środa, 16 czerwca 2010

game 6 Lakers: totalna dominacja gospodarzy

Lakers 89-67 (3:3)
Najlepszy zawodnik: Pau Gasol
W poprzednim meczu Gasol zagrał słabo, nie pomógł Bryantowi, a Lakers przegrali. Jednak widać, że w Los Angeles czuje się znacznie lepiej i pokazał to w tym spotkaniu. Zagrał rewelacyjnie, jak przystało na drugą gwiazdę zespołu, zaprezentował swoją wszechstronność i pomógł gospodarzom doprowadzić do spotkania numer 7. Od samego początku spisywał się bardzo dobrze i już w pierwszej kwarcie zaliczył 5 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty. To w dużej mierze dzięki niemu, Lakers tak dobrze rozpoczęli ten mecz, szybko objęli prowadzenie i zdominowali walkę na tablicach. Później Gasol bardzo dobrze zagrał także w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 6 punktów i zaliczył 3 asysty. Ostatecznie na swoim koncie miał 17 punktów (43% z gry), co może nie jest imponującym osiągnięciem, ale więcej z jego strony Lakers nie potrzebowali. Znacznie ważniejszy jest fakt, że zaliczył 13 zbiórek (5 w ataku) i tylko jednej asysty zabrakło mu do triple-double (9 asyst to jego rekord kariery w playoffs). Do tego dołożył 3 bloki. Pokazał pełnie swoich możliwości i zrobił wszystko, by Lakers zdominowali Celtics.

Decydujące elementy:
zbiórki – od samego początku Lakers dominowali na tablicach, po pierwszej kwarcie mieli już 7 zebranych piłek więcej niż ich rywale. Po pierwszej połowie ta przewaga wzrosła do 17. W całym spotkaniu gospodarze zanotowali 52 zbiórki, czyli o 13 więcej niż Celtics. Na tak dużą przewagę na deskach wpływ miała kontuzja Perkinsa, ale nawet gdy był on na parkiecie w pierwszych minutach, Lakers lepiej zbierali. Ostatecznie aż 3 zawodników Lakers miało na swoim koncie co najmniej 10 zbiórek. Gasol, Bryant i Odom w sumie zebrali 34 piłki, czyli tylko o 5 mniej niż cała drużyna gości. Po raz szósty potwierdziło się, że trzeba wygrać walkę na tablicach, żeby wygrać mecz.

obrona – w poprzednich dwóch meczach obrona Lakers nie była w stanie zatrzymać Celtics, natomiast w tym spotkaniu zaprezentowali mistrzowską defensywę. W drugiej kwarcie zmusili swoich przeciwników do skuteczności zaledwie 28.6% i pozwolili im na zdobycie ledwie 13 punktów. Do przerwy zawodnicy gości zdołali zdobyć tylko 31 punktów ze skutecznością 34%. W drugiej połowie Lakers nadal imponowali w obronie i nie dali Celtics szans na poprawę ofensywy. Cały mecz goście zakończyli z dorobkiem 67 punktów i skutecznością na poziomie 33%. Za trzy trafili tylko 21.7%, a do tego, Lakers wysłali ich na linię rzutów wolnych tylko 10 razy. Jest to najniższa zdobycz Celtics w playoffs od 2002 roku, kiedy mieli 66 punktów w starciu z Pistons (wtedy wygrali, bo Pistons zdobyli 64). Natomiast Lakers ostatni raz w playoffs ograniczyli swoich rywali do mniejszej liczby punktów w 2000, kiedy Suns pozwolili na 65. To pokazuje, jak fantastyczną obronę w wykonaniu Lakers mogliśmy wczoraj oglądać.
wsparcie – już na samym początku spotkania było widać, że Lakers chcą całą piątkę zaangażować w ofensywę. W rezultacie, każdy z zawodników gospodarzy dołożył się do pierwszych 10 punktów zdobytych przez ich drużynę. Artest w pierwszej kwarcie zdobył 8 punktów trafiając między innymi 2 z 3 rzutów za trzy. Cały mecz zakończył z dorobkiem 15, zaliczył też 6 zbiórek. W drugiej kwarcie do zdobywania punktów włączyli się rezerwowi. W sumie, w drugiej i trzeciej kwarcie zawodnicy z ławki zdobyli aż 24 punkty, czyli o jeden więcej niż cała drużyna Celtics w tym czasie. W czwartej kwarcie zmiennicy zdołali powiększyć swój dorobek zaledwie o jeden punkt, ale to już nie miało większego znaczenia, a zdobycz 25 była dla pierwszej piątki Lakers ogromnym wsparciem. Wreszcie Odom dobrze radził sobie na tablicach i zebrał 10 piłek, do tego dołożył 8 punktów, Vujacic miał 2 celne trójki i zaliczył 9 punktów, a Brown i Farmar świetnie radzili sobie w obronie i dobrze zastępowali mającego problemy z faulami Fishera. Wsparcie z ławki było tym ważniejsze, że Bynum ponownie nie spisywał się najlepiej i w drugiej połowie prawie wcale nie grał, ponieważ nie pozwolił mu na to stan jego kolana. Fisher również nie odegrał w tym spotkaniu znaczącej roli. Na boisku spędził tylko 15 minut, już po niespełna 6 minutach musiał opuścić boisko z powodu dwóch przewinień, a ledwie po 25 sekundach trzeciej kwarty złapał czwarty faul i znowu miał usiąść na ławce. Na szczęście dla Lakers, Kobe miał wczoraj wsparcie od Gasola, Artesta i rezerwowych. W poprzednim meczu bardzo tego wsparcia brakowało, a 38 punktów Bryanta nie wystarczyło, by wygrać. Teraz nie musiał już zdobywać ponad 30 punktów, a jego drużyna pewnie pokonała rywali.


Lakers rozegrali rewelacyjne spotkanie. Byli pod ścianą, ale w tej trudniej sytuacji świetnie sobie poradzili. Od samego początku byli bardzo agresywni, walczyli o każdą piłkę i twardo bronili. Dzięki temu szybko objęli prowadzenie i kontrolowali przebieg tego meczu. W pierwszej kwarcie poza świetną defensywą, byli również bardzo skuteczni w ataku, trafili 60% swoich rzutów z gry i zdobyli 28 punktów. W dalszej części nie udało im się podtrzymać tak wysokiej skuteczności, też mieli problemy z trafieniem do kosza, ale dzięki wygraniu walki na tablicach i utrzymywaniu wysokiej intensywności w obronie, systematycznie powiększali swoje prowadzenie. Po pierwszej kwarcie ich przewaga wynosiła 10, po drugiej 20, a na czwartą wychodzili mając 25 punktów więcej.
Bryant tym razem nie musiał brać na siebie ciężaru zdobywania punktów. Mógł zaufać partnerom i poprowadzić ich do zwycięstwa. Lider gospodarzy kluczową rolę odegrał na samym początku spotkania. W pierwszej kwarcie, kiedy na tablicy wyników było 12-10 dla gości, Kobe zdobył 6 kolejnych punktów, później asystował do Gasola, a następnie trafił za trzy. Dzięki niemu Lakers zanotowali serię 11-2, uciekli Celtics i od tego momentu rozpoczęła się ich dominacja. W pierwszej kwarcie miał 11 punktów (5/8 z gry), w drugiej dołożył tylko 4 (1/4), ale zebrał wtedy aż 6 piłek. W całym meczu zaliczył 26 punktów (47% z gry), 11 zbiórek, 3 asysty i 4 przechwyty. Po raz pierwszych w tych finałach zaliczył double-double. Był prawdziwym liderem, który prowadził swój zespół, a nie musiał go ciągnąć i to przyniosło świetny rezultat.

Lakers doprowadzili do meczu numer 7. Zwycięzca czwartkowego spotkania będzie mistrzem. Teraz to oni są w lepszej sytuacji grając przed własną publicznością, ale nie mogą poczuć się zbyt pewnie. Celtics będą zupełnie inna drużyną niż we wczorajszym spotkaniu, a w meczu numer 2 pokazali, że potrafią wygrywać w Staples Center. Kobe i Gasol będą musieli rozegrać wielki mecz, ale też niezbędne będzie duże wsparcie od ich partnerów. Grając zespołowo, nie zostawiając wszystkiego w rękach Bryanta, Lakers są bardzo silni.

Co ciekawe, mimo że Jackson ma już 10 tytułów na swoim koncie, będzie to dla niego dopiero pierwszy mecz numer 7 w finałach.

0 komentarze:

Prześlij komentarz