sobota, 7 sierpnia 2010

Airball spod kosza: Shaq i wyjątkowy zespół w Bostonie

Przez ostatnie 2 lata kibicowałem trzem różnym drużynom, a w przyszłym sezonie będę trzymał kciuku za jeszcze inną. Heat, Suns, w minionym sezonie Cavs, a teraz Celtics. Jak możecie się domyślić, ta sytuacja wynika z częstych zmian barw klubowych przez Shaqa w ostatnich sezonach. Razem z nim przenoszę się z drużyny do drużyny. O'Neal od samego początku, kiedy zacząłem się interesować NBA, był moim ulubionym zawodnikiem i to się nie zmieni do samego końca. A koniec, niestety, jest już bardzo bliski... jeszcze tylko 2 lata.
Cieszę się, że te ostatnie sezony spędzi on w drużynie Bostońskiej, bo nie będę ukrywał, że jeszcze jakiś czas temu obawiałem się, że może mieć problem ze znalezieniem pracy gdziekolwiek. Przerażała mnie wizja kibicowania Hawks. Nigdy nie byłem ich fanem, a po ich występach w drugiej rundzie playoffs jeszcze bardziej zniechęciłem się do tej drużyny. Shaq miałby zakończyć karierę w takim zespole? W którym liderem jest przepłacony Johnson, nie potrafiący stanąć na wysokości zadania w ważnych meczach playoffs. Nie, to nie mogło się stać. Jednak z widoku zniknęli już Mavs i Spurs, wydawało się, że pozostali tylko Hawks. Byli jeszcze Celtics, ale oni pozyskali tego drugiego O'Neala i nie było wiadomo, jak zapatrują się na tego pierwszego. Dla Shaqa, ale i dla mnie jako kibica, ta sytuacja była bardzo niekomfortowa. Już nawet myślałem, że dla niego lepiej byłoby zakończyć karierę, niż grać w drużynie nie mającej realnych szans na tytuł. Lista pretendentów, w których mógł on grać, ograniczyła się do Celtics. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Shaq spalił za sobą zbyt wiele mostów, zwłaszcza w LA i Miami. Jakie byłoby to piękne zakończenie, gdyby Shaq na ostatnie lata wrócił do Lakers, gdzie odnosił największe sukcesy i zdobył z nimi jeszcze jeden pierścień. Albo dołączył do super trójki Heat i razem z nimi powalczył o tytuł. To jednak było niemożliwe.

Z jednej strony rozumiem, że niektóre drużyny nie chciałby go ze względu na jego początkowe, wysokie wymagania finansowe, ale i gwiazdorski charakter. Shaq jest znany z tego, że nie działa dobrze na atmosferę w zespole, kiedy jest niezadowolony ze swojej roli lub minut gry. Dlatego niektórzy woleli zatrudnić gorszego zawodnika, ale młodszego i mniej problematycznego. Z drugiej strony, Shaq ma już swoje 38 lat, ale nadal jest przydatny. Nadal jest silnym punktem pod koszem. Może zdobyć trochę punktów, skutecznie zabiera i sprawia, że Howard czy Yao muszą się mocno namęczyć. Grając po 20 minut, Shaq może jeszcze dużo zrobić dla swojej drużyny. Dlatego, Celtics podjęli słuszną decyzję, podpisując z nim kontrakt. A ja mogę teraz spokojnie odetchnąć, że Shaq jest w drużynie mającej jakieś szanse na tytuł. Chociaż, na pewno trudno mi będzie przyzwyczaić się do sytuacji, w której na początku meczu będę widział go na ławce. Ale cóż, trzeba się z tym pogodzić. W końcu Shaq jest obecnie jednym z najstarszych w NBA. Przecież w minionym sezonie zadebiutował pierwszy zawodnik urodzony w latach 90-tych - Jrue Holiday. Natomiast w tym roku, będzie w NBA chociażby Derrick Favors, który urodził się rok przed tym, jak Shaq rozpoczął swoją profesjonalną karierę. Za rok, w ostatnim sezonie kariery O'Neala, będą już zawodnicy, którzy od narodzin mogli oglądać go w NBA. To dobitnie pokazuje, że czas Shaqa nieubłaganie przemija i trzeba przekazać pałeczkę młodszym.

Podczas gdy Heat stali się gwiazdorską drużyną i rozpoczęli nowy rozdział w historii NBA, w Bostonie kończy się inny rozdział wspaniałej historii. Celtics też mają wielkie gwiazdy, ale gwiazdy, które lata swojej indywidualnej dominacji mają już za sobą. Są to zawodnicy, którzy przez wiele sezonów byli pierwszoplanowymi postaciami ligi, którzy zastąpili pokolenie Jordana, Barkley'a i Olajuwona. Teraz Shaqa, Garnetta i Pierce'a zastępują LeBron, Howard i Wade. Dlatego dla zawodników, którzy połączyli swoje siły w Celtics jest to ostatni moment, by jeszcze coś wywalczyć, zanim już zupełnie oddadzą pałeczkę swoim następcom.
Moja przygoda z NBA rozpoczęła się w 1995 roku i do zawodników wybranych w tamtym drafcie jestem w pewnym sensie przywiązany. Są to pierwsi gracze, których karierę obserwowałem od samego początku. Razem z nimi dołączyłem do NBA. Od tamtego czasu podziwiałem grę Garnetta, ale przez lata był on poważnym rywalem Shaqa i Lakers. Kiedy Lakers pokonywali Wolves w finale zachodu w 2004, przez myśli mi nie przyszło, że Shaq i KG będą kiedyś grać w jednej drużynie. Jeśli już miałbym wtedy pisać taki scenariuszu, powiedziałbym, że Garnett pod koniec swojej kariery dołączy do O'Neala w LA. Wtedy wydawało mi się, że do końca Shaq pozostanie w Lakers i zdobędzie z nimi jeszcze wiele tytułów. 6 lat później, to Shaq przechodzi do drużyny KG, ale nie w Minneapolis, a w Bostonie. (w drafcie 95 był również Sheed, ale póki co idzie on na emeryturę, dlatego nie będę włączał go do obecnego składu Celtics). Rok po KG, do NBA dołączył Allen i Jermaine, a w 1998 Pierce. I tak przez lata oglądaliśmy ich w rolach czołowych gwiazd ligi. Razem z Shaqiem, Garnett, Pierce, Allen i JO spotykali się podczas Weekendów Gwiazd i każdy z nich była tam pierwszoplanową postacią. W mojej dotychczasowej karierze kibica NBA miałem okazję obejrzeć 14 All-Star Games i zawsze był tam któryś z obecnych zawodników Celtics. Na początku tylko Shaq, później także KG, następnie Allen, Pierce i Jermaine. Większość moich Meczów Gwiazd to mecze, w których właśnie oni byli jednymi z największych gwiazd. A teraz wszyscy grają w jednej drużynie. W Bostonie powstał swego rodzaju Dream Team, niestety już trochę podstarzały. Ale nie zmienia to faktu, że są to wielkie i uznane gwiazdy, na których zapewne nie tylko ja, ale i wielu z was się wychowało.
Jest już coraz mniej gwiazd, które rozpoczęły swoją karierę jeszcze w latach 90-tych i które podziwiamy już od ponad dekady. Dlatego jest to tym bardziej wyjątkowa sytuacja, że aż 5 z nich zagra w przyszłym sezonie w jednej drużynie.

6 komentarzy:

  1. Zgadzam się z Tobą Adamie, to już końcowa prosta dla tych zawodników grających jeszcze w erze jordanowskiej i konkurujących z nim i jak by nie spojrzeć, można Shaq'a nie lubić, nie przepadać za KG (zwłaszcza ostatnio), nie cenić Sugar Ray'a i naśmiewać się z PP, ale jednak bez nich to już w lidze będzie tylko "nowe"... a jak zakończy karierę Grant Hill to tak naprawdę skończy się pewna era zawodników, zostanie tylko Kobe jako ten który był lansowany na następcę MJa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama prawda, nie spojrzałem na tą sytuację z tej strony. Chyba dlatego, że nie chce żeby to wszystko się już kończyło. Miejmy nadzieję, że "nowe NBA" bedzię miało też tak wyrazistych zawodnik, i ktoś za dwadzieścia lat napisze podobnie o tych zawodnikach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno za dwadzieścia lat tamtejsze pokolenie będzie tak mówiło o LBJu, Wade czy Kobe'im właśnie, bo kibice zawsze mają sentymenty do graczy z epok ubiegłych, zawsze oni wtedy rosną w oczach, chociaż nie ma się co oszukiwać, że obecnym "plastikowym" gwiazdorom daleko do twardej męskiej gry jaka była w latach 90ych, gdy przepisy były inne i samo zawodnicy bardziej wyraziści...
    Na pocieszenie nam zostaje patrzeć, jak old school players jeszcze raz spróbują pokazać coś w lidze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam to samo, sledze karierę Shaqa od początku, jeszcze od uniwersyteckich czasów. Zawsze go ceniłem i podziwiałem. Jaki by nie był, zostanie legendą na długie lata.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe jaką ksywę będzie miał Shaq? Wielki Koniczynek? Wielki Leprechumon? czy jak się tam zwie ten zielony ludzik z loga drużyny...

    OdpowiedzUsuń
  6. A moze Shrek? :) Wielki i zielony :P

    OdpowiedzUsuń