środa, 19 maja 2010

Airball spod kosza: Magic na kolanach

Magic najdłużej pozostawali bez porażki w tych playoffs. Wygrali pierwsze 8 spotkań. Hawks zniszczyli zdobywając aż 101 punktów więcej. Ale teraz to nie ma znaczenia. Tak jak 61 zwycięstw i MVP dla LeBrona nie miało znaczenia, gdy Cavs przegrywali w drugiej rundzie.

Magic dwukrotnie przegrali w Orlando i mimo że Celtics potrzebują jeszcze dwóch zwycięstwa, to  Magic właściwie znaleźli się już pod ścianą. Perspektywa wygrania finału wschodu bardzo się od nich oddaliła. Jest wręcz minimalna.

Nie ukrywam, że mam z tego powodu pewną satysfakcję. Od początku uważałem, że Celtics wygrają tą serię, o czym pisałem przed jej rozpoczęciem. Chociaż nie spodziewałem się, że uda im się wygrać 2 pierwsze mecze i jechać do Bostonu z perspektywą zakończenia tej serii sweepem.

Magic nie są tak silni, jak mogłoby się wydawać po ich rywalizacji z Hawks. Drużynę z Atlanty zupełnie rozbili, ale trudno porównywać nie potrafiących wygrywać na wyjazdach w playoffs Hawks, z ekipą z Bostonu. Celtics nie tylko mają na swoim koncie tytuł z 2008, są również znacznie silniejsi psychicznie i jedna dotkliwa porażka nie jest w stanie ich zniechęcić do walki. Pokazali to w drugiej rundzie. Mecz numer 3 przegrali różnicą aż 29 punktów i to na własnym terenie. To była ich najdotkliwsza porażka w playoffs w Bostonie w historii klubu. Jak zareagowali na nią Celtics? Wygrali 3 kolejne spotkania i awansowali do finału wschodu. Nie każda drużyna tak potrafi.

Wydaje mi się, że do grona tych, którzy nie potrafią się tak odbudować należą Magic. Co prawda oni przegrali tylko minimalną różnicą, ale w tym momencie nie ma takiego znaczenia czy było to -10 czy -2, najważniejsze jest, że przegrywają 0-2. A to jest gorsze niż -20 w jednym meczu. Gdyby ta seria rozpoczęła się w Bostonie, taki wynik nie byłby niczym nadzwyczajnym. Po prostu Celtics zrobili co do nich należało i wygrali u siebie. Magic wracaliby do Orlando z nastawieniem, że teraz na własnym parkiecie, to oni będą górą. Ale w meczach numer 3 i 4 to nie Magic, a Celtics będą mogli liczyć na doping swoich kibiców. Dlatego ta sytuacja jest jeszcze trudniejsza i wymaga naprawdę silnej psychiki, wytrzymania ogromnej presji i gry na najwyższych obrotach. Wczoraj Carter pokazał jak silną ma psychikę.



2 spudłowanie wolne. Bardzo możliwe, że przesądziły o porażce Magic nie tylko w tym meczu, ale i w całej serii. Teoretycznie mają jeszcze szanse, ale tylko teoretycznie, praktycznie jest to prawie niemożliwe. Od razu przypomina się mecz numer 1 finałów 1995.



Wtedy Nick Anderson na 10 sekund przed końcem spudłował 4 rzuty wolne, nie powiększył 3-punktowego prowadzenia swojej drużyny. Dzięki temu, do dogrywki doprowadzić mógł Kenny Smith, a w doliczonym czasie wygrali goście. W efekcie, Rockets pokonali drużynę z Orlando już w 4 meczach i sięgnęli po tytuł. To był kluczowy moment tamtej serii, może gdyby Magic wygrali mecz otwarcia, rywalizacja potoczyłaby się inaczej. Kto wie?

A rok temu? Drugi mecz finałów, 0.6 sekundy do końca, remis po 88 - Lee pudłuje layup. Magic przegrywają po dogrywce.



Anderson, Lee i Carter – trzech rzucających obrońców Magic, którzy w kluczowych momentach zawiedli. W Orlando mają pecha.
Szkoda mi tylko Gortata. Bardzo chciałem, żeby ponownie wystąpił w finale. To byłoby dla niego kolejnym bardzo ważnym osiągnięciem w karierze. I co bardzo ważne, pomogłoby w promowaniu koszykówki w Polsce. Rok temu wszyscy dowiedzieli się kim jest Gortat, ponieważ było bardzo głośno w mediach o tym, że Polak gra w finałach NBA. Teraz byłoby podobnie, ale niestety nie ma już chyba na to szans. Jedynym pocieszeniem może być bardzo dobra gra Marcina w tych playoffs. W sezonie nie miał zbyt dużo okazji do pokazania się, a teraz spędza na parkiecie sporo minut i prezentuje wysoki poziom. W odróżnieniu od Cartera, on w meczu numer 3 w Charlotte trafił w końcówce kluczowe wolne.

Jestem rozdarty. Z jednej strony całym sercem jestem z Gortatem, z drugiej strony nie tylko, nie kibicuję Magic, ale po prostu ich nie lubię.

Nie lubię krzyczącego Stana i jego dziwnych decyzji. To nie jest trener z zimną krwią, który potrafi poprowadzić drużynę do mistrzostwa. Wygląda na to, że zeszłoroczny sukces był szczytem jego możliwości. Tak jak już kiedyś mówił Shaq, Stan to 'panikarz'. Teraz zapewne już spanikował i nie wyobrażam sobie, co musiałoby się stać, żeby udało mu się odmienić jeszcze losy tej serii.

Nie jestem też fanem Howarda. Wiadomo, jest on wybitnym zawodnikiem, ale jeszcze dużo mu brakuje do tego, by stać się prawdziwym liderem, który może zapewniać drużynie te najważniejsze zwycięstwa. Real Superman ma na imię Shaq, nie Dwight.

Poza tym, nie mogę wybaczyć Magic, że nie pozwolili Gortatowi przejść do Mavs, gdzie stałby się podstawowym środkowym, jestem tego pewien. W Orlando spędził sezon na ławce.

Dlatego mimo że jestem za MG13, to nie lubię Magic.

Przypomniało mi się jeszcze, że po porażce Cavs, Gortat napisał coś takiego na swoim twitterze:
Teraz chciałoby się powiedzieć tak o Magic: tacy silni mieli być, tak zniszczyli Hawks, wygrali 8 spotkań i teraz wyparkują już po 4 meczach.

I jeszcze na koniec, Pierce we wczorajszym spotkaniu. Trochę oberwał, ale i tak rozegrał świetny mecz:

3 komentarze:

  1. To wina Van Gundy'ego że Lewis gra tak beznadziejnie, a Celtics grają tak dobrze? To wina SVG że Carter pudłuje dwa wolne albo że Redick traci głowę? Zrobił usprawnienie w porównaniu z meczem nr 1. Jest jednym z najlepszych trenerów w lidze moim zdaniem. Bardzo komunikatywny, gdy mowi o taktyce. Łatwo krytykować go gdy przegrywają, ale jeśli spojrzeć bliżej, to nie bardzo wiem za co.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chodzi o Dwighta Howarda, to zgadzam się w 100%. Brakuje mu tego czegoś, co miał Shaq w Lakersach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie twierdzę, że SVG jest złym trenerem Chociażby ten i poprzedni sezon, wicemistrzostwo – o czymś to świadczy. Jednak uważam, że nie jest trenerem, który w sytuacji, gdy jego drużyna przegrywa 0-2, będzie w stanie poprowadzić ich do wyrównania serii.

    OdpowiedzUsuń