środa, 19 maja 2010

game 2: Celtics 95 - Magic 92

Bohater meczu: Paul Pierce
Na 32 sekundy przed końcem musiał opuścić parkiet z powodu szóstego faulu, ale kilka sekund wcześniej trafił 2 rzuty wolne, które jak się chwilę później okazało, przesądziły o zwycięstwie Celtics. Po słabej serii przeciwko Cavs, zwłaszcza pod względem strzeleckim, w finale konferencji Pierce wrócił do gry na najwyższym poziomie i już drugi mecz zakończył mając ponad 20 punktów. Bardzo dobrze rozpoczął to spotkanie, trafił pierwsze 3 rzuty i zdobył pierwsze 9 punktów dla swojej drużyny. Po pierwszej połowie miał aż 22 punkty, w drugiej dołożył tylko 6, ale w tym te kluczowe w samej końcówce. 28 punktów zanotował ze skutecznością 50%, trafiając między innymi 3 z 7 rzutów za trzy. Poza tym, zaliczył jeszcze 5 asyst i 5 zbiórek, chociaż nie można  pominąć faktu, że popełnił też 5 strat.

Decydujące elementy:
rzuty wolne Cartera i błąd Redicka – wytrzymanie presji i trafienie decydujących rzutów - to właśnie odróżnia mistrza od reszty. Pierce trafił oba wolne, Carter stanął na linii chwilę później. Jego 2 wolne miały zmniejszyć stratę Magic do jednego punktu na 31 sekund przed końcem. Niestety Vince oba spudłował, a wcześniej trafił 5 na 5. Na szczęście dla gospodarzy, kolejną akcję Celtics udało im się wybronić. Redick zebrał piłkę po niecelnym rzucie Garnetta i... zamiast od razu wziąć czas, ruszył przed siebie, po chwili zatrzymał się i dopiero wtedy sędziowie odgwizdali przerwę na żądanie. W rezultacie, Magic nie tylko stracili cenne sekundy, ale też musieli rozpoczynać swoją akcję zza linii połowy boiska. Nie mieli już czasu na rozegranie skutecznej akcji, tym bardziej, że Celtics dobrze bronili. Daleki rzut Nelsona nie wpadł do kosza i było po meczu.

zbiórki – tym razem gościom nie udało się zatrzymać Howarda w ataku, ale udało im się ograniczyć jego dominację w walce o zbiórki. W pierwszym meczu center gospodarzy miał ich 12, a Magic w sumie 7 więcej niż Celtics. Wczoraj Howard zebrał 8 piłek, a jego drużyna przegrała walkę na tablicach 36-38. Ostatecznie nie była to duża różnica, ale widoczną przewagę na tablicach Celtics mieli w drugiej połowie, kiedy zebrali 20 piłek, o 6 więcej niż zawodnicy gospodarzy.

punkty po stratach – Celtics zdobyli 22 punkty po 14 stratach gospodarzy, natomiast Magic 17 po 15 stratach gości.


Magic musieli ten mecz wygrać i robili, co mogli, by tak się stało. Jednak ponownie to Celtics kontrolowali przebieg spotkania. Był to znacznie bardziej wyrównany mecz niż poprzedni, ale w samej końcówce zawodnicy Magic po prostu nie wytrzymali ogromnej presji tego spotkania.

Goście rozpoczęli mecz od uzyskania 11-punktowej przewagi. Wtedy na parkiet wszedł Gortat i Redick, a gospodarze zaczęli odrabiać straty i pierwszą kwartę zakończyli serią 16-4. Ponownie znaczącą przewagę Celtics uzyskali w połowie trzeciej kwarty, natomiast na samym początku czwartej po raz kolejny mieli 11 punktów więcej. W tym momencie Magic znowu ruszyli do odrabiania strat i na niespełna 7 minut przed końcem tracili już tylko 2 punkty. Natomiast na 3 minuty i 35 sekund przed końcem, po rzucie Cartera, gospodarze objęli prowadzenie 90-89. Czwarta kwarta przypominała tę z poprzedniego meczu, kiedy Magic spisywali się znacznie lepiej, a Celtics wyglądali jakby stracili już siły po długiej walce. W odróżnieniu od pierwszego spotkania, tym razem gospodarzom udało się objąć prowadzenie i byli na dobrej drodze do wyrównania stanu rywalizacji. Jednak gdy rozpoczęły się kluczowe minuty, uwidoczniła się przewaga doświadczenia Celtics. W dwóch kolejnych akcjach z półdystansu trafiali Garnett i Rondo i na półtorej minuty przed końcem mieli 3 punkty przewagi. Jeszcze na 55 sekund przed końcem Nelson zmniejszył stratę do jednego punktu. Sprawa zwycięzcy była otwarta, ale wtedy błędy Magic przesądziły o ich porażce.

Drużynę z Bostonu do zwycięstwa razem z Pierce'm poprowadził Rondo. W pierwszym meczu nie imponował, a wczoraj ponownie był czołowym strzelcem swojej drużyny. Zdobył 25 punktów trafiając 10 z 16 rzutów z gry, do tego znowu zaliczył 8 asyst, miał też 5 zbiórek i 2 przechwyty. To był kolejny wspaniały występ rozgrywającego Celtics, który dał im ważną wygraną.

Garnett, tak samo jak poprzednio, miał duże problemy z celnością, spudłował aż 11 z 16 rzutów i zakończył mecz z 10 punktami. Jednak 8 z nich zaliczył w drugiej połowie, a do tego zebrał 9 piłek – najwięcej w tym meczu. I ponownie wyeliminował z gry Lewisa. 10 punktów zdobył również Perkins, na swoim koncie miał też 5 zbiórek, 2 bloki i 2 przechwyty. Wykonywał świetną pracę w walce z Howardem, ale z powodu przewinień grał tylko 15 minut, a szósty faul odgwizdano mu już na niespełna 8 minut przed końcem spotkania. Natomiast najlepszy strzelec Celtics poprzedniego meczu, Ray Allen, tym razem zupełnie nie potrafił odnaleźć się w ataku. Przez 39 minut spędzonych na boisku zdobył ledwie 4 punkty. Spudłował 5 z 6 rzutów z gry, w tym wszystkie 5 za trzy, a mimo to Celtics wygrali.

Poza tym, goście ponownie mogli liczyć na trójkę swoich rezerwowych. Najlepiej spośród nich zaprezentował się Davis. Zanotował 8 punktów i 6 zbiórek, i zrobił swoje w walce z Howardem.

Wczoraj atak Magic opierał się na Howardzie, który radził sobie znacznie lepiej z rywalami próbującymi go zatrzymać. Już po pierwszej połowie miał na swoim koncie 17 punktów, czyli o 4 więcej niż w całym poprzednim meczu. Ostatecznie był najlepszym strzelcem Magic z dorobkiem 30 punktów trafiając 9 z 13 rzutów z gry, natomiast z 17 wolnych wykorzystał 12. Niestety, ponownie jego dominacja pod koszami nie była pełna. Zdobywał punkty, ale miał mniej zbiórek (8) i co najważniejsze – 0 bloków. To był pierwszy mecz w tych playoffs, w którym nie miał bloku.

W ofensywie, Howarda najbardziej wspierali Carter i Redick, obaj zdobyli po 16 punktów. Obaj jednak nie tylko zawiedli w ostatnich sekundach, ale też nie mieli najlepszej skuteczności. Carter spudłował 10 z 15 rzutów, Redick 6 z 9. Warto jeszcze dodać, że rezerwowy Magic zdobył aż 9 punktów w pierwszej kwarcie, kiedy pomógł gospodarzom odrobić straty.

Lewis po raz kolejny grał fatalnie – 5 punktów (2/6 z gry). Natomiast Nelson, który w poprzednim meczu miał 20 punktów, teraz zdobył tylko 9 ze słabą skutecznością 33% (1/5 za trzy) i widocznie przegrał rywalizację z Rondo.

Gortat świetnie rozpoczął ten mecz. W pierwszej kwarcie grał przez 4 minuty, zdobył 2 punkty, zebrał 3 piłki, a jego drużyna w tym czasie była 9 punktów na plusie. Trener Van Gudny wystawiał go razem z Howardem, próbując znaleźć skuteczną odpowiedź na wysokich Celtics. W pierwszej połowie dawało to bardzo dobre rezultaty. Jednak w drugiej, Gortat był bezwzględnie ogrywany przez Rondo, który łatwo go mijał i zdobywał punkty spod kosza. W całym meczu Marcin spędził na parkiecie 16 minut, zdobył 2 punkty, zebrał 6 piłek, z czego 4 na atakowanej tablicy, zaliczył też blok i asystę.

Tego chyba nikt się nie spodziewał. Magic wygrali 8 pierwszych spotkań w tych playoffs, a teraz przegrali 2 kolejne i to we własnej hali. Przez cały sezon nie zanotowali dwóch porażek z rzędu w Orlando, stało się to dopiero w tym jakże ważnym momencie playoffs. Ponownie potwierdza się, że sweep w dwóch pierwszych rundach wcale nie oznacza, że jest się głównym faworytem do występu w finale. Teraz Magic znaleźli się w bardzo złej sytuacji, jadą do Bostonu i muszą tam zrobić, to co Celtics zrobili na ich parkiecie. Ale będzie to bardzo trudne, ponieważ Celtics systematycznie się rozkręcają. Po raz pierwszy w swojej historii wygrali pierwsze 2 mecze wyjazdowe na rozpoczęcie serii playoffs. Poza tym, to była ich 5 wygrana z rzędu. Zatrzymanie ich może okazać się niemożliwe.

0 komentarze:

Prześlij komentarz