poniedziałek, 17 maja 2010

game 1: Celtics 92 - Magic 88

Bohater meczu: Ray Allen
Trudno mówić o jednym bohaterze Celtics we wczorajszym meczu, cała drużyna zagrała bardzo dobrze. Natomiast najlepszym zawodnikiem i pierwszym strzelcem był Allen. Ray zdobył 25 punktów ze skutecznością 50%, trafił 2 z 5 rzutów za trzy i wszystkie 7 wolnych. Goście w czwartej kwarcie bardzo szybko zaczęli tracić swoją przewagę, mieli problemy w ataku i ostatecznie zdobyli tylko 18 punktów, a 7 z nich należało do Allena. To jego rzuty w połowie tej kwarty utrzymywały dwucyfrowe prowadzenie Celtics, a jego jego dwa wolne na 6 sekund przed końcem przesądziły o zwycięstwie. Poza tym, Allen na swoim koncie miał jeszcze 7 zbiórek i 3 asysty.

Decydujące elementy:
obrona Celtics – w pierwszej kwarcie pozwolili Magic na zaledwie 4 celne rzuty (20 oddanych) i 14 punktów. Natomiast w pierwszej połowie gospodarze mieli 32 punkty, trafili 34% swoich rzutów z gry, z czego spudłowali wszystkie 9 za trzy i popełnili też 12 strat. W drugiej połowie Magic już lepiej radzili sobie w ataku, ale dzięki świetnej defensywie, to Celtics od początku przejęli inicjatywę i kontrolowali przebieg tego spotkania. Ostatecznie Magic zanotowali tylko 88 punktów (po raz pierwszy od 24 marca mniej niż 90), skuteczność na poziomie 41.6%, aż 18 strat i ledwie 10 asyst. Ich atak zupełnie nie przypominał tego, który tak bezwzględnie niszczył Hawks w poprzedniej rundzie.

rzuty za trzy – w pierwszych 8 meczach Magic aż 5 razy trafili co najmniej 10 trójek, wczoraj nie mieli żadnej w pierwszej połowie. Cały mecz zakończyli 5 trafieniami zza linii, ale potrzebowali aż 22 próby, co dało im ostatecznie skuteczność 22.7%. Natomiast Celtics zanotowali 6 celnych trójek na 14 oddanych rzutów.

Celtics +20 – na początku trzeciej kwarty Magic zbliżyli się na 3 punkty, ale wtedy goście odpowiedzieli serią 22-5 i na nieco ponad 2 minuty przed końcem prowadzili 20 punktami. To było ich najwyższe prowadzenie w tym meczu. Magic mieli bardzo dużo punktów do odrabiania i zbyt mało czasu, by skutecznie zaatakować Celtics i odebrać im prowadzenie. Drużyna z Bostonu nawet przy słabej czwartej kwarcie, jest zbyt doświadczonym zespołem, by przez ostatnie 14 minut stracić całą 20-punktową przewagę. Gdyby była ona niższa, gospodarze wcześniej dogoniliby rywali i  mieliby znacznie większe szanse w końcówce.

Howard – Perkins, Wallace i Davis wykonali świetną pracę w obronie przeciwko Howardowi. Zmusili go do bardzo ciężkiej walki pod koszami, nie pozwolili zdobywać łatwych punktów i gdy tylko zyskiwał nad niemi przewagę, wysyłali go na linię rzutów wolnych. Do tego, podkoszowi Celtics radzili z nim sobie jeden na jednego, dlatego pozostali zawodnicy mogli pilnować graczy obwodowych Magic, uniemożliwić im rozstrzelanie się na dystansie. Ostatecznie Howard spudłował aż 7 z 10 rzutów z gry (13 punktów) i popełnił aż 7 strat. I tak pomógł swojej drużynie zbierając 12 piłek i blokując 5 rzutów, ale w ataku właściwie nie istniał.
To ma być seria zdominowana przez defensywę i Celtics pokazali wczoraj, jak trzeba grać, jeśli chce się awansować do finału. Obrona jest kluczem do zwycięstwa, a w meczu numer 1 goście zupełnie zniszczyli atak Magic, zwłaszcza w pierwszej połowie. Przez trzy kwarty Celtics grali na bardzo wysokich obrotach i wydawało się, że zakończą mecz pewną wygraną. Jednak w czwartej kwarcie nie potrafili podtrzymać tej intensywności, a gospodarze ruszyli do ataku i zaczęli odrabiać straty. Pojawił się problem, który już uwidaczniał się w tym sezonie, że Celtics mają problemy z grą na pełnych obrotach przez 48 minut i wczoraj mogło to się dla nich skończyć bardzo źle. Przez ostatnie 5 i pół minuty czwartej kwarty zawodnicy gości nie zdobyli punktów z gry. Uratowały ich wolne Pierce'a i Allena, a także brak celnych rzutów za trzy ze strony Magic. Ostatecznie Celtics udało się wygrać i odebrać Magic przewagę własnego parkietu. Udało im się to, co w poprzedniej rundzie, tyle tylko, że tym razem pokonali gospodarzy już w pierwszym meczu i teraz to oni są w znacznie lepszej sytuacji.

Razem z Allenem, drużynę gości prowadził wczoraj Pierce. Zdobył 22 punkty (6/8 z gry, 2/3 za trzy i 8/10 wolnych), z czego 13 w trzeciej kwarcie, ale tylko 2 w czwartej. Do tego dołożył jeszcze 9 zbiórek, 5 asyst i 2 przechwyty. Garnett i Rondo zaliczyli tylko po 8 punktów, ale również odegrali kluczową rolę w tym zwycięstwie. KG spudłował aż 10 z 14 swoich rzutów, jednak zebrał 11 piłek, miał 5 asyst i co najważniejsze, wyeliminował z gry Lewisa. Natomiast Rondo, nie błyszczał już tak w ataku jak w serii z Cavs, ale nadal świetnie prowadził grę swojej drużyny, odnotowując 8 asyst i skutecznie zatrzymywał Nelsona.

Perkins zakończył mecz z dorobkiem 4 punktów i 2 zbiórek, ale w jego przypadku statystyki zupełnie nie mają znaczenia, a przynajmniej nie jego statystyki. To co zrobił w tym meczu pokazują osiągnięcia Howarda. Celtics mogli liczyć również na trójkę swoich rezerwowych. Wallace, poza skuteczną gra przeciwko Howardowi, zdobył też 13 punktów, między innymi 2 razy trafiając za trzy. Allen i Davis mieli po 6 punktów i bardzo dobrze spisywali się w obronie.
Magic zbyt późno się obudzili, by pokonać Celtics. Goście zmusili ich do gry zupełnie innej niż w dotychczasowych 8 meczach. W pierwszych dwóch rundach to oni byli lepsi w defensywie, a ich zespołowy atak był nie do zatrzymania. Teraz trafili na znacznie lepszą obronę i mieli ogromne problemy w ofensywie. Ani Howard nie zdobywał punktów spod kosza, ani strzelcy obwodowi nie trafiali z dystansu.

Najlepiej zagrał Carter, w pierwszej połowie zdobył 10 z 32 punktów swojej drużyny, a mecz zakończył z dorobkiem 23 (50%). Natomiast najlepszy strzelec Magic tych playoffs, Nelson, w pierwszej połowie spudłował 6 z 8 rzutów z gry, w tym wszystkie 3 za trzy i miał zaledwie 4 punkty. Świetnie rozpoczął trzecią kwartę, kiedy dwukrotnie trafił za trzy i zdobył pierwsze 8 punktów dla swojej drużyny. Natomiast na 8 sekund przed końcem meczu dobił celowo spudłowany przez Cartera wolny, zmniejszając stratę Magic do 2 punktów. Jedak było to już zbyt późno, by Magic mogli jeszcze wygrać. Ostatecznie zdobył 20 punktów, ale spudłował 10 z 18 rzutów (2/7 za trzy), do tego zaliczył ledwie 2 asysty przy 3 stratach. Ten mecz pokazał, że rywalizacja z Rondo będzie dla niego bardzo trudna.

Jeszcze gorzej zagrał Lewis, który został zatrzymany przez Garnetta i zupełnie nie potrafił się odnaleźć. We wcześniejszych 3 meczach za każdym razem miał przynajmniej 3 celne trójki, a wczoraj spudłował wszystkie 6 rzutów zza linii. W sumie trafił tylko 2 z 10 rzutów i zakończył spotkanie z najniższą zdobyczą punktową (6) w obecnych playoffs. Natomiast Barnes grał mimo urazu pleców, ale było widać, że nie jest w pełni formy i nie potrafił skutecznie zatrzymać Allena.
Spośród rezerwowych Magic najlepiej zaprezentował się Gortat. Kluczową rolę odegrał w drugiej kwarcie, kiedy w przeciągu 3 minut zdobył 6 punktów i zebrał 3 piłki, co pomogło Magic zmniejszyć straty do 7 punktów na niespełna 3 minuty przed przerwą. Marcin był jedynym zawodnikiem z ławki gospodarzy, który w pierwszej połowie zdobył punkty z gry. Niestety, mimo tej bardzo dobrej zmiany, jaką dał Polak, w drugiej połowie trener Van Gundy bardzo długo czekał, by ponownie wpuścić go na parkiet. W drugiej połowie Gortat grał tylko nieco ponad 4 minuty, a w sumie spędził na parkiecie 14. Na swoim koncie miał 6 punktów (3/3 z gry), 5 zbiórek i asystę, a gdy był na boisku, Magic byli 8 punktów na plusie (najwyższy wskaźnik +/- w Magic). Poza tym, rezerwowi Magic dobrze zagrali w czwartej kwarcie, wtedy Pietrus, Williams i Redick zdobyli w sumie 13 punktów. Zwłaszcza dwie kolejne trójki Williamsa i Pietrusa dały Magic impuls do ataku. Ale to wszystko było za późno.

Po tej porażce Magic muszą dobrze przygotować się do drugiego spotkania i od samego początku zagrać tak, jak w czwartej kwarcie. Ten mecz po prostu muszą wygrać.

0 komentarze:

Prześlij komentarz