sobota, 24 kwietnia 2010

Zagadka na weekend (6)

1. Zawodnik Lakers: kto to jest i jaki rekord NBA do niego należy?
2. Zawodnik Celtics: kto to jest i ile zdobył tytułów mistrzowskich?

game 3: Spurs 94 - Mavs 90

Bohater meczu: Tony Parker
Na 3 minuty przed końcem spotkania Mavs mieli punkt przewagi, wtedy do ataku ruszył Parker. Do niego należało 9 z ostatnich 14 punktów gospodarzy. Trzy kolejne akcje zakończył celnymi rzutami z dalekiego półdystansu, dzięki czemu Spurs zanotowali serię 8-0 i na 38 sekund przed końcem pewnie prowadzili. Później jeszcze Parker zakończył akcję 3+1, kiedy Spurs skutecznie uciekali przed faulem ze strony Mavs i przesądził o zwycięstwie swojej drużyny. W sumie zdobył 9 punktów w czwartej kwarcie trafiając wszystkie 4 rzuty z gry. Spotkanie zakończył mając 23 punkty (63%), 4 zbiórki i 3 asysty. W poprzednich latach kluczowym rezerwowym był Manu, teraz w tej roli świetnie zastępuje go Parker.

Decydujące elementy
punkty z pomalowanego: Spurs 56 – Mavs 38
czwarta kwarta: Spurs wygrali ją 28-20

Gospodarze po nieco ponad 3 minutach gry uzyskali przewagę i utrzymywali ją do połowy trzeciej kwarty. Na początku trzeciej kwarty Ginobili został uderzony łokciem przez Nowitzki'ego prosto w nos. Polała się krew i Manu musiał udać się do szatni. Chwilę później Mavs rozpoczęli serię 17-0 i na 3 minuty przed końcem kwarty mieli 9 punktów przewagi. W międzyczasie Argentyńczyk wrócił na parkiet, mimo że  prawdopodobnie ma złamany nos, a przynajmniej tak to wygląda.
Spurs w końcówce zmniejszyli straty, ale Manu nie pomógł swojej drużynie i spudłował 2 ostatnie rzuty. Czwarta kwarta rozpoczęła się z 4-punktową przewagą gości. Wtedy ciężar poprowadzenia Spurs wziął na siebie Ginobili i mimo kontuzji grał na najwyższym poziomie. Przez trzy kwarty zdobył zaledwie 4 punkty pudłując 6 z 7 rzutów, natomiast przez pierwsze 4 minuty czwartej zanotował 8 punktów, wyprowadzając Spurs na prowadzenie. W sumie zdobył wtedy aż 11 ze swoich 15 punktów. Poza tym, był najlepszym asystującym gospodarzy (7), miał też 3 przechwyty.

W końcówce Spurs mogli liczyć na Parkera, a Mavs od momentu gdy do końca pozostawały 3 minuty, przez kolejne prawie 2 i pół nie potrafili trafić do kosza. Zagrali bardzo słabo w tym decydującym momencie, a Spurs bezwzględnie to wykorzystali.

Przez trzy kwarty mecz był przede wszystkim pojedynkiem Nowitzki'ego z Duncanem. Zdobyli wtedy łącznie 52 punkty, ale w czwartej kwarcie obaj nie byli już tak widoczni i mieli w sumie tylko 8 punktów. Duncan nie musiał angażować się w ataku, bo dostał wsparcie od Manu i Parkera, natomiast Nowitzki'emu bardzo takiej pomocy brakowało. W końcówce Spurs zaczęli go podwajać i w efekcie oddał on tylko 4 rzuty w tej części gry. Podczas gdy w samej trzeciej kwarcie zdobył 16 punktów trafiając 6 z 8 rzutów. To dzięki niemu Mavs odrobili straty, ale gdy nie był już tak skuteczny w czwartej kwarcie, Mavs mieli duże problemy z wykończeniem akcji.

Ostatecznie Nowitzki zanotował 35 punktów (56.5% z gry), 7 zbiórek i 3 asysty. Duncan miał 25 punktów (61%), 5 zbiórek i 4 asysty.
Po ostatnim bardzo dobrym występie, tym razem Jefferson znowu był mniej widoczny (6 punktów, 3 asysty i 3 zbiórki). Natomiast znacznie lepiej zagrał Hill i to on był wsparciem dla trójki liderów. W pierwszych dwóch meczach miał w sumie tylko 7 punktów (2/9 z gry), wczoraj nadal nie imponował skutecznością (37.5%), ale nie przeszkodziło mu to w zdobyciu 17 punktów.

Gospodarzom nawet nie przeszkodził fakt, że w całym meczu nie trafili żadnego ze swoich 7 rzutów za trzy, podczas gdy goście mieli 8 celnych trójek na 20 oddanych.

Mavs w drugiej połowie grali niską trójką Kidd-Terry-Barea. Dwójka rezerwowych spisywała się bardzo dobrze, obaj trafili w sumie 6 trójek i zaliczyli łącznie 31 punktów. Wsparcie z ławki było bardzo ważne, ponieważ zupełnie zawiódł wczoraj Butler. Zdobył zaledwie 2 punkty (1/3 z gry) i całą drugą połowę przesiedział na ławce. Goście nie mogli też liczyć w ataku na Mariona (7 punktów, 3/9) i Kidda (7 punktów, 1/6), chociaż on jak zawsze nadrabiał braki punktów w innych elementach zaliczając 5 asyst i 7 zbiórek.

Mavs mają bardzo szeroki skład, długą ławkę, ale jak widać to nie zawsze gwarantuje Nowitzki'emu odpowiednie wsparcie. On sam nie jest w stanie pokonać trójki liderów Spurs, którzy grają bardzo dobrze, a na dodatek mogą liczyć na pomoc swoich partnerów.
zdjęcia: yahoo.com, espn

game 3: Celtics 100 - Heat 98

Bohater meczu: Paul Pierce
Na minutę i 42 sekundy przed końcem Pierce trafił za trzy, dając Celtics 3-punktowe prowadzenie. Następną trójkę spudłował, ale w dwóch kolejnych akcjach w obronie zbierał piłki po niecelnych rzutach zawodników Heat. Na koniec trafił buzzer beater dając swojej drużynie trzecie zwycięstwo. To był bardzo dobry mecz w jego wykonaniu i fantastyczny finisz. Zdobył 32 punkty ze skutecznością 48% (4/10 za trzy), podczas gdy w pierwszych 2 meczach miał łącznie tylko 29 punktów (35%). W Bostonie jego popisy ofensywne nie były potrzebne, wczoraj Celtics potrzebowali swojego lidera, a on zrobił co do niego należało. Na swoim koncie miał też 8 zbiórek (jedną mniej niż w sumie w 2 poprzednich meczach) i 3 asysty (tyle samo co w 2 pierwszych).



Decydujące elementy
punkty z kontrataku: Celtics 21 – Heat 11
punkty po stratach: Celtics 24 po 18 stratach gospodarzy, Heat 15 po 13 stratach gości

Przed własną publicznością Heat zaprezentowali się znacznie lepiej niż w Bostonie. Prowadzili z Celtics wyrównaną walkę i już nie dali się zniszczyć przez ich defensywę, tak jak w poprzednich spotkaniach. Na początku czwartej kwarty przegrywali 9 punktami, ale udało im się odrobić straty. Duży udział miał w tym Beasley, który w czwartej kwarcie zdobył 8 ze swoich 16 punktów. Półtorej minuty przed końcem, po celnym rzucie za trzy Wrighta był remis. Jednak później nikt z obu drużyn nie mógł trafić, aż do buzzer beatera Pierce'a. Na 13 sekund przed końcem za trzy rzucał Wade, spudłował, ale najgorsze dla Heat było to, że spadł na stopę Allena i doznał kontuzji kolana.
Wade grał bardzo dobrze i robił co mógł, by zapewnić Heat zwycięstwo. Zdobył 34 punkty (53.8% z gry), zebrał 5 piłek i zaliczył 8 asyst. Z zawodników pierwszej piątki wreszcie dobrze zagrał Beasley, miał 16 punktów (63.6%) i 6 zbiórek. Natomiast po raz kolejny zawiódł O'Neal, spudłował 6 z 7 rzutów i zaliczył tylko 2 punkty. W sumie trójka O'Neal-Arroyo-Richardson miała ledwie 9 punktów. Na szczęście Heat mogli liczyć na rezerwowych: Haslem miał 10 punktów i 8 zbiórek, Wright 15 punktów i 5 asysty, a Chalmers 10 punktów. Ostatecznie zmiennicy gospodarzy zdobyli 39 punktów, przy zaledwie 10 ze strony zawodników z ławki Celtics. Wade dostał wsparcie, którego bardzo potrzebował, ale to nie wystarczyło, by pokonać drużynę z Bostonu.

W Celtics ponownie skuteczny na dystansie był Allen. Zdobył 25 punktów, trafiając między innymi 4 trójki. Rondo świetnie prowadził grę gości zaliczając 8 asyst, zdobył też 17 punktów. Garnett po meczu nieobecności zanotował 16 punktów i 8 zbiórek. A Perkins spudłował co prawda 4 rzuty i zakończył mecz bez punku, ale zebrał 12 piłek i miał 2 bloki. Pierwsza piątka gości zagrała bardzo dobrze i dzięki temu obyli się bez wsparcia zmienników.

To był znacznie lepszy mecz w wykonaniu Heat, wreszcie podjęli wyrównaną walkę z Celtics, ale i tak ostatecznie przegrali. Tylko 2 punktami, ale Celtics prowadzą w serii już 3-0. Do tego nie wiadomo czy Wade będzie mógł zagrać w kolejnym spotkaniu.
zdjęcia: yahoo.com

game 3: Jazz 105 - Nuggets 93

Bohater meczu: Paul Millsap
Pierwszą kwartę wygrali Nuggets, a liderzy gospodarzy spisywali się fatalnie. Jazz potrzebowali kogoś, kto zacznie zdobywać punkty i nie pozwoli drużynie gości powiększyć przewagi. Na wysokości zadania stanął Millsap. Zdobył 6 punktów na początku drugiej kwarty, dzięki czemu Jazz rozpoczęli tą część spotkania od serii 8-2 i szybko doprowadzili do remisu. Rezerwowy gospodarzy rozegrał fantastyczne 12 minut zdobywając w tym czasie 16 punktów i nie pomylił się ani razu na 8 rzutów. Pierwszą połowę zakończył z 18 punktami (9/9 z gry) i 8 zbiórkami. W całym meczu miał 23 punkty (11/14) i 19 punktów, są to jego rekordowe osiągnięcia w playoffs.

Decydujące elementy
asysty: Jazz 27 – Nuggets 12
straty: Jazz 7 – Nuggets 14
druga i trzecia kwarta: Jazz wygrali je 63-41

Boozer spudłował pierwsze 5 rzutów i razem z Williamsem w pierwszej połowie zdobyli tylko 9 punktów ze skutecznością 28.6%. Na szczęście Jazz mogli wtedy liczyć na Millsapa i Matthewsa, który w pierwszej połowie zdobył 10 ze swoich 14 punktów. Natomiast w trzeciej kwarcie to już duet gwiazd Jazz przejął kontrolę nad spotkaniem. Na samym początku poprowadzili gospodarzy do serii 7-0, dzięki czemu na niespełna 10 minut przed końcem trzeciej kwarty mieli 20-punktową przewagę. Razem Boozer i Williams zdobyli wtedy 19 z 31 punktów całej drużyny.

Nuggets mieli ogromne problemy, a na minutę przed końcem trzeciej kwarty Anthony musiał opuścić boisko ponieważ złapał 5 faul. W drugim meczu z rzędu miał problemy z przewinieniami. Na początku czwartej kwarty goście zmniejszyli stratę do 13, ale Jazz prowadzeni przez Williamsa szybko odpowiedzieli i chwilę później mieli 22 punkty więcej. Gościom nie pomógł powrót Melo, losy spotkania były już przesądzone.

Williams ostatecznie zanotował 24 punkty (57%) i 10 asyst, Boozer miał 18 punktów (33%) i 8 zbiórek. Natomiast dwójka gwiazdorów Nuggets zdobyła łącznie 50 punktów (po 25) ze skutecznością 51.4%, podczas gdy reszta zespołu miała 43 punkty ze skutecznością 35%. Nene zdobył tylko 8 trafiając jeden z 4 rzutów z gry, jeszcze gorzej w ataku spisywał się Martin, który na 7 rzutów trafił jeden i miał 2 punkty, ale chociaż zebrał 13 piłek. Melo i Billups nie mieli wsparcia i nie byli w stanie przeciwstawić się zespołowo grającym Jazz.
zdjęcia: yahoo.com

piątek, 23 kwietnia 2010

KONKURS

Do końca konkursu „Kto powinien zostać mistrzem?” został już tylko tydzień!
Przypominamy, że konkurs polega na przesłaniu pracy na temat "Kto powinien zostać mistrzem?". Może to być forma pisemna lub graficzna. Nie chodzi o prawidłowe wytypowanie mistrza 2010, może to być wasza subiektywna opinia o drużynie lub zawodniku, który powinien zdobyć tytuł, liczy się dobry pomysł. Wygra ten, kto prześle do końca kwietnia najciekawszą pracę (na adres: adam@czwarta-kwarta.com).
Nagrodą w konkursie jest bon o wartości 50 złotych, do wykorzystania w sklepie Basketo.pl przy zakupach za co najmniej 200 zł.

W sklepie Basketo.pl znajdziecie między innymi:
bogatą oferę sprzętu i akcesoriów koszykarskich, odzież, buty (Adidas, Nike, Jordan, And 1, Reebok), akcesoria dla fanów (koszulki reprezentacji, plecaki NBA), piłki i wiele więcej...

Draft 2009 - jeszcze raz





















64 sezon zasadniczy NBA za nami. W lidze jak zawsze zadebiutowało kilkudziesięciu nowych graczy, niektórzy pokazali się z bardzo dobrej strony, inni zaprzepaścili szanse, a z tymi drugimi zaprzepaszczono nadzieje menedżerów na poprawę bilansu bądź awans do playoffs. Lecz co by było, gdyby management każdej z ekip był o ten sezon mądrzejszy? Jakby przebiegał draft?

1. Los Angeles Clippers - Blake Griffin

Najlepszym rookie jest Tyreke Evans, bezapelacyjnie. Ale nie po to ściągnięto do Clippers Davisa, by go odsyłać na ławę kosztem pierwszoroczniaka. Wierzę w Blake'a. Sądzę, że pokaże w następnym sezonie na co go stać. Czy powalczy o ROY? Tego nie jestem pewien, jak tego, czy Nelson kiedykolwiek skończy swoja karierę trenerską. LAC nie mają szczęścia do numerów 1 draftu (Olowokandi, ktoś go pamięta? Zawsze jak sprawdzałem w NBA Live gdy byłem mały, kto był numerem 1 różnych draftów, zastanawiało mnie, jak tak słaby zawodnik wślizgnął się na takie miejsce)


2. Memphis Grizzlies - Tyreke Evans

Ostatecznie czwarty gracz w historii, który w debiutanckim sezonie wykręcił cyferki 20-5-5, zostanie wzięty z drugim numerkiem. Dzięki temu dostajemy 4 graczy w Memphis na obwodzie, co załatwia sprawę rotacji (Conley-Evans-Mayo-Gay), pod koszem mamy Marca Gasola i Zacha Radolpha. Wygląda to perspektywicznie. Ale jak by się wpasował w system Tyreke i jak by zniósł tą aklimatyzację Conley (sądzę, że skończyłoby się to wymianą)?



3. Oklahoma City Thunder - Stephen Curry

Pewnie spytacie - ale jak to? Curry tutaj? Strzelec wyborowy, umiejętność grania na 1 i 2, aktywny w obronie, z przeglądem pola, mądry gracz, czego chcieć więcej. Minuty Sefoloshy co prawda by się zmniejszyły, ale nie musiano by pozyskiwać Maynora. Coś za coś. Mam takie przeczucie, że to by było lepsze uzupełnienie, tfu, poważne wzmocnienie niż nierówny Harden. Serio.



4. Sacramento Kings - Brandon Jennings

W Sacramento do wymiany są wszyscy. Nie ma ludzi niezastąpionych. Dlatego biorę najlepszego dostępnego. Brandona. Ten leworęczny rozgrywający mógłby pokazać w Kings, jak dużo potrafi. Tak się dużo mówi o tym, że w SAC Evans może robić wszystko, więc ciekawe co by wyprawiał na jego miejscu Jennings.





5. Minnesota Timberwolves - James Harden

W Minnesocie brak strzelca. Więc Harden to mój wybór. Miałby więcej szans do pokazania się niż w OKC. Przy odpowiednich piłkach od rozgrywającego (on padnie moim kolejnym łupem, ale o tym za chwilę) stanowiłby spore zagrożenie na dystansie. Gra bardzo dojrzale, przy odpowiednich ruchach kadrowych mógłby stanowić o sile młodego, przebudowanego zespołu. Pytanie tylko jedno, czy rozwinie się choć trochę?



6. Minnesota Timberwolves - Ricky Rubio
Tak tak, właśnie on. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Wolves nie potrzebują rozgrywającego na teraz. Sezon 2009/2010 mogli dawno spisać na straty. Rozwój, rozwój, rozwój, wyhandlowanie kogoś z dwójki Love/Jefferson, dobre ruchy latem 2010 roku, Rubio przyjeżdża do NBA, i drużyna na playoffs. Ale do dziś nie wiem co miał Kahn na myśli biorąc pakiet Rubio-Flynn.




7. Golden State Warriors - Jonny Flynn

Im powinni zakazać wybierać młodych graczy. No ale jak musi na kogoś paść, to padnie na Flynna. Nelly uwielbia niskich, filigranowych graczy, szybkich, ciężkich do upilnowania. Gracz stworzony do grania 7 seconds offense, chyba najmniej lubiany przeze mnie osobiście z czternastki, którą wybrałem. Pewnie dlatego, bo gra w Minnesocie.




8. New York Knicks - Darren Collison

Mike przez cały sezon szukał kogoś, kto będzie dowodził ofensywą Knicks, bez skutku. To może Collison? Dużo minut, wolna ręka w ataku (byle szybko i dużo rzucać), Darren nabiłby sobie statystyki. Knicks są w przebudowie, nie wiem, kto przybędzie w to lato (LeBron?). Ten sezon młody rozgrywający rozegrał by cały w pierwszej piątce według mnie. Lepiej niż w NOH.



9. Toronto Raptors - DeMar DeRozan

DeRozan to nadal melodia przyszłości. Slasher, slasher, i przede wszystkim slasher. W Toronto powinni powoli zacząć myśleć o erze post-Boshowskiej, bo wątpię, by CB#4 zdecydował się zostać. DeMar za kilka lat może być kimś w NBA. W jego przypadku czas pokaże. Spodziewam się rozwoju jego gry na półdystansie jak i gry obronnej.




10. Milwaukee Bucks - Eric Maynor

Jeśli Maynor potrafił się odnaleźć w systemie coacha Sloana, to tym bardziej pasowałby do Milwaukee. Takie jest moje zdanie i go nie zmienię. Ma mniej talentu niż Jennings, ale chyba bardziej pasuje do stonowanych Bucks. Innego PG, który dostosowałby sie do małego reżimu Scotta nie ma w puli (jeśli jest, poprawcie mnie).



11. New Jersey Nets - Taj Gibson

Tu miałem spore problemy, padło na Tadzia. Trzeba pamiętać, że lato 2010 za chwilę, i NJN mogą kogoś przekonać do gry u siebie, stąd mój wybór. Porządne wsparcie dla Lopeza, zostawiam miejsce dla Turnera bądź Walla, niestety, nikt i nic nie uratowałoby Nets przed tym okropnym wynikiem. Ogółem spore wzmocnienie pod koszem, zbiórka jeszcze pewniejsza. A Yi? Temu panu wypadałoby podziękować.


12. Charlotte Bobcats - Omri Casspi

Izraelczyk to gracz pełen energii, nie boi się gry przeciwko najlepszym rywalom, walczak, akurat dla Rysiów. Perspektywiczny, młody, gdyby został ukształtowany przez Browna, kto wie, jak dobrze by grał w przyszłości? Uwielbiam takich zawodników, z wielkim sercem do gry, na pierwszy rzut oka widać, że daje z siebie 120%. Po cichu mu kibicuję i życzę jak najlepiej, pierwszy Izraelczyk w NBA. Niech zagości w tej lidze na stałe.

13. Indiana Pacers - DeJuan Blair

Zdecydowanie lepszy pick niż Hansbrough. Sezon pokazał, że wybranie go w drugiej rundzie było bardzo dużym błędem. Występy 20-20? Wykorzystuje swoje minuty do granic możliwości. Szkoda, że Popovich nie stawia na niego częściej. Mocne wparcie dla Pacers. Wystąpił w tym sezonie w większej ilości spotkań niż Tyler, mimo ponoć wątpliwego zdrowia.




14. Phoenix Suns - Jordan Hill

Tez się temu dziwię, ale to on tu pasuje. Chciałem dać Thorntona, ale wtedy zostawiam pozycję numer 4 i 5 pustą. Lopez kontuzjowany to zła wiadomość dla Suns, nie mają kim go zastąpić, więc wobec braku centrów biegających do kontry (podstawowy warunek gry w Suns) biorę PF, Hilla.





Godni zauważenia:

Marcus Thornton - strzelec, niestety nie znalazł miejsca w moim drafcie. Gracz w którego warto zainwestować.
Ty Lawson - super szybki rozgrywający, coraz lepiej gra w Nuggets, do tego uczy go nie kto inny jak Chauncey Billups.
Jonas Jerebko - w rankingach wysoko, osobiście nie jestem do niego przekonany. Mimo wszystko ma niezłe statystyki, lecz jego rozwój ogranicza Prince i Daye.
Terrence Williams - z miesiąca na miesiąc coraz lepszy, dość wszechstronny. Trochę zapomniany ze względu na zespół, w którym gra.

Niegodni zauważenia:

Hasheem Thabeet - to naprawdę drugi numerek tego draftu? Przeceniony. Ma za sobą epizod w D-League, w obronie straszy zasięgiem, ale w ataku nie stanowi zagrożenia.
Gerald Henderson - nie tego od niego oczekiwano w Charlotte. Nie przebił się na stałe w rotacji Rysiów. 12 numer to zdecydowanie za wysoki pick.
Earl Clark - znacie gościa? Bo ja nie. Nie pamiętam go z żadnych spotkań, czegokolwiek. Pick 14.

Zrób sobie plakat: Russell Westbrook

zdjęcie: yahoo.com

game 3: Thunder 101 - Lakers 96

Bohater meczu: Kevin Durant
Rozpoczął mecz pudłując pierwsze 7 rzutów, natomiast z jego pierwszych 19 tylko 4 wpadły do kosza. Mimo to był bohaterem Oklahomy. Podczas gdy miał ogromne problemy z trafieniem, zajął się walką na tablicach i po pierwszej połowie miał 11 zbiórek. Natomiast w drugiej połowie zdobył 21 punktów, w tym 12 w czwartej kwarcie i trafił 4 z ostatnich 5 swoich rzutów. Zrobił co do niego należało i poprowadził Thunder do zwycięstwa. Warto też odnotować jego świetną grę przeciwko Bryantowi w samej końcówce, kiedy nie pozwalał liderowi gości na zdobycie punktów. Ostatecznie Durant zanotował imponujące 29 punktów i 19 zbiórek, miał także 4 asysty i jeden blok na Bryancie.

Decydujące elementy
punkty z kontrataku: Thunder 23 – Lakers 7
punkty po stratach: Thunder wykorzystali 9 strat Lakers zdobywając 17 punktów, Lakers po 8 stratach gości mieli tylko 8 punktów
zbiórki (w ataku): Thunder 53 (14) – Lakers 39 (7)
rzuty wolne: Thunder 27/34 – Lakers 10/12

To był pierwszy mecz playoffs w Oklahomie, kibice mieli duże oczekiwania, a zawodnicy gospodarzy chcieli zaprezentować się jak najlepiej i pokonać obrońców tytułu. Jednak spotkanie rozpoczęli od 3 straty i wyniku 0-10. Lakers bezwzględnie wykorzystali zdenerwowanie swoich rywali i szybko objęli prowadzenie, które utrzymywali do ostatnich sekund trzeciej kwarty, kiedy Durant trafiając za trzy doprowadził do remisu. Przez trzy kwarty kontrolę mieli goście, ale tak jak w poprzednich meczach, Thunder cały czas byli tuż za nimi.

Czwartą kwartę Thunder rozpoczęli od objęcia 1-punktowego prowadzenia. Przez kolejne kilka minut wynik był bardzo wyrównany, aż do połowy kwarty, kiedy gospodarze zanotowali serię 6-0. Uciekli na kilka punktów i nie pozwolili już sobie odebrać tej ogromnej szansy na zwycięstwo. Jeszcze na 13 sekund przed końcem Bryant zmniejszył przewagę do 2, ale Durant wykorzystał 2 wolne. W kolejnej akcji Farmar i Artest spudłowali za trzy i było po meczu.

Thunder w tym spotkaniu grali z ogromnym zaangażowaniem. Wreszcie udało im się skuteczną obronę przełożyć na szybkie kontry. W pierwszych 2 meczach zaliczyli w sumie 25 punktów z kontrataku, wczoraj 23. Do tego, wygrali walkę na tablicach. Zebrali 14 piłek więcej niż Lakers, z czego aż 7 więcej w ataku. W poprzednich meczach Lakers mieli w sumie 17 zbiórek więcej. Trener roku, Scott Brooks może być dumny ze swoich zawodników.

Zwycięstwo gospodarzom zapewnił duet Durant-Westbrook. Zdobyli oni aż 22 z ostatnich 23 punktów Thunder w tym meczu. Westbrook fantastycznie prowadził grę drużyny i ich kontrataki. W całym spotkaniu zanotował 27 punktów (52.4% z gry), 8 zbiórek i 4 asysty. Świetnie zagrali również rezerwowi. Harden, który w pierwszych 2 meczach spudłował 5 rzutów i nie zdobył punktu, tym razem miał ich aż 18 trafiając między innymi 3 z 4 rzutów za trzy. Natomiast Ibaka i Collison bardzo dobrze radzili sobie pod koszami.
W odróżnieniu od poprzedniego meczu, wczoraj Bryant zagrał bardzo słabo w czwartej kwarcie. Zdobył wtedy zaledwie 4 punkty pudłując 8 z 10 rzutów. Starał się pomóc drużynie uruchamiając partnerów, zaliczył 3 asysty, ale jego rzutów w końcówce bardzo brakowało. W sumie zdobył 24 punkty z niską skutecznością 34.4%, na swoim koncie miał też 8 asyst. Gasol zanotował 17 punktów, 15 zbiórek, 6 asyst i 2 bloki, a Fisher trafił 4 z 5 trójek i miał 17 punktów.

Thunder rozegrali fantastyczne spotkanie, podczas gdy dla lidera Lakers nie był to najlepszy występ. Mimo to, goście do końca mieli duże szanse na zwycięstwo. To pokazuje, jaką przewagę mają nad Thunder, którym tak świetny mecz będzie bardzo trudno powtórzyć.
zdjęcie: yahoo.com

game 3: Bulls 108 - Cavs 106

Bohater meczu: Derrick Rose
Lider gospodarzy fantastycznie rozpoczął to spotkanie i to dzięki niemu Bulls szybko objęli prowadzenie. W pierwszej kwarcie zdobył 15 punktów trafiając 6 z 8 rzutów z gry. Przez następne dwie kwarty jego skuteczność w ataku znacznie spadła, spudłował wtedy 8 z 10 rzutów i zaliczył tylko 5 punktów. Ale w najważniejszej części meczu, Bulls ponownie mogli na niego liczyć. W czwartej kwarcie Rose znowu grał rewelacyjnie i prowadził drużynę zdobywając 11 punktów (5/8 z gry). Całe spotkanie zakończył z dorobkiem 31 punktów (50% z gry). Do tego dołożył jeszcze 7 asyst i co ważne, nie popełnił żadnej straty. Warto przypomnieć, że w meczu numer jeden miał aż 7 strat, a w kolejnych dwóch zaledwie jedną.

Decydujące elementy
straty: Cavs 13 – Bulls 8
Hinrich: zdobył 27 punktów ze skutecznością 75%, we wcześniejszych 2 meczach miał w sumie tylko 13 punktów ze skutecznością 33%

Doping kibiców sprawił, że Bulls bardzo dobrze rozpoczęli to spotkanie. Pierwszą kwartę zakończyli z 9-punktową przewagą, a po kilku minutach drugiej mieli już 16 punktów więcej. Później Cavs zmniejszyli tę przewagę, ale cały czas to gospodarze kontrolowali przebieg spotkania. Po pierwszej połowie prowadzili 11 punktami, a po świetnym początku trzeciej kwarty ich przewaga wzrosła do 21. Do tego momentu zawodnicy Cavs mieli duże problemy w ofensywie, nie mogli się wstrzelić, a Bulls skutecznie to wykorzystywali. Dopiero gdy tracili już 21 punktów, James poprowadził swoją drużynę do ataku. Cavs zanotowali serię 11-0, ale na więcej Bulls im nie pozwolili i czwartą kwartę rozpoczynali z dwucyfrowym prowadzeniem.

Czwarta kwarta i coraz bliższa perspektywa porażki zmobilizowała gości, którzy rozegrali świetne 12 minut. Na nieco ponad 4 minuty przed końcem Cavs mieli już tylko 2 punkty straty. Wtedy jednak Bulls znowu im uciekli zaliczając serię 6-0. Gospodarze byli coraz bliżej zwycięstwa. Na 38 sekund przed końcem prowadzili 8 punktami, ale chwilę później za trzy trafił Williams. Cavs znowu uwierzyli, że jeszcze mogą ten mecz wygrać zwłaszcza, że faulowany Hinrich spudłował 2 wolne. Na 11 sekund przed końcem James trafił za trzy i już tylko 2 punkty dzieliły ich od Bulls. Rose spudłował 1 z 2 wolnych i kolejna trójka mogła doprowadzić do remisu. Wtedy jednak gospodarze sfaulowali Varejao, nie dając gościom szans na rzut z dystansu. Słaby na linii Brazylijczyk wykorzystał jeden z dwóch wolnych, a w odpowiedzi Miller trafił 2 i powiększył prowadzenie do 4. Cavs walczyli dalej i za trzy trafił Williams. Do końca pozostawało 3.5 sekundy, kiedy na linii rzutów wolnych stanął Deng. Pierwszy trafił, drugi spudłował. Cavs mogli doprowadzić do dogrywki lub wygrać, ale nie mieli już czasu do wzięcia i nie mieli też czasu, by znaleźć LeBrona po tym jak zebrali piłkę po niecelnym rzucie Denga. Zebrał ją Parker i rzutem za trzy prawie z połowy boiska próbował zapewnić Cavs zwycięstwo. Nie udało się.

To był fantastyczny mecz, w którym obie drużyny do końca walczyły o zwycięstwo. Cavs w czwartej kwarcie pokazali, że są znacznie lepszą drużyną, ale zbyt późno się obudzili, żeby pokonać świetnie dysponowanych Bulls. Gospodarze wykorzystali bardzo dobre trzy kwarty i pewne prowadzenie, które utrzymali właściwie od samego początku. Nie dali sobie wyrwać tego zwycięstwa i nadal są w grze w tej serii.

LeBron w drugiej połowie zagrał jak przystało na lidera drużyny pretendującej o najwyższe trofeum, zdobył wtedy 24 punkty trafiając 8 z 11 rzutów, ale w pierwszej połowie 15 punktów zliczył z niską skutecznością 40%. W końcówce czwartej kwarty grał bardzo dobrze w obronie przeciwko Rose'owi, trafił też trójkę na 11 sekund przed końcem, ale na nieco minutę przed końcem dwie kolejne akcje zakończył najpierw faulem w ataku, a następnie stratą.
Ostatecznie zdobył 39 punktów i był jeszcze bliższy triple-double niż w poprzednim meczu, zaliczył 10 zbiórek i 8 asyst, a także 3 bloki i 2 przechwyty.

Poza Jamesem dobrze zagrali także Jamison i Williams. Pierwszy z nich miał 19 punktów i 11 zbiórek, natomiast Mo trafił 5 z 11 rzutów za trzy i zanotował 21 punktów. Zawiódł Shaq, przez 20 minut zdobył tylko 6 punktów (2/8 z gry) i zebrał 4 piłki, miał jeszcze 2 bloki.

Bulls w końcu mogli liczyć na Hinricha. W dwóch pierwszych meczach nie był istotnym wsparciem w ataku, a wczoraj zagrał rewelacyjnie. Zdobył 27 punktów trafiając wszystkie 4 rzuty za trzy, do tego dołożył jeszcze po 5 zbiórek i asyst. Deng tak samo jak poprzednio miał 20 punktów, ale tym razem z lepszą skutecznością 56%. Kluczową postacią w ekipie gospodarzy był również Noah, który zaliczył 10 punktów, 15 zbiórek, 5 asyst i 2 bloki.
zdjęcie: yahoo.com

game 3: Suns 108 - Blazers 89

Bohater meczu: Jason Richardson
Richardson w tym sezonie miał jedną z najniższych średnich punktowych w swojej karierze – 15.7. Natomiast w ostatnich 2 meczach zdobył łącznie 71 punktów. W Phoenix mają powody do radości, bo J-Rich rozstrzelał się w najważniejszym momencie rozgrywek i poprowadził Suns do drugiego zwycięstwa. Wczoraj ustanowił swój rekord kariery w playoffs mając 42 punkty. Zdobył je ze skutecznością 68.4%, ale najbardziej imponujący jest fakt, że trafił aż 8 razy za trzy i potrzebował do tego tylko 12 prób. Poza tym, na swoim koncie miał jeszcze 8 zbiórek, 2 asysty i 3 przechwyty.

Decydujące elementy
rzuty za trzy: Suns 13/28 – Blazers 5/16
skuteczność rzutów z gry: Suns 52.9% - Blazers 44.2%
pierwsza połowa: Suns wygrali ją 66-37

Tylko pierwsze minuty spotkania były wyrównane. Od wyniku 8-6 dla Suns szybko zrobiło się 19-6 i później goście już tylko powiększali swoje prowadzenie. Do końca meczu ich przewaga nie była niższą od 11 punktów, a pierwszą połowę zakończyli mając aż 29 punktów więcej niż ich rywale. Blazers jeszcze próbowali coś zmienić na początku czwartej kwarty, kiedy udało im się zanotować serię 20-10. W połowie czwartej kwarty Fernandez trafił 3 kolejne rzuty za trzy i Blazers tracili tylko 11 punktów. Warto dodać, że były to pierwsze celne rzuty Rudy'ego, a Blazers spudłowali wcześniejsze 8 z 9 rzutów za trzy. Suns jednak odpowiedzieli serią 11-0 i pozbawili gospodarzy złudzeń, że jeszcze są w stanie nawiązać walkę.

Richardsona w ataku najbardziej wspierał Stoudemire, który zdobył 20 punktów (57% z gry). Nash miał 13 punktów i 10 asyst.
Blazers ponownie mieli ogromne problemy w ataku i nie byli też w stanie zatrzymać ofensywy swoich przeciwników. Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Aldridege, zanotował 17 punktów (35.7% z gry) i 7 zbiórek. Miller miał 11 punktów i 9 asyst.

Bautm, który doznał urazu barku w poprzednim meczu, wczoraj zagrał, ale źle to się dla niego skończyło. Pod koniec pierwszej połowy jego kontuzja odnowiła się, musiał udać się do szatni i nie pojawił się już na parkiecie.
zdjęcia: yahoo.com

Most Improved Player: Aaron Brooks




















czwartek, 22 kwietnia 2010

Coach of the Year - czy to brzmi dumnie?

Scott Brooks został uznany najlepszym trenerem obecnego sezonu. Nie ma wątpliwości, że wykonał świetną pracę. Z grupy młodych zawodników stworzył świetny zespół, który imponuje dojrzałą grą w obronie. Thunder nie tylko wygrali o 27 spotkań więcej niż rok temu, ale również po raz pierwszy od 2005 awansowali do playoffs.

Pozostaje jednak pytanie, czy nagroda dla najlepszego trenera nie jest bardziej nagrodą dla trenera, którego drużyna poczyniła największy postęp? Może zamiast Coach of the Year powinno być Most Improved Coach of the Year?

Już od kilku lat nagrodę najlepszego head coacha dostają trenerzy, których docenia się za znaczący postęp, jaki zrobiła ich drużyna. Przede wszystkim są to trenerzy zespołów, które po kilku słabych latach, nagle przebijają się do grona najlepszych w całej lidze. Oczywiście pracę szkoleniowca najłatwiej ocenić właśnie po postępie drużyny, ale to nie koniecznie musi oznaczać, że zdobywca tej nagrody rzeczywiście jest najlepszy w danym sezonie.

W 2008 nagroda COY przypadła Byronowi Scottowi, którego Hornets byli objawianiem sezonu. Wygrali o 15 meczów więcej niż rok wcześniej i z drużyny, która była poza playoffs stali się czołową siłą zachodu. Bez wątpienia były to fantastyczne rozgrywki w wykonaniu Hornets, a Scott świetnie prowadził tą drużynę. Jednak dwa lata po tym, jak cieszył się z miana trenera roku, jest bez pracy. Został zwolniony w tym sezonie, po słabym początku.

W 2007 najlepszym trenerem wybrano Sama Mitchella. Raptors poczynili wtedy ogromny postęp wygrywając aż 20 spotkań więcej i po 4 latach przerwy zagrali w playoffs. Tak samo jak Scott, również Mitchell po otrzymaniu tej nagrody prowadził Raptors jeszcze jeden pełen sezon, a na początku kolejnego stracił swoje stanowisko.

Mike Brown, zeszłoroczny zwycięzca COY, może się obawiać przyszłego sezonu i tego, czy powtórzy los swoich poprzedników. Ale warto przypomnieć, że był on bliski zwolnienia już po zeszłorocznym sezonie, w którym został uznany najlepszym trenerem. Ponieważ po tym jak poprowadził Cavs do 66 zwycięstw w części zasadniczej i wygrał pierwsze 8 spotkań w playoffs, jego drużyna przegrała z Magic i nie awansowała do finałów, a przecież byli głównymi kandydatami do mistrzostwa.

Skoro ktoś jest uznany najlepszym trenerem, rzeczywiście powinien być najlepszy i udowodnić to w kolejnych sezonach, prowadząc swoją drużynę do dalszych sukcesów. Scottowi i Mitchellowi to się nie udało i bardzo szybko stracili pracę, Brown ma jeszcze szansę. Dla Mitchella sezon 2006/07 był jego najlepszym w trwającej niecałe 5 lat karierze szkoleniowca NBA. Raz mu się udało i mimo że w lidze nic nie osiągnął, może szczycić się tą nagrodą. Natomiast Scott, prowadząc Nets dwukrotnie grał w wielkim finale, ale wtedy nie został doceniony, chociaż bardziej na to zasługiwał. W sezonie 2001/02 drużyna z New Jersey podwoiła liczbę zwycięstw z wcześniejszych rozgrywek, z 52 wygranymi zajęli pierwsze miejsce na wschodzie i zostali wicemistrzami NBA.

Przecież nagrody dla najlepszego trenera nigdy nie dostał Jerry Sloan, który prowadzi Jazz już 22 sezon. Nikt inny nie może pochwalić się takim osiągnięciem. Gdyby nie był wybitnym trenerem, na pewno nie utrzymałby się na tym stanowisku tak długo. Ale trenerem roku nigdy nie został, mimo że jego drużyna nie raz była na szczycie zachodu, a dwa razy awansowała do wielkiego finału. Jednak problemem Sloana jest fakt, że nigdy jego Jazz w ciągu jednego roku nie zrobili imponującego postępu. W ostatnich latach najlepiej było w sezonie 2005/06, kiedy wygrali 15 meczów więcej niż rok wcześniej. Niestety wtedy zakończyli sezon na 9 pozycji tuż za playoffs i Sloan nie miał co liczyć na nagrodę. Przez większość z tych ponad 20 lat pod wodzą Sloana, Jazz prezentowali równy, wysoki poziom, a to nie jest doceniane. Liczy się jeden świetny sezon.

Z drugiej strony, przyznanie mu nagrody na przykład w tym sezonie, byłoby docenieniem jego całokształtu pracy, ale mijałoby się z celem. W końcu to ma być najlepszy trener roku, a nie ostatnich lat.

Phil Jackson, mający na swoim koncie 10 tytułów mistrzowskich w roli head coacha, tylko raz zdobył nagrodę COY, kiedy Bulls wygrali rekordowe 72 mecze. Natomiast nie został już doceniony, gdy miał 69  zwycięstw z Bulls czy 65 z Lakers, a ówcześni trenerzy roku nie sięgali wtedy po mistrzostwa, bo zgarniał je Jackson.

Może więc powinno się przyznawać nagrodę COY dopiero po playoffs. Wtedy mielibyśmy lepszy ogląd sytuacji. Liczyłby się nie tylko wynik w sezonie zasadniczym, ale także to, jak dany trener poprowadził drużynę w tych najważniejszych meczach fazy posezonowej. W playoffs nie jest tak łatwo wykazać się i rzeczywiście trzeba być wybitnym trenerem, żeby coś osiągnąć.

Na przykład w roku 1997, nagrodę zgarnął Pat Riley, którego Heat zajęli drugie miejsce na wschodzie wygrywając 19 spotkań więcej niż rok wcześniej. Jazz mieli wtedy 3 zwycięstwa więcej niż Heat, ale tylko 9 więcej niż we wcześniejszych rozgrywkach. W porównaniu do drużyny z Miami, Jazz poczynili mniejszy postęp. Jednak to oni zagrali w wielkim finale, a w drodze przez konferencję zachodnią przegrali tylko 3 mecze. Wtedy znacznie bardziej na nagrodę zasługiwał Sloan niż Riley, ale to można było powiedzieć dopiero po zakończeniu playoffs i nie ograniczając się jedynie do kryterium postępu.

Może powinna zostać stworzona nowa, osobna nagroda dla trenera, którego drużyna poczyniła największy postęp. Coś w stylu Most Improved Coach of the Year. Wtedy przyznanie takiej nagrody Mitchellowi, Scottowi czy Brooksowi byłoby w pełni uzasadnione. Natomiast miano Coach of the Year byłoby zarezerwowane dla tych rzeczywiście najlepszych trenerów i przyznawane byłoby dopiero po zakończeniu playoffs.

Na koniec jeszcze jeden argument, na rzecz rozdzielenia najlepszego trenera z tym, który zanotował największy postęp. Gdyby nie było rozdzielenia na MVP i MIP, a MVP przyznawano by kierując się takimi samymi kryteriami jak w ostatnich latach wobec COY, w tym roku MVP zostałby Kevin Durant. Z zawodnika mającego duży potencjał, w tym sezonie stał się wielką gwiazdą NBA, a do tego poprowadził swoją drużynę do świetnego wyniku. Nie ma wątpliwości, że bardzo poprawił swoją grę i jest obecnie jednym z najlepszych. W głosowaniu na MVP na pewno zostanie doceniony i zajmie wysokie miejsce, ale nie zmienia to faktu, że w tym roku na miano MVP jeszcze nie zasłużył. Znacznie lepszy jest LeBron James. Na szczęście lider Cavs nie musi się martwić, bo najprawdopodobniej dostanie MVP. Akurat w tym przypadku wybiera się najwartościowszego, najlepszego zawodnika, nie tego, który poczynił największy postęp, a jego drużyna była objawieniem rozgrywek. A tak jest trochę w przypadku COY.

Powinno się to zmienić. Ponieważ trudno mówić o prestiżu tej nagrody, skoro jej laureaci, po 2 latach od jej otrzymania nie potrafią utrzymać się na stanowisku head coacha. Podczas gdy trener z najdłuższym stażem nigdy jej nie dostał.

game 2: Spurs 102 - Mavs 88

Bohater meczu: Tim Duncan
Na niespełna 7 minut przed końcem czwartej kwarty Mavs zbliżyli się na 5 punktów. Wtedy ciężar poprowadzenia Spurs wziął na siebie Duncan. Zdobył 8 punktów z rzędu i powiększył przewagę swojej drużyny do 13. Po raz kolejny pokazał swoją wielkość, a gospodarze nie byli już w stanie odrobić tej straty. W drugiej połowie Duncan zdobył 17 ze swoich 25 punktów (58% z gry), a na koncie miał też 17 zbiórek, z czego 5 w ataku. Był to jego 29 mecz playoffs, w którym zanotował statystyki na poziomie 25 punktów i 15 zbiórek (spośród zawodników obecnie występujących na parkietach NBA tylko Shaq ma więcej takich spotkań – 34).

Decydujące elementy
skuteczność z gry: Spurs 48.2% - Mavs 36.5%
zbiórki: Spurs 51 – Mavs 42
punkty drugiej szansy: Spurs 23 – Mavs 9

Spurs
Bardzo dobrze rozpoczęli spotkanie, od serii 9-0. Później Mavs zaczęli odrabiać straty i początek drugiej kwarty był bardzo wyrównany. Jednak druga część tej kwarty ponownie należała do gości. Zawdzięczali to Jeffersonowi i Ginobili'emu, którzy w zdobyli wtedy łącznie 22 punkty z 34 całej drużyny. Trzecią kwartę goście rozpoczynali z 14 punktowym prowadzeniem i przez cały czas utrzymali dwucyfrową przewagę. W czwartej, Duncan zrobił co do niego należało i tak jak w zeszłym roku, Spurs w drugim meczu doprowadzili do remisu w rywalizacji.

Poza Duncanem, kluczową rolę odegrał Jefferson. W pierwszym meczu zdobył tylko 4 punkty, natomiast wczoraj już w pierwszej połowie miał 17, trafiając 7 z 9 rzutów z gry. W drugiej połowie dołożył zaledwie 2, ale to już nie miało znaczenia. Jego świetna gra w pierwszej części, która pomogła Spurs objąć pewne prowadzenie, była decydująca. Jefferson ostatecznie zaliczył 19 punktów i 7 zbiórek. Ginobili trafił 4 z 6 rzutów za trzy i zdobył 23 punkty, miał też 5 zbiórek i 4 asysty, a wchodząc z ławki Parker zaliczył 16 punktów i 8 asyst.

Atak Spurs już nie ograniczał się od wielkiej trójki, tak jak w pierwszym meczu. Jefferson dał im wsparcie i dzięki temu mogli pokonać Mavs. Wczoraj zrobił on to, czego oczekuje się od niego od samego początku rozgrywek.

Mavs
W pierwszym meczu Nowitzki trafiał właściwie wszystko. Wczoraj spudłował 2 pierwsze rzuty, czyli tyle, co w całym poprzednim spotkaniu. Do tego, już po niespełna 3 minutach musiał opuścić parkiet z powodu 2 przewinień. Wrócił na druga kwartę i nadal miał problemy w ataku, pudłując w sumie 6 ze swoich pierwszych 7 rzutów. Przerwał nawet serię 88 celnych rzutów wolnych z rzędu, pudłując jeden z 6. To nie był jego mecz, nie mógł trafić rzutów, które normalnie mu wpadają i nie było to efektem innej defensywny Spurs niż w pierwszym meczu. Ostatecznie zdobył 24 punkty (37.5% z gry), w tym 9 w czwartej kwarcie, ale było to znacznie za mało na świetnych Spurs. Na swoim koncie miał też 10 zbiórek i 4 asysty.

Natomiast mało widoczny w pierwszym meczu Terry, tym razem był pierwszym strzelcem gospodarzy zdobywając 27 punktów (43%). Butler zanotował 17 punktów, ale podobnie jak Nowitzki, miał problemy ze skutecznością (35.3%). Kidd po ostatnim świetnym występie, teraz zaliczył 8 asyst i tylko 5 punktów. Razem z Marionem (6 punktów) spudłowali aż 11 z 14 rzutów. Zawiedli również środkowi, co prawda zebrali w sumie 15 piłek, ale Dampier miał zero punktów, a Haywood 2.
zdjęcia:yahoo.com

game 2: Magic 92 - Bobcats 77

Bohater meczu: Vince Carter
W pierwszej połowie Carter zdobył 7 punktów, z czego 5 z rzutów wolnych. Natomiast przez ostatnie 5 i pół minuty trzeciej kwarty zanotował 8 punktów i asystę, pomagając Magic powiększyć przewagę z 10 do 20 punktów. Całe spotkanie zakończył z 19 punktami, trafiając 50% rzutów z gry (spudłował 3 trójki) i 9 z 11 wolnych. Poza tym, zaliczył 5 zbiórek, 3 asysty i 2 przechwyty. Nie był to imponujący występ, ale Carter był najlepszym zawodnikiem gospodarzy, którzy zwycięstwo zawdzięczają grze zespołowej, a nie indywidualnym popisom.

Decydujące elementy
straty: Bobcats 21 – Magic 14
rzuty wolne: Magic 24/35 – Bobcats 13/18

Bobcats
Goście fatalnie rozpoczęli to spotkanie. Po 8 minutach gry mieli na swoim koncie zaledwie 3 punkty i aż 6 strat. Na szczęście dobrze bronili i Magic też mieli problemy w ataku, dlatego prowadzili tylko 10 punktami. W końcówce pierwszej kwarty Bobcats odrobili cześć strat i zbliżyli się na 2 punkty. Druga kwarta również była zdominowana przez obronę, w rezultacie czego obie drużyny zakończył pierwszą połowę z łączną zdobyczą 71 punktów. W tym defensywnym stylu Bobcats mieli spore szanse, ponieważ nie pozwalali Magic na uruchomienie ich fantastycznego ataku. Dopiero po przerwie obie drużyny zaczęły częściej trafiać do kosza. Goście w trzeciej kwarcie zdobyli 25 punktów, czyli tylko o 5 mniej niż w całej pierwszej połowie. Jedank równocześnie, w ofensywie znacznie lepiej radzili sobie również Magic i trzecią kwartę zakończyli z 20 punktami przewagi. Bobcats jeszcze udało się zbliżyć na 8 punktów w czwartej kwarcie, ale poważnie nie zagrozili już gospodarzom.

Uraz Jacksona z pierwszego meczu był zupełnie nie widoczny i lider gości zdobył 27 punktów (50% z gry), chociaż popełnił też 7 strat. Wallace nie zaprezentował się już tak dobrze jak poprzednio. Miał 15 punktów, 6 zbiórek, a jak przystało na trzeciego w głosowaniu na najlepszego obrońcę dołożył też 4 bloki. Jeszcze tylko Mohammed miał dwucyfrowy dorobek punktów (10), co pokazuje jak małe możliwości Bobcats mają w ataku.

W pierwszej połowie prowadzili z Magic w miarę wyrównaną walkę, bo dominowała defensywa, w której Bobcats czują się bardzo dobrze. Wtedy ich fatalna gra w ataku nie była aż tak dużym problemem. Ale gdy Magic się odblokowali i zaczęli trafiać, Bobcats nie byli w stanie odpowiedzieć równie skutecznymi akcjami w ataku i zakończyli mecz mając tylko 77 punktów.

Magic
Gospodarze rozegrali bardzo dobrą trzecią kwartę, zdobyli wtedy 34 punkty i powiększyli swoją przewagę do 20. Dzięki temu, w czwartej mogli już tylko zająć się utrzymaniem dobrego wyniku. W poprzednim meczu mieli duże problemy w ataku w drugiej połowie, tym razem w pierwszej. Wczoraj w pierwszej połowie trafili tylko 4 z 14 rzutów za trzy, ale w drugiej było znacznie lepiej: 6 na 13. Ostatecznie wszyscy zawodnicy Magic zakończyli spotkanie ze zdobyczą ponad 10 punktów.
Howard podobnie jak w pierwszym meczu, także teraz nie imponował. Zdobył 15 punktów, zebrał 9 piłek, zaliczył 2 bloki, ale popełnił też 6 strat i miał problemy z faulami. Dzięki jego przewinieniom, 19 minut mógł grać Gortat i zaprezentował się bardzo dobrze. Bobcats nie wykorzystali nieobecności Howarda na boisku, ponieważ pod koszem był Gortat. Pod względem statystyk nie zachwycił mając 2 punkty, 2 zbiórki i blok, ale gdy był na parkiecie Magic byli 13 punktów na plusie, a to już o czymś świadczy.
zdjęcia: yahoo.com

Coach of the Year: Scott Brooks



Defensive Player of Year: Dwight Howard


środa, 21 kwietnia 2010

Przecież Morrison i Okafor mieli dać im pierwsze playoffs...

Dzisiaj Bobcats rozegrają swój drugi w historii klubu mecz playoffs. Pierwszy przegrali, ale w drugiej połowie pokazali, że łatwo się nie poddadzą.
Gwiazdami drużny są obecnie Gerald Wallace i Stephen Jackson. Pierwszy jest w klubie z Charlotte od samego początku, Jackson dołączył dopiero w tym roku. A przecież jeszcze w 2006, kiedy z trójką wybierali w drafcie Morrisona, wydawało się, że to on wraz z Okaforem poprowadzą Bobcats do tych pierwszych playoffs.  Tak się nie stało. Morrison grzeje ławę w Los Angeles, Okafor jest już na wakacjach po słabym roku w Nowym Orleanie, a Bobcats po ich oddaniu rozegrali najlepszy sezon w swojej krótkiej historii. 
Raptors i Grizzlies, którzy są po Bobcats najmłodszymi drużynami w NBA, swoje pierwsze playoffs zakończyli bez zwycięstwa, ale to nie znaczy, że Rysie muszą to powtórzyć. Znacznie lepiej zrobią jeśli wezmą przykład ze swoich poprzedników w Charlotte, Hornets. Oni w swoim pierwszym występie w rozgrywkach posezonowych w 1993, grali jako piąta drużyna wschodu i pokonali w pierwszej rundzie czwartych Celtics 3-1. Dopiero później ulegli Knicks 1-4.

game 2: Hawks 96 - Bucks 86

Bohater meczu: Josh Smith
Smith co prawda przegrał rywalizację z Dwightem Howardem o miano najlepszego obrońcy sezonu, ale zajął drugie miejsce w głosowaniu. Najwidoczniej to dodało mu skrzydeł i w meczu numer dwa zagrał fantastycznie. Pokazał jak wszechstronnymi jest zawodnikiem i tylko jednej asysty zabrakło mu do triple-double. Zdobył 21 punktów trafiając 9 z 11 rzutów z gry, zebrał 14 piłek i zaliczył 9 asyst, do tego dołożył jeszcze po 2 bloki i przechwyty. W całej historii playoffs jeszcze tylko trzech zawodników zakończyło mecz ze statystykami na poziomie co najmniej 20 punktów, 8 zbiórek, 8 asyst i skutecznością 80% z gry.  Na prawdę imponujący występ.

Decydujące elementy:
trójka Johnson-Smith-Horford: zaliczyli w sumie 68 punktów, 28 zbiórek, 16 asyst, 5 przechwytów i 7 bloków (dla porównania pierwsza piątka Bucks: 46 punktów, 21 zbiórek, 12 asyst, 3 przechwyty i 3 bloki)
punkty z kontrataku: Hawks 22 – Bucks 10

Hawks
Wczoraj Hawks potwierdzili, że są w świetniej dyspozycji i znowu pewnie pokonali Bucks. W drugiej kwarcie objęli prowadzenie i do końca spotkania już go nie oddali. Poza Smithem bardzo dobrze zagrali również Johnson i Horford. JJ był najlepszym strzelcem gospodarzy z 27 punktami na koncie, zaliczył też 6 asyst i 4 zbiórki. Odegrał on kluczową rolę na początku czwartej kwarty, kiedy zdobył 10 z pierwszych 11 punktów swojej drużyny, nie pozwalając Hawks odrobić strat. Horford miał 20 punktów, 10 zbiórek i 3 bloki. W sumie, wszyscy zawodnicy pierwszej piątki zanotowali co najmniej 10 punktów. Słabo zagrali natomiast rezerwowi, co było spowodowane kiepskim występem Crawforda. Dugi strzelec Hawks, w swoim drugim meczu playoffs zdobył tylko 5 punktów pudłując aż 8 z 10 rzutów z gry. Na szczęście dla gospodarzy, w tym meczu jego zdobyczy nie potrzebowali.


Bucks
Zagrali trochę lepiej niż poprzednio. Był to trochę bardziej wyrównany mecz, ale tylko trochę. W drugiej połowie ich najmniejszą stratą było 8 punktów w czwartej kwarcie. Bardziej nie udało im się zbliżyć i drugi raz przegrali różnicą 10 punktów.

Jennings, który świetnie zagrał w pierwszym meczu i ciągnął atak Bucks zdobywając 34 punkty, nie potrafił tego powtórzyć. Tak samo jak w sezonie zasadniczym, również teraz debiutant gości przeplata dobre występy ze słabymi. Wczoraj na 15 rzutów z gry trafił tylko 3 i zakończył mecz z 9 punktami. Salomns zdobył 21 przy skuteczności 43%, ale spudłował wszystkie 5 rzutów za trzy. Natomiast Mbah a Moute zdobył 8 z pierwszych 10 punktów Bucks w meczu, a potem już nie powiększył swojego dorobki.

W odróżnieniu od Hawks, goście mogli liczyć na wsparcie z ławki. Przede wszystkim bardzo dobrze zagrał Ilyasova, który miał 13 punktów i 15 zbiórek. Stackhouse dołożył 15 punktów, a Gadzuric zaliczył po 6 punktów i zbiórek. To jednak było znacznie za mało, by wesprzeć słabo grającą pierwszą piątkę.

Pierwsze 2 mecze potwierdziły, że osłabieni brakiem Boguta, Bucks nie są w stanie poważnie zagrozić Hawks.
zdjęcia: yahoo.com

game 2: Suns 119 - Blazers 90

Bohater meczu: Grant Hill
W pierwszym meczu, Suns największy problem mieli Miller, który zdobył 31 punktów. Wtedy krył go Richardson, dlatego wczoraj trener dokonał zmiany i defensywą przeciwko rozgrywającemu gości zajął się Hill. Weteran rewelacyjnie wywiązał się z tego zadania, zmusił Millera do ciężkiej pracy i w rezultacie rozegrał on znacznie gorszy mecz. Hill natomiast, poza bardzo dobrą obroną, świetnie zaprezentował się w ataku. Trafił swoje pierwsze 10 rzutów z gry i dopiero ostatni, 11, nie wpadł do kosza. Zakończył mecz z dorobkiem 20 punktów i 8 zbiórek.

Decydujące elementy
atak Suns: zdobyli 119 punktów ze skutecznością 52.3% (mecz 1: 100 punktów, 41.8%)
punkty z pomalowanego: Suns 58 – Blazers 38

Suns
Po porażce w poprzednim meczu, gospodarze musieli udowodnić, że był to tylko jeden słabszy występ. Już od pierwszych minut zaatakowali i narzucili swój ofensywny styl gry. Wrócili do gry, która zagwarantowała im 3 miejsce na zachodzie i dzięki temu pewnie wygrali.

Po pierwszej połowie mieli 14 punktów przewagi, a w trzeciej kwarcie powiększyli ją i zagwarantowali sobie zwycięstwo. Poza Hillem, kluczową rolę odegrał Richardson. To on pomógł Suns dobrze wystartować, zdobywając 15 punktów w pierwszej kwarcie (6/9 z gry, w tym 3/4 za trzy). Mecz zakończył z 29 punktami, które zaliczył ze skutecznością 68.8% z gry, trafiając między innymi 4 z 5 trójek. Tym samy, duet Hill-Richardson miał 49 punktów, czyli aż o 31 więcej niż w pierwszym meczu. Dzięki ich fantastycznym popisom, Nash nie musiał koncentrować się na zdobywaniu punktów (13), zajął się natomiast rozprowadzaniem piłek i zaliczył 16 asyst, w tym aż 9 w pierwszej kwarcie. Stoudemire, tak samo jak poprzednio, miał 18 punktów, ale tym razem zdobył je oddając 9 rzutów mniej.

Suns zrobili co do nich należało.

Blazers
W pierwszym meczu ich obrona bardzo ograniczyła poczynania Suns w ataku. Jednak wczoraj gospodarze imponowali w ofensywie, a Blazers mieli duże problemy z wykończeniem swoich akcji, trafiając tylko 38.2% rzutów z gry. Brakowało im lidera, który pociągnąłby ich w ataku, jak w meczu numer jeden zrobił to Miller. Teraz zdobył tylko 12 punktów z niską skutecznością 36%. Najlepszym strzelcem okazał się wchodzący z ławki Webster, który miał 16 punktów. Zawiódł Aldridge, w pierwszej połowie zdobył ledwie 2 punkty, w drugiej dołożył 9. Problemy w ataku miał również Camby, spudłował 8 z 10 rzutów, w tym sporo tych spod samego kosza (6 punktów). Natomiast jego 10 zbiórek i tak nie wystarczyło, by Blazers mogli wygrać walkę pod koszami.

Pod koniec trzeciej kwarty kolejny zawodnik gości doznał kontuzji. Na szczęście dla Blazers, wszystko wskazuje na to, że uraz barku Batuma nie jest poważny i w następny spotkaniu Francuz wystąpi.

Ten mecz pokazał, że zwycięstwo Blazers w pierwszym meczu było dla nich dość szczęśliwe. Ponieważ w rywalizacji z grającymi swoją koszykówkę Suns, mają bardzo małe szanse.
zdjęcia: yahoo.com

game 2: Celtics 106 - Heat 77

Bohater meczu: Glen Davis
Davis zastąpił w pierwszej piątce zawieszonego Garnetta i rozegrał świetny mecz. Miniony sezon zasadniczy nie był dla niego udany, ale we wczorajszym spotkaniu przypominał o tym, jak ważnym był graczem Celtics w zeszłorocznych playoffs.
Przez pierwsze 6 minut meczu, Davis był aż 4 razy blokowany przez O'Neala, jednak to go nie zniechęciło do aktywności w ataku. Ostatecznie był drugim strzelcem gospodarzy z dorobkiem 23 punktów, trafił 50% rzutów z gry i 9 z 11 wolnych. Do tego dołożył jeszcze 8 zbiórek. Mając do dyspozycji na ławce rezerwowych tak świetnie spisującego się zawodnika, Celtics nie muszą obawiać się chwilowej nieobecności KG.

Decydujące elementy
druga kwarta: Heat zdobyli wtedy zaledwie 10 punktów – najmniej w historii klubu w jednej kwarcie w playoffs
obrona Celtics: pozwolili Heat na zdobycie tylko 77 punktów przy niskiej skuteczności 38.2%
zbiórki: Celtics 50 – Heat 33

Celtics
W Bostonie dysponują na tyle szerokim składem, że brak KG w jednym meczu nie jest dla nich żadnym problemem. Tak samo jak w pierwszym meczu, także teraz gospodarze zaprezentowali fantastyczną defensywę i zupełnie zniszczyli atak swoich rywali.

Po 2 minutach drugiej kwarty Celtics przegrywali 4 punktami, ale od tego momentu zanotowali serię 21-0. W sumie, przez ponad 16 minut na przełomie drugiej i trzeciej kwarty zdobyli 44 punkty, przy zaledwie 8 ze strony Heat. W rezultacie, na 5 i pół minuty przed końcem trzeciej kwarty było 69-37 i losy spotkania były już przesądzone. W trzeciej kwarcie fantastycznie zagrał Allen, który miał wtedy aż 5 celnych trójek. W całym meczu zdobył 25 punktów trafiając 7 z 9 rzutów za trzy. Pierce zaliczył tylko 13 punktów (3/8 z gry), ale więcej jego drużyna nie potrzebowała. Tyle samo miał Perkins, który odegrał kluczową rolę w defensywie (9 zbiórek i 2 bloki). Rondo, podobnie jak Pierce, nie imponował w ataku (8 punktów, 2/6 z gry), ale skutecznie kreował partnerów zaliczając 12 asyst, zebrał też 7 piłek.

Celtics pokazali swoją ogromną siłę, siłę swojej obrony.

 
Heat
Goście całkiem dobrze zaprezentowali się pod koniec pierwszej kwarty i na początku drugiej, dzięki czemu objęli prowadzenie. Jednak dalszą część spotkania jak najszybciej chcieliby zapomnieć. Zagrali fatalnie w drugiej kwarcie pudłując 12 kolejnych rzutów. W trzeciej, w ataku spisywali się znacznie lepiej zdobywając 26 punktów, czyli o 3 więcej niż w całej pierwszej połowie. Ale równocześnie swoim rywalom pozwolili wtedy na 36 punktów i strata zamiast się zmniejszać, była jeszcze większa.

Wade zdobył 29 punktów ze skutecznością 61%, trafił 5 z 8 rzutów za trzy, ale co z tego? Kiedy Heat mieli problem z wykończeniem akcji w drugiej kwarcie, Wade nie potrafił tego przerwać. Poza tym, w ofensywie nie miał wsparcia. Bealsey zanotował 13 punktów, Chalmers 10, nikt więcej w ekipie gości nie miał dwucyfrowego dorobku. O'Neal rozpoczął mecz od 5 bloków w pierwszej kwarcie, ale później nie dołożył już żadnego, a do tego spudłował aż 9 z 10 rzutów z gry (2 punkty).

Heat mieli wykorzystać nieobecność Garnetta i udowodnić, że mogą z Celtics nawiązać walkę. Pokazali, że nie mają z nimi szans, ich atak jest zbyt słaby, by przebić się przez niesamowitą defensywę drużyny z Bostonu. Chyba powoli mogą zacząć pakować walizki i planować wakacje.
zdjęcia: yahoo.com