niedziela, 30 maja 2010

game 6: Lakers 111 - Suns 103

Bohater meczu: Kobe Bryant
Bryant pokazał swoją wielkość. Pokazał, że jest najlepszym zawodnikiem w NBA. Po raz kolejny potwierdził, że w tych najważniejszych meczach, kiedy Lakers mogą zakończyć serię, on zrobi co trzeba, by jego drużyna wygrała po raz czwarty. Nie dał Suns szans na mecz numer 7. Lakers nie potrzebowali kolejnego spotkania, a w LA chcieli rozegrać dopiero pierwszy mecz finałów. Dzięki Bryantowi, udało im się to osiągnąć i pokonać gospodarzy w Phoenix. W decydującym momencie Kobe wziął na siebie ciężar gry i niesamowitymi rzutami zapewnił Lakers trzeci z rzędu występ w finale. Nawet bardzo dobra Hilla i Dudley'a nie była w stanie go zatrzymać. Trafiał rzuty, których nikt inny by nie trafił. Przez ostatnie 2 minuty czwartej kwarty zdobył 9 punktów, a jego rywale byli bezradni. W całym meczu zdobył 37 punktów (48% z gry), z czego aż 24 w drugiej połowie. Już po raz 10 w ostatnich 11 meczach miał na swoim koncie przynajmniej 30 punktów. Jest gotowy, by poprowadzić Lakers do drugiego z rzędu tytułu.

Decydujące elementy:
zbiórki – Lakers zebrali 41 piłek, 10 więcej niż Suns, w tym 6 więcej na atakowanej tablicy. W walce pod koszami zawiódł Stoudemire, który miał tylko 4 zbiórki.

punty z kontrataku – defensywa Lakers pozwoliła gospodarzom na zdobycie zaledwie 2 punktów z kontry. Goście też pod tym względem nie wypadli najlepiej i mieli 6 punktów z kontrataku, ale najważniejsze dla nich było zatrzymanie ofensywy Suns. Gospodarze nie mogli nakręcać swoich ataków, nie mogli grać szybkiej koszykówki, dlatego nie wykorzystali pełni swoich możliwości ofensywnych.
Pierwsza kwarta była prawdziwym popisem ofensywnym, a obie drużyny zdobyły łącznie aż 71 punktów. Było wiadomo, że w dalszej części kluczowa będzie defensywa. I w drugiej kwarcie lepiej pod tym względem wypadli Lakers. Zmusili gospodarzy do skuteczności na poziomie 39% i 19 punktów, sami natomiast ciągle bardzo dobrze spisywali się w ataku (28 punktów, 46%). Dzięki temu Lakers uciekli na kilka punktów i powoli zaczęli powiększać swoją przewagę. Przez całą trzecią kwartę utrzymywało się dwucyfrowe prowadzenie gości, a na czwartą kwartę wychodzili mając 17 punktów więcej niż Suns. Dopiero na początku ostatniej części gry, gospodarze ruszyli do odrabiana strat. Tak jak w poprzednich meczach, także teraz mogli liczyć na swoich zmienników, którzy po raz kolejny odegrali kluczową rolę. W tym momencie bohaterem Suns był Dragic, który na początku czwartej kwarty, w przeciągu 10 sekund zdobył 6 punktów. Po celnym rzucie, sprowokował swojego rodaka Vujacica do nerwowej reakcji i uderzenia go w twarz. Zawodnikowi Lakers odgwizdano flagrant faul, co Dragic przełożył na 2 celne wolne, a kilka sekund później 2 punkty spod kosza. 


Potem po raz kolejny skutecznie wszedł pod kosz i zdobył 8 punkt z rzędu dla Suns. Tym samym, gospodarze rozpoczęli czwartą kwartę od serii 8-0 i zbliżyli się na 9 punktów, co dało im wiarę, że ten mecz można jeszcze wygrać. Ostatecznie zanotowali serię 16-4, a w połowie kwarty mieli już tylko 5 punktów straty. Poza dobrą egzekucją w ataku, głównie z pomalowanego, Suns byli bardzo aktywni i skuteczni w obronie i wcale nie potrzebowali do tego strefy . Później na parkiet wrócili podstawi zawodnicy gospodarzy i po rzucie Nasha, na 2 minuty i 18 sekund przed końcem, zbliżyli się na 3 punkty. Wtedy jednak swoje show w ataku rozpoczął Bryant, Lakers świetnie bronili i Suns musieli pogodzić się z wyższością swoich przeciwników.

Bryant wczoraj rozegrał wielki mecz, ale równocześnie dla Gasola było to najgorsze spotkanie w tych playoffs. Hiszpan zdobył tylko 9 punktów pudłując aż 7 z 9 rzutów i zebrał 7 piłek. Ponownie w czwartej kwarcie był mało widoczny, trafił tylko jeden z 4 rzutów, choć ten jeden celny rzut i 2 punkty na nieco ponad minutę przed końcem były bardzo ważne. Na szczęście dla gości, Kobe dostał duże wsparcie od Artesta, który po trafieniu buzzer beatera w poprzednim spotkaniu był wczoraj bardzo pewny w ataku i zanotował najlepszy występ w obecnych playoffs. Zdobył 25 punktów z wysoką skutecznością 62.5% (4 z 7 rzutów za trzy). Istotną rolę odegrał również Fisher, który jak przystało na weterana z czterema mistrzowskimi pierścieniami, zrobił co do niego należało w czwartej kwarcie i zdobył 4 ważne punkty. Ostatecznie miał ich 11 na swoim koncie. Dobrze zagrał również Odom. Co prawda w czwartej kwarcie spudłował aż 6 rzutów z gry, ale zebrał 5 piłek, w tym 3 na atakowanej tablicy. Cały mecz zakończył z dorobkiem 6 punktów (3/12 z gry), 12 zbiórek i 3 asyst.

Lakers udowodnili, że są najlepszą drużyną zachodu i awansowali do finału, gdzie nie tylko będą bronić tytułu, ale także będą mieć okazję od rewanżu na Celtics za przegrany finał 2008.

Suns dzięki swoim zmiennikom w czwartej kwarcie odrobili większość strat. Niestety gospodarze pozwolili Lakers na uzyskanie zbyt dużej przewagi pod koniec trzeciej kwarty i mieli za mało czasu, by wygrać ten mecz. W całym spotkaniu rezerwowi Suns zdobyli 36 punktów, z czego 12 w czwartej kwarcie. Najlepiej zaprezentowali się Frye i Dragic. Frye zdobył 12 punktów trafiając 5 z 7 rzutów, zebrał też 13 piłek zaliczając drugie z rzędu double-double. Również 12 punktów miał Słoweniec, aż 8 z nich zdobył w czwartej kwarcie. Dudley natomiast wykonywał bardzo dobrą pracę w obronie, ale i tak nie był w stanie zatrzymać Bryanta.

Tak samo jak w poprzednim meczu, także wczoraj Suns w końcówce odrabiali straty, ale Lakers są zbyt doświadczoną drużyną, by pozwolić sobie na przegranie meczu, w którym prowadzili przed czwartą kwartą 17 punktami. W drugiej połowie gospodarze zaczęli znacznie lepiej bronić, ale w decydujących akcjach nawet dobra obrona nie była w stanie zatrzymać Bryanta. Poza tym, przez cały mecz mieli ogromny problem z defensywą Lakers, przez co nie mogli grać swojej koszykówki i dominować w ataku. Świadczy o tym chociażby fakt, że w drugiej połowie trafili tylko 2 trójki (na 9 oddanych), a w całym meczu mieli ledwie 2 punkty z kontry. Przez większość spotkania mieli także mniej punktów z pomalowanego niż ich rywale, dopiero gdy w czwartej kwarcie częściej kończyli akcje z pola trzech sekund, udało im się odrobić część strat.

Nash obiecywał, że poprowadzi drużynę do zwycięstwa w tym meczu i robił co mógł, by tą obietnice spełnić. Niestety, mimo że w samej końcówce zdobył 5 punktów, trudno porównać to, do popisów lidera Lakers. Ostatecznie zanotował 21 punktów (8/11 z gry, 2/5 za trzy), 9 asyst i 5 asyst. Znacznie gorzej spisywał się Stoudemire, który po pierwszej połowie miał na swoim koncie tylko 9 punktów (2/7 z gry). W trzeciej kwarcie Nash starał się uruchomić go w ataku, Amare dostawał dużo piłek, ale bardzo dobrze bronili wysocy Lakers i skrzydłowy gospodarzy miał problemy z przebiciem się pod kosz. W rezultacie spudłował wtedy 6 z 8 rzutów i dołożył 6 punktów. Znacznie lepiej było w czwartej kwarcie, kiedy wraz z czwórką zmienników prowadził Suns do odrabiania strat. Wtedy Amare zdobył 12 punktów, trafił 3 z 5 rzutów z gry i wszystkie 6 wolnych. Ale było to już zbyt późno. Gdyby grał tak już w trzeciej kwarcie, Lakers prawdopodobnie nie uzyskaliby tak dużej przewagi i Suns mieliby szanse ma zwycięstwo. Cały mecz Stoudemire zakończył mając 27 punktów (35%), 4 zbiórki, 3 przechwyty i 2 bloki.

Nie najlepiej zaprezentowali się również Hill i Richardson. Pierwszy z nich trafił tylko 2 z 7 rzutów zaliczając 6 punktów, do tego dołożył po 3 asyst i zbiórki. Natomiast Richardson w pierwszej połowie zdobył 11 punktów, ale w drugiej oddał ledwie jeden rzut z gry i miał tylko 2 punkty.

Po raz kolejny Nash stracił szanse na pierwszy w karierze występ w finale ligi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz