czwartek, 25 marca 2010

Airball spod kosza (wydanie 1)

Mam na imię Andray i jestem gwiazdą
W drafcie 2005 Wizards wybrali 18-letniego Blatche'a, wierząc, że jest to materiał na przyszłą gwiazdę. Długo czekali na jego rozwój, ale byli cierpliwi i w końcu, w swoim 5 sezonie w lidze, stał się czołową postacią drużyny. Oddanie Butlera i Jamisona dało mu okazję do odgrywania większej roli w zespole, większej liczby minut i większej liczby oddawanych rzutów. W rezultacie, w ostatnim czasie zdobywa średnio ponad 20 puntów, do tego dokładając ponad 7 zbiórek. Blatche wreszcie potwierdza swój talent, ale też pokazał, dlaczego dotychczas nie zrobił kariery w NBA. Poza talentem, trzeba mieć jeszcze odpowiednie podejście do gry i do trenerów. Blatche jednak jest rozkapryszonym zawodnikiem, który liczy się tylko ze swoim zdaniem. Na początku sezonu buntował się, że gra za mało, a teraz poczuł się wielką gwiazdą i robi co chce. W meczu z Bobcats nie miał zamiaru słuchać uwag Saundersa na temat obrony, obraził się i wolał nie rozmawiać z trenerem niż wyjść ponownie na parkiet. Po meczu oburzony Saunders powiedział, ze jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zachowaniem ze strony zawodnika. I co? Blatche został zawieszony, ukarany? Nie. Ani trener, ani władze klubu nic z tym nie zrobiły, a Andray kolejny mecz rozpoczął od pierwszej minuty, jak gdyby nigdy nic. I jak w takiej sytuacji można się dziwić, że czuje się on prawdziwym gwiazdorem? Skoro tak skandaliczne zachowanie, lekceważenie trenera i zespołu uchodzi mu na sucho. Może Saunders chciał za wszelką cenę uniknąć 13 porażki z rzędu i dlatego nie ukarał swojego najlepszego zawodnika. Ale Wizards i tak przegrali, a trener po tym zdarzeniu nie może liczyć na szacunek nie tylko u Blatche'a, ale także i u pozostałych zawodników. Ta sytuacja pokazała, że w Waszyngtonie rządzą zawodnicy, a Flip im na to pozwala.

Air owner
Jordan oficjalnie przejął kontrolę nad klubem z Charlotte. Zobaczymy jak poradzi sobie w tej roli,  ponieważ dotychczas, będąc we władzach Wizards i Bobcats, ruchy kadrowe jego drużyn przeważnie były nieudane. Co prawda to nie on był generalnym managerem gdy Wizards zdecydowali się wybrać z pierwszym numerem w drafcie 2001 Kwame Browna, czy oddać Ripa Hamiltona za Jerry'ego Stackhouse'a, ale miał w nich swój udział. Nie lepiej było w Charlotte, kiedy w drafcie 2006 Bobcats postawili na Adama Morrisona, na którego Michael bardzo liczył. Wiemy jak to się zakończyło – kolejny niewypał. Natomiast w 2007 MJ miał istotny wpływ na obsadzenie w roli head coacha swojego dobrego znajomego, Sama Vincenta. Później naprawił ten błąd przekonując Larry'ego Browna, by dołączył do Bobcats i wszystko wskazuje, że to właśnie ten trener jako pierwszy wprowadzi ich do playoffs. Ale poza wszystkim, jedno Jordanowi trzeba przyznać - w bardzo dobrym momencie przejął kontrolę nad drużyną, kiedy Bobcats zaczęli w końcu wygrywać.

Jak nie kolano, to palec
Jonathan Bender miał być wielką gwiazdą, ale kontuzje przeszkodziły mu w zrobieniu kariery. W efekcie, wybrany w drafcie z numerem 5 zawodnik ma średnie kariery na poziomie 5.5 punktów i 2.2 zbiórek. Po latach okazało się, że 'nosa' w tym przypadku miał Vince Carter, który w 1999 zażądał poważnych wzmocnień drużyny i zamiast młodego Bendera chciał bardziej doświadczonego partnera. Raptors spełnili oczekiwania swojego gwiazdora i dokonali transferu z Pacers pozyskując Antonio Davisa, który nawet w 2001 zagrał w Meczu Gwiazd. Bender takich sukcesów nie ma na swoim koncie i jest jedynie znany z niespełnionych oczekiwań. Jego największym osiągnięciem jest powrót do gry po prawie 4 latach przerwy. W 2006 z powodów zdrowotnych zakończył karierę, ale w tym sezonie Knicks dali mu szansę i zagrał w 25 meczach. W niedawnym spotkaniu z Sixers dostał miejsce w pierwszej piątce, zastępując Davida Lee. Niestety, pech go nie opuszcza. Właśnie w tym meczu złamał palec i nie zagra już do końca sezonu. Czy za rok ponownie ktoś da mu szansę? Trudno powiedzieć. Darius Miles wracał w poprzednim sezonie, a w tym już nie znalazł dla siebie miejsca w NBA.


Szok w San Antonio
Spurs rozstrzelali się w pojedynku z Warriors. Zdobycie dużej liczby punktów przeciwko najgorzej broniącej drużynie ligi to żadne osiągniecie, ale dla Spurs to jednak było coś. Popovich musiał być mocno zdziwiony patrząc po meczu na tablicę wyników (nie mówiąc już o kibicach). Na własne oczy, będąc trenerem Spurs, takiego wyniku jeszcze nie widział. Prowadzona przez niego drużyna zawsze słynęła z fantastycznej obrony, nigdy nie pozwalali przeciwnikom poszaleć w ataku, ale sami też w ofensywie nie imponowali. Udało się dopiero teraz, podczas gdy Tony Parker, ich czołowy strzelec, jest kontuzjowany. Zdobyli aż 147 punktów i to w regulaminowym czasie gry. Przez poprzednie 13 lat pracy Popovicha w San Antonio, ta drużyna ani razu nie przekroczyła bariery 130 punktów w meczu trwającym 48 minut. Natomiast w tym sezonie udało im się to już drugi raz. Wcześniej rzucili 131 punktów Raptors i co ciekawe, wtedy również nie było Parkera, ale też i Duncana. Widocznie to liderzy spowalniają grę drużyny i nie pozwalają im na prawdziwe otwarcie się w ofensywie.
zdjęcia: yahoo.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz