wtorek, 29 czerwca 2010

Airball spod kosza: gorące wakacje

Już w czwartek pierwszy lipca - dzień, na który w NBA czekano już od bardzo dawna. Niektóre drużyny, jak chociażby Knicks, przygotowywały się na ten moment od ponad dwóch lat. Nets poświęcili poprzedni sezon i byli najgorszą drużyną w lidze, by w te wakacje odegrać ważną rolę. Heat pozbyli się właściwie wszystkich zawodników ze swojego składu, marząc o stworzeniu w Miami nowej 'wielkiej trójki'. Nie ma wątpliwości, że zaczyna się bardzo ważny okres w historii NBA, ponieważ to, co wydarzy się przez najbliższe tygodnie i miesiące, będzie miało wpływ na następne lata.

Po tych wakacjach, rozmieszczenie sił w lidze może się znacząco zmienić. Cavs, którzy przez ostatnie dwa lata byli najlepszą drużyną ligi w sezonie zasadniczym, w przyszłych rozgrywkach mogą nawet nie znaleźć się w playoffs. Problem z powtórzeniem świetnego sezon mogą mieć również Hawks i Suns. Raptors mogą pogrążyć się w przeciętności. Natomiast najgorsza drużyna minionego sezonu – Nets, jak również Knicks, których od lat nie oglądaliśmy w playoffs, mogą stać się potęgami i zdominować ligę. Wszystko zależy od decyzji kilku osób, kilku zawodników, którzy będą wybierać, gdzie chcą grać przez najbliższe kilka lat.

Największe gwiazdy na rynku wolnych agentów to oczywiście LeBron James, Dwayne Wade, Chris Bosh, Amare Stoudemire, Joe Johnson, Carlos Boozer, ale też nie można zapomnieć o Dirku Nowitzki'm. Siedmiu All-Starów do wzięcia. A do czwartku, do tej grupy mogą jeszcze dołączyć Paul Pierce i Yao Ming. Poza tym, są jeszcze między innymi Rudy Gay, David Lee, Al Harrington, John Salmons, Josh Howard, Mike Miller, Raymond Felton, Brendan Haywood i Udonis Haslem, a także uznani weterani - Ray Allen, Shaquille O'Neal i Tracy McGrady (jeszcze Allen Iverson). Jest w czym kim wybierać.

Te wszystkie nazwiska sprawiają, że tegoroczne wakacje będą bardzo gorące. Tu nie wystarczy dogadanie się z jedną gwiazdą, co w każdym innym offseason byłoby wielkim sukcesem i ogromnym wzmocnieniem dla drużyny. Teraz trzeba ściągnąć do zespołu przynajmniej dwóch wielkich zawodników i jeszcze pomyśleć o odpowiednim wsparciu dla nich. Od tego, co się teraz stanie, zależy, które zespoły przez następne lata będą walczyć o mistrzostwo, a których przez długi czas nie zobaczymy w playoffs. Przyszłość wielu drużyn leży w rękach tych wolnych agentów, dlatego ten offseason jest niezwykle interesujący.

Po zakończeniu 'offseason 2010', NBA nie będzie już taka sama.

W tej sytuacji nie można dziwić się 'gorączce transferowej'. Teraz w NBA wszyscy mówią tylko o free agency i ten temat nie zniknie z czołówki do końca wakacji. Nawet draft 2010 był zdominowany przez spekulacje na temat offseason i transfery, dzięki którym Heat i Bulls zwiększyli swoje możliwości finansowe.

Jeszcze na długo przed rozpoczęciem okresu transferowego, pojawiało się mnóstwo plotek i dopóki najważniejsi wolni agenci nie podejmą ostatecznych decyzji, cały czas będziemy słyszeć różnego rodzaju doniesienia, a wszystkie to 'pewne informacje'. W tym momencie właściwie każdy kibic (nawet Clippers) może znaleźć plotki z wiarygodnych źródeł, według których to właśnie do 'jego' drużyny przyjdzie któryś z największych gwiazdorów.
Według ostatnich doniesień ESPN, James, Wade i Bosh spotkali się w miniony weekend w Miami, dyskutowali na temat free agency i ewentualnej możliwości wspólnej gry. Również Stephen A. Smith z Philadelphia Inquirer twierdzi, że jest bardzo prawdopodobne, że James i Bosh dołączą do Wade'a. Po takich informacjach podekscytowani mogą być kibice Heat, ale jutro 'pewniakiem' do pozyskania LeBrona i CB4 mogą być już Bulls czy Knicks. Wszystko bardzo szybko się zmienia i dopóki nie usłyszymy oficjalnych oświadczeń, niczego nie można być pewnym. Zwłaszcza, że już pojawiły się głosy, że ludzie z otoczenia Jamesa, jak World Wide Wes, specjalnie wywołują chaos informacyjny.

Trzeba jednak pamiętać jedno – mimo że w tym offseason jest bardzo dużo świetnych wolnych agentów, to i tak, wszystko sprowadza się do  LeBrona Jamesa. To on jest prawdziwym królem tych wakacji.

Jeszcze niedawno wydawało się, że od pierwszego lipca będziemy oglądać Jamesa odwiedzającego kolejne miasta: Nowy Jork, Miami, Chicago. Jednak w ostatnim momencie okazało się, że LeBron nigdzie się nie wybiera. To do niego mają przyjechać właściciele, managerowie i trenerzy, chcący przekonać go do wyboru ich drużyny. I dobrze, że nie będziemy świadkami szopki pod tytułem 'podróż wolnego agenta Jamesa'. Byłoby to żałosne widowisko. W każdym mieście pokazywano by mu, jak bardzo go 'kochają', on mówiłby, jak bardzo jest zainteresowany grą dla nich, a ostatecznie i tak na przykład zostałby w Cleveland. Takie przedstawianie i prześciganie się drużyn w tym, kto publicznie lepiej pokaże 'miłość' do LeBrona, jest zupełnie niepotrzebne.

Z drugiej strony, można stwierdzić, że James rzeczywiście czuje się Królem. Dlatego to do niego trzeba jechać i błagać go, by wybrał grę w tej, a nie innej drużynie. To on tutaj rządzi i dyktuje warunki, a wszyscy bez dyskusji się temu podporządkowują. Wszyscy rzucają się na LeBrona, jakby był bogiem, a przecież są jeszcze inni wybitni zawodnicy na rynku. Gdyby brać pod uwagę mistrzowskie pierścienie, to Wade powinien być wolnym agentem numer 1. Ale mimo wszystko, James jest najważniejszy i teraz nikt już nie pamięta, jak zakończył się sezon dla dwukrotnego MVP, jak został upokorzony przez Celtics i jak po raz kolejny nie udało mu się zdobyć tytułu. Knicks, Bulls, Heat, Nets, Mavs, Clippers - wszyscy chcą przede wszystkim Jamesa. Dopiero w dalszej kolejności interesują się pozostałymi, a jeśli poważnie biorą pod uwagę innego free agenta, to tylko dlatego, że pozyskanie go, mogłoby im pomóc w przekonaniu Jamesa.

Nie ma się jednak czemu dziwić. To LeBron jest obecnie, wraz z Bryantem, najlepszym zawodnikiem w NBA. Nie tylko ma imponujące osiągnięcia na parkiecie, ale równocześnie przyciąga uwagę milionów kibiców, a co się z tym wiąże - miliony dolarów. Dla właścicieli klubów zatrudnienie wolnego agenta to inwestycja. Wydają duże pieniądze i oczekują ogromnych zysków w przyszłości, w postaci mistrzowskich tytułów, ale też i milionów dolarów, zarobionych na biletach, koszulkach i klubowych gadżetach. Każdy, kto zamierza zainwestować, chce aby była to jak najbezpieczniejsza i pewna inwestycja, która przyniesie największe korzyści. A taką najpewniejszą inwestycją jest właśnie James. Dlatego wszyscy chcą zdobyć właśnie jego i są w stanie zrobić wszystko, by przekonać go do siebie.


Warto jednak zauważyć, że najbardziej zdesperowany, by podpisać kontrakt z Jamesem jest właściciel Cavs. W odróżnieniu od Knicks czy Nets, on nie ma planu B. Drużyny mające dużo wolnych pieniędzy mogą złościć się do Johnsona, Bosha albo Stoudemire'a, jeśli nie uda im się przekonać LeBrona. I tak w przyszłym sezonie będą znacznie silniejsi. Natomiast dla Cavs to walka o być albo nie być. Oni w te wakacje mają najwięcej do stracenia. 

Nets, Heat, Knicks i Bulls na pewno zyskają w tym offseason, pytanie brzmi tylko ile? Cavs i Raptors zastanawiają się natomiast ile stracą?

Dan Gilbert kupił drużynę z Cleveland w 2005 roku, kiedy James był dopiero na samym początku swojej kariery w NBA. Wtedy Cavs byli mało znaczącym zespołem z niewielkiego miasta, który od dawna nie grał w playoffs. Natomiast w ostatnich latach, dzięki Jamesowi stali się potęgą NBA. Co prawda nie udało im się zdobyć mistrzostwa, ale w minionych dwóch sezonach zasadniczych mieli więcej zwycięstw niż tak uznane marki jak Lakers czy Celtics. Byli jedną z najważniejszych drużyn w lidze, co oczywiście wiąże się ze wzrostem wartości drużyny, dużą liczbą kibiców, czyli ogromnymi korzyściami finansowymi. Jeśli James odejdzie, Cavs ponownie staną się przeciętną drużyną, która nigdy w NBA nic nie osiągnęła i długo jeszcze nie osiągnie. Fani z całego świata, którzy kibicując LeBronowi wspierali Cavs, przeniosą się wraz z nim do Chicago czy Nowego Jorku. A koszulki z napisem Cavs i wszystkie inne gadżety klubowe nie będą się już tak dobrze sprzedawać.

Ta perspektywa, sprawia, że Gilbert jest w stanie zrobić wszystko, by  zatrzymać Jamesa. Już zwolnił trenera i szuka nowego, który będzie odpowiadał jego gwiazdowi. Pozbył się także Ferry'ego i wziął we własne ręce przyszłość drużyny. Teraz to on podejmuje wszystkie decyzje. Na pewno będzie pracował nad możliwością pozyskania klasowego partnera dla Jamesa przez sign-and-trade. Ale czy James to doceni? Przecież właściciele pozostałych drużyn walczących o LeBrona też robią wszystko, by go zdobyć i wydaje się, że mają więcej do zaproponowania. Perspektywa gry w Nowym Jorku, Miami czy Chicago, dołączenie do Rose'a czy Wade'a, stworzenie duetu z Boshem, to może sprawić, że oferta Cavs nie będzie dla niego atrakcyjna i desperackie ruchy Gilberta zakończą się fiaskiem. Wtedy 'offseason LeBrona' będzie początkiem końca wielkich Cavs.

1 komentarz:

  1. Nie rozumiem tej szopki z "królem" jamesem...jak można się tak płaszczyć przed samozwańczym królem, który nawet nie ma pierścienia...skoro w Cavs nie wygrał nie ma żadnej gwarancji, że uda mu się gdziekolwiek indziej....a do Kobe mu trochę brak, jakieś 5 tytułów:-)

    OdpowiedzUsuń