czwartek, 22 kwietnia 2010

Coach of the Year - czy to brzmi dumnie?

Scott Brooks został uznany najlepszym trenerem obecnego sezonu. Nie ma wątpliwości, że wykonał świetną pracę. Z grupy młodych zawodników stworzył świetny zespół, który imponuje dojrzałą grą w obronie. Thunder nie tylko wygrali o 27 spotkań więcej niż rok temu, ale również po raz pierwszy od 2005 awansowali do playoffs.

Pozostaje jednak pytanie, czy nagroda dla najlepszego trenera nie jest bardziej nagrodą dla trenera, którego drużyna poczyniła największy postęp? Może zamiast Coach of the Year powinno być Most Improved Coach of the Year?

Już od kilku lat nagrodę najlepszego head coacha dostają trenerzy, których docenia się za znaczący postęp, jaki zrobiła ich drużyna. Przede wszystkim są to trenerzy zespołów, które po kilku słabych latach, nagle przebijają się do grona najlepszych w całej lidze. Oczywiście pracę szkoleniowca najłatwiej ocenić właśnie po postępie drużyny, ale to nie koniecznie musi oznaczać, że zdobywca tej nagrody rzeczywiście jest najlepszy w danym sezonie.

W 2008 nagroda COY przypadła Byronowi Scottowi, którego Hornets byli objawianiem sezonu. Wygrali o 15 meczów więcej niż rok wcześniej i z drużyny, która była poza playoffs stali się czołową siłą zachodu. Bez wątpienia były to fantastyczne rozgrywki w wykonaniu Hornets, a Scott świetnie prowadził tą drużynę. Jednak dwa lata po tym, jak cieszył się z miana trenera roku, jest bez pracy. Został zwolniony w tym sezonie, po słabym początku.

W 2007 najlepszym trenerem wybrano Sama Mitchella. Raptors poczynili wtedy ogromny postęp wygrywając aż 20 spotkań więcej i po 4 latach przerwy zagrali w playoffs. Tak samo jak Scott, również Mitchell po otrzymaniu tej nagrody prowadził Raptors jeszcze jeden pełen sezon, a na początku kolejnego stracił swoje stanowisko.

Mike Brown, zeszłoroczny zwycięzca COY, może się obawiać przyszłego sezonu i tego, czy powtórzy los swoich poprzedników. Ale warto przypomnieć, że był on bliski zwolnienia już po zeszłorocznym sezonie, w którym został uznany najlepszym trenerem. Ponieważ po tym jak poprowadził Cavs do 66 zwycięstw w części zasadniczej i wygrał pierwsze 8 spotkań w playoffs, jego drużyna przegrała z Magic i nie awansowała do finałów, a przecież byli głównymi kandydatami do mistrzostwa.

Skoro ktoś jest uznany najlepszym trenerem, rzeczywiście powinien być najlepszy i udowodnić to w kolejnych sezonach, prowadząc swoją drużynę do dalszych sukcesów. Scottowi i Mitchellowi to się nie udało i bardzo szybko stracili pracę, Brown ma jeszcze szansę. Dla Mitchella sezon 2006/07 był jego najlepszym w trwającej niecałe 5 lat karierze szkoleniowca NBA. Raz mu się udało i mimo że w lidze nic nie osiągnął, może szczycić się tą nagrodą. Natomiast Scott, prowadząc Nets dwukrotnie grał w wielkim finale, ale wtedy nie został doceniony, chociaż bardziej na to zasługiwał. W sezonie 2001/02 drużyna z New Jersey podwoiła liczbę zwycięstw z wcześniejszych rozgrywek, z 52 wygranymi zajęli pierwsze miejsce na wschodzie i zostali wicemistrzami NBA.

Przecież nagrody dla najlepszego trenera nigdy nie dostał Jerry Sloan, który prowadzi Jazz już 22 sezon. Nikt inny nie może pochwalić się takim osiągnięciem. Gdyby nie był wybitnym trenerem, na pewno nie utrzymałby się na tym stanowisku tak długo. Ale trenerem roku nigdy nie został, mimo że jego drużyna nie raz była na szczycie zachodu, a dwa razy awansowała do wielkiego finału. Jednak problemem Sloana jest fakt, że nigdy jego Jazz w ciągu jednego roku nie zrobili imponującego postępu. W ostatnich latach najlepiej było w sezonie 2005/06, kiedy wygrali 15 meczów więcej niż rok wcześniej. Niestety wtedy zakończyli sezon na 9 pozycji tuż za playoffs i Sloan nie miał co liczyć na nagrodę. Przez większość z tych ponad 20 lat pod wodzą Sloana, Jazz prezentowali równy, wysoki poziom, a to nie jest doceniane. Liczy się jeden świetny sezon.

Z drugiej strony, przyznanie mu nagrody na przykład w tym sezonie, byłoby docenieniem jego całokształtu pracy, ale mijałoby się z celem. W końcu to ma być najlepszy trener roku, a nie ostatnich lat.

Phil Jackson, mający na swoim koncie 10 tytułów mistrzowskich w roli head coacha, tylko raz zdobył nagrodę COY, kiedy Bulls wygrali rekordowe 72 mecze. Natomiast nie został już doceniony, gdy miał 69  zwycięstw z Bulls czy 65 z Lakers, a ówcześni trenerzy roku nie sięgali wtedy po mistrzostwa, bo zgarniał je Jackson.

Może więc powinno się przyznawać nagrodę COY dopiero po playoffs. Wtedy mielibyśmy lepszy ogląd sytuacji. Liczyłby się nie tylko wynik w sezonie zasadniczym, ale także to, jak dany trener poprowadził drużynę w tych najważniejszych meczach fazy posezonowej. W playoffs nie jest tak łatwo wykazać się i rzeczywiście trzeba być wybitnym trenerem, żeby coś osiągnąć.

Na przykład w roku 1997, nagrodę zgarnął Pat Riley, którego Heat zajęli drugie miejsce na wschodzie wygrywając 19 spotkań więcej niż rok wcześniej. Jazz mieli wtedy 3 zwycięstwa więcej niż Heat, ale tylko 9 więcej niż we wcześniejszych rozgrywkach. W porównaniu do drużyny z Miami, Jazz poczynili mniejszy postęp. Jednak to oni zagrali w wielkim finale, a w drodze przez konferencję zachodnią przegrali tylko 3 mecze. Wtedy znacznie bardziej na nagrodę zasługiwał Sloan niż Riley, ale to można było powiedzieć dopiero po zakończeniu playoffs i nie ograniczając się jedynie do kryterium postępu.

Może powinna zostać stworzona nowa, osobna nagroda dla trenera, którego drużyna poczyniła największy postęp. Coś w stylu Most Improved Coach of the Year. Wtedy przyznanie takiej nagrody Mitchellowi, Scottowi czy Brooksowi byłoby w pełni uzasadnione. Natomiast miano Coach of the Year byłoby zarezerwowane dla tych rzeczywiście najlepszych trenerów i przyznawane byłoby dopiero po zakończeniu playoffs.

Na koniec jeszcze jeden argument, na rzecz rozdzielenia najlepszego trenera z tym, który zanotował największy postęp. Gdyby nie było rozdzielenia na MVP i MIP, a MVP przyznawano by kierując się takimi samymi kryteriami jak w ostatnich latach wobec COY, w tym roku MVP zostałby Kevin Durant. Z zawodnika mającego duży potencjał, w tym sezonie stał się wielką gwiazdą NBA, a do tego poprowadził swoją drużynę do świetnego wyniku. Nie ma wątpliwości, że bardzo poprawił swoją grę i jest obecnie jednym z najlepszych. W głosowaniu na MVP na pewno zostanie doceniony i zajmie wysokie miejsce, ale nie zmienia to faktu, że w tym roku na miano MVP jeszcze nie zasłużył. Znacznie lepszy jest LeBron James. Na szczęście lider Cavs nie musi się martwić, bo najprawdopodobniej dostanie MVP. Akurat w tym przypadku wybiera się najwartościowszego, najlepszego zawodnika, nie tego, który poczynił największy postęp, a jego drużyna była objawieniem rozgrywek. A tak jest trochę w przypadku COY.

Powinno się to zmienić. Ponieważ trudno mówić o prestiżu tej nagrody, skoro jej laureaci, po 2 latach od jej otrzymania nie potrafią utrzymać się na stanowisku head coacha. Podczas gdy trener z najdłuższym stażem nigdy jej nie dostał.

2 komentarze:

  1. Zgadzam się w 100 %,zawsze ubolewałem że tej nagrody nie dostał J.Sloan.
    A jesli już mowa o nagrodach to nie podoba mi się także,iż nagroda obrońcy roku wędruje zwykle do centra który ma dużo bloków i zbiórek,czasami to nie ma zbyt wiele wspólnego z wymierną obroną!!
    Fantastycznym obroncą jest np. Tayshaun Prince którego nie ma zwykle w głosowaniu w pierwszej 10

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, ale nie w 100%. Przyznawanie nagród ze sezon zasadniczy po zakończeniu playoffs nie ma sensu - w takim razie MVP zeszłego sezonu powinien być Kobe, a nie LbJ....choć faktycznie kryteria wyboru COY są niejasne...ale pamiętajcie kto wybiera...

    OdpowiedzUsuń