piątek, 28 maja 2010

game 5: Lakers 103 - Suns 101

Bohater meczu: Ron Artest
Po celnej trójce Nasha na 81 sekund przed końcem, przewaga Lakers wynosiła 3 punkty. W kolejnej akcji rzut z półdystansu spudłował Artest, na szczęście dla gospodarzy piłkę zebrał Gasol. Do końca pozostawała minuta, Lakers mieli 3 punkty przewagi i 24 sekundy na rozegranie akcji. Niestety Gasol podał na obwód do wolnego Artesta, który znalazł się za linią rzutów za trzy i nie mógł sobie odpuść, od razu musiał rzucić. Tak jak wcześniejsze 2 rzuty za trzy, także ten spudłował, dając Suns 58 sekund na doprowadzenie do remisu. Gdyby Lakers ten mecz przegrali, Artest byłby uznany za głównego winnego tej porażki. Ale ostatecznie wygrali, a Artest został bohaterem:


Był to dopiero jego drugi celny rzut w tym meczu, na 9 oddanych. Jednak to, że zdobył tylko 4 punkty (najmniej w tych playoffs) z fatalną skutecznością 22%, zupełnie nie ma znaczenia. Liczy się, że w tym najważniejszym momencie znalazł się tam, gdzie powinien, złapał piłkę po airballu Bryanta i trafił równo z końcową syreną, przesądzając o trzecim zwycięstwie Lakers w tej serii. Teraz mówiąc o jego udziale w ofensywie Lakers w playoffs nie będzie mówić się o skuteczności z gry na poziomie 39% i za trzy 24.4%, ale o tym decydującym rzucie.

Decydujące elementy:
zbiórki – na własnym parkiecie Lakers ponownie dominowali w walce na tablicach. Zebrali 49 piłek, o 9 więcej niż Suns. A co najważniejsze, 19 z nich  zanotowali na atakowanej tablicy (w tym ta decydująca zbiórka Artesta) i zdobyli 18 punktów drugiej szansy, przy zaledwie 5 ze strony drużyny gości (12 zbiórek w ataku).

punkty z pomalowanego – Lakers zdobyli 38, a drużynie gości w polu trzech sekund pozwolili tylko na 26 punktów.


Spotkanie numer 5 dobrze rozpoczęli goście, ale już finisz pierwszej kwarty należał do Lakers. Zakończyli ją serią 11-2, a swoją bardzo dobrą grę kontynuowali w drugiej kwarcie, którą rozpoczęli do serii 17-4. W rezultacie, w połowie drugiej kwarty uzyskali 16-punktowe prowadzenie. Suns udało się jeszcze do przerwy zmniejszyć tą stratę o połowę, jednak w trzeciej kwarcie gospodarze ponownie im uciekli uzyskując najwyższą w tym meczu 18-punktową przewagę. Wtedy do ataku ruszyli zawodnicy z Phoenix i zakończyli kwartę serią 16-4. Systematycznie odrabiali straty, a na 3.5 sekundy przed końcem meczu, do remisu doprowadził Richardson. Dlatego dopiero ta ostatnia akcja i punkty Artesta przesądziły o ostatecznym wyniku. Jeszcze do połowy trzeciej kwarty wydawało się, że Lakers łatwo wygrają, tak jak w pierwszych dwóch meczach w LA. Jednak Suns pokazali swoją wolę walki i byliśmy świadkami fantastycznej końcówki.

Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Bryant, który po raz 9 w ostatnich 10 meczach osiągnął granicę 30 punktów i ponownie był bardzo bliski triple-double. Zdobył 30 punktów ze skutecznością 44%, z czego 15 w drugiej kwarcie, kiedy trafił 3 z 5 rzutów za trzy. Do tego Kobe dołożył 11 zbiórek, 9 asyst i 4 bloki. To był kolejny fantastyczny występ lidera Lakers, ale nie poprowadziłby drużyny do zwycięstwa, gdyby nie dostał wsparcia. Również w tej ostatniej akcji, był dobrze broniony przez Suns, którzy nie pozwolili mu na łatwy rzut i w efekcie, to nie on zdobył te najważniejsze punkty.

Kluczową rolę odegrał Fisher. W pierwszej kwarcie zdobył 9 punktów z rzędu pomagając Lakers szybko odrobić straty. Natomiast w czwartej, jego trójka powiększyła prowadzenie gospodarzy do 8 punktów na 5 minut przed końcem, a gdy Suns zbliżyli się na jeden punkt na niespełna 3 minuty przed końcem, Fisher trafił z półdystansu, nie pozwalając rywalom na objęcie prowadzenia. Ostatecznie zdobył 22 punkty (58% z gry), co jest jego rekordowym osiągnięciem w tych playoffs.

Dobrze zagrali również podkoszowi Lakers. Gasol zanotował 21 punktów (50%), 9 zbiórek i 5 asyst, Odom miał 17 punktów (64%), 13 zbiórek i 4 asysty, a Bynum co prawda spudłował wszystkie 5 rzutów i nie zdobył punktu, ale zebrał 7 piłek i zablokował 4 rzuty.

Lakers w Staples Center wrócili do swojej bardzo dobrej gry przede wszystkim w obronie, ale Suns także prezentowali dobrą defensywę, dlatego to spotkanie w końcówce zrobiło się tak wyrównane. Ta seria w odróżnieniu od finału wschodu jest bardzo ofensywna, ale jak na playoffs przystało, w kluczowych meczach liczy się obrona.

Pierwszoplanową postacią Suns był Nash, który rozegrał rewelacyjne spotkanie, pociągnął za sobą zespół i poprowadził do bardzo dobrej gry w drugiej połowie. Całe spotkanie zakończył z dorobkiem 29 punktów (60% z gry) i 11 asyst. To, że jest prawdziwym liderem pokazał w samej końcówce, kiedy zdobył 9 z ostatnich 14 punktów swojej drużyny. Niestety na 11 sekund przed końcem nie udało mu się doprowadzić do remisu i nie trafił za trzy, ale zebrał piłkę i odegrał do Richardsona. On również spudłował, wtedy jednak piłkę zebrał Frye i ponownie oddał ją na obwód do Richardsona, który tym razem trafił i na tablicy wyników było po 101. Była to jedyna celna trójka J-Richa w tym meczu (6 prób). W tym kluczowym momencie zrobił co do niego należało, ale to nie był dla niego udany występ, zdobył 12 punktów ze skutecznością 42% i zebrał 5 piłek. Natomiast drugim strzelcem Suns był Stoudemire, który miał 19 punktów (58%), do tego dołożył 3 bloki i 2 przechwyty, ale zebrał ledwie 4 piłki. W walce pod koszami zawiódł też Lopez, który grał tylko 11 minut kończąc mecz z zerowym dorobkiem punktów i 2 zbiórkami.

W drużynie gości ponownie bardzo ważną rolę odegrali rezerwowi, chociaż w pierwszej połowie byli zupełnie niewidoczni. Zdobyli wtedy tylko 2 punkty, zebrali 4 piłki i popełnili 4 straty. W drugiej połowie goście mogli już liczyć na swoich zmienników i to oni wraz z Nashem odrobili straty. W drugiej połowie zawodnicy z ławki Suns zdobyli aż 29 punktów, trafili 5 rzutów za trzy na 11 prób, a do tego zanotowali jeszcze 17 zbiórek i stracili tylko jedną piłkę. Najlepiej zagrał Frye, który zanotował 14 punktów i 10 zbiórek (pierwsze double-double w tych playoffs). Wyróżniał się  także Dudley z dorobkiem 10 punktów i 4 zbiórek. W drugiej połowie rezerwowi znowu pokazali swoją siłę i wygrali rywalizację ze zmiennikami Lakers, chociaż po pierwszej połowie wydawało się, że tym razem lepsi będą ci drudzy. Zawodnicy z ławki Lakers w pierwszej połowie mieli 16 punktów, a w drugiej dołożyli już tylko 8.

Suns ostatecznie przegrali, ale mogą być zadowoleni se swojej gry w tym meczu. Pokazali, że w Los Angeles też mogą zagrozić Lakers. To może im bardzo pomóc, jeśli uda im się wygrać kolejne spotkanie i wrócą do LA na mecz numer 7. Lakers natomiast musieli wygrać, by nie jechać do Arizony z nożem na gardle. Ostatecznie zwyciężyli, ale już tak nie dominowali jak w dwóch pierwszych meczach.

Gentry w trakcie meczu nie czuł się najlepiej, miał dolegliwości żołądkowe...

0 komentarze:

Prześlij komentarz