sobota, 12 czerwca 2010

Poradnik wolnego agenta cz. 2 - miasto

Jednym z najpoważniejszych zarzutów wobec Cavs jest fakt, że ich siedzibą jest Cleveland - miasto, któremu daleko do tak wielkich metropolii jak Nowy Jork czy Los Angeles. Dobra lokalizacja drużyny jest bardzo ważna, ponieważ w większym mieście jest więcej kibiców, co oczywiście ściśle powiązane jest z możliwościami marketingowymi i korzyściami finansowymi. Poza tym, wielkie miasta amerykańskie przyciągają uwagę całego świata. Lokalizacja drużyny ma znaczenie, dlatego dzisiaj o miastach.

1. Knicks
Nowy Jork to obok Los Angeles najsłynniejsze amerykańskie miasto. Jest to ogromna metropolia, stwarzająca ogromne możliwości. Będąc gwiazdą Nowego Jorku właściwie automatycznie jest się gwiazdą światową. Do tego, Nowy Jork już blisko 40 lat czeka na mistrzostwo NBA, dlatego zawodnik, który będzie potrafił dać im ten wymarzony tytuł, zostanie bohaterem tej metropolii. Z drugiej strony, kibice tutaj są bardzo wymagający, tak samo jak media, dlatego równie dobrze można mieć z tym duży problemy, jeśli drużyna nie będzie wygrywać. Wiadomo jednak, że będąc w Nowym Jorku jest się w centrum zainteresowania, o zawodnikach tutaj grających zawsze jest głośno.

2. Heat
Miami może jest trochę mniejszym miastem od Nowego Jorku i Chicago, ale ma jedną zasadniczą przewagę nad nimi – położenie geograficzne. Gorący klimat i piękne plaże - czego można chcieć więcej. Wybierając miasto, w którym będzie się mieszkać przez najbliższe kilka lat, trzeba poważnie wziąć pod uwagę Miami.

3. Bulls
Chicago jest bardzo sportowym miastem, gdzie drużyna Bulls ma silną pozycję. Na mapie koszykarskiego świata wypromował je Jordan. Free agent wybierający grę tutaj może być spokojny o możliwości marketingowe, jakie daje to miasto.  Trzeba jednak pamiętać, że tutaj ciągle postacią numer jeden jest MJ, mimo że już od wielu lat nie gra. Dlatego, każdy zawodnik chcący być nową gwiazdą drużyny z 'Wietrznego miasta' musi pamiętać, że będzie musiał bezpośrednio zmierzyć się z legendą Jordana.

4. Nets
New Jersey, mimo że jest bardzo blisko Nowego Jorku, spośród tych czterech miast jest najmniej atrakcyjnym miejscem dla wolnych agentów. Wiadomo jednak, że przesądzona jest przeprowadzka na Brooklyn, gdzie już rozpoczęto budowę nowej hali. Wtedy Nets znajdą się w Nowym Jorku i będą mogli rywalizować z Knicks. Ale to nastąpi dopiero za 2 lata, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Póki co, wolny agent wybierający Nets, musi pogodzić się z grą w mniej znaczącym mieście, na obrzeżach wielkiego Nowego Jorku.

Glen & Nate

Już od dawna było wiadomo, że zarówno Glen jak i Nate są może zawodnikami nieobliczalnymi, ale na pewno bardzo rozgrywkowymi. Można mieć wiele zastrzeżeń do ich gry, podejmowanych decyzji na boisku, ale czasami zdarza im się zabłysnąć. Tak było w meczu numer 4. Obaj zagrali bardzo dobrze, przesądzili o zwycięstwie Celtics i od razu zrobiło się o nich głośno. Nie tylko dlatego, że odegrali tak kluczową rolę w tym spotkaniu, ale też dlatego, że w blasku reflektorów obaj czują się bardzo dobrze i świetnie się bawią. To jest najbardziej rozgrywkowy duet tych finałów.

Big Baby ma talent do stawania się gwiazdą filmików na YouTube. Z meczu numer 4 już słynny jest fragment, w którym Davis tak się cieszył z dobrej akcji, że aż się oślinił. (dużo wcześniej pojawił się filmik, gdzie Glen pokazał swój jeżyk)



Również konferencja prasowa po tym meczu z udziałem Glena i Nate'a jest warta obejrzenia.



Podczas finału wschodu dał się poznać szerszej publiczności jako ofiara Howarda. Po silnym uderzeniu przez centra Magic, Glen nie mógł utrzymać się na nogach - to był nokaut. Natomiast tak cieszył się po zdobyciu punktów w starciu z Gortatem.

Ale prawdziwym przebojem YouTube jest filmik z płaczącym Davisem podczas meczu, po reprymendzie jaką dostał od KG. A to nie pierwszy raz, gdy Garnett musiał mu wyjaśniać filozofię gry Celtics.

Po zdobyciu mistrzostwa w 2008, Glen wybierał się do Dinseylandu.



Natomiast gdy w playoffs 2009 trafił buzzer beatera w czwartym meczu z Magic, biegnąc do ławki Celtics przy okazji odepchnął młodego kibica gospodarzy. Davisowi po prosu zawsze coś się przydarzy. Inaczej być nie może, po prostu Big Baby.

Nate jest przede wszystkim znany ze swoich wsadów i zwycięstw SDC, dlatego na YouTube najwięcej filmików znajdziemy z jego slam dunkami. Ale też można znaleźć filmik, który wiele mówi o jego 'decision making', gdy rzucił do swojego kosza, a także inny pokazujący jego umiejętności taneczne.

Glen i Nate - Shrek i osioł, gwiazdy parkietu i internetu.

piątek, 11 czerwca 2010

A.s.k.: wszyscy patrzą na RPA, a kto spojrzy na Turcję?

Dzisiaj rozpoczynają się Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Cały świat patrzy teraz na RPA. Ale co tam Mundial, kiedy trwają właśnie fantastyczne Finały NBA. Finały, w których spotkały się dwie wielkie drużyny, w których oglądamy rewelacyjną i wyrównaną walkę. Jest 2-2 i jest ciekawie, znacznie ciekawiej niż na Mundialu. Cokolwiek tam się wydarzy, nie jest w stanie przebić Finałów NBA (chyba że Polska zostałaby mistrzem, ale to akurat nam nie grozi). Oczywiście jest to moja subiektywna opinia, z którą może ktoś z was się zgadza, ale na pewno znaczna większość ludzkości ma zgoła odmienne zdanie.

Niestety, na świecie rządzi piłka do nogi, a nie do kosza. Dlatego teraz wszystkie wiadomości sportowe na świecie będą zdominowane przez to, co będzie działo się w RPA, a nie w Bostonie i Los Angeles. Nawet w Stanach, gdzie przecież soccer jest dość niszowym sportem, Mistrzostwom poświęca się sporo uwagi. W przerwie czwartego meczu Finału, zamiast dalszej analizy wydarzeń z pierwszej połowy, pojawia się zapowiedź Mundialu... i to w amerykańskiej stacji. Trudno jednak oczekiwać, żeby w trakcie przerwy meczu piłki nożnej w europejskiej telewizji mówiło się o finałach NBA lub o Mistrzostwach Świata w koszykówce. No właśnie, Mistrzostwa Świata w koszykówce... W tym roku odbędą się w Turcji, ale możemy być pewni, że nie skupią na sobie tak dużej uwagi jak Mundial. Koszykówka nie jest tak globalnym sportem jak piłka i to wiadomo od dawna. Mimo że oryginalny Dream Team, Michael Jordan i międzynarodowe gwiazdy zrobiły bardzo dużo, by wypromować koszykówkę na świecie, to ciągle daleko jej do popularności piłki nożnej. I nie ma co się oszukiwać, pod tym względem koszykówka nigdy nie dorówna piłce nożnej, mimo że jest znacznie ciekawszym sportem.
My, interesujący się koszykówką, w większości będziemy śledzić również to, co będzie działo się na afrykańskich boiskach (ja przynajmniej będę, mimo że wielkim fanem piłki nie jestem). Natomiast to, co będzie działo się na tureckich parkietach, będą oglądać tylko kibice koszykówki. Nie przyciągnie to uwagi, powiedzmy przeciętnego 'kibica sportowego', który podczas wielkich imprez jak Igrzyska czy właśnie Mundial spędza całe dnie przed telewizorem. Dla takiego przeciętnego kibica, Mistrzostwa Świata w koszykówce nie będą wielkim wydarzeniem. Może półfinały i finał, ale nic poza tym. I trudno się dziwić, bo nawet dla kibiców koszykówki nie będzie to święto takie, jakim dla kibiców piłki nożnej jest Mundial.

I niestety sami koszykarze nie robią nic, by podnieść rangę tej imprezy. James, Wade i Howard już wycofali się z gry w reprezentacji USA, Gasol nie pomoże Hiszpanii, a Manu nie zobaczymy w barwach Argentyny. Oni uznali, że w wakacje wolą odpocząć, skupić się na podpisaniu nowego kontraktu, na rodzinie czy cokolwiek innego. Mistrzostwa Świata nie są priorytetem. W świecie piłki nożnej wydaje się to niemożliwe, każdy chce pojechać na Mundial. Natomiast w koszykówce znacznie wyżej ceni się medal olimpijski niż ten z mistrzostw.

Także Bryanta najprawdopodobniej nie zobaczymy w Turcji. Pojawiają się informacje, że w wakacje podda się operacji kolana. Oczywiście w składzie USA będzie miał kto go zastąpić, o ile wszyscy nie pójdą w ślady Howarda i Jamesa. Ale porównajcie sobie tą sytuację z kontuzją Beckhama. Jego kontuzja nie tylko była ogromnym ciosem dla Anglii, ale też tragedią dla samego zawodnika, który bardzo chciał zagrać na tych Mistrzostwach. Nie sądzę, żeby Kobe choć w części czuł to, co gwiazdor Anglików. Dla Bryanta występ w Mistrzostwach nie jest tak ważny i nie będzie płakał, że kontuzja uniemożliwiła mu grę. Może nawet będzie w pewnym sensie zadowolony, że nie musi wykręcać się z gry w reprezentacji w te wakacje. Z powodu urazu, w Mistrzostwach nie wezmą udziału też Bogut i Okur, chociaż akurat im znacznie bardziej zależało. Bogut chciał pomóc Australii, natomiast dla Okura te Mistrzostwa są ważne, bo rozgrywane w jego rodzinnej Turcji.

A lista nieobecnych może się jeszcze wydłużyć o Nowitzki'ego, Parkera i na tym zapewne nie koniec.

Turcja przygotowała bardzo fajną kampanię promocyjną Mistrzostw, ale co z tego, jeśli na plakatach pojawili się zawodnicy, których nie zobaczymy na tej imprezie.
To jest właśnie ta diametralna różnica pomiędzy Mistrzostwami Świata w piłce nożnej a w koszykówce. Skoro dla największych gwiazd tego sportu, Mistrzostwa Świata nie są najważniejszym wydarzeniem, to dlaczego dla nas kibiców ma to być wielkie święto?

Jeśli to podejście się nie zmieni i nie będziemy oglądać na Mistrzostwach reprezentacji w najsilniejszych składach, a gwiazdy nie będą miały motywacji, by wystąpić, pokazać się z jak najlepszej strony i zdobyć złoto, ta impreza nie będzie przyciągać uwagi.

Znacznie większym wydarzeniem w świecie koszykówki są Finały NBA i na tym się teraz skupmy, bo tegoroczna rywalizacja jest niezwykle interesująca.

Natomiast oglądając Mundial nadal pozostaniemy kibicami koszykówki, dlatego warto śledzić Nasha będącego łącznikiem pomiędzy światem kosza i piłki, który będzie korespondentem stacji CBS z RPA. Trzeba przyznać, że te koneksje pomiędzy NBA a piłką nożna w ostatnich latach znacznie się powiększyły. Fanem piłki jest nie tylko Nash, ale i Bryant, Parkera wspiera jego rodak Henry, Garnett podczas pobytu w Londynie dostał koszulkę Chelsea ze swoim nazwiskiem, a Beckham jest częstym gościem w hali Staples Center.

Game 4: Ławka rezerwowych wyrównała stan rywalizacji


Bohater meczu: Glen Davis
Big Baby (22min, 18 pkt, 5 reb, 2 stl) zagrał najlepszy swój mecz w tych finałach. W 4 kwarcie, która rozstrzygnęła losy spotkania, zdobył 9 pkt, i to jego zagrania okazały się kluczem do wyzwolenia energii w reszcie graczy C's. Davis był nie do zatrzymania w pomalowanym, gdzie część jego rzutów wkręcała się do środka w sposób znany tylko Glenowi (spał z tą obręczą?).

Decydujące elementy:
zbiórki - deska wygrana 41-34 głównie dzięki tylko 12 minutom Bynuma pozwoliła na wygranie spotkania. Ten, kto je wygrywa w każdym meczu tej serii, ten wygrywa spotkanie. Sporą różnicę zrobiły tu zbiórki ofensywne, których C's mieli 2x więcej (16-8). Pozwalały one na ponowienie akcji, co przy dyspozycji ofensywnej większości Celtów było pomocne.

ławka - ławka C's zdobyła aż 36 punktów, a Lakers zaledwie 18 (gdzie Odom rzucił 10pkt w 40 min!). To piątka Robinson-Allen-Allen-Davis-Wallace przesądziła o takim a nie innym wyniku, gdzie na początku 4 kwarty zaczęło się zdobywanie przewagi głównie za sprawą Robinsona i Davisa (łącznie 30 pkt). W tej części gry ławka Celtics zdobyła aż 21 ze swoich 36 pkt. Siedzący wtedy Rondo, Pierce i Garnett mogli się poczuć trochę jak starterzy Suns, gdzie takie sytuacje, gdy wchodzą na 4 kwartę, praktycznie rozstrzygniętą, są bardzo częste. Boston Suns.
czwarta kwarta - wygrana 27-36 przez Boston. Co ciekawe do 2:51 4 kwarty na boisku byli zmiennicy. Przewaga uzyskana dzięki trafieniom Nate'a i Glena Davisa, a później jej utrzymanie, gdzie kluczowy był przechwyt Rondo po podaniu Bryanta, pozwoliły na wyrównanie stanu rywalizacji. Celtics przez 4 kwartę zdobyli prawie tyle samo punktów co łącznie w 1 i 3 kwarcie.

tylko 12 minut Bynuma - pozwoliło to na dominację w pomalowanym. Lakers udało się zablokować zaledwie 3 rzuty, zebrać mniej piłek. Jego brak był na boisku bardzo widoczny, od jego zdrowia (a właściwie od jego kolana) będzie dużo zależało w kolejnych spotkaniach.

Jeśli Lakers by wygrali to spotkanie, nie byłoby większych szans na wygranie tytułu przez Celtics. Na całe szczęście tak się nie stało. Kto by przypuszczał przed serią, że Davis wraz z Nate'm będą ratowali C's?
Mimo wygranego spotkania, dalej jest kilka spraw, które będą siedziały w głowie Riversa przez kolejne dni. jedną z nich jest Ray Allen. Dziś zagrał przyzwoicie, ale od trafienia ósmej trójki w game 2 nie trafił kolejnych 14 trójek! Celtics bardzo potrzebują jego trafień z dalekiego dystansu, co pozwoli dodatkowo rozciągnąć obronę i przerzucić skupienie obrońców na Sugar Raya.

Kolejnym problemem jest mała aktywność Rondo na desce od 2 spotkań. Gdy zbiera z bronionej tablicy sporo piłek, pozwala mu to na wyprowadzenie szybkiego ataku, a jeśli nie punkty z kontry, to szuka ich w early-offense, co przy, podkreślę jeszcze raz, dużych problemów C's w grze w ataku pozycyjnym, ułatwia zdobywanie punktów. Dobitnie pokazało to game 2, gdzie Rondo miał ponad 10 zbiórek.

Następny problem to skuteczność. Część z nich jest spowodowana złą selekcją rzutową, a część z nich to pudła z czystych pozycji, co powinno martwić. Rondo pudłuje lay-upy, a Garnett swoje ulubione rzuty z 5-6 metra. Warto dodać, że za 3 w tym meczu trafił tylko Nate i Wallace, co też powinno dać do myślenia.

Jeśli zlikwiduje się te problemy, game 5 i któreś ze spotkań w LA (spodziewam się 7 spotkań) jest do wygrania. Na tą chwilę jest 2-2, i ostatnia gra w Boston może być kluczowa dla losów całej serii.

Na koniec Paul Pierce próbujący znokautować Eddiego Rusha


game 4 Lakers: zabrakło Bynuma, zabrakło zbiórek

Lakers 89:96 (2-2)

Najlepszy zawodnik: Kobe Bryant
Bryant próbował pociągnąć Lakers, ale sam nie był w stanie pokonać Celtics. Mimo że był świetnie kryty przez obrońców gospodarzy, zdobył 30 punktów, ale kosztowało go to bardzo dużo sił i w końcówce był już zbyt zmęczony, by odmienić losy tego spotkania. Bardzo dobrze zagrał w trzeciej kwarcie. Te 12 minut było zdominowane przez twardą defensywę, obie drużyny miały problemy ze zdobywaniem punktów, natomiast Kobe trafiał za trzy. Zdobył wtedy 9 z 17 punktów swojej drużyny trafiając 3 z 5 rzutów zza łuku. Po trzech kwartach miał 5 celnych trójek na 7 prób, ale w czwartej już nie potrafił podtrzymać tej niesamowitej skuteczności na dystansie i spudłował 3 z 4. Jego trójka na 11 sekund przed końcem meczu, zbliżyła Lakers na 5 punktów, ale było to już zbyt późno. W czwartej kwarcie Bryant zdobył 12 punktów, ale z gry trafił tylko 2 z 6 rzutów, a większość punktów zaliczył z linii (7/8). Do tego, na 33 sekundy przed końcem, kiedy Lakers przegrywali 6 punktami, popełnił błąd, pod presją obrony wykonał złe podanie do Odoma, które przechwycił Rondo. W całym meczu Kobe popełnił aż 7 strat.

Decydujące elementy:
czwarta kwarta – ponownie w tych finałach o zwycięstwie przesądziła czwarta kwarta. Tym razem lepsi okazali się Celtics, ponieważ mogli liczyć na swoich zmienników. Lakers nie mogli znaleźć odpowiedzi na ich rezerwowych, grających bardzo aktywnie i agresywnie. W bardzo twardej grze w trzeciej kwarcie stracili sporo sił i nie mieli tyle energii co wypoczęci zmiennicy Celtics. Natomiast podstawowi zawodnicy gospodarzy mogli nabierać sił na końcowe minuty. Lakers nie mieli takiego komfortu, Braynt i Gasol grali przez pełne 24 minuty drugiej połowy. W czwartej kwarcie goście zdobyli 27 punktów ze skutecznością 45%, natomiast rywalom pozwolili trafić aż 63% rzutów z gry i zanotować 36 punktów. Nie potrafili podtrzymać intensywności gry w obronie z trzeciej kwarty, kiedy Celtics ograniczyli do 35%.

zbiórki – po raz kolejny drużyna, która wygrywa na tablicach, wygrywa mecz. Jeszcze w pierwszej połowie Celtics mieli tylko minimalną przewagę jednej zbiórki, ale już w drugiej Lakers zebrali tylko 14 piłek, a gospodarze 20. Ostatecznie Lakers zanotowali 34 zbiórki, o 7 mniej niż Celtics. Jeszcze większa różnica była w zbiórkach w ataku, zawodnicy gospodarze zebrali aż 2 razy więcej piłek na atakowanej tablicy (16) niż goście.
brak Bynum, brak wsparcia – występ Bynuma w tym meczu był pod znakiem zapytania. W poprzednim spotkaniu stan jego kolana znowu się pogorszył, ale ostatecznie wyszedł wczoraj w pierwszej piątce. Niestety było widać, że kontuzja mu dokucza i znacząco ogranicza jego możliwości. W pierwszej połowie grał 10 minut, natomiast w drugiej zdołał spędzić na parkiecie niespełna 2 minuty. Mecz zakończył mając 2 punkty i 3 zbiórki. Jego obecności pod koszem bardzo brakował Lakers w drugiej połowie, a Bryantowi i Gasolowi brakowało wsparcia (w poprzednich spotkaniach center Lakers za każdym razem miał przynajmniej 9 punktów i 6 zbiórek). Odom, Artest i Fisher nie potrafili pomóc swoim liderom, podczas gdy w Celtics było 6 zawodników z dorobkiem co najmniej 10 punktów.  

punkty z pomalowanego – Lakers zostali skutecznie odsunięci od kosza przez defensywę Celtics. Ostatecznie z pomalowanego zdobyli 34 punkty, czyli aż o 20 mniej niż gospodarze. W rezultacie, zawodnicy Lakers częściej rzucali za trzy, na 20 prób trafili 7. To była ich 6 porażka w tych playoffs i za każdym razem gdy przegrywają, mają przynajmniej 20 oddanych rzutów za trzy. To pokazuje, jak ważna jest dla nich gra pod kosz i zdobywanie punktów z bliska, zbyt duża liczba rzutów z dystansu im nie służy.

punkty drugiej szansy – Lakers 10, Celtics 20

punkty z kontry – Lakers 2, Celtics 15

Po ostatnim słabszym meczu, wczoraj Gasol zaprezentował się lepiej, ale nie dominował tak jak w pierwszych dwóch spotkaniach. Zdobył 21 punktów, jednak tylko 7 w drugiej połowie. Z gry trafił 46% swoich rzutów, a na linii pomylił się tylko raz na 10 prób (w drugiej połowie miał tylko 2 wolne). Przegrywał też walkę na tablicach i ostatecznie zebrał 6 piłek. Bryant i Gasol próbowali poprowadzić drużynę, ale mieli spore problemy ze świetną obroną Celtics. Razem popełnili aż 11 strat, natomiast Lakers w sumie mieli ich aż 16, z czego 9 w drugiej połowie.

Poza tym, dwójka liderów to znacznie za mało na drużynę, która dostaje tak ogromne wsparcie z ławki. W Lakers tego wsparcia zabrakło. Tylko Odom miał jeszcze dwucyfrową zdobycz punktową (10), zanotował także 7 zbiórek (0 w czwartej kwarcie). Jest to znacznie za mało, jak na najważniejszego zawodnika z ławki. Od niego oczekuje się znacznie więcej, zwłaszcza w sytuacji, gdy Lakers zostali pozbawieni Bynuma. Odom grał wczoraj 39 minut, najdłużej w tej serii, ale nie potrafił pomóc swojej drużynie. Prowadzeni przez niego rezerwowi w pierwszej połowie dali dobrą zmianę i zdobyli 12 punktów. Jednak już cały mecz zakończyli mając ich tylko 18 (44% z gry), wygląda to kiepsko przy 36 ze strony zmienników Celtics. Artest ponownie nie był przydatny w ataku i zaliczył 9 punktów (4/10 z gry). Trzeba jednak docenić jego świetną grę przeciwko Pierce'owi, przede wszystkim w drugiej i trzeciej kwarcie. Natomiast bohater poprzedniego spotkania, Fisher przez cały mecz miał problemy z faulami i zakończył go z 6 punktami na koncie.

Jeszcze w pierwszej połowie Lakers dobrze radzili sobie w ataku i trafili 49% rzutów z gry, ale w drugiej ich skuteczność wyniosła tylko 42%. Natomiast w obronie starczyło im tylko sił do końca trzeciej kwarty. Dlatego nie mogli tego meczu wygrać. Jednak porażka i stan 2-2 nie jest jeszcze powodem do niepokoju dla Lakers. W preskryptywnie ciągle mają mecz na własnym parkiecie. Do tego, dobrą informacją dla nich jest fakt, że do meczu numer 5 mają dłuższą przerwę, co może pomóc Bynumowi choć trochę podleczyć kolano. Jego obecność pod koszem i dobra gra jest kluczowa. Odom nie jest w stanie go zastąpić, a Lakers muszą wygrać walkę na tablicach, by zdobyć mistrzostwo, bez Bynuma im się to nie uda.

czwartek, 10 czerwca 2010

Poradnik wolnego agenta cz. 1 - skład

Bulls, Heat, Knicks i Nets to cztery drużyny mające najwięcej pieniędzy na pozyskanie wolnych agentów w offseason. To między nimi rozegra się walka o Jamesa, Wade'a, Bosha, Stoudemire'a i Johnsona (nie licząc drużyn, w których obecnie są ci zawodnicy). Trudno ocenić który zespół z tej czwórki jest najatrakcyjniejszym miejscem dla gwiazd, każdy ma swoje plusy i minusy. Postanowiłem im się przyjrzeć i przeanalizować kilka najważniejszy aspektów, którymi powinni kierować się wolni agenci podejmując decyzję o tym, gdzie będą grać w przyszłam sezonie. Na początek "skład", czyli jaka jest siła zespołu w tym momencie.

1. Bulls
Bulls dysponują najsilniejszym składem. Wybierając Chicago, free agent nie będzie osamotniony. Przede wszystkim będzie miał okazję gry z jednym z najlepszych młodych rozgrywających i jednym z najlepszych młodych podkoszowych. Rose jest ubiegłorocznym laureatem Rookie Of the Year, a w tym sezonie znalazł się wśród All-Stars. Natomiast Noah w tegorocznych rozgrywkach poczynił ogromny postęp i zanotował statystyki na poziome double-double. Już gra z tą dwóją daje ogromne możliwości i perspektywy świetnych wyników. Ale w składzie Bulls są jeszcze Deng (drugi strzelec drużyny w tym sezonie) i Hinrich, a także młodzi Gibson i Johnson. Do tego trzeba dodać zawodnika wybranego w drafcie 2010, mają 17 numer. Decydując się na Bulls, wolny agent wie, że będzie miał bardzo dobrych partnerów - młodych, ale mających już pewne doświadczenie w NBA. Właściwie wszyscy zawodnicy, którzy wprowadzili drużynę do teogonicznych playoffs, mają kontrakty na następny sezon. Tu na pewno jest z kim grać.
2. Nets
W New Jersey też mają bardzo dobry duet Harris-Lopez. Harris co prawda w tym sezonie spisywał się gorzej niż w poprzednim, ale cała drużyna grała fatalnie, a on na parkietach NBA już zdążył potwierdzić, że jest klasowym rozgrywającym. Z odpowiednimi partnerami, grając o coś, na pewno nie zawiedzie. Lopez w tym roku był jednym z najlepszych środkowych w lidze, a to był dopiero jego drugi sezon. Ma ogromny potencjał i już niedługo będzie regularnym All-Starem. Poza nimi, Nets mają jeszcze trzech innych, młodych i perspektywicznych zawodników. Jest ciągle niespełniony Yi, ale mający za sobą poparcie milionów chińskich kibiców, jest Lee, który grał już w finałach z Magic, i jest także Williams, który pod koniec sezonu imponował wszechstronnością. Ta piątka tworzy solidny rdzeń zespołu przyszłości, a nie można zapomnieć, że dołączy do nich zawodnik wybrany z trójką w drafcie 2010. Może jeszcze w przyszłym roku nie zawojują ligi, ale mając wsparcie któregoś z obecnych wolnych agentów i chwilę czasu na rozwój, już wkrótce mogą być potęgą.

3. Knicks
Curry jest w Knicks, ale właściwie można go pominąć. Tylko zabiera miejsce w składzie i kosztuje klub wiele pieniędzy. Poza nim, w Nowym Jorku jest trzech młodych zawodników, którzy mają być przyszłością drużyny. Przede wszystkim Gallinari. Po sezonie debiutanckim zdominowanym przez kontuzje, w tym roku potwierdził swoje duże umiejętności strzeleckie. Chandler także grał bardzo dobrze, był to jego trzeci rok w NBA i trzeci rok postępu. Na koniec zostaje jeszcze tegoroczny debiutant Douglas. Nie jest to imponująca grupa zawodników, ale dołączając do Knicks można być pewnym, że jest tu już dwóch pierwszopiątkowych zawodników (Gallinari i Chandler).

4. Heat
Beasley i Cook to jedyni zawodnicy, którzy mają kontrakt na kolejny sezon. Ale Heat już szukają możliwości wytransferowania Beasely'a. Drużyna z Miami w przyszłym sezonie będzie wyglądać zupełnie inaczej niż w tegorocznych rozgrywkach. W tym momencie nie mają właściwie nikogo, muszą zbudować zespół od podstaw. Wybierając Heat, nie wie się, z kim się będzie grać.

Airball spod kosza: Ainge miał 'nosa', Celtics szczęście

Kolejny fantastyczny mecz w wykonaniu Rondo, kolejne triple-double i zwycięstwo Celtics w drugim meczu finałów potwierdziło, że rozgrywający drużyny z Bostonu jest jedną z największych gwiazd tegorocznych playoffs. Jednak w odróżnieniu od Bryanta, Nasha, Pierce'a, Howarda i Jamesa, Rondo przed tymi playoffs nie był postrzegany jako postać pierwszoplanowa. Oczywiście, rozegrał świetny sezon, był All-Starem, jednym z najlepszych obrońców, a wszyscy dobrze pamiętają jak grał w zeszłorocznych playoffs. Ale mimo to, przed rozpoczęciem fazy posezonowej nikt nie postawiłby go na równi Bryanta, a teraz, finały to właśnie pojedynek Rondo i Bryanta. Obaj są liderami swoich drużyn i przede wszystkim od ich postawy zależy, kto już niedługo będzie cieszyć się z mistrzowskiego tytułu. Jeszcze dwa miesiące temu wydawało się, że tylko Wielka Trójka może dać Celtics drugi tytuł. Teraz Wielka Trójka stała się świetnym uzupełnieniem dla Wielkiego Rondo.

Dlatego nie dziwi fakt, że o Rondo zrobiło się bardzo głośno. W NBA pojawiała się nowa gwiazda, o której tak mało wie przeciętny kibic. Wszyscy dobrze znają karierę Bryanta czy Garnetta, ale na Rondo wcześniej nie zwracano takiej uwagi w mediach. Dwa lata temu był młodym rozgrywającym, który musiał podołać ogromnemu wyzwaniu prowadzenia drużyny mającej w składzie trzy wielkie gwiazdy. I to postrzeganie go, jako dodatku do Wielkiej Trójki, bardzo długo się utrzymywało. Tak naprawdę dopiero te playoffs pozwoliły mu się wybić. Rok temu nie było Garnetta, Celtics odpadli w drugiej rundzie, dlatego mimo rewelacyjnej gry, Rondo jeszcze nie został uznany za gwiazdę. Teraz już nikt nie może go lekceważyć. Wszyscy zachwycają się jego grą i zastanawiają się, kim tak właściwie jest Rondo, jak doszedł do miejsca, w którym się obecnie znajduje. Dla osób, które czują, że ich wiedza na temat nowego lidera Celtics jest zbyt mała, polecam serię tekstów na espn.com "9 stories on No. 9".

Ale nie chce tu pisać o tym, jak przebiegała kariera Rondo, jak stawał się gwiazdą. Chciałbym napisać o nim w kontekście draftu. Już za dwa tygodnie czeka nas tegoroczny nabór do NBA, a przykład Rondo pokazuje, jakie trzeba mieć szczęście i dobre przeczucie, żeby trafić na tak wybitnego zawodnika. Przychodząc do NBA z Kentucky, Rondo nie był taką gwiazdą, jaką w tym roku jest John Wall. Mało kto przewidywał mu wielką karierę. Dlatego został wybrany dopiero z 21 numerem.
W 2006 Celtics byli właśnie po sezonie, w którym przerwali serię 4 kolejnych występów w playoffs. Wygrali tylko 33 mecze i w drafcie przypadł im wysoki siódmy numer. Teoretycznie mieli dogodną sytuację, by bez problemu pozyskać Rondo. Ale jego droga do Bostonu była znacznie bardziej skomplikowana. Jeszcze przed draftem Celtics dogadali się z Blazers w sprawie transferu, w ramach którego oddali swój siódmy pick między innymi za Sebastiana Telfaira. Potrzebowali rozgrywającego i uznali, że ten 21-letni kuzyn Marbury'ego będzie idealnym rozwiązaniem, znacznie lepszym niż wybranie playmakera z siódemką w drafcie. Wtedy Telfair miał za sobą dwa lata gry w NBA i ciągle jeszcze wierzono, że może on stać się jeśli nie gwiazdą, to przynajmniej bardzo dobrym zawodnikiem pierwszej piątki. W ten sposób Celtics stracili swój pick w pierwszej rundzie draftu 2006. Na szczęście dla klubu z Bostonu, Danny Ainge miał dobre przeczucie i widział 'coś' w Rondo. Dlatego, mimo że w składzie miał już na jedynkę Telfaira i Delonte Westa, dokonał wymiany z Suns, by pozyskać ich numer 21 i polecił im wybranie Rondo. Istniało jeszcze ryzyko, że Knicks mający 20-stkę zabiorą im go sprzed nosa. Na szczęście, był to okres rządów Isiaha Thomasa w Nowym Jorku, a on był wtedy przekonany o sile swoich zawodników: Marbury'ego, Crawforda i Francisa, dlatego w drafcie postawił na Renaldo Balkmana.

Teraz już wiemy, że to właśnie transfer z Suns był kluczowy dla przyszłości Celtics, a wcale nie ten z Blazers. Gdzie jest teraz Telfair, a gdzie Rondo?

A co by było, gdyby nie oddali swojego siódmego numeru w drafcie? Raczej nie postawiliby na Rondo.  Był to zbyt wysoki numer, by wykorzystać go na zawodnika tak niepewnego. Rondo był wtedy dużą zagadką, miał potencjał i świetne warunki fizyczne, ale pod znakiem zapytania pozostawało, czy jest on 'coachable'. Gdyby wybierali z siódemką, chcąc rozgrywającego najprawdopodobniej postawiliby na Randy'ego Foye'a (Blazers wybrali go i od razu oddali do Wolves za Roy'a wybranego z piątką). W Minnesocie potrzebowali gracza na jedynkę i w czerwcu 2006 wydawało się, że Foye jest najlepszym rozwiązaniem. Porównywano go do Wade'a, miał być świetnym partnerem dla Garnetta i pomóc mu poprowadzić Wolves na szczyt tabeli zachodu. W momencie draftu był znacznie pewniejszy niż Rondo. Po 4 latach Foye jest mało znaczącym zawodnikiem, niespełnionym w Minnesocie, a ostatnio rezerwowym w Waszyngtonie. Natomiast Rondo razem z Garnettem walczy o drugi tytuł w ciągu trzech lat.

Obaj trafili do NBA w tym samym roku, obaj mieli możliwość gry z KG, Foye był materiałem na gwiazdę, Rondo stał się gwiazdą. To pokazuje jak dużo w drafcie zależy od szczęścia, a wcale nie od wysokiego numeru.
W tegorocznych finałach jest aż pięciu zawodników z draftu 2006, dwóch z nich znalazło się w Top 5 tamtego naboru. Można by sobie pomyśleć - „Jaki to był świetny draft. Po czterech latach najlepsi zawodnicy w nim wybrani, prowadzą swoje drużyny do wielkiego finału i walczą o mistrzostwo.” Tak jednak nie jest. Trzeci numer - Adam Morrison i piąty - Shelden Williams są głębokimi rezerwowymi w Lakers i Celtics. Adam jeszcze nie pojawił się na parkiecie w tych finałach, Shelden grał 4 minuty. A w 2006 przewidywano, że to oni będą przyszłymi gwiazdami ligi. Stało się inaczej, teraz znacznie większą rolę odgrywają zawodnicy wybrani z numerami 20+. Rondo był 21, 4 numery później Cavs postawili na Shannona Borwna. Po pierwszych dwóch latach nic nie wskazywało, że stanie się on kimś w NBA. Ale od czasu transferu do Lakers (trafił tu razem z Morrisonem) stał się ważnym rezerwowym. Miał swój niewielki udział w zeszłorocznym mistrzostwie, a teraz odgrywa znacznie większą rolę walcząc o drugi tytuł. Czwartym zawodnikiem z tamtego draftu jest Jordan Farmar – numer 26. On od samego początku był pierwszym zmiennikiem na jedynkę w LA i już trzeci raz ma okazję grać w wielkim finale.

Ciekawe, jak draft 2009 będzie wyglądał w 2013 roku? Gdzie będą wtedy Griffin, Thabeet, Harden, Evans i Rubio (numery 1-5), a gdzie Collison (21), Casspi (23), Beaubois (25) czy Gibson (26)? Kto z nich będzie walczył o mistrzostwo, a kto będzie tylko mało znaczącym zawodnikiem z ławki?

środa, 9 czerwca 2010

Najlepsi rozgrywający w playoffs 2010

Jednym z głównych bohaterów tych playoffs jest Rondo, ale przez ostatnie 2 miesiącach mogliśmy oglądać kilku rozgrywających prezentujących bardzo wysoki poziom. Rondo jest on bezapelacyjnie numerem jeden na jedynce, a kto znalazł się za jego plecami? Postanowiłem zrobić ranking 10 najlepszych rozgrywających tegorocznej fazy posezonowej (pod uwagę wziąłem zarówno indywidualne osiągnięcia jak i wynik zespołu).

1. Rajon Rondo (16.4pts/ 9.8ast/ 5.6reb)
Jest nie tylko najlepszym rozgrywającym tych playoffs, ale i jedną z największych gwiazd fazy posezonowej w ogóle. Gra fantastycznie i to dzięki niemu Celtics walczą o mistrzostwo. W dotychczasowych 20 meczach, 9 razy miał przynajmniej 10 asyst, a jego drużyna tylko jedno z tych spotkań przegrała. Dwa razy zaliczał triple-double i to w kluczowych meczach. Najpierw w spotkaniu numer 4 drugiej rundy. Zaliczając imponujące 29 punktów, 18 zbiórek i 13 asyst zapewnił Celtics zwycięstwo, doprowadzając do remisu w serii. Natomiast jego 19 punktów, 10 asyst i 12 zbiórek przesądziły o wygranej drużyny z Bostonu w drugim meczu finałów w LA. Jeśli Celtics zdobędą mistrzostwo, on będzie MVP.

2. Steve Nash (17.8pts/ 10.1ast/ 3.3reb)
Podbite oko, złamany nos, nic w tych playoffs nie mogło zatrzymać Nasha. Po raz czwarty w swojej karierze miał średnie na poziomie double-double i po raz trzeci wprowadził Suns do finału zachodu. Serię ze Spurs rozpoczął od 33 punktów i 10 asyst prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa w meczu otwarcia. Świetnie zakończył również tą rywalizację, kiedy w czwartym meczu widząc na jedno oko zanotował 10 z 20 punktów i 5 z 9 asyst w czwartej kwarcie. W pojedynku z Lakers robił co mógł, by w końcu awansować do wielkiego finału. W sześciu meczach, 4 razy miał ponad 10 asyst na koncie, a w dwóch ostatnich zdobywał po 29 i 21 punktów. Ostatecznie po raz kolejny odpadł w finale konferencji, ale udowodnił, że w wieku 36 lat nadal jest jednym z najlepszych playmakerów w NBA.

3. Deron Williams (24.3pts/ 10.3ast/ 2.7reb)
Fantastycznie grał w pierwszej rundzie przeciwko Nuggets. W pierwszych 5 meczach za każdym razem zaliczał ponad 20 punktów i przynajmniej 10 asyst. W ostatnim spotkaniu miał tylko 14 punktów, ale po raz szósty zanotował dwucyfrową liczbę asyst. Świetnie prowadził grę Jazz i nie dał szans Billupsowi. W drugiej rundzie miał znacznie większe problemy z obroną Lakers. Zdobywał średnio 22 punkty, ale ze słabą skutecznością 39%, a do tego ani razu nie miał 10 asyst. Ostatecznie w 10 meczach tych playoffs za każdym razem notował przynajmniej 8 asyst, a 8 razy zdobywał ponad 20 punktów. Trzeba także dodać, że były to jego trzecie playoffs z rzędu, w których miał średnią na poziomie 10 asyst.

4. Jameer Nelson (19pts/ 4.8ast/ 3.6reb)
Nelson nie jest wybitnym playmakerem, ale potrafi nakręcać atak swojej drużyny i zdobywać dużo punktów. W pierwszej rundzie dwukrotnie miał 32 punkty, pomagając Magic pokonać Bobcats już w czterech meczach. W łatwo wygranej rywalizacji z Hawks jego indywidualne popisy nie były potrzebne, bardziej skupiał się na kreowaniu partnerów i w czwartym spotkaniu zaliczył 9 asyst. Natomiast w finale wschodu rozegrał dwa bardzo dobre mecze, oba Magic wygrali. W czwartym spotkaniu miał 23 punkty, 9 asyst i 5 zbiórek, a w piątym 24 punkty, 5 asyst i 5 zbiórek. Niestety, w starciu z Celtics zanotował też 3 bardzo słabe mecze i to przełożyło się na porażkę jego drużyny. To jednak nie zmienia faktu, że były to jego najlepsze playoffs w karierze i to w dużej mierze dzięki niemu, Magic tak szybko przeszli dwie pierwsze rundy.

5. Russell Westbrook (20.5pts/ 6ast/ 6reb)
To był jego pierwszy występ w playoffs i od razu zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Już w pierwszym meczu zdobył 23 punkty i zaliczył 8 asyst. Najlepsze spotkanie rozegrał w trzecim meczu, kiedy poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa odnotowując 27 punktów, 8 zbiórek i 4 asyst. 21 punktów miał jeszcze w ostatnim, szóstym meczu, zaliczył wtedy też 9 asyst. Razem z Durantem zmusili najlepszych na zachodzie Lakers do 6-meczowej serii.

6. Derrick Rose (26.8pts/ 7.2ast/ 3.4reb)
W pięciu meczach Rose za każdym razem miał ponad 20 punktów i co najmniej 5 asyst. Jego świetny występ w spotkaniu numer 3 (31 punktów i 7 asyst) zapewnił Bulls jedyne zwycięstwo w tych playoffs. Jego drużyna nie była na tyle silna, by prowadzić z Cavs wyrównaną rywalizację, ale Rose po raz kolejny pokazał, że w playoffs potrafi grać na najwyższych obrotach.

7. Derek Fisher (10.9pts/ 3.1ast/ 2.6reb)
Fisher nie może pochwalić się imponującymi statystykami, ale jest kluczową postacią Lakers i już nie raz w tych playoffs pomagał im wygrać decydujące spotkania. W meczu numer 3 z Jazz zdobył 20 punktów, w meczu numer 5 z Suns miał ich 22, a w trzecim starciu z Celtics 16, z czego 11 w czwartej kwarcie. Ma już 35 lat, ale i ogromne doświadczenie, które świetnie potrafi wykorzystać dla dobra swojej drużyny.

8. Tony Parker (17.3pts/ 5.4ast/ 3.8reb)

 Po bardzo słabym sezonie zdominowanym przez problemy zdrowotne, w playoffs Parker częściowo się odbudował i zanotował kilka dobrych spotkań. Jego najlepszy występ miał miejsce w spotkaniu numer 3. Odegrał wtedy kluczową rolę w czwartej kwarcie, a w sumie zdobył 23 punkty. Przez całą serię z Mavs był rezerwowym i w tej roli spisywał się bardzo dobrze. Również jako zmiennik świetnie rozpoczął druga rundę. W pierwszym meczu zdobył 26 punktów, w drugim 20. Był wtedy najlepszym zawodnikiem swojej drużyny. W trzecim spotkaniu został przesunięty do pierwszej piątki i rozegrał najgorszy mecz w tych playoffs pudłując 12 z 17 rzutów (10 punktów). Ostatecznie Spurs zostali pokonani przez Suns już w czterech meczach, ale Parker może być zadowolony ze swojego występu w playoffs, zwłaszcza po bardzo kiepskiej fazie zasadniczej.

9. Brandon Jennings (18.7pts/ 3.6ast/ 3reb)
W swoim debiucie w playoffs zdobył 34 punkty ze skutecznością 56%. Ten mecz jego drużyna przegrała, ale już w spotkaniu numer 4 i 5 poprowadził Bucks do zwycięstw, zdobywając odpowiednio 23 i 25 punktów. Dzięki jego bardzo dobrej grze, drużyna z Milwaukee była o krok od awansu i zmusiła Hawks do rozegrania 7 meczów. W ostatnich dwóch spotkaniach serii Jenningsowi nie udało mu się już powtórzyć tych dobrych występów i został zatrzymany przez obronę rywali. Musi jeszcze nabrać trochę doświadczenia, ale już pokazał, że jest prawdziwym liderem i w ważnych meczach, zespół może na niego liczyć.

10. Chauncey Billups (20.3pts/ 6.3ast/ 2.3reb)
Drugi rok z rzędu Billups zanotował statystyki na poziomie 20 punktów i 6 asyst. Niestety tym razem, nie przełożyło się to na tak dobry występ Nuggets jak rok temu, kiedy doszli do finału zachodu. Billups grał dobrze, ale nie potrafił pociągnąć za sobą drużyny. W szóstym meczu zdobył 30 punktów, zaliczył też 8 asyst próbując przedłużyć szanse Nuggets i wywalczyć siódme spotkanie, ale to to Jazz okazali się lepsi.

Game 3 Celtics: Od bohatera do zera


Anty-bohater meczu: Ray Allen
Po świetnym meczu nr 2, w którym pobił rekord trójek w jednym meczu, przyszedł czas na słaby występ. Ray Ray (0/13 z gry, 2pkt, -10 gdy był na parkiecie) nie mógł się wstrzelić tej nocy w obręcz. Zabrakło mu jednego nietrafionego rzutu do wyrównania rekordu finałów. W obronie grał solidnie, siedząc na Kobe'm, ale to nie to, czego od niego się wymaga. Czy mamy się spodziewać świetnej dyspozycji Sugar Raya w meczu nr 4? Biorąc pod uwagę jego grę w kratkę, gdzie przeplata dobre mecze słabymi, można się tego spodziewać.

Decydujące elementy:
skuteczność - za 3 wynosiła niesamowite 22.8% (4/18). I to mimo tego, że duża część z nich była czystymi pozycjami, C's nie byli w stanie znaleźć drogi do kosza. Tak słabego dnia rzutowego raczej nie powtórzą, ale co z tego? Seria i tak wraca do Los Angeles (pod warunkiem, że Celtics wygrają któryś mecz u siebie). Z linii rzutów wolnych też nie było lepiej (66.7%). Czasami patrząc na skuteczność spod samego kosza człowiek łapał się za głowę. Duża w tym zasługa obrony Lakers.

zbiórki - przegrana deska najczęściej powoduje przegranie meczu na styku. I tak też było. Rondo miał tylko 3 zbiórki (przed tym meczem w playoffs notował średnio 6.1), co nie pozwalało ekipie z Boston rozwinąć swoich skrzydeł we wczesnej ofensywie. Dodając do tego foul-trouble Pierce'a, fatalną skuteczność Allena, brak rzutu u Rondo (stale go poprawia, ciężko pracując nad nim), dostajemy problem C's w ataku pozycyjnym. Gdyby nie Garnett tego dnia, byłby duży problem z przekroczeniem bariery 70 punktów.

pierwsza połowa - po świetnym starcie (12:5), Celtics stanęli. Dość powiedzieć, że fragment od stanu 12:5 do końca pierwszej połowy przegrali 47:28. C's przy niedyspozycji 2 graczy z Big Three mają wielki problem ze zdobywaniem punktów. Nad tym Rivers musi popracować, czyli jak ułatwić starszym panom zdobywanie punktów. Lakers to twardy zespół, grający naprawdę dobrą obronę. Co by było, gdyby C's nie przespali pierwszej połowy? Gdyby to nie oni musieli gonić rywala?

Allen&Pierce - Gdyby nie trafione trójki Pierce'a, miałbym problem z wybraniem anty-bohatera meczu. Obydwaj jednak zagrali poniżej oczekiwań, pozbawiając Celtics broni z dystansu. Łącznie mieli 5/25 z gry. Artest bardzo dobrze bronił The Truth, który miał do tego foul-trouble, który nie pozwalał mu złapać rytmu. Allen oddał dzisiaj to, co dał w game 2. Czy w tej serii dojdzie do tego, że cała trójka Garnett&Allen&Pierce zagra dobre zawody? Coraz bardziej w to wątpię.

Po świetnym starcie, który mógł napawać optymizmem, Celtowie odpuścili. Rezerwowi, którzy weszli za graczy z s5 z faulami nie zmienili obrazu gry, grając nadzwyczaj pasywnie, nie licząc, uwaga, Nate'a Robinsona. Powtórzę się, ale on naprawdę zasługuje na więcej minut w rotacji!

Jak dobrze może grać przeciwko Gasolowi Garnett? Ten mecz świetnie to pokazał. Przede wszystkim KG dostawał sporo piłek, potem izolacja, i gra 1-na-1 z Hiszpanem, który miał spore problemy z ustaniem na nogach w obronie. Tak agresywnego KG Celtics bardzo potrzebują. To tylko ułatwi grę obwodowi. Z drugiej strony, gdy Bynum krył Garnetta, KG nie miał już tak łatwo. Oby było tego jak najmniej w kolejnych grach.
Druga połowa to zupełnie inne spotkanie. W skutecznej pogoni pomogła ławka (Davis- 12 pkt), mimo niesamowitych rzutów Bryanta, na 09:46 do końca 4 kwarty Lakers wygrywali zaledwie 1 punktem. I tylko dzięki postawie Fishera i Odoma Celtics nie dogonili ich. Kluczową akcją była ta, w której obrona Celtics za wolno wróciła do obrony, a Fisher trafił 2+1. Tak się zastanawiam, dlaczego w takim tempie tak wracali? Zmęczenie? Poddanie się?

C's czeka teraz poprawę błędów przed grą numer 4, tak, by do Los Angeles wrócić z wynikiem 3-2. W innym przypadku wątpię, by udało się Boston wygrać tą serię i w konsekwencji mistrzostwo NBA.

game 3 Lakers: Big Fish uratował Lakers

Lakers 91-84 (2:1)
Najlepszy zawodnik: Derek Fisher
Celtics dobrze rozpoczęli czwartą kwartę i zbliżyli się na jeden punkt. Lakers mieli problemy z wykończeniem swoich akcji, pudłował Gasol i Bryant. Wtedy Fisher pokazał na co go stać. Wziął na siebie ciężar poprowadzenia drużyny i zdobył 8 z pierwszych 11 punktów gości w tej kwarcie. Po jego 6 punktach z rzędu, Lakers prowadzili 5 punktami na 4 i pół minuty przed końcem. Natomiast na 48 sekund przed końcem przypieczętował zwycięstwo Lakers. Wykorzystał wtedy błąd obrony Celtics, szybko przeszedł na połowę gospodarzy i mając bardzo dużo miejsca zaatakował kosz, co zakończyło się skuteczną akcją 'and1'. Powiększył prowadzenie swojej drużyny do 7 punktów, a Celtics już nie byli w stanie odrobić tej straty. W czwartej kwarcie zagrał rewelacyjnie i zapewnił Lakers zwycięstwo. Zdobył 11 punktów trafiając 5 z 7 rzutów z gry, podczas gdy w przez pierwsze trzy kwarty uzbierał tylko 5 punktów pudłując 4 z 5 rzutów (z czego 3 punkty, 1/4 w pierwszej kwarcie). Fish po raz kolejny pokazał jak ważnym jest zawodnikiem. Może nie ma imponujących statystyk, ale w kluczowych momentach można na niego liczyć. Warto jeszcze dodać, że w pierwszych dwóch meczach zdobył w sumie tylko 15 punktów ze skutecznością 31%. Poza tym, nie można zapominać, że Fisher odpowiadał za pilnowanie Allena, który zakończył mecz pudłując wszystkie 13 rzutów.

Decydujące elementy:
zbiórki – kto wygrywa walkę na tablicach, wygrywa mecz. Tak było w pierwszych dwóch spotkaniach i także w tym wczorajszym. Tym razem duet Gasol-Bynum nie miał tak imponujących osiągnięć ofensywnych, ale bardzo dobrze radzili sobie walcząc o piłki po niecelnych rzutach. Obaj zebrali po 10 piłek, z czego Bynum aż połowę na atakowanej tablicy. Ostatecznie Lakers mieli 43 zbiórki (11 w ataku), podczas gdy Celtics 35 (8).

seria 32-8 – Celtics świetnie rozpoczęli to spotkanie, grali do kosza i zdobywali łatwe punkty osiągając prowadzenie 12-5 (6 punktów Garnett i 6 Rondo) po nieco ponad 4 minutach. Lakers jednak szybko skorygowali obronę, odsunęli swoich przeciwników od pola trzech sekund, natomiast sami ruszyli do ataku. W rezultacie, po 3 minutach drugiej kwarty prowadzili 17 punktami. W sumie, przez 11 minut zanotowali serię 32-8. Dzięki tej imponującej serii nie tylko zatrzymali dobry strat Celtics, ale przede wszystkim przejęli kontrolę nad przebiegiem spotkania. Gospodarze przez cały czas musieli ich gonić, ale Lakers do samego końca nie stracili prowadzenia.

obrona – na przełomie pierwszej i drugiej kwarty, przez 11 minut Lakers ograniczyli zdobycze Celtics do zaledwie 8 punktów. Gospodarze spudłowali wtedy 14 z 17 rzutów z gry. W całej pierwszej połowie goście pozwolili rywalom tylko na 40 punktów przy słabej skuteczności 40%. W drugiej połowie Celtics wzmocnili swoją obronę i spotkanie było zdominowane przez defensywę. Po trzeciej kwarcie, kiedy Lakers zdołali zdobyć tylko 15 punktów, mogło się wydawać, że z tego defensywnego pojedynku zwycięsko wyjdą gospodarze. Jednak w czwartej kwarcie Lakers bardzo dobrze spisywali się w obronie, w efekcie czego Celtics popełnili aż 6 strat (przez pierwsze trzy kwarty tylko 4). Lakers potrafili skutecznie zatrzymać swoich rywali, dzięki czemu to oni wygrali. Wykonali bardzo dobrą pracę zatrzymując Pierce'a, który miał 15 punktów ze skutecznością 42%. Nie pozwoli też Allenowi na powtórzenie imponującego popisu strzeleckiego z poprzedniego meczu. Oczywiście obaj gwiazdorzy Celtics pomogli im w tym, ponieważ nie trafili nawet będąc na dogodnych pozycjach. Ale było to też efektem ogromnej pracy jaką musieli wykonać, aby uwolnić się od obrońcy i uzyskać możliwość oddania rzutu. Już od samego początku zawodnicy gości bardzo dobrze ich pilnowali, obaj spudłowali po 5 rzutów w pierwszej kwarcie, nie weszli dobrze w mecz i to przełożyło się na ich słabą grę.
rezerwowi – w pierwszych dwóch meczach rezerwowi Lakers zdobywali po 15 punktów, a ich łączna skuteczność z gry była tylko nieco wyższa niż 41%. Natomiast wczoraj zdobyli 22 punkty trafiając aż 9 z 11 rzutów. Przede wszystkim świetnie zaprezentowali się w pierwszej połowie. W pierwszej kwarcie ich wejście na parkiet pomogło Lakers rozkręcić ofensywę, a zawodnicy z ławki zdobyli wtedy 10 punktów. Walton dobrze zastąpił Artesta, który bardzo szybko złapał 2 faule, i skutecznie zatrzymywał Pierce'a. Odom natomiast rozpoczął mecz od trafienia za trzy i było wiadomo, że po dwóch słabych występach, teraz w końcu pomoże Lakers. Po pierwszej połowie zmiennicy mieli 16 punktów i 8 zbiórek, w obu elementach dwa razy więcej niż rezerwowi Celtics. Odegrali kluczową rolę w osiągnięciu przez Lakers 17-punktowej przewagi.
Spośród zmienników najlepiej zaprezentował się Odom, trafił wszystkie 5 rzutów z gry i zdobył 12 punktów, z czego 8 w pierwszej połowie, a 4 w czwartej kwarcie. Miał także 5 zbiórek. Dużo mówiło się, że musi on zacząć grać znacznie lepiej, żeby Lakers mogli myśleć o mistrzostwie. Wczoraj pokazał, jak może pomóc swojej drużynie, kiedy był na boisku, goście byli 14 punktów na plusie.


Lakers udowodnili, że porażka przed własną publicznością w meczu numer 2 wcale nie oznacza, że ich szanse na tytuł są mniejsze. Na wyjeździe też potrafią wygrywać, nawet na tak trudnym terenie jak w Bostonie i wczoraj to potwierdzili. Rozegrali świetną pierwszą połowę, uzyskali duże prowadzenie i utrzymali je do końca, mimo że Celtics ostro walczyli, by odrobić straty. Po pierwszej połowie Lakers mieli 52 punkty i skuteczność na poziomie 48%, w drugiej gospodarze zatrzymali ich atak i pozwolili im tylko na 39 punktów i skuteczność 42%. Ale w grze zdominowanej przez obronę, Lakers także sobie poradzili i nie potrzebowali nawet niesamowitych popisów ze strony Bryanta i Gasola. Warto również dodać, że w drugiej połowie Celtics zupełnie zniszczyli ich grę zespołową. W pierwszej połowie zawodnicy gości zaliczyli 11 asyst, w drugiej zaledwie 2 (0 w czwartej kwarcie). Mimo to, wygrali.
Kobe zdobył co prawda 29 punktów, ale z bardzo słabą skutecznością 34%. Musiał się bardzo namęczyć, by minąć obronę Celtics i zdobyć punkty, ale nie przeszkadzało mu to, by przez trzy kwarty prowadzić swoją drużynę. Przed ostatnimi 12 minutami miał 25 punktów, jednak w czwartej kwarcie spudłował aż 5 z 6 rzutów z gry i swój dorobek powiększył tylko o 4 punkty. Również Gasol w tej części spotkania nie był w stanie pociągnąć ataku Lakers, zdobył 3 punkty (1/2 z gry). Po dwóch świetnych meczach, tym razem spisywał się znacznie gorzej i przegrał rywalizację z Garnettem. Ostatecznie miał tylko 13 punktów (45%). W ataku nie imponował również Bynum, ostatnio zdobył aż 21 punktów, teraz tylko 9 (3/9 z gry). Na szczęście, w kluczowym momencie, w ataku poprowadził ich Fisher. Natomiast Gasol i Bynum postarali się o to, by Lakers wygrali rywalizację o zbiórki. Dla Artesta to również nie było udane spotkanie. Zdobył ledwie 2 punkty, a kiedy był na parkiecie, jego drużyna była 13 punktów na minusie. Jednak w czwartej kwarcie Ron był przydatny w defensywie i tak, jak w poprzednich meczach, wykonał swoją świetną pracę przeciwko Pierce'owi. To on wymusił jego piąty faul na początku czwartej kwarty, co zmusiło lidera gospodarzy do ostrożnej gry.

Lakers odzyskali przewagę własnego parkietu. Mogą już być spokojni, że w najgorszym wypadku wrócą do LA na mecz numer 5. A jeśli seria zakończy się już w Bostonie, to oni będą cieszyć się z tytułu. W tym meczu pokazali, że potrafią poradzić sobie z twardą defensywą Celtics i sami też wiedzą jak skutecznie zatrzymać rywali. Poza tym, udowodnili, że mogą wygrywać, gdy Kobe ma duże problemy ze skutecznością, jest niewidoczny w czwartej kwarcie, a Gasol ma minimalny wkład w zdobycze punktowe. W poprzedni mecz przegrali, ponieważ zawiedli w czwartej kwarcie. Wczoraj Fisher postarał się, by ta sytuacja się nie powtórzyła i poprowadził ich w ataku, wykorzystując skupienie obrony na Bryancie.

wtorek, 8 czerwca 2010

Plotki transferowe: James i Bosh z Wade'm w Heat?

Pat Riley ma zamiar zaproponować Wade'owi, Jamesowi i Boshowi zaakceptowanie trochę niższych kontraktów i wspólnej gry w Miami. Podobno zarówno LeBron jaki i Bosh poważnie biorą pod uwagę taką możliwość. Wade natomiast nigdzie się nie wybiera i zajmuje się  zachęcaniem pozostałych free agents, by dołączyli do Heat.
Riley jest również zainteresowany ściągnięciem do Heat Ray'a Allena. Poważnie rozważany jest także scenariusz, w którym Riely wróci na ławkę Heat w roli head coacha. Chociaż inne źródła podają, że trener Spoelstra dostał zapewnienie od władze klubu, że pozostanie na swoim stanowisku.

Według Alana Hahn'a, Spurs są gotowi, by wytransferować Parkera, a poważnie zainteresowani pozyskaniem Francuza są Knicks. Drużyna z Nowego Jorku chciałby dogadać się w sprawie wymiany jeszcze przed pierwszym lipca, by zwiększyć swoją atrakcyjność i szanse na wolnym rynku. W przypadku takiej wymiany, włączony do niej zostałby David Lee na zasadzie sign-and-trade.

Dan Gilbert (absolwent Michigan State) chciałby, żeby trenerem Cavs został Tom Izzo (obecnie trener Michigan State). Właściciel Cavs sam zaangażował się w zatrudnienie nowego head coacha i już spotkał się w tej sprawie z Izzo. Jest bardzo zdeterminowany, by ściągnąć go do Cleveland i zaproponował mu już kontrakt opiewający na $6 milionów rocznie przez 5 lat. Jednak wiele osób twierdzi, że Izzo nie przyjmie tej oferty i pozostanie na uniwersytecie Michigan State. Izzo już jakiś czas temu powiedział, że nie zamierza przejść do NBA, póki jego drużyna nie zdobędzie kolejnego mistrzostwa NCAA. Ale według Gilberta, Izzo na jego propozycję nie powiedział 'nie', więc jest szansa. Jeśli nie uda się z Izzo, następni w kolejce są Byron Scott i Kelvin Sampson (asystent w Bucks).

Podobno Kelvin Sampson (asystent w Bucks) jest również poważnym kandydatem na stanowisko head coacha Clippers. Zanim został asystentem w Bucks, był trenerem na uniwersytecie w Indianie, wcześniej w Oklahomie. Tym samym, ma powiązania z młodymi gwiazdami drużyny z LA, Gordonem (Indiana) i Griffinem (Oklahoma).

Cavs szukają możliwości wytransferowania Williamsa i Westa. Według wielu źródeł już prowadzone są rozmowy w sprawie wymiany z Raptors. Prawdopodobnie Williams za Calderona.

Według Franka Isoli z New York Daily News LeBron bardzo lubi miasto Chicago i jest pod wrażeniem składu Bulls z Rose'm i Noah. W ostatnim czasie pojawiła się również informacja, że według Wesa Wesley'a (jest jednym z 'inner circle' Jamesa, człowiek mający duże wpływy i znajomości w zakulisowych wydarzeniach w NBA), James skłania się ku Bulls. Warto także dodać, że agencja CAA, z którą Wesely jest powiązany, reprezentuje Thibodeau – nowego trenera Bulls.

Asystentami Thibodeau w Chicago mają być między innymi Pete Myers (już jest w Bulls) i Ron Adams (obecnie asystent w Thunder). Brani pod uwagę są także Mo Cheeks i Eric Musselman.

Warriors i Wolves prowadzą rozmowy w sprawie wymiany z udziałem Anthony'ego Randolpha, 4 wyboru w drafcie Wolves, a także któregoś z dwójki Jefferson-Love.

Wolves są również rozpatrywani jako poważni gracze w wyścigu po Rudy'ego Gay'a, który będzie zastrzeżonym wolnym agentem.

Według ostatnich doniesień Wizards wybiorą w drafcie Walla i równocześnie pozostawią w składzie Arenasa. Wall ma być jedynką, natomiast Arenas ma przesunąć się na pozycję rzucającego obrońcy.

Adrian Wojnarowski z Yahoo! donosi, że Blazers szukają nowego generalnego managera. Kontrakt obecnego GM Kevina Pritcharda niedługo się kończy i jak wszystko wskazuje, nie zostanie przedłużony. Jednym z kandydatów może być legendarny Jerry West, mówiło się także o obecnym GM Thunder, Presti'm, ale on już zapowiedział, że nie zamierza odchodzić z Oklahomy.

Carmelo Anthony, który za rok zostanie wolnym agentem, powiedział, że jego agent będzie prowadził rozmowy z Nuggets w sprawie przedłużenia umowy.

Podobno w rywalizacji o stanowisko trenerskie w Hawks pozostały już tylko dwa nazwiska: Avery Johnson i Dwane Casey. Jednak inne źródła podają, że czarnym koniem może być Mark Jackson.

Sergio Rodriguez wróci do Europy i podpisze 3-letni kontrakt z Realem Madryt.

Airball spod kosza: Ferry nic więcej nie mógł zrobić

Po 5 latach pracy na stanowisku generalnego managera Cavs, Danny Ferry odchodzi z Cleveland. Skończył się jego kontrakt i 'razem z właścicielem klubu' doszedł do wniosku, że czas się rozstać. Po prostu Dan Gilbert nie miał zamiaru przedłużać z nimi umowy, ponieważ zdecydował się dokonać kilku istotnych zmian w klubie. Ale w interesie Ferry'ego również nie było pozostanie w Cavs. Przede wszystkim dlatego, że Gilbert chce mieć większy wpływ na podejmowane decyzje, co ogranicza kompetencje GM'a. Już podjęto jedną decyzję wbrew Ferry'emu, kiedy zwolniono trenera Browna. Kiedy Danny przyszedł do Cavs, jego warunkiem było pozostawienie mu pełnej decyzyjności i nie wtrącanie się ze strony właściciela. Jednak w sytuacji, gdy ważą się losy klubu, właściciel nie ma zamiaru zostawiać tego wyłącznie rękach GM'a, dlatego to był najwyższy czas dla Ferry'ego, by opuścić klub z Ohio.

Poza tym, trzeba przyznać, że jego praca była bardzo niewdzięczna. Miał dać King Jamesowi odpowiednich partnerów, by Cavs zdobyli mistrzostwo. I może każdy chciałby mieć w swoim zespole takiego zawodnika jak LeBron i możliwość tworzenia wokół niego zespołu, ale presja jest wtedy ogromna. Ferry w ostatnich latach był bardzo aktywny, robił co mógł, by skład drużyny był jak najsilniejszy, ale on nie grał i nie miał wpływu na to, jak zawodnicy przez niego pozyskani radzą sobie na boisku. Mimo wielu transferów, cel - mistrzostwo, nie został osiągnięty.

Na samym początku, gdy rozpoczynał pracę w Cavs jego najważniejszą decyzją było podpisanie kontraktu z Larry'm Hughesem. Spędził on w Cleveland niecałe trzy lata i nie był partnerem dla LeBrona, jakiego wszyscy oczekiwali. Ale trzeba pamiętać, że kiedy Ferry ściągnął go do Ohio był on po 3 świętych latach w Wizards. Ostatni sezon w Waszyngtonie był jego najlepszym w karierze, zdobywał wtedy średnio ponad 20 punktów, miał ponad 6 zbiórek, prawie 5 asyst i 3 przechwyty. Do tego, był w optymalnym wieku 26 lat. Ostatecznie się nie udało, ale czy to wina Ferry'ego, że Hughes nie potrafił w Cavs zdominowanych przez Jamesa grać tak, jak w Wizards? Teraz można powiedzieć, że pozyskanie go i zaoferowanie mu dużego kontraktu było błędem. Z drugiej strony, Hughes był przecież w składzie, kiedy Cavs zostali wicemistrzami NBA w 2007.

W playoffs 2007 objawieniem był debiutant Daniel Gibson, którego Ferry wybrał w drugiej rundzie z numerem 42. 'Steal' w drafcie i punkt na korzyść GM'a. W pierwszej rundzie postawił wtedy na Shannona Browna. Co prawda w Cavs się on nie spełnił, ale jego obecna gra w LA pokazuje, że Ferry wybrał zawodnika z dużym potencjałem.

W trackie rozgrywek 2007/08 oddał Hughesa i Goodena, którzy zawodzili w ważnych meczach, by Jamesowi dać Bena Wallace'a – zawodnika z mistrzowskim pierścieniem. Big Ben miał już 33 lata, ale jego doświadczenie i rewelacyjna obrona, miały odegrać kluczową rolę w playoffs. Poza tym, w ramach transferu Hughesa i Goodena do Cleveland trafili jeszcze Szczerbiak (kiedy przechodził do Cavs zdobywał średnio ponad 10 punktów), West i Smith. Ferry istotnie wzmocnił drużynę. Niestety, tym razem nie powtórzyli sukcesu z wcześniejszych playoffs i odpadli już w drugiej rundzie.

Potrzebne był dalsze zamiany, ciągle James nie miał godnych siebie partnerów. Cavs potrzebowali zawodnika, który będzie potrafił zdobywać sporo punktów, będzie groził rzutem z dystansu i trochę odciąży LeBrona od prowadzenia gry zespołu. Wtedy Ferry pozyskał Mo Williamsa z Bucks. Przyjście Mo do zespołu zakończyło się 66 zwycięstwami w fazie zasadniczej. Zespół grał rewelacyjnie, a decyzja Ferry'ego o pozyskaniu Williamsa wydawała się strzałem w dziesiątkę. Ale czy to jego wina, że w playoffs Williams nie był już tak skuteczny i nie potrafił pomóc Jamesowi?

Kolejna porażka w playoffs i zbliżający się offseason 2010, sprawiły, że presja na Ferry'ego była jeszcze większa. Musiał jeszcze bardziej wzmocnić zespół, by LeBron w końcu mógł zdobyć tytuł.
Ferry dokonał transferu z Suns i pozyskał O'Neala. Środkowego z ogromnym doświadczeniem, z pierścieniami mistrzowskimi, który mimo swojego wieku, nadal jest istotną siłą pod koszem. Tak 'wielkiego' partnera, James jeszcze nie miał. Poza tym, Ferry podpisał umowy z Parkerem i Moonem. Okazało się też, że wybrany przez niego w drafcie 2008 Hickson, jest naprawdę wartościowym zawodnikiem i robi szybkie postępy. Cavs byli silniejsi niż kiedykolwiek, ale to jeszcze nie było wszystko. Tuż przed trade deadline pozyskał Jamisona. I to właściwie za darmo. Oddał tylko pick w drafcie, Ilgauskas szybko wrócił do zespołu. Bez względu na to, jak ten ruch zakończył się dla Cavs, w momencie gdy go dokonywał, był to fantastyczny transfer. Dał drużynie zawodnika, jakiego potrzebowali – PF, który potrafi grać z dala od kosza. Ferry znalazł odpowiedzi na dwie najważniejsze bolączki Cavs w pojedynku z Magic w playoffs 2009. Teraz Howard i Lewis nie byli już dla nich straszni.  Ale czy to jego wina, że Jamison zupełnie zawiódł w starciu z Celtics, że po raz kolejny Williams nie grał na miarę oczekiwań i że nawet James nie był sobą?

Ferry wykonał świetną pracę i nie zmienia tego fakt, że Cavs nie zdobyli mistrzostwa. Zwłaszcza w tym sezonie stworzył bardzo silną drużynę. Lepszych partnerów nie mógł dać Jamesowi. Przecież trzeba pamiętać, że on nie dysponował dużą sumą pieniędzy, by pozyskać zawodników na wolnym rynku. Kontrakty mógł podpisać tylko z role playerami jak Parker i Moon. Tak jak wszyscy, musiał działać w ramach salary cap. Dlatego pozostawało mu wzmacniać zespół przez transfery, a to jest bardzo trudna sztuka, by pozyskać klasowego gracza, a równocześnie nie oddać ze swojego składu żadnego z najważniejszych zawodników. Ferry'emu to się udało. Zarówno przy okazji transferu Shaqa (mało przydatny Wallace i zupełnie niepotrzebny Pavlovic) i Jamisona (pick w drafcie). Oczywiście można się spierać, że lepiej było zamiast na Jamisona, postawić na Stoudemire'a. Może tak. Ale tego już nie sprawdzimy, nie wiemy jak Amare odnalazłby się u boku Jamesa i ponownie z Shaqiem pod koszem, nie mając w zespole klasowego playmakera. Wiadomo jednak, że Ferry pozyskał doświadczonego, uznanego zawodnika, który teoretycznie miał wszystko, czego Cavs brakowało. Co równie ważne, dostając Jamisona, zatrzymał w zespole Hicksona, a wydawało się, że oddanie tego młodego zawodnika będzie nieuniknione w tej wymianie. Dokonanie takiego transferu to sztuka, tym bardziej, że znana niechęć pomiędzy Wizards i Cavs nie pomagała mu w negocjacjach.

Moim zdaniem Ferry jest jednym z najlepszych generalnych managerów ostatnich lat. Zbudował naprawdę silną drużynę, ale na tym jego zadanie i możliwości się kończyły. Reszta należała do zawodników i sztabu trenerskiego. Dlatego Ferry'ego nie można winić za niepowiedzenie, on zrobił co do niego należało.

Ferry dał LeBronowi świetnych partnerów, ale LeBron i jego partnerzy nie dali Cleveland mistrzostwa.

Dobrze, że teraz odchodzi z Cavs. Tutaj wszystko było podporządkowane LeBronowi, presja na GM'a była ogromna, a już nic więcej niż w tym roku, zrobić nie mógł. To było maksimum. Lepszej drużyny z silniejszym składem nie mógł stworzyć. Ale właściciel Cavs tego nie docenił, bo on chciał przecież tytuł, a drużyna odpadła już w drugiej rundzie.

Przykład Ferry'ego pokazuje, jak niewdzięczną pracę ma GM. Wszyscy oczekują od niego, że ściągnie do zespołu same gwiazdy, jakby salary cap nie istniało, a inne zespoły z chęcią za darmo oddawały swoich najlepszych zawodników. A kiedy mimo przeszkód i ograniczeń finansowych zbuduje silny zespół, który jednak nie zdobędzie mistrzostwa, krytykuje się jego ruchy kadrowe. Przecież można było przewidzieć, że Williams nie jest rozgrywającym na miarę pretendenta do tytułu, przecież Shaq był za straty, przecież można było ściągnąć Stoudemire'a, to po co Jamison? Teraz łatwo to powiedzieć.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Monty rozpocznie karierę head coacha

Hornets liczyli, że uda im się przekonać Toma Thibodeau, ale on ostatecznie asystent Riversa wybrał ofertę Bulls. W tej sytuacji władze klubu z Nowego Orleanu zwróciły się do swojego drugiego najpoważniejszego kandydata do roli nowego trenera. Tym samym, od przyszłego sezonu na ich ławce zasiądzie Mony Williams, którzy jeszcze 7 lat temu grał w NBA, a poprzez ostatnie 5 lat był asystentem trenera McMillana w Blazers.

Zanim trafił do Portland, sezon 2004/05 spędził jako stażysta w stafie trenerskim drużyny z San Antonio, która zdobyła wtedy mistrzostwo. W 2007 i 2008 prowadził drużynę Blazers w Summer League, natomiast w lidze letniej 2005 trenował Spurs. Mając możliwość pracy z Popovichem, a w ostatnich latach z McMillanem przy tworzeniu siły młodych Blazers, Williams nabrał potrzebnego doświadczenia i jest uważany za jednego z najbardziej obiecujących trenerów młodego pokolenia. Teraz dostaje okazję sprawdzenia się w Nowym Orleanie. Może kariera head coacha będzie dla niego bardziej udana niż kariera zawodnicza, która zdominowania była przez problemy zdrowotne.

Jego kariera była poważnie zagrożona już w trakcie gry na University of Notre Dame. Po debiutanckim sezonie, przez kolejne 2 lata musiał pozostawić koszykówkę ponieważ wykryto u niego problem z sercem. Na szczęście w 1992 mógł wrócić do gry i kontynuował swoją karierę akademicką, a następnie trafił do NBA. Profesjonalną karierę też zakończyły problemy zdrowotne, tym razem z kolanami, co zmusiło go do przejścia na emeryturę w wieku 32 lat w 2003 roku.
Na parkietach NBA spędził 9 sezonów. W 1994 został wybrany w drafcie przez Knicks z numerem 24. W silnej drużynie z Nowego Jorku młody Williams nie miał możliwości przebicia się, a gdy już grał, nie wyróżniał się niczym szczególnym. W trakcie drugiego roku gry w NBA został oddany do Spurs. I to właśnie w barwach drużyny z San Antonio rozegrał jeden ze swoich najlepszych sezonów. W rozgrywkach 1996/97 Spurs byli pozbawieni kontuzjowanego Robinsona, seryjnie przegrywali, co dało możliwość gry zawodnikom z głębi ławki. Williams przebywał na parkiecie średnio 20.7 minut (najdłużej w karierze) i był ważnym rezerwowym, odnotowując rekordowe w swojej karierze 9 punktów (50.9% z gry), a także 3.2 zbiórki i 1.4 asyst. W kolejnym sezonie, kiedy Spurs wzmocnieni Duncanem wspięli się na szczyt NBA, Williams utrzymał pozycję jednego z najważniejszych zmienników. W kolejnym roku podpisał kontrakt z Nuggets, ale w ich barwach wystąpił tylko w jednym meczu. Kontuzja wyeliminowała go z całych rozgrywek. Wrócił do gry w sezonie 1999/00 jako zawodnik Magic. Drużyna z Orlando miała wtedy teoretycznie bardzo słaby skład i miała być najgorszą w lidze, ale prowadzona przez Riversa wygrała 41 spotkań i była o krok od playoffs. Williams odegrał ważną rolę w tym zaskakująco dobrym wyniku Magic. Grał średnio 20 minut zdobywając 8.7 punktów, 3.3 zbiórek i 1.4 asyst. W następnym sezonie wystąpił we wszystkich 82 meczach, pierwszy i ostatni raz w karierze. Na Florydzie grał w sumie 3 sezony i był to jego najlepszy okres w karierze. W barwach Magic rozegrał 225 z 456 meczów w swojej karierze i zdobywał średnio 6.9 punktów (średnia kariery 6.3). Natomiast playoffs 2002 były jego najlepszymi w karierze, w 4 meczach notował 8.5 punktów i 5.5 zbiórek. Po udanych latach w Orlando, Williams przeniósł się do Filadelfii. Jednak w sezonie 2002/03 z powodu problemów zdrowotnych wystąpił tylko w 21 spotkaniach sezonu zasadniczego i 10 w playoffs. Po tym sezonie zakończył swoją karierę.

game 2 Celtics: Allen z rekordem, Rondo z triple-double

źródło:yahoo.com

Bohater meczu: Rajon Rondo
Jego triple-double (19pkt/10ast/12reb) znacząco pomogło C's wygrać ten mecz. W końcówce przejął spotkanie, gdy w kolejnych akcjach odnotował blok na Fisherze-jump-shot-przechwyt-rzuty wolne. To ostatecznie ustaliło wynik, korzystny dla Celtics. Pomógł Allenowi swoimi podaniami, napędzał atak C's, grał po prostu świetnie. Takiego Rajona potrzebują w każdym spotkaniu, by wygrać tą serię.

Decydujące elementy:
Allen - Sugar Ray pobił rekord finału rzucając 8 trójek w całym meczu (8/11 w całym meczu), do połowy mając na koncie 7. Jesus Shuttlesworth back, był nie do zatrzymania. Do tego dobrze bronił Kobe'go, stając na faule ofensywne (które wpędziły Bryanta w foul-trouble) i przeszkadzając przy każdym rzucie. Gdy rzucił 7 z rzędu trójkę, myślałem, że w drugiej połowie trochę więcej dołoży. Ale i tak został rekordzistą, przed Scottiem Pippenem(1997), Kennym Smithem (1995) i samym sobą(2008).

źródło:docfunk

Asysty - 28-18 dla C's. Gracze Celtics wchodząc pod kosz szukali odegrania, wiedząc, że nad głową przelatują im właśnie Gasol bądź Bynum (razem mieli 13 bloków). No i asysty do Allena i jego trójek, każda z nich (nie licząc jednej) była po asyście od partnera. Takie dzielenie się piłką pozwalało C's znajdować łatwe pozycje na parkiecie.

Ławka rezerwowych - a na niej Sheed, Robinson i Davis i Allen. Każdy z nich wykonał solidna robotę, skupiając się na tym, co miał zrobić. Rasheed miał +15 gdy był na parkiecie, dołożył do tego 7 zbiórek. Davis wczoraj o mało co nie wybił sobie zębów rzucając się na każdą bezpańska piłkę w zasięgu wzroku. Robinson? On naprawdę zasługuje na więcej minut w rotacji, z gry i z linii był bezbłędny. Ławka C's wygrała z ławką Lakers 24:15.



Czwarta kwarta - decydujące starcie w meczu. Był remis, i Lakers nadal mogli wygrać to spotkanie. Ale nie, na początku kwarty Robinson trzymał mecz, później włączył się Rondo, i C's wywieźli jakże bezcenne zwycięstwo ze Staples Center. Szerzej komentuje ją Adam w recapie, jako, że mi się przysnęło na część 4 kwarty.

Celtics wygrali w Staples Center jako jedyna drużyna w tegorocznych playoffs. Przed nimi teraz 3 mecze u siebie, jeśli je wygrają, zostaną mistrzami. Wszystko zależy od Rondo i jego postawy, bądź dyspozycji całego "Big Three".

Dziś Garnett i Pierce nie mieli dnia (myślałem, że ten pierwszy nie będzie miał drugiego pod rząd słabego meczu). Dziś mieli niesamowite 4/16 z gry, ale obydwaj, co ciekawe, mieli dodatnie wskaźniki +/-. I tak się zastanawiam, czy Garnettowi uda się w tej serii choć raz wygrać pojedynek z Gasolem. Na tą chwilę jest 2-0 dla Hiszpana, i wygląda na to, że Gasol nie odpuści. W zapowiedzi pisałem, że Pau przypomni sobie swój przydomek z finałów 2008 - "Soft", ale teraz się na to nie zanosi. Moja pomyłka. Trzeba także dodać, że świetną robotę w obronie wykonuje Artest. Aż miło się go ogląda w obronie (w ataku zamykam oczy jak dostaje piłkę).

Warto wspomnieć o Riversie i sytuacji z 4 kwarty, gdzie timeoutem uratował swój zespół od popełnienia błędu 8 sekund. Niesamowita trzeźwość umysłu.



Game 2: Celtics-Lakers 103:94 (29:22,25:26,18:24,31:22)

game 2 Lakers: Bynum i Gasol to za mało

Lakers 94 - 103 (1:1)
Najlepszy zawodnik: Andrew Bynum
Bynum w tych playoffs miał już mecz, w którym zdobył 21 punktów, ale było to w piątym spotkaniu pierwszej rundy. Od tamtego czasu, od momentu gdy doznał kontuzji kolana, tylko 3 razy miał ponad 10 punktów. Natomiast w tym meczu spisywał się bardzo dobrze, jakby nie miał problemu z kolanem. Z powodu przewinień Odoma musiał grać znacznie dłużej i ostatecznie spędził na boisku aż 39 minut, najwięcej w tych playoffs. Zdobył 21 punktów trafiając 6 z 10 rzutów z gry, a na linii rzutów wolnych stawał aż 12 razy, wykorzystując 9 z nich. Do tego świetnie zatrzymywał Celtów pod koszem, zaliczając aż 7 bloków (jego rekord w playoffs i wyrównany rekord kariery). Na swoim koncie miał też 6 zbiórek (3 w ataku).

Decydujące elementy
czwarta kwarta – ostatnie 12 minut rozpoczęło się od remisu po 72 i kwestia zwycięscy była otwarta. Już chwilę po rozpoczęciu Bryant złapał piąty faul - to był początek kłopotów Lakers. Kobe mimo to grał (na ławce w czwartej kwarcie spędził niecałe 2 minuty), ale tak jak przez cały mecz, także w tym kluczowym momencie nie mógł się wstrzelić. Chociaż przez chwilę mogło się wydawać, że Bryant poprowadzi swoją drużynę. W siódmej minucie udało mu się zdobyć 5 kolejnych punktów i dać gospodarzom 3 punktowe prowadzenie. Jednak od tego momentu, przez ostatnie 5 minut Lakers trafili tylko jeden rzut z gry na 9 oddanych. Problemy mieli również w obronie i nie potrafili zatrzymać Rondo. Przez ostatnie 6 minut rozgrywający Celtics zdobył 10 punktów trafiając wszystkie 4 rzuty z gry (wcześniej miał 9 punktów pudłując 10 z 14 rzutów). Tym samym, Celtics zanotowali finisz 16-4. W całej czwartej kwarcie Lakers zdobyli 22 punkty ze skutecznością 40% i popełnili aż 5 strat. Do tego, tylko 4 razy stawali na linii rzutów wolnych (przez pierwsze trzy kwarty oddali aż 37 wolnych). Swoim rywalom natomiast pozwolili na 31 punktów ze skutecznością 52.3% i 12 wolnych (8 celnych). W tym decydującym momencie Lakers zawiedli i nie potrafili znaleźć odpowiedzi na świetną grę Celtics. Kobe trafił 3 z 8 rzutów i popełnił 2 straty, Gasol był zupełnie niewidoczny w ataku oddając tylko jeden niecelny rzut (1 punkt z wolnych), a Artest przypomniał, że zdarza mu się podejmować głupie decyzje, gdy na minutę przed końcem tracił czas kozłując piłkę, by chwilę później spudłować za trzy.

zbiórki – to właśnie walka na tablicach jest jednym z najważniejszych elementów w finałach. W pierwszym meczu znaczącą przewagę pod tym względem mieli Lakers, ale wczoraj przegrali tą rywalizację i w rezultacie przegrali też cały mecz. Goście już w pierwszej kwarcie mieli na swoim koncie 4 zbiórki więcej i tą przewagę utrzymali do samego końca. Lakers ostatecznie zebrali 39 piłek (10 w ataku), podczas gdy Celtics mieli ich 44 (13). Kluczową rolę w walce na tablicach odegrał niski Rondo, który zebrał aż 12 piłek, najwięcej w meczu. Duet podkoszowy Gasol-Bynum miał łącznie tylko 2 zbiórki więcej niż rozgrywający gości.

punkty z pomalowanego – Celtics wyciągnęli wnioski z przegranego meczu numer 1 i nie pozwolili Lakers na łatwe zdobywanie punktów spod kosza. W pierwszym spotkaniu Lakers zupełnie zdominowali strefę podkoszową, a teraz nie potrafili się przebić przez defensywę Celtics. Zdobyli zaledwie 26 punktów z pomalowanego (48 w pierwszym meczu), goście o 10 więcej.

rzuty za trzy – w pierwszej połowie Lakers nie mogli znaleźć sposobu na zatrzymanie Allena. W drugiej udało im się ograniczyć jego poczynania, ale i tak ostatecznie Celtics rzucili im aż 11 trójek z imponującą skutecznością 69%. Gospodarze zza linii trafiali tylko 5 razy, ale oddali 6 rzutów więcej (22) niż ich rywale. Podobnie jak w meczach w Phoenix, zostali odrzuceni na dystans i oddali zbyt dużo rzutów za trzy, w efekcie czego przegrali. Lakers nie są tak skuteczni na dystansie, by móc pozwolić sobie na tyle prób.
Bryant – już dawno nie miał tak słabego meczu. Od początku twardo przeciwko niemu grał Ray Allen i Kobe miał problemy z trafieniem do kosza, w pierwszej kwarcie spudłował 4 z 5 rzutów. Próbował pomóc drużynie w inny sposób i zaliczył 5 asyst. Niestety, cały mecz zakończył mając ich 6. W drugiej kwarcie było lepiej i zdobył 9 punktów (3/6 z gry), do tego trafił za trzy w samej końcówce pierwszej połowy, dając Lakers bardzo pozytywny impuls na przerwę. Warto również dodać, że zanotował wtedy aż 4 przechwyty. Jednak już w trzeciej kwarcie oddał tylko jeden rzut i dołożył 2 punkty, a po 6 minutach musiał opuścić boisko z powodu 4 przewinienia. Natomiast w czwartej kwarcie nie potrafił zdobyć tych kluczowych punktów, które zapewniłby Lakers wygraną. Musiał bardzo uważać, by nie złapać szóstego faulu, podczas gdy pilnowany przez niego Rondo prowadził Celtics do zwycięstwa. Cały mecz Kobe zakończył mając 21 punktów (40% z gry, 2/7 za trzy), 6 asyst, 5 zbiórek, 4 przechwyty i 5 strat.

straty – w pierwszej połowie Celtics popełnili 12 strat, Lakers 6. W drugiej Celtics tylko 2 (0 w czwartej kwarcie), Lakers 9 (5 w czwartej kwarcie).


Po pierwszej połowie wydawało się, że z punktu widzenia Lakers jest całkiem nieźle. Co prawda Allen trafił 7 trójek i zdobył 27 punktów, ale gospodarzom udało się wymusić wiele strat gości i wiele przewinień, dzięki czemu często stawali na linii, Garnett i Pierce byli niewidoczni, a Lakers przegrywali tylko 6 punktami. To było spotkanie, które można było wygrać. Lakers dobrze zakończyli drugą kwartę, serią 7-0, uwieńczoną rzutem za trzy Bryanta. Po przerwie kontynuowali swoją dobrą passę i rozpoczęli trzecią kwartę od serii 9-2. W efekcie, po dwóch minutach byli na prowadzeniu. W trzeciej kwarcie udawało im się odcinać Allena od podań i dopiero po pond 7 minutach oddał on swój pierwszy rzut w tej części spotkania (w drugiej połowie Allen oddał tylko 6 rzutów i zdobył 5 punktów). Mogło się wydawać, że gospodarze przejmują kontrolę nad wydarzeniami na boisku. W trzeciej kwarcie zmusili swoich przeciwników do skuteczności 33%, podczas gdy sami trafili 8 z 12 rzutów z gry i 9 z 12 wolnych. W czwartej kwarcie sytuacja się odwróciła. Lakers znani ze swojej bardzo dobrej gry w końcówkach, z tego, że prowadzeni prze Bryanta na finiszu są nie do zatrzymania, tym razem w ostatnich minutach zagrali bardzo słabo. Celtics pokazali swoją fantastyczną defensywę, a Lakers sobie z nią nie poradzili. Popełnili zbyt dużo błędów w ostatnich minutach.

Podobnie jak w pierwszym meczu, także teraz świetnie spisywał się Gasol. Zdobył 25 punktów (70% z gry) będąc pierwszym strzelcem Lakers, poza tym zebrał 8 piłek i miał 6 bloków. W rezultacie, duet podkoszowy Gasol-Bynum miał imponujące osiągnięcia: 46 punktów (65% z gry), 13 bloków i 14 zbiórek. Jednak nie potrafili wygrać dla swojej drużyny rywalizacji na tablicach, nie dostali też odpowiedniego wsparcia od partnerów.

Artest wrócił do swoich niepotrzebnych rzutów z dystansu. Wczoraj nic mu nie wpadało, a mimo to próbował dalej i rzucał. Mecz zakończył z 6 punktami i tylko jednym celnym rzutem z gry na 10 oddanych (1/6 za trzy). W pierwszym spotkaniu był bardzo przydatny w ataku, teraz tylko w nim przeszkadzał. Wykonał natomiast świetną pracę w obronie przeciwko Pierce'owi, o czym świadczą statystyki lidera gości: 10 punktów, 2/11 z gry.

Natomiast Odom drugi raz z rzędu miał problemy z faulami. Tym razem już w pierwszej kwarcie złapał 3 i to w niespełna 3 minuty. W rezultacie, w pierwszej połowie prawie wcale nie grał przez co nie wszedł w rytm gry i w drugiej połowie też nie potrafił pomóc swojej drużynie. Ostatecznie miał tylko 3 punkty i 5 zbiórek. Jego znacznie lepsza gra w kolejnych meczach będzie kluczowa dla Lakers. To on zbierał średnio 10 zbiórek we wcześniejszych dwóch rundach i bez niego nie wygrają walki na tablicach. Poza tym, Lakers potrzebują wsparcia z ławki. Wczoraj im go zabrakło, podczas gdy w Celtics świetną zmianę dał Wallace (kiedy był na boisku, drużyna gości była 15 punktów na plusie, wskaźnik Odoma to -10).

Lakers nie udało się wykonać planu i stracili przewagę własnego parkietu. Po raz pierwszy w tych playoffs przegrali w LA i to w tak ważnym meczu. Teraz jadą do Bostonu i muszą tam wyrwać przynajmniej jeden mecz gospodarzom, a to nie będzie łatwe, ponieważ na wyjazdach przeważnie prezentowali się znacznie gorzej.