środa, 28 lipca 2010

Airball spod kosza: lojalność nie zawsze się opłaca

Lojalność zawodnika wobec drużyny, która wybrała go w drafcie i w której spędził całą dotychczasową karierę, nie zawsze się opłaca. Z tego założenia wyszedł LeBron, rezygnując z pozostania lojalnym wobec swojego rodzinnego Ohio i Cavs. Tym samym kierował się także Bosh opuszczając Toronto. Teraz dużo mówi się o tym, że również Paul bardziej od lojalności do swojego klubu, ceni możliwość odniesienia znaczącego sukcesu. To właśnie obawa Jamesa i Bosha, że pozostając w Cleveland i Toronto nigdy nie dostaną partnerów, którzy pomogą mu sięgnąć po tytuł, miała duży wpływ na przeprowadzkę do Miami. I trudno się dziwić, że zarówno James, Bosh jak i Paul przede wszystkim myślą o tym, jak oni mogą zdobyć mistrzostwo, a nie o tym, jak za wszelką cenę zdobyć tytuł dla drużyny, w której rozpoczęli karierę. O tym, że lojalność nie zawsze się opłaca, dobitnie świadczy historia Kevina Garnetta. KG zanim przeniósł się do Bostonu, 12 lat swojej kariery spędził w Minnesocie...

Garnett przyszedł do NBA prosto po szkole średniej. Wolves wybrali go z 5 numerem w drafcie 1995. Tym samym, trafił do niedawno powstałej drużyny, która przez 6 lat swojego istnienia nie tylko nie grała jeszcze w playoffs, ale nawet nie wygrała w żadnym sezonie 30 meczów. The Kid, jak na początku swojej kariery był nazywany KG, już w swoim drugim roku gry pomógł Wolves awansować do ich pierwszych w historii playoffs. Garnett miał wtedy dwóch bardzo dobrych partnerów i wielu widziało w tamtych Wolves drużynę przyszłości. Obok KG grał debiutujący Stephon Marbury i będący w szczycie swojej kariery Tom Gugliotta. Ten tercet przez 2 lata był główną siłą drużyny z Minneapolis.
Po pierwszym w historii Wolves sezonie zakończonym dodatnim bilansem i drugim z rzędu występie w playoffs, 22-letni Garnett podpisał ogromny kontrakt wart $126 milionów. Natomiast Gugliotta  za duże pieniądze przeniósł się do Phoenix. To osłabiło trochę siłę Wolves, ale Garnett i Marbury z sezonu na sezon grali coraz lepiej i to wokół nich chciano budować przyszłą siłę drużyny. Jednak Marbury pozazdrościł swojemu koledze imponujących zarobków i oczekiwał od Wolves równie wysokiej umowy. Jego kontrakt debiutancki kończył się rok później niż Garnetta i było wiadomo, że w Minnesocie nie będą w stanie zapłacić mu takich pieniędzy. Dlatego w trakcie rozgrywek 1998/99 oddali Marbury'ego do Nets, by nie stracić go w offseason nie dostając nic w zamian. Tym samym, Garnett pozostał sam na polu bity. Od tego momentu został jedynym liderem Wolves i to on musiał wziąć na siebie cały ciężar poprowadzenia drużyny.

W kolejnym sezonie jego najlepszymi partnerami byli doświadczony rozgrywający Terrell Brandon, który miał na swoim koncie 2 występy w All-Star Game i wybrany z numerem 6 w drafcie, debiutant Wally Szczerbiak. Garnett nie mógł liczyć już na Marbury'ego, ale teraz drugą gwiazdą zespołu miał zostać młody Szczerbiak. Już od samego początku Wally prezentował się bardzo dobrze i drużynie z Minnesoty prowadzonej przez duet Garnett-Szczerbiak zaczęto wróżyć wielkie sukcesy.

Wolves zakończyli tamten sezon z rekordowym bilansem 50 zwycięstw. Przez następne 3 lata utrzymywali się na poziomie bliskim 50 wygranych i za każdym razem mieli pewne miejsce w playoffs. Ale tak naprawdę, stali w miejscu. W 2003 roku po raz siódmy z rzędu zakwalifikowali się do rozgrywek pozasezonowych, ale też po raz siódmy odpadli już w pierwszej rundzie. Garnett miał wtedy 27 lat, był wielką gwiazda ligi, ale nie mógł pochwalić się żadnymi znaczącymi sukcesami zespołowymi. Jeszcze kilka lat wcześniej sama gra w playoffs była dobrym wynikiem, zwłaszcza dla drużyny prowadzonej przez młodego lidera. Ale w tym momencie KG był już dojrzałym zawodnikiem, wielokrotnym All-Starem, a ciągle nie doczekał się partnerów, którzy pomogliby mu wywalczyć coś więcej niż tylko awans do playoffs. Szczerbiak grał bardzo dobrze, zdobywał dużo punktów, w 2002 wystąpił nawet w All-Star Game, ale nie był partnerem jakiego potrzebował KG.
W trakcie offseason 2003 Kevin McHale postarał się o dobre wsparcie dla swojego gwiazdora. Trzeba pamiętać, że Wolves mieli przed sobą wizję utraty KG, który rozpoczynał ostatni rok swojego kontraktu. Dlatego musieli działać, by przekonać go do pozostania w Minneapolis. Do Garnetta dołączył wtedy dwukrotny mistrz Sam Cassell i wicemistrz Latrell Sprewell. Byli to nie tylko bardzo dobrzy zawodnicy, ale przede wszystkim gracze, którzy wiedzieli jak wygrywać w playoffs. Mając takie wsparcie, Garnett uwierzył w siłę zespołu, w jego przyszłość i zgodził się przedłużyć z nimi kontrakt na kolejne 5 lat. Na początku mogło się wydawać, że była to dobra decyzja. W sezonie 2003/04 KG poprowadził Wolves do ich najlepszego sezonu w historii, zakończonego z dorobkiem 58 zwycięstw. Również pod względem indywidualnym rozegrał najlepszy sezon w karierze, za co został uhonorowany nagrodą MVP. Wolves do playoffs przystępowali jako najlepsza drużyna zachodu i wreszcie przebili się przez pierwsza rundę. Dotarli do finału konferencji, ale tam na ich drodze stanęli Lakers, którzy okazali się zbyt silnym przeciwnikiem. Nie udało się osiągnąć celu, ale to miało być tylko przetarciem szklaku. Za rok Wolves i KG, mający już potrzebne doświadczenie, mieli ponownie walczyć o tytuł. Tak się jednak nie stało.

W sezonie 2004/05 Garnett jak zawsze grał rewelacyjnie, ale Cassell i Spreewell znacznie obniżyli loty. W rezultacie, rozgrywki zakończyły się dla Wolves wielkim rozczarowaniem. Nawet nie znaleźli się w czołowej ósemce zachodu i przerwali swoja serię ośmiu z rzędu występów w playoffs.

W kolejnym sezonie w zespole nie było już Cassella i Sprewella, a Garnett musiał zadowolić się partnerami takimi jak Ricky Davis, Marcus Banks i Mark Blount. Oczywiście był jeszcze Szczerbiak, który nawet zdobywał średnio 20 punktów, ale stracił aż 42 mecze z powodu kontuzji. Było widać, że Wolves idą w złym kierunku, a szanse na znaczący sukces coraz bardziej się oddalały. W takiej drużynie, z takimi partnerami, KG nie mógł nawet marzyć o wysokiej pozycji w tabeli, nie mówiąc już o upragnionym mistrzostwie. W 2005/06 Wolves wygrali tylko 33 mecze, rok później 32.
Przez te 3 lata KG robił co mógł, ale nie był w stanie wprowadzić swojej drużyny do playoffs. W tym czasie, raz został wybierany do pierwszej piątki All-Defensive Team, a dwukrotnie do drugiej. Każdy z tych sezonów kończył jako najlepszy zbierający całej NBA. I oczywiście miał pewne miejsce w All-Star Gaem. Ale jego fantastyczna gra nie dawał wyników drużynowych, ponieważ miał zbyt słaby zespół. W rezultacie, KG stracił 3 sezony ze swojej kariery, 3 sezony gry na najwyższym poziomie, w których mógł walczyć o mistrzostwo, gdyby tylko dysponował lepszym zespołem. Jednak mimo tych bardzo słabych wyników Wolves i braku perspektyw na szybką poprawę, Garnetta nie żądał transferu, nawet nie groził takim żądaniem, jak chociażby zrobił to Bryant. Był po prostu lojalny wobec swojej drużyny i robił co mógł, by wygrać dla nich jak najwięcej spotkań. Chociaż było wiadomo, że jest niezadowolony. Dopiero w 2007 roku, po 3 sezonach, w których Wolves byli poza playoff, właściciel klubu zgodził się wytransferować Garnetta. Zwolnił go z poczucia odpowiedzialności za drużynę i dał mu szansę gry o mistrzostwo.

Po przeprowadzce do Bostonu i połączeniu sił z Pierce'm i Allenem, KG zdobył swój upragniony tytuł, na który tak długo czekał. Teraz Garnett wie, że popełnił błąd i już nie raz mówił, że gdyby wiedział to co teraz, znacznie wcześniej zdecydowałby się na odejście z Wolves. A tak stracił 3 lata swojej kariery na grze dla drużyny nie walczącej o nic.

Po takiej historii, trudno się dziwić, że tak samo jak KG w Minnesocie, Paul nie chce utknąć w Nowym Orleanie. Jeśli nie zostanie wytransferowany, za 2 lata jako wolny agent będzie mógł odejść z Hornets. Będzie wtedy w podobnej sytuacji, w której mógł znaleźć się Garnett, gdyby nie zdecydował się na przedłużenie umowy w 2003. Paul w 2012 będzie miał 27 lat i będzie musiał podjąć decyzję najlepszą dla siebie, zapominając o lojalności wobec Nowego Orleanu. Bo jak widać na przykładzie Garnetta, nawet wzmocnienia zespołu w ostatnim roku jego kontraktu i jeden świetny sezon, wcale nie muszą oznaczać, że drużyna ma przyszłość.

James i Bosh także bali się, że utkną w swoich drużynach i za kilka lat nadal będą bez mistrzowskiego tytuł na koncie. To właśnie przykład Garnetta pokazał, że nie zawsze należy kierować się lojalnością, bo można skończyć tak jak on, 12 lat w Wolves i zero pierścieni. Ostatecznie KG ma swój pierścień, ale nie każdy może liczyć na takie szczęście, jak możliwość bycia częścią Wielkiej Trójki. Dlatego James i Bosh nie ryzykowali i już teraz połączyli siły z Wade'm, od razu wykorzystali nadarzającą się okazję do stworzenia naprawdę silnej drużyny. Garnett dopiero w końcowej fazie swojej kariery może cieszyć się z sukcesów zespołowych. I to właśnie dlatego, że był zbyt lojalny wobec Wolves.

2 komentarze:

  1. Ja również jestem zdania - wbrew twierdzącym że lojalność dla klubu jest najważniejsza (tak jak np MJ) - że chęć zdobycia mistrzostwa lub grania w składzie który ma na to szanse jest najbardziej trafnym wyborem. Jest to czysta chęć zwyciężania zdobywania trofeów i bycia najlepszym. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń