sobota, 19 czerwca 2010

Plotki transferowe: Sixers już zdecydowali?

To zdjęcie pojawiło się na chwilę na oficjalnej stronie Sixers w piątek po południu z podpisem "Sixers draft Evan Turner." Czyżby Sixers podjęli już decyzję? Według kilku źródeł GM Stefanski jest zwolennikiem Turnera, natomiast trener Collins wolałby Favorsa.

Rick Bucher z ESPN donosi, że Cavs kontaktowali się z Raptos, by zorientować się jaka byłaby cena ściągnięcia Bosha do Cleveland w ramach sign-and-trade.

Wywiad z Boshem na temat free agency, w którym mówi między innymi o możliwej grze w Nowym Jorku, o wpływie tego co zrobi LeBron, na jego decyzję, o spotkaniu z Wade'm i o Nets.

Stephen A. Smith powiedział, że według jego źródeł James składnia się ku Knicks. Podobno Izzo wiedział, że LeBron bliższy jest decyzji o przejściu do Nowego Jorku, niż pozostaniu w Cleveland, dlatego odrzucił ofertę Cavs, mimo że był już bliski jej zaakceptowania.

Byron Scott ma największe szanse na objęcie stanowiska head coacha Cavs. W Cleveland planują przeprowadzić z nim druga rozmowę w przyszłym tygodniu. Scott jednak znacznie bardziej chciałby zostać trenerem Lakers, gdyby Jackson zdecydował się odejść. Dlatego zanim przyjmie ewentualną ofertę od Cavs, poczeka na decyzję Jacksona.

Knicks stworzyli komitet mający pomóc im przekonać LeBrona, że Nowy Jork jest dla niego najlepszym miejscem. W komitecie znaleźli się między innymi: Donald Trump, Spike Lee, Alec Baldwin, Chris Rock, Tracy Morgan, Whoopi Goldberg,Willis Reed, Walt Frazier i Earl Monroe.

Według HoopsWorld Wolves sprzedają Ala Jeffersona, a kilka drużyn jest poważnie zainteresowanych jego pozyskaniem.

Jeśli Rivers nie zostanie w Celtics na następny sezon, największe szanse na zastąpienie go ma Kevin McHale, były Celt i przyjaciel GM'a Danny'ego Ainge'a. Podobno pod uwagę brani są również Vinny Del Negro i obecny asystent Aromnd Hill. Jeśli natomiast Rivers zostanie, jego nowym asystentem najprawdopodobniej będzie Lawrence Frank.

Tiago Splitter chce grać w NBA, potwierdził to prezydent Caja Laboral Vitoria, obecnej drużyny Brazylijczyka. Splitter ma opcję rozwiązania kontraktu i może przejść do NBA, gdzie prawa do niego mają Spurs.

Według jednego ze źródeł, odejście Kerra ze stanowiska GM Suns, oznacza również odejście Stoudemire'a z Phoenix.
Pojawiają się również głosy, że przyczyną decyzyj Kerra były kwestie finansowe. Podobno Kerr chciał podwyżki, podczas gdy właściciel Suns miał zamiar trochę zmniejszyć jego pensję. Oficjalnie Kerr mówił, że taką decyzję podjął z powodów rodzinnych.

Znany z polskich parkietów, a może i wkrótce polski obywatel, Thomas Kelati przyznał, że zainteresowani nim są Real Madryt, Regal Barcelona i Asseco Prokom. Natomiast Lakers (Kelati grał u nich w zeszłorocznym preseason) zaproponowali mu gwarantowany roczny kontrakt. Ale Kelati najprawdopodobniej zostanie w Europie.

Iverson trenuje i zamierza wrócić od NBA w przyszłym sezonie.

Również Darius Miles chce wrócić i próbuje przekonać do siebie Bobcats.

Jakiś czas temu pojawiły się plotki, że Nuggets mogą wytransferować Lawsona. Jednak według ostatnich doniesień nie zamierzają oni oddawać swojego młodego rozgrywającego.

Były zawodnik NBA, Walter McCarty dołączy do sztabu szkoleniowego O'Briena w Pacers.

Heat wykorzystają opcję w kontrakcie Chalmersa i zatrzymają go na następny sezon.

Raptors i Kings nie prowadzili rozmów w sprawie transferu Turkoglu. Według Toronto Star nic nie wskazuje na to, żeby mogło dojść do wymiany między tymi drużynami.

Artest świętuje

piątek, 18 czerwca 2010

Airball spod kosza: fantastyczny finisz sezonu

Mecz numer 7 był fantastycznym widowiskiem. Przez 48 minut oglądaliśmy walkę na całym parkiecie. Lakers i Celtics robili wszystko, by wygrać i zdobyć tytuł. Nie liczyły się ładne akcje ofensywne, wsady czy cokolwiek innego, najważniejsze było zatrzymanie przeciwników. Liczył się tylko wynik i zwycięstwo, nic więcej. Tego właśnie oczekiwałem po meczu numer 7 i nie zawiodłem się. Właśnie tak miało być: bardzo wyrównany pojedynek, walka, walka, walka i jeszcze raz walka do ostatnich sekund. To było spotkanie na najwyższym poziomie, a zwycięzca w pełni zasłużył na mistrzostwo.

To był drugi mecz numer 7 finałów jaki oglądałem na żywo. Jednak w 2005 to nie było do końca to. Wtedy Spurs i Pistons zaczęli grać dopiero od piątego meczu, pierwsze 4 właściwie można by sobie odpuścić, dlatego mecz numer 7 tak właściwie był trzecim, w którym coś się działo. W tym roku było zupełnie inaczej. To była prawdziwa seria, w której spotkały się dwie równorzędne drużyny i od początku do końca prowadziły wyrównaną walkę. 1-1, 2-2, 3-3 i game 7 - tak właśnie powinna wyglądać seria finałowa. Mieliśmy tu właściwie wszystko: imponujące popisy strzeleckie (8 trójek Allena, 19 punktów Kobe'go w jednej kwarcie), triple-double Rondo, twardą defensywę, walkę pod koszami, świetną grę zespołową, fantastyczną grę liderów i bohaterów drugiego planu (Davis&Nate, Sheed, Fisher i Artest), ale też zmagania zawodników z problemami zdrowotnymi i swoimi słabościami. Tu po prostu każdy chciał wygrać i nie zamierzał odpuścić. Dlatego mogę śmiało powiedzieć, że była to najlepsza seria finałowa jaką widziałem. Teraz już wiem, co to znaczy rywalizacja Celtics-Lakers.
Niestety, do perfekcji finałom zabrakło tylko odpowiedniego wyniku końcowego. Miałem nadzieję, że to Celtics zdobędą tytuł. Mi przypadła rola opisywania finałów z perspektywy Lakers, ale kibicowałem drużynie z Bostonu. Chociaż czasami tak skupiłem się na poczynaniach Lakersów, że już sam nie wiedziałem za kim jestem. Starałem się być obiektywny, ale dzisiaj chciałem napisać 'Lakers nie udało się obronić tytułu'. Musiałem napisać 'Lakers są najlepsi', bo rzeczywiście byli. Gdyby wygrali Celtics, byłoby to piękne uwieńczenie tych wspaniałych finałów. A tak pozostało trochę niedosytu. Gorycz porażki osłodził jednak fenomenalny game 7.

Jeszcze 10 lat temu, to ja cieszyłem się ze zwycięstwa drużyny z LA. Wtedy byłem fanem Lakers, a ich mistrzostwo było pierwszym, jakie zdobyła 'moja drużyna', chociaż znacznie bardziej odpowiednie byłoby tu stwierdzenie 'mój idol', czyli Shaquille O'Neal. 10 lat temu poprowadził Lakers do tytułu, a ja w końcu doczekałem się momentu, w którym mój ulubiony zawodnik był na szczycie NBA i mogłem świętować. 10 lat później nie ma go już w LA, a oni znowu wygrywają.
I nie będę ukrywał, że wkurza mnie Kobe gdy mówi, że teraz ma więcej mistrzostw niż Shaq. Jeszcze w 2006 to O'Neal był pod tym względem lepszy. Teraz Bryant ma już pięć pierścieni, a Shaq jest coraz dalej od powiększenia swojej kolekcji. A jeszcze po trzech kwartach siódmego meczu, kiedy Kobe miał tylko 13 punktów i ledwie 5 celnych rzutów na 20 oddanych miałem satysfakcję, że w tak ważnym spotkaniu, on zawodzi. Niestety, w czwartej kwarcie pokazał klasę i to mu trzeba przyznać. Zrobił co do niego należało i ma swój drugi tytuł bez Shaqa, a mi pozostaje tylko wierzyć, że jeszcze zobaczę jak Most Dominant Ever trzyma w rękach swój piąty puchar Larry'ego O'Briena (póki co, Shaq ma ciągle więcej MVP finałów niż Kobe).

Ale wróćmy do tegorocznych finałów, bo chciałbym zawrócić uwagę na czterech zawodników.
Po pierwsze, Ron-Ron - zawodnik, który w tych playoffs miał tyle wzlotów i upadków. Po meczach w Bostonie wydawało się, że może zostać antybohaterem finałów. On jednak potrafił się podnieść, dobrze zagrać w szóstym spotkaniu i odegrać kluczową rolę w siódmym. Ile razy w tych playoffs oglądaliśmy Artesta pudłującego trójki? Ile razy niepotrzebnie decydował się na takie rzuty? I na minutę przed końcem najważniejszego meczu sezonu dostaje piłkę od Bryanta, stoi za linią rzutów za trzy, długo się nie zastanawia - rzuca (wcześniej spudłował 5 z 6 trójek) i... trafia. Tyle miał niecelnych trójek, ale tą najważniejszą trafił, powiększył prowadzenie Lakers i przyczynił się do ich zwycięstwa.

To właśnie jest piękne w tej grze.

Tak go krytykowano (i słusznie) za niepotrzebne rzuty z dystansu i w tym kluczowym momencie on znowu rzuca. Teraz już nikt nie będzie wypominał mu tamtych niecelnych rzutów i skuteczności 29% za trzy w finałach, teraz będzie się pamiętać tylko ten rzut w końcówce meczu numer 7.

Dla Artesta, w odróżnieniu od jego kolegów z drużyny, to był pierwszy tytuł mistrzowski. Przeszedł bardzo długą drogę, by znaleźć się w tym miejscu. Nawet na konferencji po meczu numer 7 mówił o tym, jak żałuje wydarzeń z pamiętnej bójki w The Palace, po której rozsypali się Pacers będący wtedy pretendentami do tytułu. To był niechlubny rozdział w jego karierze, ale teraz jest mistrzem i chyba najbardziej cieszył się z tego zwycięstwa spośród wszystkich Lakersów. Artest jest trudnym zawodnikiem, ale udowodnił, że może zrobić dla swojej drużyny znacznie więcej niż tylko sprawiać problemy.


Po drugie, Big Fish. Ma już 5 tytułów swoim na koncie, tyle samo co Kobe, ale też tyle co Magic Johnson czy George Mikan. I nie zdobył ich przez przypadek, czy wyłącznie dlatego, że grał u boku Shaqa i Bryanta. Oczywiście to towarzystwo odegrało kluczową rolę, ale sam Fisher też miał znaczący udział w sukcesach Lakers. Pod względem statystyk nigdy nie imponował, ale nie raz bardzo pomagał swojej drużynie. Bez niego, nie byłoby tych 5 tytułów.
Również w tegorocznych finałach pokazał jak ważnym jest zawodnikiem. Przede wszystkim zapewnił Lakers zwycięstwo w Bostonie. Gdyby nie ta wygrana, słowa Pierce'a prawdopodobnie spełniłyby się i ta seria rzeczywiście nie wróciłaby do LA. Natomiast w meczu numer 7 trafił ważną trójkę w połowie czwartej kwarty. A co najlepsze, w tym meczu za trzy trafił 2 razy na 2 próby, podczas gdy we wcześniejszych 6 spotkaniach spudłował wszystkie 8 trójek. Fisher jest po prostu wielki, jest idealnym przykładem zawodnika zadaniowego, który robi wszystko dla dobra swojej drużyny. W wywiadzie po meczu powiedział: "It's all about team" i to najlepiej definiuje jego grę. Taki zawodnik jest niezbędny, jeśli chce się zdobyć mistrzostwo. Trudno nie docenić jego udziału w sukcesach Lakers. Od samego początku, gdy wraz z przenosinami Shaqa do LA stałem się kibicem Jeziorowców, Fisher był jednym z moich ulubionych partnerów O'Neala. Teraz jest moim ulubionym Lakersem i cieszę się, że zdobył swój piąty tytuł (tylko dlaczego nie z Shaqiem, a z Kobe'm).



Teraz trochę o wielkich przegranych. Celtics zagrali fantastycznie, zrobili co mogli, niestety w końcówce to Lakers byli lepsi. Pierce, Garnett i Allen nie zdobyli drugiego tytułu i trudno przewidzieć, czy za rok jeszcze będą mieć okazję, by powalczyć o następny pierścień. Bardzo możliwe, że nie. Mają już swoje lata i będzie im coraz trudniej. Pokazali jednak, że mają ogromną wolę walki, nadal sporo sił i możliwości, a w playoffs rzeczywiście byli w najwyższej formie. Przez cały sezon zasadniczy mówiło się, że są za starzy, że już nic nie osiągną, a oni znowu walczyli o mistrzostwo i to w tak piękniej 7-meczowej serii. Tylko kilka minut zadecydowało o tym, że to nie oni teraz świętują. Celtics 2010 to była wielka drużyna.


Sheed. Już w finale konferencji miał poważne problemy z plecami. Nie był w pełni zdrowia, ale grał i pomagał Celtics. W meczu numer 7 zabrakło kontuzjowanego Perkinsa, Wallace musiał zastąpić go w pierwszej piątce i stanął na wysokości zadania. Zagrał bardzo dobrze, zanotował 11 punktów i 8 zbiórek. Dzięki niemu i Davisowi nie było widać, że Celtics grają bez swojego podstawowego środkowego. A do tego, na minutę i 23 sekundy przed końcem Wallace trafił za trzy, zmniejszając stratę Celtics do 3 punktów. Trafił mimo nie najlepszej pozycji i dobrej obrony Lakers. Trafił mimo że wcześniejsze 3 trójki w tym meczu spudłował. W najważniejszym meczu zrobił co do niego należało. Niestety, nie przełożyło się to na zwycięstwo Celtics.

Po meczu Rivers powiedział, że Sheed zastanawia się nad zakończeniem kariery. Możliwe, że był to jego ostatni mecz w NBA. Jeśli tak się rzeczywiście stanie, to mimo, że nie sięgnął po swój drugi tytuł, ten mecz numer 7 może być pięknym pożegnaniem (mam jednak nadzieje, że jeszcze zobaczymy go w akcji).

Na koniec chciałem jeszcze wspomnieć o Rondo - bezsprzecznie MVP Celtics. Mecz numer 7 w jego wykonaniu był kolnym fantastycznym występem. Ponownie imponował wszechstronnością i otarł się o triple-doube: 14pts, 10ast i 8reb. Starał się poprowadzić drużynę z Bostonu do zwycięstwa, kreował partnerów, a gdy trzeba było nawet trafił za trzy. Na 16 sekund przed końcem musiał rzucać zza łuku i trafił swoją drugą trójkę w tych finałach. Później jeszcze raz rzucał w ostatnich sekundach, ale nie można oczekiwać do niego, że trójkami zapewni Celtics wygraną. Ta jedna trójka, to i tak było bardzo dużo. Ostatecznie nie dał Celtics tytułu, ale to dzięki niemu zaszli aż tak daleko. Ma dopiero 24 lata i wielką karierę przed sobą. W tych playoffs pokazał, że jest prawdziwą gwiazdą. Przyszłość drużyny z Bostonu leży w jego rękach, dlatego w Massachusetts mogą być o nią spokojni.

Sezon 2009/10 został zakończony. Szkoda, że to już koniec, tym bardziej, że finisz był tak imponujący. Ale przed nami bardzo interesujący offseason i miejmy nadzieję, że w jego efekcie przyszłoroczne playoffs będą jeszcze ciekawsze niż tegoroczne (a nie będzie to łatwe, zwłaszcza w przypadku finału).

Game 7 Boston : Nie udało się...


Bohater meczu: Rajon Rondo
Gdyby ten mecz zakończył się inaczej, to właśnie rozgrywający C's zostałby MVP finałów. Rozegrał naprawdę dobry mecz (14pkt,10ast,8reb), rozdając świetne piłki, atakując raz za razem tablicę. Zabrakło go trochę w 4 kwarcie, choć to jego trójka zatrzymała przy życiu C's w ostatnich sekundach (kolejną, decydującą, niestety spudłował).

Decydujące elementy:

zbiórki - osłabieni brakiem Perkinsa Celtics wyraźnie przegrali deskę (40-53, ale głównie zbiórki ofensywne 8-23). Mimo to nie dali odskoczyć Lakers, a wręcz przez 3 kwarty przeważali. Ostatecznie musiało to się zemścić. Garnett miał tylko 3 zbiórki.
brak wsparcia z ławki - Jedyne punkty z ławki zdobył Glen Davis (6pkt,9reb), któremu bardzo zależało na wygraniu spotkania. To było widać. Nate z Tonym Allenem byli niewidoczni, i jak się spodziewałem, rotacja nie została poszerzona o Sheldena Williamsa. Zabrakło paru dodatkowych punktów z ławki.

czwarta kwarta - to materiał na odrebny artykuł. To wtedy Celtics stanęli, przestali grać swoją koszykówkę.Przegrana 22-30, w wyjątkowy sposób. Mecz dla Lakers wyszarpał Ron Artest i Fisher. Swoimi dwoma trójkami. Co by było, gdyby Artest nie trafił tego rzutu? Było tak blisko. Dlaczego Pierce nie rzucił za 3 w końcówce? Gdyby trafił, Lakers mieliby tylko jeden punkt przewagi i zdarzyć mogłoby się wszystko. Sędziowie tez nie dopomogli, ale to Celtics głównie są winni swojej porażce. Odpuścili prawie na mecie. Ech, szkoda.

Do 4 kwarty mecz układał się po myśli Celtics. Rondo zbierał, wyprowadzając kontry, piłki były wrzucane pod kosz. Celtics byli skuteczni, i przede wszystkim grali bardzo dobrze w obronie, powstrzymując Lakers i trzymając ich poniżej 35% z gry. Kobe był bezradny wobec podwojeń na nim, za bardzo chciał. Rasheed robił dobrą robotę w obronie jak i w ataku, Garnett straszył w grze 1-on-1, głównie przeciwko Gasolowi. Davis posłuchał się rad Perkinsa i raz za razem atakował pomalowane. Pierce wraz z Allenem nie grali czegoś wielkiego. Ale kto by pomyślał, że będzie potrzeba czegoś więcej przy tak grających Lakersach?Taki obraz gry był do 4 kwarty.

Czwarta kwarta to zupełnie inny mecz. W ataku Rondo przestał dogrywać piłki pod kosz. Kilka razy Celtom zadrżała ręka z prostych pozycji, za często były grane izolacje. Brakowało punktów z kontry. Spowodowało to, że po trójce Fisha Lakers wyrównali. Po kilku przestrzelonych pozycjach w ataku, Artest trafił trójkę na 6 punktów przewagi. Według mnie był to decydujący moment. Szaleńcza pogoń się nie udała, mimo wielkiego wysiłku Rondo, który o mało co by nie uratował tego meczu dla Celtics. Mistrzostwo trafiło w ręce Jeziorowców.

Bardzo szkoda mi Celtics. Po takich playoffs ten tytuł im się należał. Wyeliminowali Cavaliers, Magic, i o mały włos i Lakers by uznali ich wyższość. Czy to będzie ostatni finał NBA dla Celtics w najbliższych latach? Dużo zależy od tego offseason.
Na koniec chciałbym pogratulować Lakers.

W cieniu game 7, Kings i Sixers dokonali wymiany

Tuż przed wielkim meczem numer 7, dokonano pierwszego transferu tegorocznego offseason. Sixers oddali Dalemberta do Kings w zamian za Nocioni'ego i Hawesa. Wymiana jest korzystna dla obu drużyn, ale także dla zawodników, którzy chcieli zmienić barwy klubowe.

W Sacramento bardzo brakowało centra, który byłby istotną siłą pod koszem, który mógłby dominować w walce o zbiórki i potrafiłby świetnie bronić, blokując rzuty przeciwników. Młody Hawes w swoim drugim roku poczynił znaczący postęp i można było mieć nadzieję, że stanie się środkowym, jakiego Kings potrzebują. Jednak w poprzednich rozgrywkach nie było widać dalszego rozwoju, a drużyna miał problem z bronieniem swojego kosza. Dlatego pozyskanie Dalemberta jest dla nich tym, czego potrzebowali. Teraz mają w składzie zawodnika, który w zeszłym sezonie grając niespełna 26 minut zbierał średnio aż 9.6 piłek, a do tego jest świetnym shotblockerem (średnia bloków w karierze to 1.9).

Kings mają gwiazdora w postaci Evansa, w okół którego można zbudować silny zespół, dlatego muszą jak najszybciej to wykorzystać i dać mu jak najlepszych partnerów. Dalembert wydaje się być bardzo dobrym uzupełnieniem. Ważne jest również, że jego ogromny kontrakt ($14.8 mln) kończy się po tym sezonie. Dlatego Kings nie ryzykują, jeśli się nie sprawdzi, za rok bez problemu będą mogli się go pozbyć. W tej wymianie pozbyli się natomiast Nocioni'ego, który kilka tygodni temu poprosił drużynę o transfer. Bardzo szybko doczekał się spełnienia swojej prośby. Znacznie dłużej musiał czekać Dalembert, który już rok temu chciał zmienić barwy klubowe. W trakcie poprzednich rozgrywek pojawiało się sporo plotek transferowych z jego udziałem (wtedy również mówiło się o wymianie z Kings), ale dopiero teraz doszło do wymiany.

Poza tym, Kings pozbyli się również dylematu czy przedłużyć kontrakt z Hawesem, który będzie zastrzeżonym wolnym agentem w przyszłym roku. Czy ciągle wierzyć, że stanie się klasowym środkowym, czy sobie odpuścić? Teraz ten problem mają Sixers.
Sixers oddali Dalemberta, któremu płacili w minionym sezonie ponad $12 milionów. Była to ogromna suma, tym bardziej, że rola ich środkowego w ostatnich latach systematycznie się zmniejszała. W zamian dostali doświadczonego Nocioni'ego i młodego Hawesa. Argentyńczyk też ma spory kontrakt, ale znacznie niższy od Dalemberta. W przyszłym sezonie zarobi $6.85 milionów, w kolejnym $6.65, a w 2012 Sixers będą mogli wykorzystywać opcję zakończenia umowy i pozbyć się go (przede wszystkim jego kontraktu). W Filadelfii Nocioni będzie przydatnym rezerwowym, zwłaszcza jego rzuty za trzy powinny być istotnym wsparciem (w poprzednim sezonie Sixers byli 22 drużyną w NBA pod względem skuteczności zza łuku). Poza tym, Nocioni ma już sobą doświadczenie gry w playoffs z Bulls, a awans do fazy posezonowej będzie celem drużyny z Philly.

Hawes ma dopiero 22 lata, a w drafcie 2007 został wybrany z dziesiątką. Oczekiwania wobec niego były i nadal są duże. W sezonie debiutanckim niczym się nie wyróżniał, ale już jako drugoroczniak notował średnio 11 punktów i 7 zbiórek. Potencjał na pewno ma, ciągle jednak trudno przewidzieć, czy będzie potrafił swój talent potwierdzić na parkietach NBA. Nie można wykluczyć, że stanie się czołową postacią drużyny, ale równie dobrze może skończyć tylko jako solidnym rezerwowy. Warto jednak zaryzykować, zwłaszcza jeśli w zamian oddało się zawodnika z ogromnym kontraktem, którego nie chciało się w drużynie. Na pewno nie będą mieć teraz tak silnego punktu pod koszem w defensywie, ale może z Hawesem w duecie lepiej bardzie radził sobie Brand, który w barwach Sixers jak na razie tylko zawodzi.

Według FanHouse, Sixers prowadzili rozmowy w sprawie wymian również z Pistons. Do Detroit mieli wysłać Branda i swój drugi pick w drafcie, a w zamian otrzymaliby Prince'a, Villanuevę i siódmy wybór w drafcie. Chcieli jednak dostać więcej i do transferu nie doszło.
Widać, że Sixers są aktywni na rynku i mają zamiar przebudować skład, by nie powtórzyła się sytuacja z tego sezonu, kiedy znaleźli się poza pierwszą ósemką wschodu.

game 7 Lakers: back-to-back NBA champions

Lakers 83-79 (4:3)

Bohaterowie meczu: Bryant & Gasol
Po trzech kwartach liderzy gospodarzy mieli łącznie 23 punkty zdobyte z fatalną skutecznością 27%. Jedynym pozytywnym elementem w ich grze były zbiórki. Przez trzy pierwsze kwarty zebrali razem 23 piłki, ale przy fatalnej dyspozycji w ataku wydawało się, że nawet imponujący dorobek zbiórek im nie pomoże. Zanim rozpoczęła się czwarta kwarta można było powiedzieć, że gwiazdorzy Lakers w tym decydującym spotkaniu grają słabo, a na pewno nie tak, żeby zapewnić swojej drużynie zwycięstwo. Jednak w czwartej kwarcie obaj pokazali swoje 'serce mistrza', poprowadzili Lakers i dali im drugi z rzędu tytuł. Gasol w ostatniej kwarcie zdobył 9 punktów trafiając 2 z 3 rzutów z gry i 5 z 9 wolnych, zebrał także 6 piłek. Przez całą kwartę grał bardzo dobrze, a kropkę nad i postawił na niecałe 2 minuty przed końcem. Najpierw zablokował wchodzącego pod kosz Pierce'a, a chwilę później zdobył punkty spod kosza, powiększając przewagę Lakers do 6 punktów. Bryant natomiast chwilę po wejściu na parkiet w czwartej kwarcie, spudłował rzut z półdystansu i stracił piłkę na rzecz Allena. Przełomowe było dopiero sprytne wymuszenie faulu Allena przy rzucie za trzy. Kobe trafił trzy wolne i zmniejszył stratę do jednego punktu. Później, kiedy w połowie kwarty był remis, Bryant wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Zdobył 4 kolejne punkty, co przełożyło się na 4 punkty przewagi, trafił 2 wolne i swój jedyny w tej części meczu rzut z gry. W całej kwarcie miał 10 punktów, z czego 8 (na 9) z linii rzutów wolnych, a z gry spudłował 3 z 4 prób. Ostatecznie Bryant zanotował 23 punkty i 15 zbiórek, a Gasol 19 punktów, 18 zbiórek, 4 asysty i 2 bloki. Są to świetne statystyki, jeśli nie patrzy się na ich skuteczność (odpowiednio 25% i 37.5%). Ale prawda jest taka, że oni wygrali ten mecz dla Lakers, dlatego niska skuteczność nie ma w tym momencie znaczenia. Liczy się tylko to, że mimo problemów, byli w stanie dać swojej drużynie tytuł. Dlatego mimo że przez trzy kwarty nic na to nie wskazywało – obaj rozegrali wielki mecz.

Decydujące elementy:
czwarta kwarta – Lakers rozpoczynali ostatnią część spotkania ze stratą 4 punktów. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się we wcześniejszych sześciu meczach, nie była to dobra sytuacja dla gospodarzy. Wcześniej przegrali wszystkie spotkania, w których po trzech kwartach nie mieli kilku punktów przewagi. Ale to był siódmy mecz finałów, decydujące starcie w walce o tytuł, dlatego Lakers nie mogli sobie pozwolić na porażkę. Rozegrali naprawdę mistrzowskie 12 minut i wygrali. Pokazali, że to oni są najlepszą drużyną obecnego sezonu. W czwartej kwarcie mogli liczyć na liderów, a liderzy dostali wsparcie. Najważniejsi zawodnicy zrobili w tej kwarcie, co do nich należało i zapewnili Lakers tytuł. Tak jak przez cały mecz, także w czwartej kwarcie mieli duże problemy z trafieniem do kosza, ale żeby wygrać musieli zdobywać punkty. Dlatego skutecznie wymuszali faule Celtics i powiększali swój dorobek z rzutów wolnych. W rezultacie, ponad połowę punktów w tej kwarcie zdobyli z linii – 16. Natomiast poza Gasolem i Bryantem, kluczową rolę w tym najważniejszym momencie sezonu odegrali Fisher i Artest. Fisher zdobył wtedy tylko 3 punkty, ale jego trójka była bardzo ważna, ponieważ doprowadziła do remisu na nieco ponad 6 minut przed końcem. Kluczowa akcja w wykonaniu Artesta to rzut za trzy dokładnie na minutę przed zakończeniem meczu. Było to tuż po tym, jak Wallace fantastyczną trójką zmniejszył straty. Artest sprawił, że Celtics znowu mieli 6 punktów mniej niż Lakers. Na koniec, kiedy pozostało tylko 11 sekund, Vujacic wytrzymał presję, ręka mu nie zadrżała, trafił dwa wolne i było po meczu.
zbiórki – Lakers od pierwszych minut dominowali na tablicach, ale bardzo długo nie dawało im to widocznego efektu. Mieli znacznie więcej zbiórek, ale to Celtics prowadzili. Jednak jak się później okazało, walka na tablicach ponownie okazała się kluczowa i ponownie drużyna mająca więcej zbiórek wygrała spotkanie. Ostatecznie gospodarze zebrali 53 piłki z czego aż 23 na atakowanej tablicy. Goście mieli w sumie 13 zbiórek mniej, a w ataku zaliczyli ledwie 8. Dzięki temu Lakers mogli ponawiać akcje, a to było im niezbędne, bo trafiali nadzwyczaj rzadko. W sumie spudłowali aż 56 rzutów z gry, o 14 więcej niż Celtics, ale równocześnie zebrali 15 piłek w ataku więcej niż ich rywale. To pomogło im w zdobyciu 17 punktów drugiej szansy (goście mieli o 10 mniej). Warto zauważyć, że Gasol spudłował 10 rzutów, ale miał aż 9 zbiórek w ataku, tak więc teoretycznie zebrał piłkę właściwie po wszystkich swoich pudłach – imponujące osiągniecie przy tak dużych problemach z celnością.

rzuty wolne – po trzech kwartach Celtics mieli 10 punktów zdobytych z linii rzutów wolnych i potrzebowali do tego tylko 11 prób. Lakers oddali 5 rzutów wolnych więcej, ale trafili tylko 9. W czwartej kwarcie zawodnicy gospodarzy poprawili swoją skuteczność na linii i co najważniejsze, bardzo często na niej stawali. Lakers trafili wtedy 16 z 21 wolnych (z czego Bryant i Gasol 13/18), Celtics 5 z 6. Różnica 11 punktów zdobytych z linii to ogromna przewaga w sytuacji ,gdy mecz jest tak wyrównany, a obie drużyny mają tak ogromne problemy z trafieniem z gry. To rzuty wolne przesądziły o tym decydującym zwycięstwie Lakers.

obrona – nawet nie trzeba było oglądać tego meczu, żeby wiedzieć jak bardzo zdominowany był on przez defensywę. Łącznie 162 punkty i skuteczność na poziomie 36% - to mówi wszystko. Przez trzy kwarty tą rywalizację w obronie minimalnie wygrywali Celtics, przede wszystkim zatrzymując dwójkę liderów Lakers. Ale w czwartej kwarcie to gospodarze mieli lepszą defensywę. Sami zdobyli 30 punktów, natomiast rywali zatrzymali na 22, przede wszystkim broniąc czysto i bez fauli.
Lakers pierwszy raz w historii wygrali mecz numer 7 finałów w starciu z Celtics. Po raz kolejny potwierdziło się, że Jackson nie przegrywa serii, którą jego drużyna rozpoczęła od zwycięstwa. Lakers pokazali swoją wielkość i drugi rok z rzędu są mistrzami NBA.

Właściwie nic więcej nie trzeba byłoby dodawać, ale warto wyróżnić jeszcze trzech zawodników drużyny mistrzów.

Artest nie tylko zdobył 6 bardzo ważnych punktów w czwartej kwarcie, ale w całym spotkaniu odgrywał ważną rolę w ataku, miał 20 punktów i był drugim strzelcem Lakers. Świetnie zagrał w drugiej kwarcie, kiedy zdobył 12 punktów trafiając 4 z 7 rzutów z gry. Poza tym, ponownie bardzo dobrze grał w obronie, zmuszając Pierce'a do ciężkiej pracy. Zanotował aż 5 przechwytów. W tych finałach Artest miał już kilka momentów, w których popełniał błędy i nie grał na miarę oczekiwań. Ale w tym decydującym meczu udowodnił, że zatrudnienie go było dobrą decyzją.

Dla Fishera jest to już piąty tytuł i po raz kolejny potwierdził swoją wartość. W tym meczu trafił oba swoje rzuty za trzy, w tym ten bardzo ważny w czwartej kwarcie. Tyle samo rzutów za trzy trafili pozostali zawodnicy gospodarzy razem wzięci, ale potrzebowali do tego aż 18 prób. Fisher ostatecznie miał 10 punktów i tylko jedną asystę, nie są to imponujące statystyki, ale niezaprzeczalnie miał swój istotny udział w sukcesie Lakers.

Również Odom odegrał znaczącą rolę we wczorajszym meczu. Zdobył 7 punktów i zebrał 7 piłek, z czego 6 punktów i 5 zbiórek zaliczył w trzeciej kwarcie. Do tego, kiedy był na parkiecie Lakers byli 13 punktów na plusie. To nie była dla niego udana seria, ale wczoraj był przydatny i gdy w drugiej połowie Bynum już prawie wcale nie grał, Odom pomógł Lakers dominować w polu trzech sekund.

To było bardzo wyrównane spotkanie, pojedynek dwóch równorzędnych drużyn. Ostatecznie Lakers okazali się tylko minimalnie lepsi, ale w pełni zasłużyli na zwycięstwo, w czwartej kwarcie pokazali swoją wyższość.

czwartek, 17 czerwca 2010

Kluczowe elementy w game 7 - Boston

Siódme, decydujące spotkanie już za kilkanaście godzin. O końcowym wyniku zdecyduje kilka założeń, które, by wygrać, trzeba zrealizować.

1. Wygrać zbiórki - w każdym spotkaniu tych finałów, drużyna, która wygrała zbiórki, wygrała także całe spotkanie. Nie inaczej będzie dzisiaj w nocy. Frontcourt C's, osłabiony brakiem Perkinsa, musi od pierwszej do ostatniej minuty być na tym skupiony. Ograniczyć trzeba zbiórki 3 podkoszowych Lakers, czyli tria Gasol-Bynum-Odom. Pierwszy z nich musi być kryty bardzo agresywnie, i tu zadanie dla Garnetta i Wallace'a. Obydwaj wiedzą, jak to zrobić, i nie mogą dać ani minuty wytchnienia Hiszpanowi. Bynum, jak donosi Maciej Kwiatkowski z ZP-1, obudził się z usztywnionym i opuchniętym kolanem, więc zapewne będzie grał ostrożnie. Odom ostatnio złapał swój rytm, i z nim będzie spory problem. Davis często nie nadąża za nim, trapiąc go penetracjami z obwodu. Także obwodowi C's muszą pomóc w zabezpieczeniu deski. Kobe miał w ostatnim meczu aż 11 zbiórek.

2. Rondo musi zagrać wielkie spotkanie - młody rozgrywający C's ma pomóc swym starszym kolegom w zdobyciu kolejnego tytułu. Może to zrobić, agresywnie atakując obręcz, kreując kolegów oraz zbierać piłki na bronionej desce, co pomaga rozpocząć szybki atak Celtics, gdzie jak wiadomo, dość łatwo zdobywa się punkty, na pewno o wiele łatwiej, niż w ataku pozycyjnym, przeciwko bardzo dobrej obronie Lakers. Swoją postawą ma także zmusić Kobe'go do wzmożonej pracy w obronie, przez co będzie miał mniej siły na atak.

3. "Big Three" >45 pkt - gracze wielkiej trójki mają łącznie 90 lat. I to właśnie ich wiek, a więc doświadczenie, ma pomóc im zagrać wszystkim na minimum przyzwoitym poziomie. To właśnie ich czas, marzyli, by w siódmym meczu finałów NBA wygrać pierścień. Maja okazję, jedną z ostatnich, jak nie ostatnią w swojej karierze.
Paul Pierce, przypomnę, MVP finałów z 2008 roku, musi zagrać agresywnie. Nie może się powtórzyć sytuacja, jak z poprzedniego spotkania, gdy ani razu nie stanął na linii rzutów wolnych. Artest nie radzi sobie na pick'n'rollach w tej serii, więc możemy się spodziewać częstych gier dwójkowych w ataku C's.Kevin Garnett, w obliczu straty Perkinsa, musi zagrać na więcej niż 100% swoich możliwości. Ma załatać dziurę po Perkinsie, głównie w obronie. Wszechstronny występ doświadczonego silnego skrzydłowego jest tym, czego Celtics potrzeba.
Ray Allen, po przełamaniu serii 16 nietrafionych trójek w 4 kolejnych spotkaniach, swoimi rzutami z dystansu ma rozciągnąć obronę Lakers, ułatwiając grę Garnettowi. Zakładając, że na Rondo dalej będzie siedział Bryant, to Sugar Ray ma chyba najsłabszego obrońcę na sobie z ekipy Lakers. Pokazywały to mecze, gdzie Fisher momentami był ogrywany przez Allena jak pierwszoroczniak.
4. Utrudnić jak najbardziej grę w ataku Bryanta - to mecz, dla którego tacy jak Bryant się urodzili. Będzie zapewne chciał pokazać, że mimo iż MVP sezonu zasadniczego 2 razy trafiało do LeBrona Jamesa, to on nadal tu jest, nadal wygrywa, to on ma mistrzowskie pierścienie, a nie skrzydłowy z Cleveland. Ciężka noc czeka Allenów, Raya i Tony'ego. Kobe'go nie da się zatrzymać, ale każdy punkt jaki wywalczy musi być punktem z trudem zdobytym, tak, by na czwartą kwartę lider Lakers wychodził mocno zmęczony. Nie ma innego sposobu na niego.

5. Zatrzymać Gasola - Hiszpan nie może mieć double-double, nie może mieć tyle ponowień, nie może mieć tyle miejsca w pomalowanym. To głównie zadanie dla Garnetta, który w całej serii nie daje jednak rady Gasolowi. Trzeba go jak najbardziej wypychać na obwód, gdyż pod koszem dzięki swojemu zasięgowi może zrobić bardzo wiele, szczególnie, że manewry ma naprawdę dobrze opanowane. To już nie Dwight Howard, którego głównym zagraniem jest wsad.

6. Ławka rezerwowych - rezerwowi muszą być solidnym wsparciem dla podstawowych graczy. Rotacja zostanie ograniczona do Robinsona-Allena-Davisa, wątpię, by w tak ważnym meczu Doc dał spore minuty Sheldenowi Williamsowi. Nate swoją nieokiełznaną energią powinien wnieść troszkę szaleństwa, chaosu do gry C's w ataku, jednak ważne jest, by nie przesadził z tym wariactwem. Allen przede wszystkim ma zadania defensywne, i powstrzymanie Kobe'go. Fajnie jednaj by było, jakby kilka razy agresywnie ściął do kosza. Davis musi korzystać z tego, że Bynum będzie zaledwie kilkanaście minut na parkiecie, przez co frountcourt Lakers jest mocno osłabiony. Ani Gasol, ani Odom nie są jakoś wyjątkowo silni, tak więc mocne wbicia w pomalowane, to punkty, które powinien zapewnić Big Baby.

7. Nie dać się wpędzić w foul-trouble - widzieliśmy to już kilka razy w tych finałach. Problem z faulami wybija z rytmu gry, szczególnie, jeśli problemy będzie miał któryś z podkoszowych C's. Muszą pamiętać o tym, że jest ich zaledwie trzech w rotacji, i każdy ich faul przybliża Lakers do opanowania deski.

Kluczowe elementy w game 7 - Lakers

Już dzisiaj mecz numer 7. Historia nie jest za Lakers. Dotychczas 8 razy kończyli finały dopiero w siódmym spotkaniu, ale wygrali tylko 3 z nich (2 razy, gdy grali jeszcze w Minneapolis). Natomiast ich bilans w meczu numer 7 finałów z Celtics to 0-4 (raz Celtics wygrali, kiedy ten decydujący mecz rozgrywany był w LA).
Z drugiej strony, w 16 meczach numer 7 w finałach w historii NBA, aż 13 razy wygrywali gospodarze.
Co muszą zrobić Lakers, by po raz pierwszy pokonać drużynę z Bostonu w game 7 i sięgnąć po tytuł? Oto kluczowe elementy:

zbiórki
To jest już oczywiste, chcąc wygrać mecz w tych finałach, trzeba być lepszym na tablicach. 6 razy wygrywała drużyna, która miała więcej zbiórek i tak będzie też i w tym decydującym meczu. Lakers są osłabieni pod koszem ponieważ Bynum z każdym spotkaniem gra coraz słabiej i nie odgrywa ważnej roli, ale Celtics też stracili swojego centra, dlatego szanse obu drużyn w walce na tablicach zostały wyrównane. Natomiast spotkaniu numer 6, Lakers pokazali, że z minimalnym udziałem Bynuma też potrafią wygrać walkę o zbiórki.

Celtics < 90 punktów
Mistrzostwo zdobywa się obroną i jeśli Lakers chcąc wygrać mecz 7, muszą tak jak w poprzednim spotkaniu, zaprezentować defensywę na najwyższym poziomie. Lakers przegrali wszystkie mecze, w których zawodnicy z Bostonu zdobyli ponad 90 punktów, a wygrali wszystkie, w których ich rywale mieli mnij niż 90.

odrzucenie Celtics na dystans
Lakers wygrali tylko jeden z czterech meczów, w których Celtics zdobyli przynajmniej 36 punktów z pomalowanego. Natomiast kiedy udało im się dobrze chronić strefę podkoszową w meczu numer 1 i 6, nie pozwolili rywalom na więcej niż 32 punkty – pewnie wygrywali. Warto także zauważyć, że w meczach wygranych przez Lakers, Celtics oddawali średnio 17 rzutów za trzy, a tylko 13.3 w spotkaniach przegranych przez Lakers. Dlatego gospodarze muszą zatrzymać penetracje pod kosz swoich przeciwników i zmusić ich do większej liczby rzutów z dystansu.

punkty z pomalowanego
Lakers mają odrzucić rywali na dystans, ale sami muszą grać do kosza. W meczach wygranych, Lakers za każdym razem zdobywali w strefie podkoszowej co najmniej 38 punktów (średnio 42). Kiedy mieli ich mniej - przegrywali (średnio 30.7). Lakers muszą grać pod kosz i nie mogą sobie pozwolić na zbyt dużą liczbę rzutów z dystansu. Kiedy Celtics skutecznie bronią pomalowanego, Lakers próbują zdobywać punkty rzutami za trzy i przegrywają. W meczach przegranych mają średnio ponad 5 prób rzutów za trzy więcej niż w spotkaniach wygranych. W meczu numer 7 nie mogą sobie na to pozwolić i muszą atakować kosz. Nie mogą liczyć na rzuty za trzy.

Bryant
Dzisiaj Kobe musi być prawdziwym liderem i rozegrać wielki mecz, którym potwierdzi, że jest obecnie najlepszym zawodnikiem w NBA. Nie musi zdobyć ponad 30 punktów, te finały pokazały już, że to nie zawsze gwarantuje Lakers zwycięstwo. Musi zdobyć te najważniejsze punkty, które rozkręcą atak jego drużyny i te, które mogą przesądzić o zwycięstwie. Ważne jest żeby tak jak cała drużyna, grał do kosza i nie oddawał zbyt dużej liczby rzutów za trzy. W meczach przegranych, Kobe rzucał średnio 9.3 razy za trzy, w wygranych miał średnio o 5 prób mniej z dystansu. Bryant również musi pomóc swojej drużynie w walce na tablicach. Za każdym razem, kiedy w tych finałach zbierał przynajmniej 7 piłek – Lakers wygrywali, kiedy miał ich mniej - przegrywali. Musi też ograniczyć straty. W spotkaniach przegranych ma średnio o 3 straty więcej niż w wygranych.

Gasol
Bryant, nawet rozgrywając świetne spotkanie, nie jest w stanie sam pokonać Celtics. Musi dostać pomoc, zwłaszcza ze strony Gasola. To on jest drugą gwiazdą zespołu i musi też nią być w tym meczu. W finałach pokazał już, że jest znacznie lepszy niż dwa lata temu i potrafi dominować strefie podkoszowej. W meczu numer 7 będzie miał trochę łatwiej, bo nie będzie kontuzjowanego Perkinsa, który razem z Garnettem i Wallace'm zmuszał go do bardzo ciężkiej pracy. Gasol musi to wykorzystać i udowodnić, że lata, w których dominowali KG i Sheed dawno minęły, teraz to on jest najlepszy. W finałach Hiszpan 4 razy zaliczył double-double, 3 razy Lakers wygrywali. Ten przegrany mecz pomimo jego double-double miał miejsce w piątym spotkaniu, kiedy Gasol zdobył tylko 12 punktów. Wniosek jest jeden, Gasol musi być aktywny w ataku i dominować na tablicach. Lakers nie wygrali żadnego z dwóch spotkań, w których nie miał on double-double.

wsparcie
Bryant największe wsparcie powinien dostać od Gasola, natomiast dwójce liderów muszą pomóc pozostali zawodnicy. Gospodarze w meczu numer 7 muszą zaprezentować zespołową ofensywę, nie mogą polegać tylko na fantastycznych popisach strzeleckich Bryanta. Jak najwięcej zawodników musi zaangażować się w zdobywanie punktów. To wsparcie można podzielić na dwie części, pierwsza to duet Artest-Fisher, druga – rezerwowi.
Artest dwa razy zdobył 15 punktów w tych finałach, w pierwszym i szóstym meczu, oba Lakers wygrali. Fisher miał 16 punktów, kiedy poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa w trzecim spotkaniu. W pozostałych meczach mieli poniżej 10 punktów. To pokazuje, jak ważne jest ich wsparcie w ataku. Jeśli Lakers chcą wygrać, któryś z tej dwójki musi zdobyć ponad 10 punktów. [jeszcze jedna ciekawa statystyka odnośnie Artesta – kiedy gra ponad 34 minuty w tych finałach, Lakers przegrywają. Wniosek jest oczywisty]
Rezerwowi odegrali bardzo ważną rolę w wygranej w meczu numer 6, zdobyli wtedy 25 punktów. Ponad 20 mieli też w spotkaniu numer 3. W sumie, średnia zmienników w trzech wygranych meczach wynosi 20.7 punktów. W przegranych spotkaniach, za każdym razem mieli mniej niż 20 punktów, a średnio było to 15.7.

wygrać mecz przed czwartą kwartą
Lakers nie powinni pozwolić sobie, by mecz numer 7 rozstrzygał się dopiero w czwartej kwarcie, ponieważ taka sytuacja sprzyja Celtics. W wygranych spotkaniach numer 1 i 6, Lakers wychodzili na czwartą kwartą mając przewagę 20 i 25 punktów. Przesądzili o swojej wygranej na długo przed ostatnią częścią gry. Natomiast w meczu numer 3, po trzech kwartach mieli 6 punktów przewagi. W przegranych przez nich spotkaniach, przed czwartą kwartą sytuacja wyglądało to następująco: mecz 2 – remis, mecz 4 – Lakers +2, mecz 5 – Celtics +8. Te statystyki pokazują, że Lakers żeby wygrać, muszą mieć kilka punktów przewagi przed czwartą kwartą. W innym wypadku mogą mieć poważny problem z pokonaniem Celtics, ponieważ to co mówił Phil wcale nie jest prawdą.

zatrzymać Rondo
Rondo rozegrał w tych finałach dwa bardzo dobre mecze, numer 2 i 5, oba Lakers przegrali. To Rondo nakręca atak Celtics i potrafi pociągnąć swoją drużynę. Dlatego zatrzymanie go jest kluczowe. Przede wszystkim Lakers nie mogą pozwolić mu na zdobywanie punktów. W 3 wygranych przez Lakers meczach Rondo zdobywał o ponad 4 punkty mniej niż w tych, wygranych przez Celtics.

punkty drugiej szansy
W tym elemencie Lakers są znacznie lepsi od Celtics. Tylko w jednym meczu drużyna z Bostonu miała więcej punktów drugiej szansy. Dlatego samo wygranie tej rywalizacji nie gwarantuje Lakers sukcesu. Znacznie ważniejsze jest ograniczenie punktów drugiej szansy ze strony Celtics. We wszystkich meczach wygranych przez Lakers, Celtics mieli mniej niż 10 punktów drugiej szansy (średnio 4.3). Natomiast za każdym razem, gdy Celtics zdobyli ich ponad 10, to oni wygrywali (średnio 15.7).

punkty z kontry
W trzech przegranych meczach Lakers zdobyli w sumie ledwie 9 punktów z kontry. Podczas gdy w trzech wygranych spotkaniach, za każdym razem mieli ich co najmniej 8.

Goooool!

Poradnik wolnego agenta cz. 4 - offseason

Kto najwięcej może zrobić w offseason? Która drużyna w te wakacje ma najwięcej pieniędzy i najbardziej może się wzmocnić? Wolni agenci biorą to poważnie pod uwagę, ponieważ nie tylko sami chcą dostać najwyższy kontrakt, ale chcą też, aby do drużyny dołączyła druga gwiazda, z którą stworzą duet liderów.

1. Heat
Wolne pieniądze: ok. $46.2 mln (przy założeniu salary cap na poziomie $56.1 mln i nie włączając w to pensji zawodników wybranych w drafcie)
W Miami mają najwięcej wolnych pieniędzy na wzmocnienia, ale też i całą drużynę do skompletowania. Najważniejsze jest to, że mogą podsiać dwa maksymalne kontrakty. Tym samym, do Wade'a, który najprawdopodobniej zostanie w drużynie (i to też jest dużym atutem Heat, bo mają już jedną gwiazdę), może dołączyć któryś z pozostałych najlepszych free agents. Ale Heat mają na tyle dużo pieniędzy, że teoretycznie mogliby nawet pokusić się o zatrudnienie trzech największych gwiazd. W tej sytuacji musieliby oni zgodzić się na trochę niższe kontrakty, ale i tak ich zarobki byłby bardzo duże. Oczywiście jest to tylko teoretyczna sytuacja, bardzo mało prawdopodobna, ale pojawiają się takie plotki więc trzeba to uwzględnić. Poza tym, mówiąc o wzmocnieniach w offseason trzeba również pamiętać o drafcie. Heat mają numer 18 w pierwszej rundzie i aż trzy picki w drugiej.

2. Nets
Wolne pieniądze: $33.9 mln
Mają pieniądze tylko na jednego z najlepszych free agents, ale pozostanie im jeszcze sporo, by zatrudnić któregoś z bardzo dobrych zawodników mających trochę mniejsze oczekiwania finansowe. Do tego, pozyskają młodą gwiazdę w drafcie z numerem 3. Mają też wybór 31, czyli pierwszy w drugiej rundzie.

3. Knicks
Wolne pieniądze: $38.3 mln
Knicks są drugą drużyną, która może podpisać dwa maksymalne kontrakty. Nie mają jednak żadnego picku w pierwszej rundzie draftu, 2 w drugiej. Ich możliwości transferowe też są ograniczone, mogą tylko liczyć, że uda im się wymienić za pomocą sign-and-trade będącego zastrzeżonym agentem Lee.

4. Bulls
Wolne pieniądze: $24.9 mln
Mają najmniej pieniędzy z spośród tych drużyn. Wystarczy im na jeden maksymalny kontrakt. Ale nie można zapominać, że Bulls mają w swoim składzie kilku zawodników, których mogą wykorzystać do transferów. Dlatego, teoretycznie mają szansę, by pozyskać którąś z gwiazd w ramach sing-and-trade, a drugą na rynku wolnych agentów. Będzie to jednak znacznie trudniejsze, ponieważ będą musieli dogadać się z inną drużyną, która na pewno będzie naciskała na włączenie w wymianę Noah, a nie Denga czy Hinricha. Będą musieli twardo negocjować. W drafcie mają 17 wybór w pierwszej rundzie.

środa, 16 czerwca 2010

Game 6: siódme spotkanie zadecyduje o mistrzostwie


Najlepszy zawodnik meczu: Ray Allen
Sugar Ray zdobył 19 punktów, przełamując serię kilkunastu nietrafionych rzutów za 3 pod rząd. Jego dyspozycja może napawać optymizmem, gdyż od drugiego spotkania grał bardzo słabo. jako jedyny gracz pierwszej piątki trafił wolne (3/3), co doskonale pokazuje, kto był agresywny, a kto nie.

Decydujące elementy:

kontuzja Kendricka Perkinsa - Perkins spędził na boisku tylko 6:30 minut. Źle spadł po próbie zbiórki ofensywnej, i jak się okazało, zerwał więzadła MCL i PCL (częściowo) w lewym kolanie. Nie zagra także w game 7, co może mieć duży wpływ na grę C's. Brak jego pod koszem pozwolił na zupełną dominację Lakers pod w pomalowanym, pozwolił odpocząć Bynumowi oraz umożliwił bardzo dobry występ Pau Gasola. Aż 14 minut gry na boisku otrzymała słabsza połówka małżeństwa Candace Parker-Shelden Williams. Co najśmieszniejsze, zawodnik wybrany z 5 numerem draftu w 2006 roku, miał najlepszy wskaźnik plus/minus w całej ekipie C's (+7).

zbiórki - tym razem przegrane znacząco, bo aż 39-52. To kluczowy element w tej serii. kto opanuje deskę, ten wygrywa mecz. Sprawdza się to przez całe finały. Umożliwiło to łatwe punkty z ponowień. Warto dodać, że najwięcej ich miał Glen Davis (9), choć i on nie przekroczył bariery 10 zbiórek.


atak - zaledwie 33,3% skuteczność nie pozwolili ekipie z Boston na wygraną w finałach NBA. Bez wsparcia ławki (zaledwie 13 punktów) starterzy C's mieli utrudnione zadanie. Za 3 rzucali z niesamowita skutecznością 21%, a sam Sheed miał 0/6. By wygrać siódme, decydujące spotkanie, Celtics muszą rzucać powyżej 40%.

Od prawie samego początku to spotkanie pokazywało "who's hungry and who's not", że zacytuję komentatora z 2k10. Nie tak miało wyglądać to spotkanie, w dodatku kontuzja Perkinsa prawie na starcie spotkania wykluczyła jednego z najlepszych obrońców zawodników podkoszowych w lidze (zaryzykuję takie stwierdzenie).

Poniżej oczekiwania zagrał Pierce, Garnett, i Rondo. Pierwszy po bardzo dobrym game 5 znacząco obniżył loty, notując na swoim koncie zaledwie 13 pkt, 4 reb, 2 ast, nie grając agresywnie (nie stanął ani razu na linii rzutów wolnych!), mając największy wskaźnik +/- w drużynie (-26). Gdzie się podział MVP finałów z 2008 roku?

Garnett także, po naprawdę bardzo dobrym spotkaniu nr 5, zagrał słabo. Pozwolił Gasolowi na zdominowanie pomalowanego, grając nadzwyczaj pasywnie. Mimo to pamiętajmy, że z KG w składzie Celtics nie przegrali jeszcze serii w playoffs. Do poprawy jest gra na deskach, gdzie zebrał tylko 6 piłek. Bez wsparcia Perkinsa w obronie, od Kevina w game 7 będzie wymagane 200% możliwości.

Nie wiem, ile jeszcze w stanie jest przyjąć uderzeń na siebie Rajon Rondo. Po siódmym spotkaniu powinien udać się na długie wakacje. Kluczową postacią w ekipie Celtics, jak wiemy, w tej serii jest rozgrywający C's. Bez jego wielkich występów reszta Celtów musi zagrać bardzo dobrze. Dziś tak nie było, Rondo zagrał przeciętnie, więc wynik nie może dziwić.

Postawieni pod ścianą Lakers z łatwością wygrali to spotkanie, wyrabiając sobie bezpieczną przewagę już w połowie spotkania. To oni byli bardziej zdeterminowani, to oni bardziej chcieli wygrać to spotkanie. Wybronili pierwszą piłkę meczową, doprowadzając do decydującego, ostatniego meczu, w którym może zdarzyć się praktycznie wszystko. Już jutro, o 3 nad ranem czasu polskiego, zacznie się decydująca batalia o mistrzostwo NBA. Kto z niej wyjdzie zwycięsko?

Go Celtics!

game 6 Lakers: totalna dominacja gospodarzy

Lakers 89-67 (3:3)
Najlepszy zawodnik: Pau Gasol
W poprzednim meczu Gasol zagrał słabo, nie pomógł Bryantowi, a Lakers przegrali. Jednak widać, że w Los Angeles czuje się znacznie lepiej i pokazał to w tym spotkaniu. Zagrał rewelacyjnie, jak przystało na drugą gwiazdę zespołu, zaprezentował swoją wszechstronność i pomógł gospodarzom doprowadzić do spotkania numer 7. Od samego początku spisywał się bardzo dobrze i już w pierwszej kwarcie zaliczył 5 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty. To w dużej mierze dzięki niemu, Lakers tak dobrze rozpoczęli ten mecz, szybko objęli prowadzenie i zdominowali walkę na tablicach. Później Gasol bardzo dobrze zagrał także w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 6 punktów i zaliczył 3 asysty. Ostatecznie na swoim koncie miał 17 punktów (43% z gry), co może nie jest imponującym osiągnięciem, ale więcej z jego strony Lakers nie potrzebowali. Znacznie ważniejszy jest fakt, że zaliczył 13 zbiórek (5 w ataku) i tylko jednej asysty zabrakło mu do triple-double (9 asyst to jego rekord kariery w playoffs). Do tego dołożył 3 bloki. Pokazał pełnie swoich możliwości i zrobił wszystko, by Lakers zdominowali Celtics.

Decydujące elementy:
zbiórki – od samego początku Lakers dominowali na tablicach, po pierwszej kwarcie mieli już 7 zebranych piłek więcej niż ich rywale. Po pierwszej połowie ta przewaga wzrosła do 17. W całym spotkaniu gospodarze zanotowali 52 zbiórki, czyli o 13 więcej niż Celtics. Na tak dużą przewagę na deskach wpływ miała kontuzja Perkinsa, ale nawet gdy był on na parkiecie w pierwszych minutach, Lakers lepiej zbierali. Ostatecznie aż 3 zawodników Lakers miało na swoim koncie co najmniej 10 zbiórek. Gasol, Bryant i Odom w sumie zebrali 34 piłki, czyli tylko o 5 mniej niż cała drużyna gości. Po raz szósty potwierdziło się, że trzeba wygrać walkę na tablicach, żeby wygrać mecz.

obrona – w poprzednich dwóch meczach obrona Lakers nie była w stanie zatrzymać Celtics, natomiast w tym spotkaniu zaprezentowali mistrzowską defensywę. W drugiej kwarcie zmusili swoich przeciwników do skuteczności zaledwie 28.6% i pozwolili im na zdobycie ledwie 13 punktów. Do przerwy zawodnicy gości zdołali zdobyć tylko 31 punktów ze skutecznością 34%. W drugiej połowie Lakers nadal imponowali w obronie i nie dali Celtics szans na poprawę ofensywy. Cały mecz goście zakończyli z dorobkiem 67 punktów i skutecznością na poziomie 33%. Za trzy trafili tylko 21.7%, a do tego, Lakers wysłali ich na linię rzutów wolnych tylko 10 razy. Jest to najniższa zdobycz Celtics w playoffs od 2002 roku, kiedy mieli 66 punktów w starciu z Pistons (wtedy wygrali, bo Pistons zdobyli 64). Natomiast Lakers ostatni raz w playoffs ograniczyli swoich rywali do mniejszej liczby punktów w 2000, kiedy Suns pozwolili na 65. To pokazuje, jak fantastyczną obronę w wykonaniu Lakers mogliśmy wczoraj oglądać.
wsparcie – już na samym początku spotkania było widać, że Lakers chcą całą piątkę zaangażować w ofensywę. W rezultacie, każdy z zawodników gospodarzy dołożył się do pierwszych 10 punktów zdobytych przez ich drużynę. Artest w pierwszej kwarcie zdobył 8 punktów trafiając między innymi 2 z 3 rzutów za trzy. Cały mecz zakończył z dorobkiem 15, zaliczył też 6 zbiórek. W drugiej kwarcie do zdobywania punktów włączyli się rezerwowi. W sumie, w drugiej i trzeciej kwarcie zawodnicy z ławki zdobyli aż 24 punkty, czyli o jeden więcej niż cała drużyna Celtics w tym czasie. W czwartej kwarcie zmiennicy zdołali powiększyć swój dorobek zaledwie o jeden punkt, ale to już nie miało większego znaczenia, a zdobycz 25 była dla pierwszej piątki Lakers ogromnym wsparciem. Wreszcie Odom dobrze radził sobie na tablicach i zebrał 10 piłek, do tego dołożył 8 punktów, Vujacic miał 2 celne trójki i zaliczył 9 punktów, a Brown i Farmar świetnie radzili sobie w obronie i dobrze zastępowali mającego problemy z faulami Fishera. Wsparcie z ławki było tym ważniejsze, że Bynum ponownie nie spisywał się najlepiej i w drugiej połowie prawie wcale nie grał, ponieważ nie pozwolił mu na to stan jego kolana. Fisher również nie odegrał w tym spotkaniu znaczącej roli. Na boisku spędził tylko 15 minut, już po niespełna 6 minutach musiał opuścić boisko z powodu dwóch przewinień, a ledwie po 25 sekundach trzeciej kwarty złapał czwarty faul i znowu miał usiąść na ławce. Na szczęście dla Lakers, Kobe miał wczoraj wsparcie od Gasola, Artesta i rezerwowych. W poprzednim meczu bardzo tego wsparcia brakowało, a 38 punktów Bryanta nie wystarczyło, by wygrać. Teraz nie musiał już zdobywać ponad 30 punktów, a jego drużyna pewnie pokonała rywali.


Lakers rozegrali rewelacyjne spotkanie. Byli pod ścianą, ale w tej trudniej sytuacji świetnie sobie poradzili. Od samego początku byli bardzo agresywni, walczyli o każdą piłkę i twardo bronili. Dzięki temu szybko objęli prowadzenie i kontrolowali przebieg tego meczu. W pierwszej kwarcie poza świetną defensywą, byli również bardzo skuteczni w ataku, trafili 60% swoich rzutów z gry i zdobyli 28 punktów. W dalszej części nie udało im się podtrzymać tak wysokiej skuteczności, też mieli problemy z trafieniem do kosza, ale dzięki wygraniu walki na tablicach i utrzymywaniu wysokiej intensywności w obronie, systematycznie powiększali swoje prowadzenie. Po pierwszej kwarcie ich przewaga wynosiła 10, po drugiej 20, a na czwartą wychodzili mając 25 punktów więcej.
Bryant tym razem nie musiał brać na siebie ciężaru zdobywania punktów. Mógł zaufać partnerom i poprowadzić ich do zwycięstwa. Lider gospodarzy kluczową rolę odegrał na samym początku spotkania. W pierwszej kwarcie, kiedy na tablicy wyników było 12-10 dla gości, Kobe zdobył 6 kolejnych punktów, później asystował do Gasola, a następnie trafił za trzy. Dzięki niemu Lakers zanotowali serię 11-2, uciekli Celtics i od tego momentu rozpoczęła się ich dominacja. W pierwszej kwarcie miał 11 punktów (5/8 z gry), w drugiej dołożył tylko 4 (1/4), ale zebrał wtedy aż 6 piłek. W całym meczu zaliczył 26 punktów (47% z gry), 11 zbiórek, 3 asysty i 4 przechwyty. Po raz pierwszych w tych finałach zaliczył double-double. Był prawdziwym liderem, który prowadził swój zespół, a nie musiał go ciągnąć i to przyniosło świetny rezultat.

Lakers doprowadzili do meczu numer 7. Zwycięzca czwartkowego spotkania będzie mistrzem. Teraz to oni są w lepszej sytuacji grając przed własną publicznością, ale nie mogą poczuć się zbyt pewnie. Celtics będą zupełnie inna drużyną niż we wczorajszym spotkaniu, a w meczu numer 2 pokazali, że potrafią wygrywać w Staples Center. Kobe i Gasol będą musieli rozegrać wielki mecz, ale też niezbędne będzie duże wsparcie od ich partnerów. Grając zespołowo, nie zostawiając wszystkiego w rękach Bryanta, Lakers są bardzo silni.

Co ciekawe, mimo że Jackson ma już 10 tytułów na swoim koncie, będzie to dla niego dopiero pierwszy mecz numer 7 w finałach.

Airball spod kosza: o sędziowaniu słów kilka

Za nami już pięć spotkań w tegorocznych finałach NBA, naprawdę dobrych spotkań. Każdy z zawodników daje z siebie wszystko, by móc sięgnąć po puchar Larry'ego O'Briena, trenerzy starają się zaskoczyć wzajemnie pomysłami na grę, a gdzieś w tle tych rywalizacji są sędziowie. Panowie z gwizdkami jednak przypominają nam non-stop, że są tam, i że mają spory wpływ na rywalizację w finałach.

Nie lubię narzekać na sędziów. Grając od małego w kosza, przechodząc po kolei etapy koszykówki, nauczyłem się przymykać na nich oko. Bo przecież to tylko Polska, to tylko rozgrywki młodzieżowe, bądź to tylko 3 liga. Gdzieś się muszą mylić, uczyć się. To ciężki zawód. Trzeba w jednej chwili podjąć właściwą decyzję, choć pojęcie "właściwej" obydwa zespoły najczęściej pojmują inaczej. Musowo sędzia musi znać zasady, lepiej niż my, gracze, bądź kibice. A im wyższa stawka, tym większa presja na panu z gwizdkiem. Oczywiście zawsze znajdzie się niezadowolony, bądź taki, co krzyknie, że sędzia był przekupiony.

Ale NBA to inna półka. Ci sędziowie są bardzo dobrze opłacani, są to najlepsi z najlepszych. Robią to zawodowo, najczęściej mając wieloletnie doświadczenie w sędziowaniu spotkań lig uniwersyteckich, szkolnych. Odbywają szkolenia, zapoznają się z nowymi zasadami. Do finałów NBA, czyli najważniejszego wydarzenia w całym sezonie, Stern zaprasza do sędziowania tylko najlepszych. Absolutną elitą wśród sędziów. Ale poziom tegorocznych gwizdków jest słaby.

Boję się, że to nowy trend w NBA, odgórnie kierowany przez Sterna. Koszykówka ma być ładna, panowie na boisku muszą grać delikatnie, zero agresji, brudnych sztuczek, pyskówek. Gracze nie mogą narzekać na decyzję, bo sędziowie z założenia maja być nieomylni. Każda reakcja ma być tępiona. Oby to nie był kolejny etap upiększania NBA.

W tych finałach sędziowie często się mylą. W obie strony, od razu dodam. Faule, których nie było (na samym początku), kontrowersyjne błędy (1:46 na tymże samym filmiku). Tu pokazałem błędy na korzyść Los Angeles Lakers, bo te zapadły mi w pamięć, ale podobnych było masę. Niby sędziowie są uczulani na kroki, ale często ich nie dostrzegają. Nie czuję tego, że najlepsi z najlepszych gwiżdżą podczas tych playoffów.

Star-calls, czyli gwiazdorskie gwizdki. To faule, których sędziowie sie dopatrują tylko na graczach z odpowiednim nazwiskiem na koszulce. Czyli to samo wejście pod kosz Jamesa i Morrisona może się mocno różnić, gdyż w pierwszym przypadku faul obrońcy zostanie zagwizdany, w drugim nie. Ta subtelna różnica pozwala bardzo dobrym graczom dostawać się na linię częściej, niż reszcie "szarych" graczy. Ten zwyczaj był, jest, i będzie. Korzysta z tego Kobe, któremu w tych finałach gwiżdżą różne faule, których normalnie sędziowie nie dostrzegają/wymyślają. Korzysta z tego Paul Pierce, i paru innych. Do tego każdy fan NBA musi się przyzwyczaić, jeśli już tego nie zrobił.

Są też gracze z odpowiednio wyrobionym nazwiskiem, tacy jak Rasheed Wallace. Ten przypadek jest inny. Sędziowie, mając w pamięci komentarze Sheeda, jego reakcje na ich gwizdki, masę techników, którymi go obdarowali, mają go pod baczną uwagą. Każda akcja jest uważnie śledzona, a w obronie Wallace'owi wolno mniej, gdyż pan z gwizdkiem nie śpi. Mam wrażenie, że połowa fauli gwizdanych na nim to faule-niewidki. Z serii ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. To tylko prowokuje go do ostrej reakcji, która dotychczas pomogła mu osiągnąć zaledwie jeden technik w finałach. Podziwiam nerwy Sheeda, i bardzo mi się podobają rundy honorowe zaraz po jednym z takich fauli, które chyba już przejdą do stałego repertuaru zagrań podkoszowego Boston. Nigdy nie zapomnę tej miny.


Jak dotąd, sędziowie nie wpłynęli na ostateczny wynik spotkania jednym, dwoma gwizdkami w crunch-time. Nie chcę, by stało się to jednak tej nocy, czy następnej. Sędziowie w końcówkach sięgają po zapis wideo, co jest bardzo dobrym wyjściem, maja szanse na obiektywną ocenę sytuacji, i nie pokrzywdzenie którejś z drużyn. Ale co będzie, gdy sedziowie odejdą od tego sposobu, twardo stawiając na swoją pierwsza decyzję? Czy sędziowie usłyszeli parę zdań od Davida Sterna odnośnie przedłużenia tej serii do siódmej gry? Czy ktoś wyleci dzisiaj z boiska?
Niedługo game 6, dowiemy się, czy sędziowie będą chcieli zagrać główna rolę w Staples Center.

wtorek, 15 czerwca 2010

Airball spod kosza: jak zostaną zapamiętani?

Przed nami szósty mecz Finałów NBA. Możliwe, że będzie to ostatnie spotkanie tych playoffs, może przedostatnie. Na pewno jest to już sam finisz tegorocznych rozgrywek, decydujący moment, który wyłoni mistrza 2010.

Dla obu drużyn mecz numer sześć, właściwe jest meczem o wszystko.

Lakers są pod ścianą, ich przegrana oznacza tytuł dla Celtics. Drużyna z Bostonu teoretycznie może jeszcze sobie pozwolić na porażkę, ale praktycznie wiadomo, że jeśli mają sięgnąć po tytuł, muszą to zrobić dzisiaj. Teraz mają przewagę i mogą ją wykorzystać. W ewentualnym siódmym meczu, w Los Angeles będzie niezwykle trudno pokonać gospodarzy i to Lakers będą wtedy w lepszej sytuacji.

Odkąd finały rozgrywane są systemem 2-3-2, 6 razy zdarzało się, że drużyna prowadząca w serii 3-2 jechała na ostatnie 2 mecze do miasta rywali. 4 razy wygrywała szóste spotkanie i sięgała po mistrzostwo, 2 razy przegrywała mecz szósty i również siódmy. W ten sposób szasnę na tytuł stracili Knicks w 1994, kiedy jednym z ich zawodników był Doc Rivers. Tak więc historia  potwierdza, że Celtics nie mogą przegrać dzisiejszego spotkania, jeśli chcą zdobyć mistrzostwo.

Nie można jednak zapomnieć, że Celtics w tych playoffs nie wypadają najlepiej w meczach, w których mogą zakończyć serię. Przegrali czwarte spotkanie z Heat w pierwszej rundzie, a w finale wschodu po tym jak prowadzili 3-0, pozwolili Magic doprowadzić do szóstego spotkania. Warto także przypomnieć finały 2008, wtedy Celtics wygrali mecz numer 4 i prowadziła już 3-1. Jednak kolejne spotkanie przegrali i dopiero w Bostonie przesądzili o swoim zwycięstwie.

Na ich korzyść przemawia natomiast fakt, że z piątką Rondo-Allen-Pierce-Garnett-Perkins jeszcze nie przegrali żadnej serii playoffs (ta jest ich ósmą).

Z drugiej strony, od początku tych finałów przypomina się, że Phil Jackson nigdy nie przegrał serii, w której wygrał mecz otwarcia (47-0). Do tego, Phil ma bilans 54-1 w seriach, w których jego drużyna prowadziła w którymkolwiek momencie, a w tych finałach Lakers prowadzili nie tylko 1-0, ale też 2-1.

To są jednak tylko statystyki. W rękach zawodników i trenerów jest teraz to, które z nich się potwierdzą, a które nie. Kto przedłuży swoją serię zwycięstw, pierwsza piątka Celtics czy trener Jackson?

Natomiast od tego, kto zdobędzie mistrzostwo, zależy jak uczestnicy tych finałów zapiszą się w historii, jak zostaną zapamiętani. Zwycięzcom zostaną wybaczone błędy, ponieważ pomimo ich popełnienia uda im się osiągnąć najważniejszy cel. W drużynie przegranych będzie się szukać winnych i wytykać błędy.

Co zapamiętamy?

Pau Gasol
w przypadku Mistrzostwa: w tych finałach grał zdecydowanie lepiej niż dwa lata temu. Nie można już o nim powiedzieć, że jest soft.
w przypadku Porażki: w przegranym meczu numer 2 był zupełnie niewidoczny w czwartej kwarcie, a bardzo ważne piąte spotkanie było jego najgorszym w tej serii. W decydujących meczach znowu okazał się gorszy od KG i znowu nie pomógł Bryantowi.

Ron Artest 
Mistrzostwo: odegrał kluczową rolę w awansie Lakers do finałów. W piątym meczu z Suns trafił game winnera równo z końcową syreną, a w szóstym spotkaniu zanotował swój najlepszy występ w tych playoffs zdobywając 25 punktów. W finałach wykonał świetną pracę w obronie przeciwko Pierce'owi.
Porażka: w finałach popełniał błędy, podejmował złe decyzje, był zupełnie nieprzydatny w ataku (7.8pts i 30% z gry), a w piątym meczu spudłował 2 kluczowe wolne i nie potrafił sfaulować Rondo.

W przypadku porażki wyrzyscy przypomną sobie jego słowa, które wypowiedział tuż po przyjściu do LA:
"They won last year, and I'm the new addition. The fans expect to repeat. Everybody in L.A. expects a second ring. And if we don't, then yeah, they should point it right at me, throwing tomatoes and everything."
Będą go obwiniać za porażkę i będą mieć do tego podstawy.

Kobe Bryant
M: jak przystało na prawdziwego lidera Lakers, jednego z najlepszych zawodników w historii tego klubu – pokonał w finale odwiecznych rywali z Bostonu. 5 mistrzostw na koncie, 2 bez Shaqa.
P: bilans w finałach 4-3, dwie porażki z Celtics

Lamar Odom
M: jego słaba gra nie przeszkodziła Lakers. Był najlepszym rezerwowym mistrzów.
P: tak jak dwa lata temu, znowu zawiódł. Ponownie nie stanął na wysokości zadania, a jego dobrej gry Lakers bardzo potrzebowali w sytuacji, gdy z powodu kontuzji, z każdym meczem coraz mniej przydatny był Bynum.

Derek Fisher
M: fantastyczna czwarta kwarta w meczu numer 3. 11 punktów, które przesądziło o ważnym zwycięstwie Lakers w Bostonie.
P: 0/8 za trzy w finałach. Po świetnej czwartej kwarcie meczu numer 3, w kolejnych dwóch spotkaniach miał pięć kwart, w których nie zdobył żadnego punktu.

Andrew Bynum
M: grał pomimo kontuzji kolana. Mimo że problemy zdrowotne bardzo ograniczyły jego możliwości, robił co mógł, by pomóc Lakers.
P: bez zdrowego Bynuma, Lakers nie są w stanie pokonać Celtics i zdobyć mistrzostwa.

Phil Jackson
M: 11 mistrzowskich tytułów
P: 10 tytułów na koncie, ale 0-2 w starciu z Riversem


Ray Allen
M: 8 celnych trójek i 32 punkty w wygranym meczu numer 2 w LA, a także bardzo dobra gra w obronie przeciwko Bryantowi w całej serii.
P: 0/13 z gry i 2 punkty w przegranym meczu numer 3. Łącznie 16 spudłowanych trójek w meczach 3, 4 i 5.

Paul Pierce
M: 27 punktów w kluczowym piątym spotkaniu, co przesądziło o trzecim zwycięstw Celtics w finałach
P: znacznie słabsze finały niż dwa lata wcześniej, jego gra została skutecznie ograniczona przez Artesta

Kevin Garnett
M: może ma 34 lata, ale nadal potrafi grać na wysokim poziomie, wykorzystać swoje atuty i wygrać rywalizację z Gasolem
P: Garnett 2010 to nie KG08, zabrakło mu sił na młodszego i bardziej agresywnego Gasola

Rajon Rondo
M: wspaniałe playoffs w jego wykonaniu. Od początku do końca prowadził Celtics i był ich pierwszoplanową postacią
P: dał Celtics zwycięstwo nad Cavs i Magic, ale w finałach nie potrafił już poprowadzić swojej drużyny do zwycięstwa.

Rasheed Wallace
M: w sezonie zasadniczym grał słabo, ale w ważnych meczach playoffs Celtics mogli na niego liczyć, był istotnym wsparciem z ławki
P: nie opłaciło się podpisanie z tym 35-letnim zawodnikiem 3-letniego kontraktu na $19 milionów, nie pomógł im sięgnąć po tytuł 

Glen Davis & Nate Robinson 
M: wygrali mecz numer 4 dla Celtics. Potwierdzili, że są świetnym wsparciem z ławki. Kiedy drużyna ich potrzebowała, zrobili swoje i mają istotny udział w sukcesie Celtics. 
P: rozegrali kilka dobrych spotkań, jedno świetne, ale też mieli sporo gorszych występów. Dwójka nieobliczalnych zawodników, którzy czasami pomogli, ale nie zawsze można było na nich liczyć. 

Doc Rivers 
M: dwa występy w finałach i dwa tytuły. Dwukrotnie pokonał Jacksona, najbardziej zwycięskiego trenera w historii. 
P: jego Celtics prowadzili 3-2, ale nie wykorzystali tej przewagi i przegrali

Plotki transferowe: Cavs czekają na decyzję Izzo

Cavs ciągle czekają na decyzję Toma Izzo, ale w razie gdyby nie przyjął on ich oferty, już szykują plan B i prowadzą rozmowy z Byronem Scottem. Podobno poważnie biorą pod uwagę również Mike'a Woodsona i Briana Shaw. Izzo natomiast czeka z podjęciem decyzji, chcąc dowiedzieć się jakie są szanse, że LeBron pozostanie w Cleveland. James nie rozmawiał z nim w tej sprawie i nie zmierza angażować się w proces zatrudniania nowego trenera. Na razie nie chce niczego deklarować, ani obiecywać, że podpisze nowy kontrakt z Cavs. Jednak niedawno pojawiała pojawiła się informacja od osób z otoczenia Jamesa, że w 100% popiera on zatrudnienie obecnego trenera Michigan State. Wcześniej nie było to takie pewne, ponieważ mówiło się, że James chciałby mieć trenera, który ma za sobą grę w NBA.
Mimo że Izzo jeszcze nie zdecydował, czy będzie nowym trenerem Cavs, już pojawiają się spekulacje na temat jego możliwych asystentów. Adrian Wojnarowski z Yahoo podaje, że Izzo będzie przekonywał Lawrence'a Franka i Erica Snow do dołączenia do jego sztabu trenerskiego. Natomiast kibice Michigan State chcą przekonać Izzo do pozostania i w tym celu stworzyli stronę weloveizzo.com

David Geffen (jeden z założycieli wytwórni filmowej DreamWorks) chciałby kupić część udziałów w Clippers i obiecuje, że jeśli zostanie współwłaścicielem drużyny, ściągnie do niej LeBrona. Geffen chciałby kupić pakiet większościowy, ale na razie przekonuje właściciela Clippers do sprzedania chociażby 49%. Jednak według wielu źródeł, Donald Sterling nie zmierza pozbywać się nawet części udziałów w swojej drużynie.

Tyson Chandler może zostać wolnym agentem. Według Chada Forda z ESPN, Chandler poważnie rozważa wykorzystanie opcji w kontrakcie i rezygnację z ostatniego roku umowy ($12.6 mln). Środkowy Bobcats w ostatnich sezonach miał sporo problemów zdrowotnych, ale teraz jest już w pełni zdrowia. Oczywiście Chandler nie będzie mógł liczyć, że podpisze kontrakt dający mu roczne zarobki na poziomie blisko $13 milionów, ale według Forda może dostać kilkuletni kontrakt na około $10 milionów rocznie. W tym offseason drużyny mają dużo wolnych pieniędzy, jest też sporo drużyn, które szukają centra, a na rynku wolnych agentów prawdziwych środkowych jest bardzo mało i to może być dużą szansą dla Chandlera.

Wade spotkał się z Boshem w restauracji w Los Angeles, widział się też z Johnsonem na imprezie marki Jordan. Tłumaczył potem, że nie rozpoczął jeszcze rekrutacji, a to były to zwykłe spotkania z kolegami. Powiedział również, że nie zamierza odchodzić z Miami.

Phil Jackson powiedział, że jak tylko sezon się zakończy, w ciągu tygodnia podejmie decyzję o swojej przyszłości. Asystent Fran Hamblen ma przeczucie, że Phil pozostanie na kolejny rok.

Marc Stein z ESPN donosi, że Hornets będą aktywni w tym offseason. Mieliby dać zielone światło na transfer z udziałem młodego Collisona, ale drużyna chcąca go pozyskać, musiałaby przejąć równocześnie jeden z dużych kontraktów: Okafor, Stojakovic lub Posey.

Kings szukają zawodnika na pozycję niskiego skrzydłowego i według Yahoo! Tayshaun Prince może być dla nich dobrym rozwiązaniem. Pistons są gotowi wytransferować Prince'a lub Hamiltona, natomiast Kings są skłonni oddać swój 5 pick w drafcie, a także szukają możliwości wymiany Nocioni'ego. Argentyńczyk w zeszłym tygodniu poprosił o transfer i powiedział hiszpańskiej gazecie, że jego klub zgodził się go wytransferować, a do wymiany może dojść podczas draftu.

Podobno w ostatnim czasie najbardziej aktywny w rozmowach transferowych jest Colangelo. Szuka możliwości pozyskania kolejnego wyboru w drafcie (mają już 13), chce kupić pick w granicach 20-30. Poza tym, GM Raptors zamierza oddać Turkoglu, Calderona i Jacka. Do transferu z udziałem Turka może dojść już podczas draftu. Turkoglu najchętniej wróciłby do Sacramento, gdzie rozpoczynał swoją karierę.

Według ostatnich doniesień, po tym sezonie Ray Allen odejdzie z Celtics, by dołączyć do Wade'a i Bosha w Miami. Natomiast Tony Allen, również będący wolnym agentem, chciałby zostać w Bostonie.

Według wielu źródeł, Nuggets chcą zdobyć wybór w pierwszej dziesiątce draftu, a w zamian oferują Lawsona. Celem Nuggets jest pozyskanie w drafcie zawodnika podkoszowego.

Nets nie mają zamiaru ściągnąć do siebie Shaqa, który wyraził chęć gry w Newark. Natomiast sam Shaq  twierdzi, że zainteresowani nim są Mavs.

Władze NBA zatwierdziły kupno Wizards przez Teda Leonsisa. Nowy właściciel powiedział, że nie szuka możliwości transferu Arenasa.

Nate McMillan chciałby, żeby Bernie Bickerstaff został jego asystentem i zastąpił Williamsa, który jest nowym trenerem Hornets.

Rafer Alston chciałby w przyszłym sezonie grać w Knicks, w jego rodzinnym Nowym Jorku.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Poradnik wolnego agenta cz. 3 - trener

Decydując się na wybór drużyny, bardzo istotnym elementem jest postać trenera. Każdy z najlepszych wolnych agentów ma zamiar w jak najkrótszym czasie sięgnąć po tytuł, a jak wiadomo, bez dobrego head coacha jest to niemożliwe. Dlatego warto dołączyć do drużyny, w której na tym stanowisku jest osoba, dobrze znająca się na swojej pracy.

1. Knicks
Ostatnie 2 sezony w wykonaniu drużyny D'Antoni'ego były bardzo słabe, ale prowadził przebudowywanych Knicks, dlatego jest to w pleni uzasadnione. Natomiast wcześniej, przez 4 kolejne lata jego Suns wygrywali ponad 50 spotkań, w tym 2 razy ponad 60 i byli czołową siłą zachodu. Cztery razy wprowadził ich do playoffs, a dwa razy doszedł do finału zachodu. W 2005 został wybrany Trenerem Roku. W Phoenix pokazał, że potrafi stworzyć silny zespół grający piękną, ofensywną koszykówkę. Wielu zawodników bardzo odpowiada styl gry D'Antoni'ego, ponieważ u niego można zdobywać dużo punktów i naprawdę zabłysnąć. Jeszcze nie udało mu się udowodnić, że jest w stanie doprowadzić drużynę chociażby do finału, ale na pewno ma największe doświadczenie spośród tej czwórki trenerów.

2. Nets
Nets dopiero co porozumieli się z Johnsonem i mianowali go swoim nowym trenerem. Przez niepełne 4 lata na ławce w Dallas, Avery potwierdził swoją wartość wygrywając z Mavs aż 73.5% meczów sezonu zasadniczego. W 2006 dostał nagrodę Coach of the Year, a w 2006/07 Mavs pod jego wodzą zanotowali najlepsze rozgrywki w swojej historii (67 zwycięstw). Johnson doprowadził także swoją drużynę do wielkiego finału, jednak mimo że Mavs prowadzili 2-0, ostatecznie nie sięgnęli po tytuł. Natomiast rok później drużyna z Dallas, będąca pierwszą siłą zachodu przegrała już w pierwszej rundzie playoffs. To są dwie spektakularne porażki, o których Johnson jak najszybciej chciałby zapomnieć. Jest on jednak młodym trenerem, ma 45 lat i tylko 3 pełne sezony spędził na ławce. Jak na ten krótki czas, udało mu się osiągnąć bardzo dużo. A te trudne doświadczenia z playoffs powinny pomóc mu w przyszłości lepiej prowadzić drużynę w najważniejszych meczach. Nie można też zapomnieć, że jako zawodnik Spurs w 1999 zdobył mistrzostwo, co również jest bardzo cennym doświadczeniem.

3. Heat
Spoelstra od dwóch sezonów jest head coachem Heat. Zanim objął to stanowisko był asystentem trenera i w tej roli w 2006 razem z Heat zdobył mistrzostwo ligi. W 2008 zastąpił na ławce Pata Riley i odbudował zespół z Miami po fatalnych rozgrywkach 2007/08. Pokazał, że mimo młodego wieku (39 lat) jest bardzo dobrym trenerem. Pod jego wodzą Heat dwukrotnie zajmowali 5 miejsce na wschodzie i grali w pierwszej rundzie playoffs. Jednak na razie, nie miał jeszcze okazji sprawdzić się w rywalizacji na wyższym poziomie i nie jest wysoko cenionym szkoleniowcem. Pojawiają się nawet plotki, że może zastąpić go Riley. Ale trzeba pamiętać, że przez te 2 lata nie miał do dyspozycji wybitnej drużyny, opierała się ona przede wszystkim na popisach Wade'a i wydaje się, że wycisnął z niej maksimum możliwości. Dotychczas wykonywał swoją pracę bardzo dobrze i powinien teraz dostać szansę udowodnienia, że mając lepszy skład, jest w stanie wprowadzić Heat na szczyt wschodu.

4. Bulls
Thibodeau ciągle jest jeszcze asystentem w Celtics, ale jak tylko sezon się zakończy, obejmie stanowisko head coacha w Chicago. W NBA jest już od roku 1989, ale dopiero teraz zadebiutuje w roli głównego trenera. Nazwisko wyrobił sobie będąc asystentem Van Gundy'ego w Knicks, to tam poznał się jako wybitny kreator defensywy. W Bostonie asystentem Riversa został w 2007 i już w pierwszym sezonie stworzył mistrzowską defensywę Celtów. Ma na swoim koncie tytuł mistrzowski, a w tym roku może zdobyć drugi. Jest cenionym w NBA specjalistą od obrony, sprawdził się jako asystent, ale nie wiadomo jak poradzi sobie w roli głównego trenera. Oczekiwania są bardzo duże, ale dopóki nie zobaczymy go w akcji, pod znakiem zapytania pozostanie, czy w nowej roli również uda mu się odnieść sukces. Dlatego znalazł się dopiero na czwartej pozycji.

Game 5: Celtics o krok od mistrzostwa



Bohater meczu: Paul Pierce
Wczoraj był mecz Pierce'a. Grał świetnie, grając na dobrym procencie (12/21), raz za razem ogrywając Rona Artesta, bądź obrońcę wychodzącego do niego po pick'n'rollach. 27 pkt to jego najlepsza zdobycz punktowa w finałach. Mimo to nie dotrzymał obietnicy, i seria wróci do Los Angeles.

Decydujące elementy:

zbiórki - kolejny raz drużyna wygrywająca deski, wygrywa także i całe spotkanie. Na pewno duży wpływ na to miało kolano Bynuma, które za każdym razem, gdy atakował pomalowane, dawało o sobie znać.

wielka trójka + Rondo - wreszcie wszyscy zagrali minimum przyzwoicie. Zdobyli łącznie 75 punktów na skuteczności z gry 32/54. Nadal Allen nie odnalazł swojej klepki na boisku zza łuku, mimo to miał najwyższy +/- wśród graczy C's (+10). Garnett, Pierce i Rondo zagrali po prostu swoje, dominując graczy Lakers na swoich pozycjach. Takiego meczu im było trzeba, jeszcze jeden i zostaną mistrzami.

obrona - zatrzymała Lakers na zaledwie 39,7% z gry, i nie wiem co by było, gdyby Kobe nie wziął się za zdobywanie punktów w 3 kwarcie. Świetną robotę wykonali na nim Allenowie, Ray i Tony, ale kluczem do wygrania tego meczu było zatrzymanie wszystkich innych graczy Lakers. Tylko Gasolowi udało się przekroczyć pułap 10 punktów. Pozwalano Artestowi na oddawanie rzutów, co zabija ruch piłką w ataku Jeziorowców.

Garnett pokazał, dlaczego z nim w składzie Celtics jeszcze nie przegrali serii w playoffs. 18pkt, 10reb, 3ast, 5st, 2blk to naprawdę niesamowita linijka. Zatrzymał Gasola, dyrygował obroną, nie forsował gry w ataku. Może i jest starszy, może już nie ma tych kolan co kiedyś, ale to Kevin Garnett. Przyszły Hall-of-Famer.

Ławka C's nie musiała tym razem pociągnąć tego spotkania, zagrała przyzwoicie, ale blok Tony'ego Allena na Gasolu jest z serii must seen! To jak świetnie bronił Bryanta, to inna historia. Kobe nie miał wytchnienia, każda z jego pozycji była niełatwą. Sugar Ray też zrobił kawał dobrej roboty w obronie. Gdyby nie Allenowie, lider Lakers mógłby skończyć z ponad 50pkt. Serio.

Znów do końcówki to C's mieli przewagę, którą wybronili dzięki akcjom, rzecz jasna, Rondo. Jego rzut prawie zza deski jest niemożliwy do powtórzenia. Już nie mówiąc o tej dobitce nad Bryantem.
Boston Celtics wygrali, najprawdopodobniej najważniejszy mecz w tej serii. Teraz wracają do Los Angeles, gdzie muszą wygrać minimum 1 spotkanie, by zostać mistrzami. To nie łatwe zadanie, choć C's już raz pokonali LAL na ich terenie w tych playoffs (game2). Jeśli tak będzie grało Big Three i Rajon Rondo, kibice Celtics powinni spać spokojnie.