poniedziałek, 14 czerwca 2010

game 5 Lakers: sam Kobe nie pokona Celtics

Lakers 86-92 (2:3) 
Najlepszy zawodnik: Kobe Bryant
W trzeciej kwarcie Kobe wziął sprawy w swoje ręce. W pierwszej połowie grał nie najlepiej, a jego drużyna miała problemy w ofensywie, nie mógł liczyć na partnerów, dlatego musiał sam pociągnąć atak Lakers. W pierwszej połowie Bryant spudłował 8 z 12 rzutów i miał 10 punktów, w trzeciej kwarcie trafił 7 pierwszych rzutów, w tym 3 za trzy. Zdobył 19 punktów, pierwsze 19 punktów dla gości w tej kwarcie. Był nie do zatrzymania, mimo że defensywa gospodarzy była bardzo dobra. Jednak bez wsparcia nie miał szans z zespołowo grającymi Celtics. Dlatego mimo tak fantastycznej kwarty w jego wykonaniu, przed ostatnimi 12 minutami gospodarze powiększyli swoją przewagę o kolejne 2 punkty. W czwartej kwarcie nie był już tak skuteczny, z 6 rzutów trafił tylko 2, a spudłował wszystkie 4 próby za trzy. Zdobył wtedy 9 punktów, z czego 5 z rzutów wolnych. Przez całe spotkanie Celtics zmuszali go do bardzo ciężkiej pracy, partnerzy mu nie pomagali, musiał sam ciągnąć Lakers i w końcówce nie miał już sił, by zapewnić im zwycięstwo. Ostatecznie zdobył 38 punktów (48% z gry), w tym aż 28 (60%) w drugiej połowie. W drugim meczu z rzędu miał ponad 30 punktów, ale ponownie zabrakło mu wsparcia i Lakers przegrali.

Decydujące elementy:
brak wsparcia – Kobe trafił 13 rzutów z gry, reszta zawodników z LA miała 18 celnych, ale żeby trafić o 5 więcej niż ich lider, potrzebowali aż 24 oddanych rzutów więcej. Poza Bryantem, nikt nie rozegrał dobrego meczu, a tylko Gasol miał dwucyfrową zdobycz punktów. Hiszpan co prawda zebrał 12 piłek, ale pod względem strzeleckim był to jego najgorszy występ w tych finałach. Jeszcze pod koniec trzeciej kwarcie miał na swoim punkcie ledwie 2 punkty, ostatecznie zdobył ich 12 ze słabą skutecznością 42%. Natomiast Bynum i Fisher bardzo dobrze rozpoczęli spotkanie i zdobyli pierwsze 15 punktów w tym meczu dla gości. Jednak później żaden z nich nie powiększył już swojego dorobku. Również Artest grał słabo, tak samo jak Fisher trafił tylko 2 z 9 rzutów z gry, a na swoim koncie miał 7 punktów i 2 zbiórki. Odom miał znacznie wyższą skuteczność, trafił 4 z 6 rzutów, ale jego 8 punktów i 8 zbiórek było też zbyt małym wsparciem, by pomóc Bryantowi. Dopiero w czwartej kwarcie trochę lepiej zagrali Gasol i Odom, zdobyli odpowiednio 5 i 6 punktów (razem z Bryantem mieli 20 z 21 punktów Lakers w tej kwarcie), każdy zebrał po 5 piłek i była to jedyna część spotkania, którą goście wygrali.

atak – zwłaszcza w pierwszej połowie mieli ogromne problemy z przebiciem się przez obronę Celtics i zdobywaniem punktów. Na przerwę schodzili mając ich tylko 39, przy fatalnej skuteczności 33%. W drugiej połowie dzięki Bryantowi radzili sobie trochę lepiej, ale i tak nie uchroniło ich to od najniższej zdobyczy w tych playoffs – 86. Ich skuteczność z gry wyniosła 39.7%, a do tego zaliczyli ledwie 12 asyst (1 w czwartej kwarcie). Ponownie zostali odsunięci od pomalowanego i zdobyli tam tylko 32 punkty, nie mieli też okazji do łatwych punktów z kontry (3).

obrona – Lakers słabo grali w ataku, ale także nie potrafili znaleźć sposobu na zatrzymanie przeciwników, którzy wczoraj mieli bardzo dobry dzień i trafiali na wysokim procencie. Po trzech kwartach skuteczność z gry Celtics była na poziomie aż 65%. Dopiero w czwartej kwarcie Lakers udało się wzmocnić defensywę i w efekcie gospodarze trafili tylko 35% rzutów, a goście wygrali tą cześć spotkania. Lakers co prawda wymusili aż 17 strat rywali, ale sami też tracili dużo piłek (14). Największy problem mieli z zatrzymaniem wejść pod kosz gospodarzy i pozwolili im na zdobycie z pola trzech sekund aż połowy punktów (46). Artest tym razem nie był w stanie zatrzymać Pierce'a, natomiast Gasol przegrywał rywalizację z Garnettem.
To był świetny mecz w wykonaniu Bryanta i bardzo słaby w wykonaniu pozostałych zawodników Lakers. Tylko dzięki swojemu liderowi prowadzili wyrównany pojedynek i do końca mieli szanse wygrać. W czwartej kwarcie goście zbliżyli się na 5 punktów, a Artest mógł jeszcze zmniejszyć tą stratę. Na 46 sekundy przed końcem Fisher i Granett stanęli do jumpball i nieoczekiwanie tą rywalizację wygrał rozgrywający Lakers. Artest pobiegł do kontry, ale najpierw nie udało mu się wymusić akcji and1, a potem spudłował oba wolne. Nie wykorzystał szansy, a Celtics szybko powiększyli swoje prowadzenie.

Po raz piąty w tych finałach mecz wygrała drużyna, która wygrała walkę na tablicach. Tym razem ta rywalizacja była bardzo wyrównana i ostatecznie Celtics zebrali tylko jedną piłkę więcej. Lakers natomiast lepiej radzili sobie na atakowanej tablicy: 16-7, ale to nie dało im zwycięstwa.

Kluczową rolę odegrała słaba dyspozycja Brynuma. Center Lakers przed tym meczem miał ponownie wykonany zabieg spuszczenia płynów z kolana, lekarze robili co mogli, by doprowadzić go do jak najlepszego stanu. W pierwszej kwarcie mogło się wydawać, że jest dobrze. Bynum był aktywny i zdobył wtedy 6 punktów, zebrał też jedną piłkę. Jednak przez późniejsze 22 minuty gry nie zapisał się już w statystykach. W sytuacji gdy podstawy środkowy ma tylko jedną zbiórkę, trudno jest wygrać walkę na tablicach. Bynum nie był zawodnikiem, którego obecność pod koszem wnosiła coś pozytywnego do gry Lakers. W rezultacie, w polu podkoszowym znacznie lepiej radzili sobie Celtics. Po raz kolejny potwierdziło się, że słaba dyspozycja ich centra, jest dużym problemem dla Lakers, a w kolejnych meczach na pewno z jego kolanem nie będzie lepiej. Dlatego Gasol i Odom w tej sytuacji muszą wziąć na siebie ciężar gry pod koszami i zdominować tą strefę. Niestety, wczoraj dopiero w czwartej kwarcie radzili sobie tam całkiem dobrze, ale przez większość meczu przegrywali rywalizację z wysokimi Celtics.

Lakers są pod ścianą, kolejna przegrana oznacza koniec marzeń o tytule. Znaleźli się w sytuacji, gdzie nie ma już miejsca na błędy i słaby występ. Ale teraz jadą do Los Angeles, gdzie w tych playoffs są bardzo silni. Muszą wygrać mecz numer 6, a w siódmym, przed własną publicznością to znowu oni będą w lepszej sytuacji.
Kobe na pewno zrobi wszystko, by poprowadzić swoją drużynę, ale potrzebuje wsparcia. Wczorajsze spotkanie potwierdziło, że sam nie jest w stanie nic zrobić, nawet gdy zdobywa 19 punktów z rzędu. Gasol w tym piątym meczu przypominał trochę siebie sprzed dwóch lat. Przez większość spotkania był zupełnie niewidoczny w ataku, bardzo mało aktywny i przegrywał rywalizację z KG. Z tak grającym Gasolem, Lakers nie mają szans. Jednak w dwóch pierwszych meczach w LA spisywał się rewelacyjnie i dominował pod koszem. Dlatego, to którego Gasola zobaczymy w następnym spotkaniu, może zadecydować o tym, kto wygra tą serię. Ale nie tylko Gasol musi wspiąć się na wyżyny sowich możliwości. Na Bynuma już nie można liczyć, kontuzja go niestety pokonała, teraz Odom musi przejąć jego obowiązki. Jeszcze w dwóch wcześniejszych seriach był on czołową postacią Lakers, natomiast w finałach, tak jak w 2008, zawodzi. Trudno powiedzieć, czy będzie potrafił się odbudować, ale bez jego zbiórek i punktów pokonanie Celtics może okazać się niemożliwe. Lakers będą też potrzebować znacznie lepszej dyspozycji strzeleckiej ze strony Artesta i Fishera.

Każdy z tych zawodników wspierających Bryanta pokazał już w tych playoffs swoją wartość, a teraz nadszedł moment, by ją potwierdził. Jeśli zawiodą, nie będzie miało już znaczenia to jak Gasol dobrze grał na początku finałów, jak Fisher wygrał mecz numer 3, jak Odom zbierał po 10 piłek we wcześniejszej fazie playoffs, jak Artest świetnie zatrzymywał Pierce'a. Jeśli Kobe znowu będzie osamotniony, Lakers znowu będą oglądać jak Celtics cieszą się z mistrzowskiego tytułu. A tego w LA bardzo nie chcą.

1 komentarz:

  1. Jeżeli Bynum nie wróci to LA nie ma szans Gasol nie zdominuje gry na obu tablicach Kibicuję Bostonowi ale chce aby LA przegrało też dlatego bo zmusiłoby to właścicieli do przewietrzenia składu Zdecydowanie muszą wzmocnić rezerwę (jak dla mnie za mało gra Walton) Może pokuszą się o trade Bynuma (w PO w ogóle nie mogą na niego liczyć - jeżeli w tym wieku kolana nie wytrzymują takich obciążeń to później nie będzie lepiej) np. za Kirilenkę któremu kończy się kontrakt Zyskaliby kolejnego świetnego defensora (Artest siadłby na ławę która z nim i Odomen prezentowałaby się już lepiej) Morisonowi kończy się kontrakt więc zwolni się kilka mln w salary Zresztą jeżeli teraz nie zdobędą mistrzostwa to za rok może być trudniej (w Miami wyląduje pewnie Bosh no a kto wie czy nie James) LA ma zadatki na to aby stworzyć dynastię no ale po sezonie potrzebne są kolejne wzmocnienia A Boston ? Cóż Też muszą powoli myśleć o wymianie pokoleniowej Przydałaby się jakaś gwiazda na pozycję Allena :)

    OdpowiedzUsuń