poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Airball spod kosza: powrót Wafera

Von Wafer jest przykładem amerykańskiego zawodnika, który myślał, że będąc dobrym w NBA, w Europie bez problemu stanie się gwiazdą. Rok temu podpisał z Olympiakosem kontrakt wart około $10 milionów za dwa lata gry. Było to tuż po tym, jak rozegrał najlepszy w swojej karierze sezon w NBA. Wreszcie udało mu się przebić do stałej rotacji i uzyskać dobrą pozycję w najlepszej lidze świata. Jednak tam nie mógł liczyć na tak ogromne pieniądze. Jeden dobry sezon to jeszcze za mało, by ktokolwiek zapłacił mu $5 milionów rocznie. Dlatego Wafer wybrał Grecję. Dostał  ogromny kontrakt i zapewne wyobrażał sobie, że będzie tam pierwszoplanową gwiazdą. Patrząc na jego zarobki, inaczej być nie mogło. Skoro w NBA zdobywał średnio blisko 10 punktów w niespełna 20 minut gry, w Europie miał zostać super strzelcem. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. „Gwiazdor amerykańskiej koszykówki” nie potrafił odnaleźć się na Starym Kontynencie. Mimo że miał tak wysoki kontrakt, w drużynie nie dostał automatycznie pozycji gwiazdy, musiał potwierdzić swoją wartość na boisku, a to mu się nie udało. W rezultacie grał mało i bardzo słabo, zarówno w lidze greckiej jak i w Eurolidze. Szybko okazało się, że w Olympiakosie go już nie chcą, a Von uświadomił sobie, że chce się stamtąd wydostać i wracać do domu. W ten sposób zakończyła się jego „wielka” europejska kariera. Już w grudniu został zwolniony i mógł wracać do Stanów. Jeszcze wtedy mogło mu się wydawać, że szybko znajdzie pracę w NBA, wróci od Houston i będzie mógł zapomnieć o tym, co wydarzyło się w Grecji. Jednak powrót do NBA nie był taki oczywisty. Początkowo kilka drużyn było nim zainteresowanych, Rockets, Grizzlies i Mavs. Ale zarówno w Houston jak i w Memphis nie przeszedł pozytywnie testów fizyczny. Był zupełnie bez formy, a takiego zawodnika nikt nie potrzebował. Szansę dostał dopiero w Dallas. Pod koniec lutego podpisał z Mavs 10-dniowy kontrakt, ale w tym czasie ani razu nie wyszedł na parkiet i na przedłużenie umowy nie mógł liczyć. Tym samym, Wafer wrócił do punktu swojej kariery, w którym był jeszcze nie tak dawno temu, kiedy musiał walczyć o miejsce w NBA.
W 2005 roku Wafer został wybrany przez Lakers w drugiej rundzie draftu z numerem 39. W swoim debiutanckim sezonie nie miał zbyt wielu okazji żeby się pokazać. Ostatecznie wystąpił w 16 meczach przebywając na parkiecie średnio 4.6 minut. Na kolejny sezon nie załapał już się do składu Lakers, ani żadnej innej drużyny NBA i musiał szukać dla siebie miejsca w D-League. Grając w drużynie Colorado 14ers, Wafer potwierdził swoje umiejętności strzeleckie zdobywając średnio 21 punktów ze skutecznością 48.6% z gry, w tym 45.3% za trzy. Jego dobrą grę docenili Clippers, którzy chcieli go sprawdzić i w lutym 2007 dali mu 10-dniowy kontrakt. W ciągu tych 10 dni Wafer wystąpił w jednym spotkaniu, na parkiecie spędził niecałą minutę i na tym zakończyła się jego przygoda z Clippers. Przed kolejnym sezonem udało mu się dostać do Nuggets. W Denver też był głębokim rezerwowym i rzadko pojawiał się na boisku. Natomiast w lutym, w ramach transferu został odesłany do Portland. W Blazers też się nie przebił. W sumie, w sezonie 2007/08 wystąpił w 29 meczach, grał średnio 5.3 minut i zdobywał 1.6 punktów. Przed kolejnymi rozgrywkami podpisał kontrakt z Rockets. W Houston Wafer prawdopodobnie również byłby mało wykorzystywanym rezerwowym, gdyby nie kontuzje najważniejszych zawodników. W tamtym sezonie 47 meczów stracił McGrady, 22 Battier, a Artest 13. Dlatego trener Adelman musiał sięgnąć w głąb swojej ławki. Dzięki temu Wafer częściej pojawiał się na parkiecie i miał więcej okazji, by potwierdzić swoje umiejętności. Przełomowy dla niego okazał się styczeń, kiedy w 12 meczach z rzędu (10 w pierwszej piątce) zdobył co najmniej 10 punktów. Wykorzystał swoją szansę i stał się ważnym rezerwowym, który wreszcie regularnie pojawiał się na parkiecie i mógł liczyć na co najmniej kilkanaście minut w każdym spotkaniu. Ostatecznie zagrał w 63 meczach i zdobywał średnio 9.7 punktów przez 19.4 minut gry. Później swoją wartość jako przydatnego zmiennika potwierdził w playoffs. Wystąpił we wszystkich 13 spotkaniach Rockets, na boisku spędzał średnio 13.9 minut i zdobywał 8.2 punktów.
Bez wątpienia sezon 2008/09 był przełomowym w karierze Wafera. Przez pierwsze 3 lata w NBA zdobył w sumie tylko 66 punktów, a w barwach Rockets rzucił 610. Przestał być anonimowym zawodnikiem, który walczy o utrzymanie w lidze. Nie musiał już obawiać, że się będzie skazany na grę w D-League. Wreszcie udało mu się przebić i mógł liczyć na nowy, gwarantowany kontrakt. Po zakończeniu tamtych rozgrywek Wafer miał 24 lata i sporo drużyn było nim zainteresowanych. Młody zawodnik, z perspektywą rozwoju, mający talent strzelecki - warto mieć takiego na rezerwie. Zostając w NBA, Wafer miał szansę umocnić swoją pozycję dobrego zmiennika. Jednak przesądziły pieniądze. Grając w Rockets zarabiał nieco ponad $800 tysięcy, a Olympiakos dawał mu aż $10 milionów za dwa sezony. Trudno nie wziąć takiej podwyżki. Ale dla jego kariery okazało to się bardzo złym ruchem. Zamiast stawać się coraz lepszym graczem w NBA, stracił to, co wypracował sobie dobrymi występami w Houston. Znowu miał problemy ze znalezieniem dla siebie pracy w najlepszej lidze świata. Ostatecznie podpisał nowy kontrakt, ale tylko na rok i za minimalną stawkę (wrócił do swoich wcześniejszych zarobków). Teraz znowu będzie musiał wywalczyć sobie minuty gry, po raz kolejny będzie musiał udowodnić, że warto na niego stawiać, że jest przydatnym zmiennikiem. W Celtics na pewno nie będzie mu łatwo się przebić i jeśli nie będzie w najwyższej formie, nie zyska uznania Riversa i utknie na końcu ławki.

0 komentarze:

Prześlij komentarz