słoweniec grający w NBA drugi rok
Channing Frye – numer 8 draftu 2005, duża pomyłka tamtego naboru, przez poprzednie 2 lata przesuwał się w głąb ławki Blazers
Louis Amundson – niewybrany w drafcie, trafił do NBA przez D-League

Ich statystyki w obecnych playoffs:

Dudley – 7.8pts (46.2% z gry, 41.8% za trzy), 3.9reb, 1.8ast
Barbosa – 7.6pts (43.5%, 35.5%), 1.4reb, 1.1ast
Dragic – 7.6pts (43%, 35.3%), 1.8reb, 2.4ast
Frye – 7.5pts (33.7%, 33.8%), 4.8reb, 0.9ast
Amundson – 3.1pts (50%), 3.8reb

W dotychczasowych 14 meczach playoffs rezerwowi Suns już 9 razy zdobywali ponad 30 punktów, a tylko 2 razy mieli mniej niż 20. Średnio w każdym spotkaniu odnotowują:

34.2 punktów - czyli 32% punktów całej drużyny
16.1 zbiórek – 40% zbiórek całej drużyny
6.3 asyst – 30% 
3.14 przechwytów – 51%
1.29 bloków – 34%

Stanowią także o silne zespołu na dystansie, już w 8 meczach mieli co najmniej 6 celnych trójek. Średnio trafiają 5.1 z 9.3 rzutów za trzy całej drużyny. 

Te statystyki pokazują, jak duży udział w grze Suns mają ich rezerwowi. A i tak nie oddają tego, jak zmiennicy spisywali się w czwartych kwartach wczorajszego meczu i spotkania numer trzy przeciwko Spurs. Oni naprawdę potrafią pociągnąć swoją drużynę i przesądzić o zwycięstwie, nawet w tym decydującym momencie.

Dla porównania postanowiłem przedstawić osiągnięcia rezerwowych Magic, ponieważ to właśnie o nich mówiło się przez cały sezon, że mają najdłuższą ławkę. Magic obecnie korzystają głównie z czterech zmienników: Pietrus, Redick, Gortat i Williams, do nich dołączają Anderson lub Bass. Oto ich statystyki w playoffs:

24.1 punktów – 25%
11.7 zbiórek - 29%
4.6 asyst - 27%
1.75 przechwytów - 28%
0.83 bloków - 15%

Jak widać, ławka Suns jest lepsza nawet od świetnej ławki Magic

Rezerwowi Suns to prawdziwa potęga, a swoją grą potwierdzają jak ważna jest długa ławka w playoffs.

BASKETMANIA 2k10

 „Miłość do koszykówki nigdy nie przemija. Jest z Tobą na zawsze.” - Allen Iverson

BASKETMANIA 2k10 – z miłości do koszykówki.

Basketmania to koronna impreza łódzkiego AZSu i największy koszykarski turniej w Polsce centralnej. Organizowana od 1997 roku na stałe zagościła w kalendarzach fanów, zawodników, trenerów – słowem wszystkich wielbicieli koszykówki. Z roku na rok przyciąga coraz więcej uczestników i widzów spragnionych sportowych wrażeń na wysokim poziomie.

Jest nam niezmiernie miło zaprosić Was na tegoroczną, czternastą już edycję turnieju. Trzynastka okazała się dla nas szczęśliwa. W turnieju wzięło udział blisko 100 zakochanych w koszykówce zespołów. Dołącz do nas w tym roku!
Miłość do koszykówki to przecież jedyna rzecz „którą się mnoży gdy się ją dzieli”!

Już czwarty rok z rzędu turniej zawita do Manufaktury – rozrywkowego serca miasta Łodzi. Właśnie tam, na największym rynku w Polsce, w dniach 4-5 czerwca spotkamy się podczas tegorocznej BASKETMANII. Piątek, 4 czerwca to dzień rywalizacji młodzieży szkolnej. Uczniowie szkół podstawowych, gimnazjów oraz szkół średnich rozpoczną swoje zmagania w samo południe. Dzień później, 5 czerwca na asfaltowe boiska wybiegną zawodnicy i zawodniczki z kategorii open.

Organizatorzy gwarantują czystą, sportową rywalizację, cenne nagrody dla zwycięzców, koszykarskie konkursy, after party w popularnym łódzkim klubie oraz wiele innych atrakcji.

BASKETMANIA 2k10 nie odbyłaby się bez wsparcia Województwa Łódzkiego oraz Miasta Łodzi. Nieocenione jest również zaangażowanie: Manufaktury, Totalizatora Sportowego, sieci restauracji Subway, szkoły języków obcych Progres, firmy Milkoshake, klubu Bagdad Cafe oraz restauracji Satyna.

Basketmania 2k10 – z miłości do koszykówki.


Szczegółowe informacje dot. turnieju:
AZS Łódź
ul. Lumumby 22/26
tel. +48 42 6771010
fax. +48 42 6771018
e-mail: basketmania2k10@gmail.com
http://www.lodz.azs.pl
http://www.facebook.com/Basketmania2k10

game 4: Suns 115 - Lakers 106

Bohater meczu: ławka Suns
Rezerwowi wygrali ten mecz. Dzięki ich świetnej grze, trener Gentry miał do dyspozycji dwie piątki, z których każda bardzo dobrze radziła sobie z Lakers. Rezerwowi Suns rozegrali fantastyczną druga kwartę, kiedy zdobyli aż 30 punktów ze skutecznością 75% z gry, trafiając 6 z 9 rzutów za trzy. W rezultacie, gospodarze tą kwartę zakończyli z dorobkiem 41 punktów i na przerwę schodzili mając 9 punktów więcej. Kluczową rolę zmiennicy odegrali również w czwartej kwarcie. Jeszcze na nieco 8 minut przed końcem spotkania Suns prowadzili tylko 2 punktami, wtedy 3 akcje z rzędu zakończyli celnymi trójkami (trafiali Frye, Barbosa i Dudley). Było to częścią serii 18-3, która przesądziła o zwycięstwie gospodarzy. W jej efekcie, na 4 minuty przed końcem gospodarze mieli 13 punktów przewagi, a to wszystko grając rezerwowym składem. Piątką zmienników była na parkiecie przez prawie 9 minut czwartej kwarty. Zdobyli w tym czasie 18 punktów, ale też skutecznie bronili. Dopiero pod koniec weszli podstawowi zawodnicy i wolnymi przypieczętowali wygraną. Każdy zawodnik z ławki, który wszedł na parkiet, wniósł coś pozytywnego do gry Suns. Wreszcie odblokował się Frye, trafił 4 z 8 rzutów za trzy, zdobył 14 punktów i zebrał 6 piłek. 14 punktów zdobył również Barbosa, który trafił 6 z 8 rzutów z gry. Dudley miał 3 celne trójki (na 6 prób) i 11 punktów, a także 6 zbiórek. Dragic świetnie prowadził grę i zanotował 8 asyst, do tego dołożył 8 punktów i to tylko w 18 minut gry. Natomiast Amundson zaliczył 7 punktów (3/3) i 7 zbiórek (3 w ataku). Ostatecznie rezerwowi Suns zdobyli 54 punkty (20/32 z gry, w tym 9/20 za trzy), zebrali 23 piłki, mieli 13 asyst, a wskaźnik +/- każdego z nich wyniósł co najmniej +12 (cała pierwsza piątka była na minusie). Dla porównania, zmiennicy Lakers zanotowali 20 punktów (30.8% z gry, 2/12 za trzy), 11 zbiórek, 8 asyst, a najgorszym rezerwowym był Brown, który spudłował 6 z 7 rzutów, wszystkie 4 za trzy i zaliczył wskaźnik -21.

Decydujące elementy
zbiórki – w pierwszych dwóch meczach Lakers zebrali łącznie 13 piłek więcej, w poprzednim spotkaniu Suns mieli tylko jedną zbiórkę mniej niż ich rywale, a wczoraj wygrali rywalizację pod koszami. Zebrali 51 piłek, w tym aż 18 w ataku, o 15 więcej niż drużyna gości (36, z czego 13 w ataku).

rzuty wolne – Suns stawali na linii 32 razy, o 19 więcej niż Lakers, w rezultacie zdobyli z wolnych 15 punktów więcej (Suns 22/32, Lakers 7/13). W samej czwartej kwarcie gospodarze trafili 11 rzutów wolnych z 14 oddanych, podczas gdy goście mieli tylko 4 rzuty z linii, z których wykorzystali 2.

obrona Suns – znowu grali strefą i znowu przyniosło to bardzo dobry efekt. Tak jak w poprzednim meczu, także teraz udało im się ograniczyć skuteczność Lakers poniżej 50% (49.5%), wymusili ich dużą liczbę rzutów z dystansu (28 rzutów za trzy) i popełniali mało przewinień, nie dając im szans na łatwe punkty z linii. Natomiast w czwartej kwarcie sprawili, że Bryant i Gasol byli zupełnie niewidoczni. Kobe przez ostatnie 12 minut oddał tylko 4 rzuty z gry zdobywając 7 punktów. Natomiast Gasol rzucał 3 razy, 2 spudłował i miał ledwie 2 punkty.
Rezerwowi Suns w pierwszych 3 meczach nie grali tak, jak oczekiwano. A w tych playoffs już pokazali swoją bardzo dużą siłę, chociażby w meczu numer 3 serii ze Spurs. Wtedy przesądzili o zwycięstwie swojej drużynie i we wczorajszym spotkaniu było tak samo. Znowu przez większość czwartej kwarty grali zmiennicy i spisywali się bardzo dobrze. Gwiazdorzy Suns mogli tylko z podziwem przyglądać się temu, jak radzą sobie z pierwszą piątką Lakers. Z tak grającą ławką, Suns mogą poważnie myśleć o awansie do wielkiego finału. Natomiast Lakers ze swoim bardzo silnym wyjściowym składem, ale jedynie trzema wartościowymi zmiennikami, mają powód do niepokoju.

Stoudemire nie musiał już dobywać 42 punktów, by zapewnić swojej drużynie zwycięstwo, w zupełności wystarczyła połowa z nich. Poza tym, zebrał 8 piłek, z czego aż 5 na atakowanej tablicy.  Nash, grający ze złamanym nosem (efekt starcia z Fisherem w poprzednim meczu), trafił tylko 3 z 11 rzutów z gry, ale 8 z 9 wolnych i zdobył 15 punktów, zaliczył również 8 asyst. Także Richardson nie imponował pod względem statystyk, zanotował 11 punktów i 6 zbiórek. Każdy z tej trójki grał nie dłużej niż 31 minut, dlatego powinni mieć dużo sił na kolejny mecz rozgrywany w LA.

Przez drugą i trzecią kwartę Lakers w grze trzymał Bryant. W pierwszej kwarcie oddał tylko jeden rzut z gry i nie zdobył punktu, natomiast przez następne dwie kwarty grał rewelacyjnie. W drugiej trafił 3 z 5 rzutów za trzy, skutecznie odpowiadając na trójki Suns i miał wtedy 15 punktów. W trzeciej ponownie trafił 3 razy za trzy i zdobył 16 punktów. W sumie, w tych dwóch kwartach zaliczył 31 punktów z imponującą skutecznością 70.6%, a za trzy trafił 6 razy (wyrównany rekord kariery w playoffs) na 9 prób. Dzięki temu wyprzedził Karla Malone'a na liście najlepszych strzelców w historii playoffs i zajmuje obecnie czwarte miejsce. Do tego, przed czwartą kwarta miał na swoim koncie jeszcze 7 asyst i 7 zbiórek. To dzięki jego fantastycznej grze Lakers pod koniec trzeciej kwarty dogonili Suns i przed ostatnią częścią spotkania mieli realne szanse na zwycięstwo. Wydawało się, że fantastycznie grający Kobe może im je zapewnić. Niestety, w czwartej kwarcie Bryant zniknął i nie poprowadził swojej drużyny. Mecz zakończył z dorobkiem 38 punktów (68%), 10 asyst i 7 zbiórek. Drugi raz z rzędu miał ponad 30 punktów i przynajmniej 10 asyst, ale po raz kolejny jego drużyna przegrała. W ostatniej kwarcie nie potrafił przebić się przez obronę Suns, a na partnerów nie mógł liczyć, ponieważ ponownie zagrali znacznie słabiej niż w pierwszych dwóch meczach w Los Angeles. Gasol zanotował tylko 15 punktów (43%) i 5 zbiórek, ale też 4 bloki. Tym samym, zakończyła się jego seria 4 spotkań z rzędu ze zdobyczą ponad 20 punktów. Odom wrócił do double-double, miał 15 punktów i 10 zbiórek, ale był jedynym rezerwowym, który coś wnosił do gry, a to było zbyt mało, by skutecznie odpowiedzieć na rewelacyjną ławkę Suns. Natomiast Bynum zanotował znacznie lepsze statystyki niż w poprzednim spotkaniu (12 punktów i 8 zbiórek), ale miał problemy w obronie.

Po dwóch pierwszych meczach, w których Lakers grali mistrzowską koszykówkę i pewnie pokonywali swoich rywali, w Phoenix ta sytuacja się odwróciła. Drużyna z LA na wyjeździe nie była już tak skuteczna, dominował wyłącznie Bryant. Natomiast Suns u siebie zaczęli bronić, lepiej spisywali się ich liderzy i uaktywniła się ich ławka. Uwierzyli, że są w stanie pokonać Lakers, dlatego zapowiadają się bardzo ciekawe następne spotkania.

wtorek, 25 maja 2010

Draft 2010 – kto jest do wzięcia?

gościnny wpis Kosigo z aboutncaa i collegehoops.pl

Do Draftu pozostał już tylko miesiąc. Przed zawodnikami jeszcze wiele treningów, workoutów, spotkań z klubami oraz sporo do pokazania i udowodnienia. Również dla klubów to trudny okres i część z nich będzie chciała pozyskać wyższy pick. Jednak zanim to nastąpi zastanówmy się jak mogą wybierać poszczególne zespoły 24 czerwca.

Poniżej moje typy na pierwszą rundę bazujące głównie na wiedzy zdobytej podczas oglądania spotkań NCAA. Także zaznaczam, że biorę pod uwagę tylko i wyłącznie graczy z NCAA, bo o zawodnikach z Europy nie posiadam wystarczającej wiedzy.


1. Washington Wizards - John Wall - PG - 19 lat
Z pierwszym pickiem zawsze wybiera się najlepszego dostępnego zawodnika i w tym wypadku jest nim rozgrywający Kentucky. Tego pana wszyscy znają i myślę, że nie ma co go przedstawiać, dlatego skupmy się na samej decyzji.

Pojawiają się wątpliwości, że pozycja Wall będzie kolidować z Arenasem i niektórzy uważają, że to właśnie Turner powinien zostać wybrany z numerem 1. Chciałbym jednak zauważyć, że podczas gdy tyle mówi się o potrzebie posiadania piłki przez Johna Walla, to Evan Turner statystycznie miał ją dużo częściej. Zdaję sobie sprawę, że taką rolę powierzył mu trener, jednak gdyby nie to, nie wiadomo czy w tej chwili rozważalibyśmy jego w kontekście pierwszego picku.

Zakładając, że obaj potrzebują równie dużo piłki w rękach to Wall jest dużo lepszym rozgrywającym i kreatorem gry. Dlatego zdecydowanie lepiej będzie przesunąć Arenasa na dwójkę i grać Wallem na jedynce, niż mieć Turnera na SG i kazać rozgrywać Arenasowi, który jak wiemy nie zawsze lubi dzielić się piłką.

2. Philadelphia 76ers - Evan Turner - SG/SF - 21 lat
Zarówno Turner, jak i Iguodala mają podobne atuty, jednak tak jak wspominałem wyżej, z takim pickiem wybiera się najlepszego dostępnego gracza, a w tym wypadku będzie to Evan. I mimo, że na PG jest Jrue Holiday myślę, że bardzo często to Turner będzie decydował o ataku 76ers, bo obawiam się że bez piłki może nie być tak produktywny.

3. New Jersey Nets - Derrick Favors - PF - 18 lat
Nets są w przebudowie i muszą myśleć długofalowo, dlatego wybiorą właśnie Favorsa. Może obecnie jest tak gotowy do gry, jak Cousins, ale na pewno ma lepsze perspektywy oraz zdecydowanie lepiej pasuje do gry wspólnie z Lopezem. 

4. Minnesota Timberwolves - DeMarcus Cousins - C - 19 lat
Ani Al Jefferson, ani Kevin Love nie są prawdziwymi centrami i dlatego wybór może paść na Cousinsa. Pojawiają się pewne informację, że DeMarcus za dużo waży, jednak na boisku tego nie widać, a że nie ma innego zawodnika w tym drafcie potrafiącego tak zdominować grę podkoszową prawdopodobnie padnie na niego.

5. Sacramento Kings - Al-Farouq Aminu - SF/PF - 19 lat
Tak naprawdę tu równie dobrze może zostać wybrany Wesley Johnson, jednak na korzyść Aminu przemawia wiek oraz wymienności pozycji, bo równie dobrze może grać jako niski i wysoki skrzydłowy. Także na jego korzyść przemawiają dużo lepsze perspektywy, co może mieć spore znaczenie przy jego wyborze.

6. Golden State Warriors - Wesley Johnson - SF - 22 lata
Świetnie przygotowany niski skrzydłowy potrafiący wszystko, co wymaga się na jego pozycji. Dodatkowo lubi biegać i świetnie odnajduję się w small-ballu, czyli idealnie pasowałby do Warriors. Jeżeli tylko nie zostanie wybrany przez Kings to zdecydowanie trafi do Golden State.

7. Detroit Pistons - Greg Monroe - PF/C - 19 lat
Powinien bardzo dobrze wpasować się do Pistons szczególnie, że pod koszem są głównie zawodnicy od brudnej roboty. Monroe to zawodnik ze sporymi umiejętnościami ofensywnymi potrafiący bardzo dobrze podawać, czyli taki jakiego w Detroit brakuje.

8. Los Angeles Clippers - Cole Aldrich - C - 21 lat
Ryzykowne posunięcie z mojej strony, zważywszy że Clippers pod koszem już mają podobnego zawodnika. Jednak całkiem prawdopodobne, że Kaman zostanie wytransferowany, a wtedy Aldrich wspólnie z Griffinem powinni stworzyć całkiem ciekawy duet.

9. Utah Jazz - Ekpe Udoh - PF - 23 lata
W obawie przed stratą Boozera Jazz prawdopodobnie sięgnie po innego silnego skrzydłowego i myślę, że padnie na Udoha. Z najbardziej perspektywicznych dostępny będzie jeszcze Ed Davis, jednak w sezonie tak naprawdę nic nie pokazał i myślę że podczas workoutów będzie podobnie.

10. Indiana Pacers - Xavier Henry - SG - 19 lat
Nie pokrywa się z pozycją Grangera i świetnie powinien do niego pasować. Bardzo dobrze przygotowany fizycznie do gry, ze świetnym rzutem powinien z miejsca stać się drugą opcją w ataku Pacers. Jeśli jakimś cudem wybiorą Haywarda to zrobią to tylko dla pieniędzy.

11. New Orleans Hornets - Patrick Patterson - PF - 21 lat
Hornets potrzebują albo SF albo PF i Patterson może wypełnić obie te luki. Mimo, że w NCAA grał głównie pod koszem, posiada umiejętności pozwalające mu grać również na obwodzie. Dodatkowo jest typem gracza, który będzie robił dokładnie to, co się od niego wymaga, dlatego tym bardziej zmiana pozycji nie powinna stanowić dla niego problemu.

12. Memphis Grizzlies - Ed Davis - PF - 20 lat
W Drafcie w którym większość czołowych zawodników stanowią wysocy po prostu trzeba takiego wybierać nie do końca zależnie od potrzeb drużyny. A że podkoszowych Grizzlies mają dobrze obsadzonych najprawdopodobniej sięgną po najbardziej perspektywicznego, czyli albo Davisa albo Whiteside'a. Ja jednak stawiam na tego pierwszego.

13. Toronto Raptors - Hassan Whiteside - PF/C - 20 lat
Wszystko wskazuję na to, że w przyszłym sezonie w Raptors zabraknie Bosha i dlatego wybiorą najlepszego dostępnego wysokiego i moim zdaniem będzie to Whiteside.

14. Houston Rockets - Daniel Orton - C - 19 lat
Yao Ming ma wrócić do zdrowia, w takim razie Orton wydaję się najlepszym rozwiązaniem na te kilkanaście minut w meczu, a w najlepszym wypadku za kilka lat może nawet trafić do pierwszej piątki Rockets.

15. Milwaukee Bucks - Luke Babbitt - SF - 20 lat
Przy założeniu że ktoś z pary Michael Redd i John Salmons pozostanie w składzie przyda się wzmocnienie na skrzydle. Myślę, że Babbitt podczas workoutów może zrobić bardzo dobre wrażenie, dzięki czemu zostanie wybrany tak wysoko.

16. Minnesota Timberwolves - Gordon Hayward - SF - 20 lat
O ile Hayward nie zostanie wybrany przez Bucks lub wcześniej, z 16 numerem trafi do Wolves, którym przyda się inteligenty i dobrze broniący skrzydłowy.

17. Chicago Bulls - James Anderson - SG - 21 lat
Jeden z najlepszych strzelców w NCAA, a takiego zawodnika Bulls potrzebują. Trudno więc oczekiwać by ominęli taką okazje.

18. Miami Heat - Avery Bradley - PG/SG - 19 lat
Prawdopodobnie najlepszy defensor w drafcie bardzo dobrze powinien pasować do Heat. Bradley dzięki swoim sporym umiejętnością powinien odciążyć Wade'a od krycia najlepszych strzelców drużyny przeciwnej, dzięki czemu lider Miami będzie mógł skupić się głównie na ofensywie.

19. Boston Celtics - Paul George - SF - 20 lat
Tak naprawdę Celtics nie potrzebują specjalnie zawodnika na konkretną pozycję, dlatego postawie na najlepszego dostępnego obecnie gracza, a przy okazji przyda się zastępca dla Pierce'a.

20. San Antonio Spurs - Stanley Robinson - SF/PF - 21 lat
Skoczny, atletyczny, ciężko pracujący i do tego dobrze broniący zawodnik. Zmiennik dla Jeffersona gdy ten będzie zawodził.

21. Oklahoma City Thunder - Solomon Alabi - PF - 22 lata
Thunder potrzebują wysokiego i najlepszym dostępnym z tym numerem będzie właśnie Alabi.

22. Portland Trailblazers - Damion James - SF/PF - 22 lat
Po podpisaniu Camby'ego raczej poszukają wszechstronnego skrzydłowego i wydaję mi się, że James będzie tu najlepszym rozwiązaniem.

23. Minnesota Timberwolves - Larry Sanders - PF/C - 21 lat
Przyda się Wolves zabezpieczenie na wypadek, gdyby Cousins nie wypalił.

24. Atlanta Hawks - Quincy Pondexter - SF/PF - 22 lata
Jeżeli będzie dostępny jeszcze Sanders albo Alabi prawdopodobnie po niego sięgną, jednak zakładając, że zostaną wybrani wcześniej rozsądnym wydaje się wzięcie skrzydłowego mogącego grać na obwodzie i bliżej kosza.

25. Memphis Grizzlies - Eric Bledsoe - PG/SG - 19 lat
Jeżeli Bledsoe utrzyma się do tego numeru trudno oczekiwać by Grizzlies go nie wybrali. Dodatkowo może zastępować na boisku zarówno Conley'a i Mayo.

26. Oklahoma City Thunder - Elliot Williams - SG - 20 lat
Ofensywny gracz, czyli alternatywa dla Sefolosha czy Hardena.

27. New Jersey Nets - Willie Warren - SG - 20 lat
Skoro nie wypalił plan z Wallem pozyskanie bardzo perspektywicznego obwodowego wydaję się logicznym posunięciem. Jeszcze nie tak dawno Warren był w samej czołówce draftu, tym bardziej jego wybór może okazać się strzałem w dziesiątkę.

28. Memphis Grizzlies - Devin Ebanks - SF - 20 lat
Perspektywiczny gracz, który za kilka lat może zastąpić Gay'a.

29. Orlando Magic - Terrico White - PG/SG - 20 lat
Mając w perspektywie odejście Williamsa ściągnięcie rozgrywającego w zastępstwie wydaje się najlepszym posunięciem.

30. Washington Wizards - Gani Lawal - PF - 21 lat
Pod koszem Wizards nie prezentują się za dobrze, dlatego będą mierzyli w najlepszego dostępnego wysokiego. Moim zdaniem będzie to Lawal.


Oczywiście typowanie draftu to wielka loteria, tym bardziej od 10 picku w górę. Dlatego nie traktujcie tego zupełnie poważnie, bo nawet ja sam nie zdziwię się jeżeli większość moich typowań okaże się nie celnych.

game 4: Magic 96 - Celtics 92 (OT)

Bohater meczu: Dwight Howard
Po bardzo słabym poprzednim meczu, wczoraj Howard rozegrał najlepsze spotkanie tych playoffs prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa. W dogrywce zdobył kluczowe 4 punkty i zebrał aż 5 piłek, dzięki czemu Magic nadal są w grze. Na półtorej minuty przed końcem doliczonego czasu gry ponowił akcję po bloku Davisa i trafił layupa będąc jednocześnie faulowany. Wolnego nie wykorzystał, ale chwilę później, na 52 sekundy przed końcem, zebrał piłkę po niecelnym rzucie Nelsona i trafił kolejnego layupa. Drużyna gości objęła 4-punktowe prowadzenie, a wynik spotkania już się nie zmienił. W całym meczu Howard zdobył 32 punkty ze skutecznością 68.4%. Do tego dołożył 16 zbiórek, w tym 5 na atakowanej tablicy i zablokował 4 rzuty. Wreszcie zrobił to, czego oczekuje się od lidera zespołu.

Decydujące elementy:
Nelson vs. Rondo – rozgrywający Magic rozegrał najlepszy mecz tej serii. Razem z Howardem prowadził drużynę, był aktywny w ataku, często penetrował pod kosz, zdobył dużo punktów, ale też kreował partnerów. Ostatecznie zdobył 23 punkty ze skutecznością 50% (w poprzednich meczach tej serii za każdym razem trafiał mniej niż 45% swoich rzutów), do tego zanotował 9 asyst (w 3 pierwszych meczach miał ich w sumie tylko 7). I co najważniejsze, trafił dwie bardzo ważne trójki w dogrywce. Natomiast dla Rondo był to najgorszy występ w tych playoffs. Miał problemy z faulami, a także jakiś drobny uraz i nie prowadzał gry Celtics tak skutecznie jak wcześniej, nie potrafił też zatrzymać Nelsona. Z 10 rzutów z gry spudłował 7 zdobywając 9 punktów, zaliczył również 8 asyst.

rzuty za trzy – na dwie kolejne trójki Nelsona w doliczonym czasie gry, odpowiedział Allen, również trafiając dwukrotnie zza łuku. Jednak na 17 sekund przed końcem za trzy spudłował Pierce, potem miał okazję rzucać jeszcze raz i mimo że był na wolnej pozycji znowu nie trafił, a Celtics przegrali. W całym meczu zawodnicy Magic trafili 10 razy za trzy (35.7%), Celtics 5 (27.8%). Po raz pierwszy w tej serii drużyna z Orlando zanotowała dwucyfrową liczbę celnych rzutów za trzy. Natomiast w czwartej kwarcie i dogrywce Magic mieli 5 celnych trójek na 11 prób, Celtics 3 na 10.



Magic wreszcie zagrali jak przystało na drużynę, która tak dominowała w pierwszych dwóch rundach. Wreszcie było widać, że są zdeterminowani by wygrać i walczą, czego bardzo brakowało w poprzednim spotkaniu. Teraz zagrali z pełnym zaangażowaniem i nie pozwolili Celtics zakończyć tej serii. Po raz pierwszy w tych finałach, to oni przez większość czasu kontrolowali przebieg meczu. Przez pierwsze trzy kwarty prawie przez cały czas byli na prowadzeniu. Nelson nakręcał ataki Magic, Howard dominował pod koszami, a Redick, Lewis i Barnes trafiali z dystansu. Pod koniec trzeciej kwarty Celtics dogonili swoich rywali, a czwarta kwarta była już bardzo wyrównana. Weterani z Bostonu zaczęli wywierać presję na przeciwników, na sędziów i przez chwilę nawet wygrywali walkę psychologiczną. Gościom jednak znowu udało się uciec na kilka punktów. Po akcji and1 Howarda, na nieco ponad 2 minuty przed końcem czwartej kwarty, osiągnęli przewagę 7 punktów. Bardzo szybko odpowiedział Pierce wykonując efektowny wsad, następnie za trzy trafił Allen, a na 75 sekund przed końcem Pierce wykonał akcję 2+1 i był remis. W poprzednich 3 meczach Magic wygrywali czwartą kwartę przynajmniej 5 punktami, ale wczoraj Celtics walczyli do końca i ostatecznie przegrali tą kwartę tylko jednym punktem. Ciężka walka przez 48 minut odbiła się jednak w dogrywce, kiedy było widać zmęczenie zawodników gospodarzy. Jedynie Allen był jeszcze w stanie trafić dwie trójki, natomiast Pierce oddawał rzuty z dystansu z bardzo dużym wysiłkiem i pudłował, a Garnett w ważnym momencie popełnił błąd i stracił piłkę. Młodsi Magic mieli znacznie więcej sił i dlatego to oni wygrali.

W drużynie gospodarzy najlepiej zagrał Pierce. Zdobył 32 punkty i zebrał 11 piłek. Ale wraz z biegiem meczu, jego efektywność spadała. Po trzech kwartach miał na koncie 25 punktów zaliczonych ze skutecznością 56% i 8 zbiórek, a w czwartej kwarcie i dogrywce spudłował 7 z 9 rzutów z gry. Do tego, w całym spotkaniu spudłował wszystkie 6 rzutów za trzy. Allen miał 22 punkty i jako jedyny z Celtics trafiał za trzy: 5/7. Jego dwie trójki w dogrywce dały gospodarzom jeszcze nadzieję na wygranie tego spotkania, ale już w ostatnich akcjach Magic nie popełnili kolejnych błędów i nie pozwolili mu wyjść na wolną pozycję. W rezultacie za trzy rzucali wtedy Pierce i Davis. Garnett po raz pierwszy w tej serii zaliczył double-double mając 14 punktów i 12 zbiórek. Trzeba jednak odnotować, że po trafieniu swoich pierwszy 5 rzutów z gry, potem spudłował 7 z rzędu, a w czwartej kwarcie i dogrywce nie zdobył już punktów. Jednak największym problemem dla Celtics był brak wsparcia ze strony Rondo, sama wielka trójka nie była w stanie wygrać tego meczu.

W Magic swój najlepszy występ w tej serii zanotował Lewis. Po raz pierwszy miał dwucyfrowy dorobek punktów (13) i w końcu trafiał z dystansu. W poprzednich 3 meczach na 13 rzutów za trzy trafił tylko jeden, wczoraj miał 2 celne na 3 próby. Ciągle nie był to występ, jakiego można by oczekiwać od czołowej postaci drużyny chcącej awansować do finału, ale na pewno było znacznie lepiej niż wcześniej. Za trzy trafiał również Redick, 3 z 5 rzutów. Był najlepszym zmiennikiem Magic zdobywając 12 punktów, a jego dobra gra była bardzo ważna, ponieważ Carter rozegrał najgorszy mech w tych playoffs. Podstawowy SG gości miał problemy z faulami i jeszcze większe z celnością. W całym meczu oddał 9 rzutów i spudłował aż 8 z nich, kończąc spotkanie z dorobkiem zaledwie 3 punktów. Dobrze zagrał natomiast Barnes, dał swojej drużynie dużo energii, walczył o każdą piłkę, dwa razy trafił za trzy, zdobył 10 punktów i zebrał też 7 piłek.
Gortat spędził na parkiecie prawie 10 minut, z czego ponad 5 w trzeciej kwarcie, kiedy Howard musiał opuścić parkiet z powodu czwartego przewinienia. W ataku był zupełnie pomijany przez swoich kolegów i po raz pierwszy w tegorocznych playoffs nie oddał żadnego rzutu. Swoje robił natomiast w obronie. Ostatecznie na koncie miał jedynie 3 zbiórki, ale był to dla niego znacznie lepszy występ niż w poprzednim meczu. Tym razem Van Gundy nie wystawiał już Gortata razem z Howardem, a zmiennikiem dla Lewisa był Bass, który w ostatnim spotkaniu grał krótko, ale pokazał wolę walki i to zostało docenione. Wczoraj był na boisku przez 11 minut, zdobył 3 punkty i zebrał 2 piłki.

To był naprawdę świetny mecz, godny finału konferencji. W końcu się takiego doczekaliśmy i w końcu w tych playoffs, po raz pierwszy obejrzeliśmy spotkanie zakończone dopiero po dogrywce.

Magic uratowali się i przedłużyli serię, uniknęli sweepa, ale ciągle są o krok od zakończenia sezonu. Tak jak wczoraj, powinni zagrać już w meczu numer 3, wtedy ta seria wyglądałaby zupełnie inaczej i mieliby szanse na awans. Teraz wracają do Orlando, gdzie powalczą o kolejne zwycięstwo i przedłużenie swoich nadziei. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby doświadczana drużyna z Bostonu mogła tą serię przegrać.

poniedziałek, 24 maja 2010

1punkt: kto więcej spudłuje

Dawno już nie pojawiło się nic z tego cyklu, a 'niesamowita' forma rzutowa Frye'a w finale konferencji sprawiła, że postanowiłem przyjrzeć się celności, a właściwie niecelności w obecnych playoffs.

Zacznijmy zatem od Frye'a. W meczu numer 3 przeciwko Lakers nie trafił żadnego rzutu, a oddał aż 7. Tym samym, wyrównał rekord tych playoffs pod względem największej ilości rzutów bez trafienia. Wynik 0/7 zanotował również Delonte West w meczu numer 4 drugiej rundy. Poza tym, wczorajsze spotkanie z Lakers było dla Frye'a już szóstym w obecnych playoffs, w którym oddał przynajmniej 5 rzutów, ale trafił nie więcej niż jeden. Oczywiście pod tym względem jest rekordzistą tegorocznej fazy posezonowej. W sumie, w dotychczasowych 13 meczach zawodnik Suns spudłował już 63 z 93 rzutów, co daje mu skuteczność na poziomie 32.2% - najniższa spośród zawodników, którzy oddali co najmniej 50 rzutów. Natomiast w 3 meczach serii z Lakers jego statystyki rzutowe prezentują się następująco: 1/20 z gry, w tym 1/14 za trzy. Jego jedyny celny rzut miał miejsce pod koniec pierwszej kwarty pierwszego meczu, od tego momentu spudłował już 16 z rzędu.

Frye również wyróżnił się w kategorii największej liczby oddanych rzutów za trzy bez trafienia. Wczoraj spudłował 5 trójek, a w meczu numer 3 pierwszej rundy – 6. Wynik 0/6 za trzy poza Frye'm zanotowali jeszcze Rashard Lewis (pierwszy mecz finałów wschodu) i Wesley Matthews (mecz numer 3 drugiej rundy). Natomiast rekordzistą tych playoffs jest Deron Williams, który w meczu numer 4 serii z Lakers spudłował wszystkie swoje 7 trójek.

Jamal Crawford i Jermaine O'Neal również zapisali się w niechlubnej historii obecnych playoffs. Są oni jedynymi zawodnikami, którzy oddali w meczu przynajmniej 10 rzutów z gry, a trafili tylko raz. Crawford w meczu otwarcia drugiej rundy spudłował 10 z 11 rzutów, a O'Neal w drugim spotkaniu pierwszej rundy w statystykach miał 1/10. Zawodnik Hawks w tych playoffs miał kilka znacznie lepszych meczów, ale center Heat we wszystkich 5 spotkaniach spisywał się fatalnie pod względem strzeleckim. Ostatecznie trafił ledwie 9 z 44 rzutów z gry, odnotowując skuteczność wynoszącą 20.5%. Jest jedynym graczem, który oddał co najmniej 30 rzutów, a miał mniej niż 10 celnych.

Najwięcej niecelnych rzutów w tych playoffs ma Bryant - 144, ale jest to oczywiście związane z jego dużą liczbą oddanych rzutów (273), a nie słaba skutecznością. Natomiast drugi pod względem niecelnych rzutów jest Joe Johnson, który na 199 spudłował aż 122. W tych playoffs lider Hawks pudłował średnio 11.1 rzutów w każdym meczu. Jest jedynym zawodnikiem, który oddał przynajmniej 160 rzutów, a trafił mniej niż 80.

Trzeba jeszcze wyróżnić Erica Dampiera. Spośród zawodników, którzy w tych playoffs nie oddali celnego rzutu z gry, center Mavs spudłował najwięcej. W 5 meczach nie trafił żadnego 8 rzutów. Roger Mason jest natomiast jedynym zawodnikiem, który oddał ponad 10 rzutów, a trafił nie więcej niż jeden. Zakończył playoffs z wynikiem 1/12 z gry.

Na koniec, najgorszy w tych playoffs pod względem rzutów wolnych: Kyrylo Fesenko 33% (7/21).

Wizyta w Orange Sport Info

Debiut w TV mam za sobą. Naprawdę świetne doświadczenie, chociaż byłem trochę zestresowany i może nie wypadłem tak jak bym chciał. Ale trzeba przyznać, że bardzo ciekawie ogląda się 'od kuchni' jak powstaje program, jak wygląda studio.

Udało mi się wrzucić na youtube fragment programu 'Info weekend' z moim udziałem. Niestety nie jest cały, ponieważ ucięło mi końcówkę. Dla tych, których nie widzieli tego na żywo: we fragmencie, którego nie ma na tym filmiku mówiłem o tym, że przyznałbym nagrodę ROY Evansowi i Curry'emu, o tym, że James jest najlepszym zawodnikiem pod względem indywidualnym, a Bryant pod względem prowadzenia drużyny i o tym, że nie za bardzo interesuję się polską ligą, chociaż wspieram drużynę z Poznania.

game 3: Suns 118 - Lakers 109

Bohater meczu: Amare Stoudemire
Amare w końcu zagrał jak przystało na lidera drużyny. Rozegrał fantastyczne spotkanie prowadząc Suns do zwycięstwa. W pierwszych dwóch meczach nie potrafił skutecznie przeciwstawić się podkoszowym Lakers, przegrywał z nimi walkę na tablicach, w ataku często decydował się na rzuty z dala od kosza. Wczoraj często atakował pole trzech sekund, grał do kosza i był nie do zatrzymania. W dwóch pierwszych spotkaniach miał łącznie 41 punktów i 9 zbiórek. W meczu numer 3 zdobył 42 punkty (wyrównany rekord kariery), z czego 29 w drugiej połowie i zebrał 11 piłek. Jego skuteczność z gry wyniosła 64%, a z 18 wolnych trafił 14. O tym, jak świetny był to występ, świadczy również fakt, że ostatnim zawodnikiem, który w playoffs poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa przeciwko Lakers odnotowując statystyki na poziomie 40-10, był Hakeem Olajuwon w 1986 roku.

Decydujące elementy:
rzuty wolne – znacznie aktywniejsza gra Suns w ataku i częste penetracje pod kosz, przełożyły się na dużą liczbę przewinień Lakers i dużą liczbę wolnych Suns. Ostatecznie gospodarze stawali na linii aż 42 razy, wykorzystując 37 z nich. Lakers tylko 20, trafiając 16 (w pierwszej połowie oddali tylko 3 wolne). Tym samym, zawodnicy Suns zdobyli z linii aż 21 punktów więcej.

obrona Suns – wreszcie zawodnicy z Arizony pokazali, że nie są już drużyną wyłącznie skoncentrowaną na ataku i potrafią też bronić. W pierwszych dwóch meczach mieli z tym duży problem i nie potrafili zatrzymać Lakers, wczoraj to się udało. Suns zaczęli bronić strefą i znacząco ograniczyli poczynania swoich rywali w ataku. Goście w drugiej kwarcie zdobyli zaledwie 15 punktów, w całym meczu trafili 48.3% rzutów z gry (w poprzednich dwóch ponad 57%), popełnili aż 17 strat (w poprzednich w sumie 23) i spudłowali aż 23 rzuty za trzy (strefa Suns zmusiła ich od wielu rzutów z dystansu, w efekcie oddali aż 32 rzuty za trzy, o jeden mniej niż łącznie w pierwszych 2 meczach. Teraz trafili ledwie 28%, w poprzednich meczach 51.5%).

podkoszowi – duet Stoudemire-Lopez zdobył 62 punkty, Gasol, Bynum i Odom tylko 35. Poza tym, trójka podkoszowych Lakers zebrała 17 piłek, czyli o jedną mniej niż razem Stoudemire, Lopez i Amundson. W pierwszych dwóch meczach dominowali podkoszowi Lakers i to ich drużyna wygrywała. Wczoraj wysocy zespołu z Arizony prowadzili z nimi wyrównaną walę, ograniczyli ich zdobycze punktowe, a sami byli bardziej aktywni w ataku.

Po dwóch porażkach w Los Angeles, Suns przed własną publicznością zrobili co do nich należało, a uratowała ich strefa. Od drugiej kwarty zaczęli bronić strefą i wręczcie Lakers zaczęli mieć problemy w ataku. Dzięki temu zawodnicy Suns mogli wyprowadzać szybkie kontry i grać swoją koszykówkę. Co prawda nadal mieli problemy z rzutami z dystansu (5/20 za trzy), ale znacznie częściej wchodzili pod kosz, zmuszali Lakers do wielu przewinień, zdobywali łatwe punkty z linii, a także z kontrataków (18 punktów, przy zaledwie 3 ze strony drużyny gości). I co bardzo ważne, popełnili tylko 7 strat, o 10 mniej niż Lakers.

Suns potrzebowali w tym spotkaniu lepszej obrony, więcej gry do kosza w ataku, mniej strat i świetnej gry liderów. To wszystko się udało wypełnić i Suns nadal mogą myśleć o awansie do wielkiego finału.
Nash może nie miał tak imponującego występu jak Stoudemire, ale również rozegrał bardzo dobry mecz. Zdobył 17 punktów i zaliczył aż 15 asyst przy zaledwie jednej stracie (w pierwszych 2 meczach miał 9 strat). Największym zaskoczeniem była natomiast świetna gra Lopeza w ataku. Trafił 8 z 10 rzutów z gry zdobywając 20 punktów, tym samym był drugiem strzelcem Suns. 19 punktów miał Richardson, który trafił 4 rzuty za trzy (z 5 celnych całej drużyny) na 7 prób, w tym w czwartej kwarcie 2 na 2, które przypieczętowały zwycięstwo Suns. Jedynym zawodnikiem pierwszej piątki gospodarzy, który nie miał dwucyfrowego dorobku punktowego był Hill (5), ale on zrobił co do niego należało zaliczając 9 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty.

Po raz kolejny nie spisali się najlepiej rezerwowi Suns. Zdobyli tylko 15 punktów pudłując aż 18 z 21 rzutów z gry. Na szczęście dla gospodarzy, również ławka Lakers nie była w tym meczu istotnym wsparciem. Zmiennicy gości zanotowali 20 punktów ze skutecznością 29%.

Bryant rewelacyjnie rozpoczął to spotkanie. W pierwszej kwarcie zdobył 15 punktów trafiając 7 z 9 rzutów, do tego dołożył jeszcze 4 asysty i 3 zbiórki. W dalszej części nadal był pierwszym strzelcem Lakers, ale tak jak cała drużyna, również on miał znacznie większe problemy w ataku. Przez kolejne trzy kwarty trafił tylko 6 rzutów na 15 oddanych zaliczając 21 punktów. Ostatecznie może ten występ zaliczyć do udanych pod względem indywidualnym, poza 36 punktami, miał również 11 asyst i 9 zbiórek, ocierając się o triple-double. Jednak w odróżnieniu od poprzednich meczów, tym razem nie dostał już takiego wsparcia od partnerów. Gasol pod względem statystyk wypadł bardzo dobrze, zdobył 23 punkty pudłując tylko 3 z 14 rzutów, zebrał też 9 piłek. Ale w czwartej kwarcie nie potrafił grać tak skutecznie, jak w poprzednim spotkaniu. Został wyeliminowany przez obronę Suns i dołożył tylko 3 punkty.

W czwartej kwarcie Lakers nie pomógł również Fisher, który nie zdobył wtedy ani jednego punktu. A jeszcze w trzeciej kwarcie miał ich aż 11 pomagając swojej drużynie dogonić Suns. Ostatecznie zanotował 18 punktów (3/6 za trzy).

Najbardziej zawiódł Odom. Po dwóch double-doubles, tym razem był znacznie mniej przydatny. Ze swoich 14 rzutów z gry trafił ledwie 4, zdobywając 10 punktów, do tego miał 6 zbiórek i 6 przewinień (na 3 minuty przed końcem musiał opuścić boisko). Jego gorsza dyspozycja spowodowała, że Lakers nie byli już tak silni pod koszami i nie dominowali w walce o zbiórki. A zastępstwo dla Bynuma było bardzo potrzebne, ponieważ center Lakers był zupełnie niewidoczny. Bardzo szybko łapał kolejne faule (czwarty już na początku trzeciej kwarty) i spędził na boisku niespełna 8 minut zaliczając po 2 punkty i zbiórki.

Tak samo jak w pierwszej rundzie, również teraz Lakers po dwóch świetnych meczach u siebie, na wyjeździe nie potrafili podtrzymać tak wysokiego poziomu gry. Dzięki temu Suns zyskali większą pewność siebie i uwierzyli, że mogą doprowadzić do remisu w serii. Ten mecz pokazał, że mają na to szansę, choć ponownie będą potrzebować fantastycznej gry swoich liderów.