wtorek, 25 maja 2010

game 4: Magic 96 - Celtics 92 (OT)

Bohater meczu: Dwight Howard
Po bardzo słabym poprzednim meczu, wczoraj Howard rozegrał najlepsze spotkanie tych playoffs prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa. W dogrywce zdobył kluczowe 4 punkty i zebrał aż 5 piłek, dzięki czemu Magic nadal są w grze. Na półtorej minuty przed końcem doliczonego czasu gry ponowił akcję po bloku Davisa i trafił layupa będąc jednocześnie faulowany. Wolnego nie wykorzystał, ale chwilę później, na 52 sekundy przed końcem, zebrał piłkę po niecelnym rzucie Nelsona i trafił kolejnego layupa. Drużyna gości objęła 4-punktowe prowadzenie, a wynik spotkania już się nie zmienił. W całym meczu Howard zdobył 32 punkty ze skutecznością 68.4%. Do tego dołożył 16 zbiórek, w tym 5 na atakowanej tablicy i zablokował 4 rzuty. Wreszcie zrobił to, czego oczekuje się od lidera zespołu.

Decydujące elementy:
Nelson vs. Rondo – rozgrywający Magic rozegrał najlepszy mecz tej serii. Razem z Howardem prowadził drużynę, był aktywny w ataku, często penetrował pod kosz, zdobył dużo punktów, ale też kreował partnerów. Ostatecznie zdobył 23 punkty ze skutecznością 50% (w poprzednich meczach tej serii za każdym razem trafiał mniej niż 45% swoich rzutów), do tego zanotował 9 asyst (w 3 pierwszych meczach miał ich w sumie tylko 7). I co najważniejsze, trafił dwie bardzo ważne trójki w dogrywce. Natomiast dla Rondo był to najgorszy występ w tych playoffs. Miał problemy z faulami, a także jakiś drobny uraz i nie prowadzał gry Celtics tak skutecznie jak wcześniej, nie potrafił też zatrzymać Nelsona. Z 10 rzutów z gry spudłował 7 zdobywając 9 punktów, zaliczył również 8 asyst.

rzuty za trzy – na dwie kolejne trójki Nelsona w doliczonym czasie gry, odpowiedział Allen, również trafiając dwukrotnie zza łuku. Jednak na 17 sekund przed końcem za trzy spudłował Pierce, potem miał okazję rzucać jeszcze raz i mimo że był na wolnej pozycji znowu nie trafił, a Celtics przegrali. W całym meczu zawodnicy Magic trafili 10 razy za trzy (35.7%), Celtics 5 (27.8%). Po raz pierwszy w tej serii drużyna z Orlando zanotowała dwucyfrową liczbę celnych rzutów za trzy. Natomiast w czwartej kwarcie i dogrywce Magic mieli 5 celnych trójek na 11 prób, Celtics 3 na 10.



Magic wreszcie zagrali jak przystało na drużynę, która tak dominowała w pierwszych dwóch rundach. Wreszcie było widać, że są zdeterminowani by wygrać i walczą, czego bardzo brakowało w poprzednim spotkaniu. Teraz zagrali z pełnym zaangażowaniem i nie pozwolili Celtics zakończyć tej serii. Po raz pierwszy w tych finałach, to oni przez większość czasu kontrolowali przebieg meczu. Przez pierwsze trzy kwarty prawie przez cały czas byli na prowadzeniu. Nelson nakręcał ataki Magic, Howard dominował pod koszami, a Redick, Lewis i Barnes trafiali z dystansu. Pod koniec trzeciej kwarty Celtics dogonili swoich rywali, a czwarta kwarta była już bardzo wyrównana. Weterani z Bostonu zaczęli wywierać presję na przeciwników, na sędziów i przez chwilę nawet wygrywali walkę psychologiczną. Gościom jednak znowu udało się uciec na kilka punktów. Po akcji and1 Howarda, na nieco ponad 2 minuty przed końcem czwartej kwarty, osiągnęli przewagę 7 punktów. Bardzo szybko odpowiedział Pierce wykonując efektowny wsad, następnie za trzy trafił Allen, a na 75 sekund przed końcem Pierce wykonał akcję 2+1 i był remis. W poprzednich 3 meczach Magic wygrywali czwartą kwartę przynajmniej 5 punktami, ale wczoraj Celtics walczyli do końca i ostatecznie przegrali tą kwartę tylko jednym punktem. Ciężka walka przez 48 minut odbiła się jednak w dogrywce, kiedy było widać zmęczenie zawodników gospodarzy. Jedynie Allen był jeszcze w stanie trafić dwie trójki, natomiast Pierce oddawał rzuty z dystansu z bardzo dużym wysiłkiem i pudłował, a Garnett w ważnym momencie popełnił błąd i stracił piłkę. Młodsi Magic mieli znacznie więcej sił i dlatego to oni wygrali.

W drużynie gospodarzy najlepiej zagrał Pierce. Zdobył 32 punkty i zebrał 11 piłek. Ale wraz z biegiem meczu, jego efektywność spadała. Po trzech kwartach miał na koncie 25 punktów zaliczonych ze skutecznością 56% i 8 zbiórek, a w czwartej kwarcie i dogrywce spudłował 7 z 9 rzutów z gry. Do tego, w całym spotkaniu spudłował wszystkie 6 rzutów za trzy. Allen miał 22 punkty i jako jedyny z Celtics trafiał za trzy: 5/7. Jego dwie trójki w dogrywce dały gospodarzom jeszcze nadzieję na wygranie tego spotkania, ale już w ostatnich akcjach Magic nie popełnili kolejnych błędów i nie pozwolili mu wyjść na wolną pozycję. W rezultacie za trzy rzucali wtedy Pierce i Davis. Garnett po raz pierwszy w tej serii zaliczył double-double mając 14 punktów i 12 zbiórek. Trzeba jednak odnotować, że po trafieniu swoich pierwszy 5 rzutów z gry, potem spudłował 7 z rzędu, a w czwartej kwarcie i dogrywce nie zdobył już punktów. Jednak największym problemem dla Celtics był brak wsparcia ze strony Rondo, sama wielka trójka nie była w stanie wygrać tego meczu.

W Magic swój najlepszy występ w tej serii zanotował Lewis. Po raz pierwszy miał dwucyfrowy dorobek punktów (13) i w końcu trafiał z dystansu. W poprzednich 3 meczach na 13 rzutów za trzy trafił tylko jeden, wczoraj miał 2 celne na 3 próby. Ciągle nie był to występ, jakiego można by oczekiwać od czołowej postaci drużyny chcącej awansować do finału, ale na pewno było znacznie lepiej niż wcześniej. Za trzy trafiał również Redick, 3 z 5 rzutów. Był najlepszym zmiennikiem Magic zdobywając 12 punktów, a jego dobra gra była bardzo ważna, ponieważ Carter rozegrał najgorszy mech w tych playoffs. Podstawowy SG gości miał problemy z faulami i jeszcze większe z celnością. W całym meczu oddał 9 rzutów i spudłował aż 8 z nich, kończąc spotkanie z dorobkiem zaledwie 3 punktów. Dobrze zagrał natomiast Barnes, dał swojej drużynie dużo energii, walczył o każdą piłkę, dwa razy trafił za trzy, zdobył 10 punktów i zebrał też 7 piłek.
Gortat spędził na parkiecie prawie 10 minut, z czego ponad 5 w trzeciej kwarcie, kiedy Howard musiał opuścić parkiet z powodu czwartego przewinienia. W ataku był zupełnie pomijany przez swoich kolegów i po raz pierwszy w tegorocznych playoffs nie oddał żadnego rzutu. Swoje robił natomiast w obronie. Ostatecznie na koncie miał jedynie 3 zbiórki, ale był to dla niego znacznie lepszy występ niż w poprzednim meczu. Tym razem Van Gundy nie wystawiał już Gortata razem z Howardem, a zmiennikiem dla Lewisa był Bass, który w ostatnim spotkaniu grał krótko, ale pokazał wolę walki i to zostało docenione. Wczoraj był na boisku przez 11 minut, zdobył 3 punkty i zebrał 2 piłki.

To był naprawdę świetny mecz, godny finału konferencji. W końcu się takiego doczekaliśmy i w końcu w tych playoffs, po raz pierwszy obejrzeliśmy spotkanie zakończone dopiero po dogrywce.

Magic uratowali się i przedłużyli serię, uniknęli sweepa, ale ciągle są o krok od zakończenia sezonu. Tak jak wczoraj, powinni zagrać już w meczu numer 3, wtedy ta seria wyglądałaby zupełnie inaczej i mieliby szanse na awans. Teraz wracają do Orlando, gdzie powalczą o kolejne zwycięstwo i przedłużenie swoich nadziei. Trudno jednak wyobrazić sobie, żeby doświadczana drużyna z Bostonu mogła tą serię przegrać.

0 komentarze:

Prześlij komentarz