Bobcats już nie tylko bronią, są także groźni w ataku
Bobcats w końcu nie są na minusie, mają tyle samo zwycięstw co porażek. To dla drużyny z Charlotte świetna wiadomość, zwłaszcza po 38 meczach sezonu. W swojej dotychczasowej historii najpóźniej byli na poziomie 50% wygranych po 12 spotkaniach rozgrywek 2007/08. Już ten fakt pokazuje, że obecny sezon jest dla nich rzeczywiście bardzo dobry i w końcu realnie mogą walczyć o pierwszy występ w playoffs. 2010 może okazać się przełomowym i to właśnie wraz z nadejściem nowego roku drużyna z Charlotte zaczęła seryjnie wygrywać. W styczniu rozegrali 8 spotkań zwyciężając aż 7 razy. A co najważniejsze, odnotowali je z starciach silnymi drużynami, które znajdują się gronie walczących o playoffs.
Przed własną publicznością Bobcats radzili sobie bardzo dobrze już od dłuższego czasu, ale ogromne problemy mieli na wyjazdach. Przed meczem w Miami rozgrywanym 2 stycznia, ich bilans spotkań na obcych parkietach wynosił 1-14. Dlatego zwycięstwo z Heat było dla nich dużym sukcesem. Dzień później, ponownie udało im się odnotować rzadką wyjazdową wygraną pokonując gospodarzy w Cleveland, gdzie niezmiernie rzadko Cavs przegrywają. Te dwie wygrane były sygnałem, że Bobcats są w wysokiej formie i trzeba się z nimi liczyć.
W następnych dwóch meczach, najpierw wygrali u siebie z Bulls, a następnie doznali kolejnej porażki wyjazdowej w Nowym Jorku. W tym momencie rozpoczęli serię 6 spotkań w Time Warner Cable Arena w Charlotte. 4 z nich już rozegrali prezentując przede wszystkim fantastyczną defensywę. W tych 4 spotkaniach tracili średnio tylko 89 punktów, a rywalom nie pozwalali trafiać więcej niż 42 procent rzutów z gry. Pogrążyli zwłaszcza Spurs, których zatrzymali na 76 punktach, zmuszając do skuteczności 38.8%. Tym samym przerwali serię 6 porażek z drużyną z San Antonio. Natomiast z Suns nie tylko pokazali po raz kolejny, że potrafią bronić (99 punktów, 41.7% z gry), ale także udowodnili, że znacznie poprawili swoją ofensywę i mogą też wygrywać dzięki dużej ilości zdobytych punktów (125).
Grę obronną Bobcats ćwiczą już od dawna, odkąd ich trenerem został Larry Brown, jest to ich najsilniejsza strona. Jednak na początku sezonu mieli ogromne problemy z atakiem. W meczu otwarcia zdobyli zaledwie 59 w Bostonie. Natomiast w pierwszych 12 meczach aż 8 razy nie osiągnęli nawet granicy 90 punktów. Tą fatalną sytuację zmieniło przyjście Jacksona, który stał się czołową postacią ofensywną drużyny z Północnej Karoliny. W barwach Bobcats odnotowuje średnio 21.2 punktów, podczas gdy w poprzednim sezonie nikt nie zdobywał tam przeciętnie po 20 punktów na mecz. Dlatego jest to aż tak istotne wzmocnienie. W styczniu Jackson gra jeszcze lepiej i zalicza średnio 26.4 punktów przy bardzo dobrej skuteczności 49%. Natomiast w meczu z Rockets ustanowił rekord klubu z Charlotte pod względem ilości zdobytych punktów przez jednego zawodnika – 43.
Bobcats są na dwóch skrajnych biegunach. Obecnie są trzecią najgorszą drużyną pod względem ilości zdobywanych punktów (93.8). Natomiast jeśli chodzi o obronę, znajdują się na pierwszym miejscu (92.7 traconych punktów). W styczniu pozwalają swoim rywalom zdobywać trochę więcej punktów (93.3), ale nadal jest to świetny wynik defensywny. Równocześnie w ostatnich 8 meczach sami zaliczają aż o 7.7 punktów więcej (101.5) niż wynosi ich obecna średnia. Jest to związane ze znaczną poprawą skuteczności, w styczniu trafiają 47.8% swoich rzutów z gry. To automatycznie przełożyło się na zwycięstwa. Jeśli Bobcats w następnych meczach do swojej rewelacyjnej defensywny dalej będą potrafili dokładać skuteczny atak, mogą liczyć na kolejne wygrane.
Już dzisiaj Bobcats zagrają przed własną publicznością z Kings, którzy przegrali 8 z 9 ostatnich spotkań. Tym samym, mają bardzo duże szanse, by znaleźć się na plusie. I muszą to wykorzystać, bo już pod koniec stycznia rozpoczną 6-meczową serię po zachodzie, a wtedy będzie znacznie trudniej o zwycięstwa.
Przed własną publicznością Bobcats radzili sobie bardzo dobrze już od dłuższego czasu, ale ogromne problemy mieli na wyjazdach. Przed meczem w Miami rozgrywanym 2 stycznia, ich bilans spotkań na obcych parkietach wynosił 1-14. Dlatego zwycięstwo z Heat było dla nich dużym sukcesem. Dzień później, ponownie udało im się odnotować rzadką wyjazdową wygraną pokonując gospodarzy w Cleveland, gdzie niezmiernie rzadko Cavs przegrywają. Te dwie wygrane były sygnałem, że Bobcats są w wysokiej formie i trzeba się z nimi liczyć.
W następnych dwóch meczach, najpierw wygrali u siebie z Bulls, a następnie doznali kolejnej porażki wyjazdowej w Nowym Jorku. W tym momencie rozpoczęli serię 6 spotkań w Time Warner Cable Arena w Charlotte. 4 z nich już rozegrali prezentując przede wszystkim fantastyczną defensywę. W tych 4 spotkaniach tracili średnio tylko 89 punktów, a rywalom nie pozwalali trafiać więcej niż 42 procent rzutów z gry. Pogrążyli zwłaszcza Spurs, których zatrzymali na 76 punktach, zmuszając do skuteczności 38.8%. Tym samym przerwali serię 6 porażek z drużyną z San Antonio. Natomiast z Suns nie tylko pokazali po raz kolejny, że potrafią bronić (99 punktów, 41.7% z gry), ale także udowodnili, że znacznie poprawili swoją ofensywę i mogą też wygrywać dzięki dużej ilości zdobytych punktów (125).
Grę obronną Bobcats ćwiczą już od dawna, odkąd ich trenerem został Larry Brown, jest to ich najsilniejsza strona. Jednak na początku sezonu mieli ogromne problemy z atakiem. W meczu otwarcia zdobyli zaledwie 59 w Bostonie. Natomiast w pierwszych 12 meczach aż 8 razy nie osiągnęli nawet granicy 90 punktów. Tą fatalną sytuację zmieniło przyjście Jacksona, który stał się czołową postacią ofensywną drużyny z Północnej Karoliny. W barwach Bobcats odnotowuje średnio 21.2 punktów, podczas gdy w poprzednim sezonie nikt nie zdobywał tam przeciętnie po 20 punktów na mecz. Dlatego jest to aż tak istotne wzmocnienie. W styczniu Jackson gra jeszcze lepiej i zalicza średnio 26.4 punktów przy bardzo dobrej skuteczności 49%. Natomiast w meczu z Rockets ustanowił rekord klubu z Charlotte pod względem ilości zdobytych punktów przez jednego zawodnika – 43.
Bobcats są na dwóch skrajnych biegunach. Obecnie są trzecią najgorszą drużyną pod względem ilości zdobywanych punktów (93.8). Natomiast jeśli chodzi o obronę, znajdują się na pierwszym miejscu (92.7 traconych punktów). W styczniu pozwalają swoim rywalom zdobywać trochę więcej punktów (93.3), ale nadal jest to świetny wynik defensywny. Równocześnie w ostatnich 8 meczach sami zaliczają aż o 7.7 punktów więcej (101.5) niż wynosi ich obecna średnia. Jest to związane ze znaczną poprawą skuteczności, w styczniu trafiają 47.8% swoich rzutów z gry. To automatycznie przełożyło się na zwycięstwa. Jeśli Bobcats w następnych meczach do swojej rewelacyjnej defensywny dalej będą potrafili dokładać skuteczny atak, mogą liczyć na kolejne wygrane.
Już dzisiaj Bobcats zagrają przed własną publicznością z Kings, którzy przegrali 8 z 9 ostatnich spotkań. Tym samym, mają bardzo duże szanse, by znaleźć się na plusie. I muszą to wykorzystać, bo już pod koniec stycznia rozpoczną 6-meczową serię po zachodzie, a wtedy będzie znacznie trudniej o zwycięstwa.
Najciekawsze wydarzenie weekendu:
Po 32 meczach absencji, Kevin Martin wrócił do gry. W spotkaniu z Sixers zdobył 19 punktów, a w kolejnym 23. Są to dobre osiągnięcia, ale znacznie gorzej wyglądała jego skuteczność z gry, która wyniosła tylko 37%. Powrót Martina nie pomógł i Kings dwukrotnie przegrali.
Jamal Crawford trafił równo z końcową syreną dając Hawks zwycięstw nad Suns. Zanim trafił tą decydującą trójkę spudłował 5 z 6 rzutów zza linii.
Po dwóch dogrywkach Bulls pokonali Wizards. Do zwycięstwa poprowadził ich rewelacyjny Rose, który zdobył decydujące punkty w końcowych sekundach drugiej dogrywki. W całym spotkaniu miał 37 punktów, 9 zbiórek i 6 asyst. Drużynie z Waszyngtonu nie wystarczył bardzo dobry występ Jamisona (34 punkty i 18 zbiórek) i rekordowe 20 zbiórek Haywooda.
W kolejnym meczu Wizards udało się wygrać, pokonali Kings. Było to zwycięstwo numer 600 w karierze trenerskiej Saundersa. Jest 22 trenerem w historii, który osiągnął tę granicę, potrzebował do tego 1022 spotkań.
Po przegraniu 13 spotkań z rzędu, Pistons mają teraz serię 3 zwycięstw. Do wygranej z Hornets po dogrywce poprowadzili ich zawodnicy pamiętający dobre czasu drużyny z Detroit. Wallace zebrał aż 21 piłek, najwięcej w sezonie, do tego dołożył 14 punktów i 5 asyst. Natomiast Hamilton zdobył 32 punkty i zanotował 10 asyst. Problemy zdrowotne sprawiły, że znacznie słabiej grał Stuckey, jednak w dogrywce odegrał kluczową rolę. Zdobył wtedy 8 ze swoich 13 punktów. W następnym meczu był już najlepszym zawodnikiem Pistons i jego 20 punktów pomogło im pokonać Knicks.
Jennings w pierwszym meczu przeciwko Warriors zdobył 55 punktów. Teraz pojechał z Bucks do Golden State i na każdym kroku przypominano mu o tamtym występie. Debiutant tym razem nie miał już tak imponujących osiągnięć, ale zagrał bardzo dobrze. Zdobył 25 punktów i zaliczył 7 asyst prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa. Był to pierwszy mecz Jennignsa z dorobkiem co najmniej 25 punktów od 21 listopada. Jednak już w meczu z Jazz, trafił tylko 1 z 8 rzutów i mógł się tylko pocieszyć 11 asystami.
Warriors meczu z Bucks po raz kolejny mieli problem ze skompletowaniem składu. Nelson miał tylko 8 zawodników zdolnych od gry, z czego na ławce do dyspozycji byli dwaj gracze powołani z D-League (Martin i Hunter), a także mało wykorzystywany weteran George. Był to już 13 mecz w tym sezonie, w którym Warriors mieli nie więcej niż 9 zawodników do zdolnych do gry. Dodatkowo na początku spotkania kontuzji doznał Morrow (opuści 2-4 tygodnie) i gospodarze zostali z 7 zawodnikami. Później 6 fauli złapali Biedrins, Hunter i w ostatnich sekundach także Curry. Tym samym, Warriors mieli tylko 4 zawodników. Według przepisów NBA, na parkiecie musi być 5 zawodników, dlatego ostatni zawodnik, który złapał 6 fauli mógł pozostać w grze. W efekcie Curry z 6 faulami oddawał ostatni rzut w meczu.
Pau Gasol (20 punktów, 6 zbiórek) wrócił do gry i Lakers ponownie dominują. Po pierwszej połowie meczu z Clippers prowadzili tylko 3 punktami, skończyło się na zwycięstwie równicą 40. Drugą połowę Lakers wygrali 73-36. Była to najwyższa wygrana w historii derbów LA.
W meczu pomiędzy Blazers i Magic gospodarze musieli radzić sobie bez Roy'a, a jego zastępca Bayless spudłował wszystkie 6 rzutów z gry, do tego nie mieli żadnego ze swoich dwóch centów do obrony przeciwko Howardowi, a Magic wzmocnił niegrający ostatnio Carter - mimo to Blazers wygrali. Pozwolili Howardowi tylko na 11 punktów, a Carter spudłował 6 z 7 rzutów. Natomiast wśród gospodarzy świetne spotkanie rozegrał Aldridge (14 punktów i 14 zbiórek), 24 punkty miał Webster, a wracający po kontuzji Blake i Fernandez zaliczyli w sumie 28.
Włoski mecz w MSG, czyli starcie pomiędzy Raptors i Knicks (Bargnani i Belinelli przeciwko Gallinari'emu i D'Antoni'emu). Jak przystało na takie spotkanie, Włosi zagrali na wysokim poziomie. Bargnani zdobył 24 punkty i zebrał 12 piłek, a Gallinari miał 26 punktów. Warto odnotować, że obaj trafili po 5 razy za trzy. Belinelli nie grał z powodu choroby, a D'Antoni musiał pogodzić się z porażką.
David Lee w meczu z Raptors miał 25 punktów, 14 zbiórek i 9 asyst. Również w kolejnym spotkaniu zabrakło mu zaledwie jednej asysty do triple-double, w starciu z Pistons zanotował 26 punktów, 17 zbiórek i 9 asyst.
Grizzlies w ostatnich dniach pokonali Wolves i Spurs na własnym parkiecie. Tym samym mają obecnie serię 8 zwycięstw przed własną publicznością - najdłuższa w historii klubu.
Po 32 meczach absencji, Kevin Martin wrócił do gry. W spotkaniu z Sixers zdobył 19 punktów, a w kolejnym 23. Są to dobre osiągnięcia, ale znacznie gorzej wyglądała jego skuteczność z gry, która wyniosła tylko 37%. Powrót Martina nie pomógł i Kings dwukrotnie przegrali.
Jamal Crawford trafił równo z końcową syreną dając Hawks zwycięstw nad Suns. Zanim trafił tą decydującą trójkę spudłował 5 z 6 rzutów zza linii.
Po dwóch dogrywkach Bulls pokonali Wizards. Do zwycięstwa poprowadził ich rewelacyjny Rose, który zdobył decydujące punkty w końcowych sekundach drugiej dogrywki. W całym spotkaniu miał 37 punktów, 9 zbiórek i 6 asyst. Drużynie z Waszyngtonu nie wystarczył bardzo dobry występ Jamisona (34 punkty i 18 zbiórek) i rekordowe 20 zbiórek Haywooda.
W kolejnym meczu Wizards udało się wygrać, pokonali Kings. Było to zwycięstwo numer 600 w karierze trenerskiej Saundersa. Jest 22 trenerem w historii, który osiągnął tę granicę, potrzebował do tego 1022 spotkań.
Po przegraniu 13 spotkań z rzędu, Pistons mają teraz serię 3 zwycięstw. Do wygranej z Hornets po dogrywce poprowadzili ich zawodnicy pamiętający dobre czasu drużyny z Detroit. Wallace zebrał aż 21 piłek, najwięcej w sezonie, do tego dołożył 14 punktów i 5 asyst. Natomiast Hamilton zdobył 32 punkty i zanotował 10 asyst. Problemy zdrowotne sprawiły, że znacznie słabiej grał Stuckey, jednak w dogrywce odegrał kluczową rolę. Zdobył wtedy 8 ze swoich 13 punktów. W następnym meczu był już najlepszym zawodnikiem Pistons i jego 20 punktów pomogło im pokonać Knicks.
Jennings w pierwszym meczu przeciwko Warriors zdobył 55 punktów. Teraz pojechał z Bucks do Golden State i na każdym kroku przypominano mu o tamtym występie. Debiutant tym razem nie miał już tak imponujących osiągnięć, ale zagrał bardzo dobrze. Zdobył 25 punktów i zaliczył 7 asyst prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa. Był to pierwszy mecz Jennignsa z dorobkiem co najmniej 25 punktów od 21 listopada. Jednak już w meczu z Jazz, trafił tylko 1 z 8 rzutów i mógł się tylko pocieszyć 11 asystami.
Warriors meczu z Bucks po raz kolejny mieli problem ze skompletowaniem składu. Nelson miał tylko 8 zawodników zdolnych od gry, z czego na ławce do dyspozycji byli dwaj gracze powołani z D-League (Martin i Hunter), a także mało wykorzystywany weteran George. Był to już 13 mecz w tym sezonie, w którym Warriors mieli nie więcej niż 9 zawodników do zdolnych do gry. Dodatkowo na początku spotkania kontuzji doznał Morrow (opuści 2-4 tygodnie) i gospodarze zostali z 7 zawodnikami. Później 6 fauli złapali Biedrins, Hunter i w ostatnich sekundach także Curry. Tym samym, Warriors mieli tylko 4 zawodników. Według przepisów NBA, na parkiecie musi być 5 zawodników, dlatego ostatni zawodnik, który złapał 6 fauli mógł pozostać w grze. W efekcie Curry z 6 faulami oddawał ostatni rzut w meczu.
Pau Gasol (20 punktów, 6 zbiórek) wrócił do gry i Lakers ponownie dominują. Po pierwszej połowie meczu z Clippers prowadzili tylko 3 punktami, skończyło się na zwycięstwie równicą 40. Drugą połowę Lakers wygrali 73-36. Była to najwyższa wygrana w historii derbów LA.
W meczu pomiędzy Blazers i Magic gospodarze musieli radzić sobie bez Roy'a, a jego zastępca Bayless spudłował wszystkie 6 rzutów z gry, do tego nie mieli żadnego ze swoich dwóch centów do obrony przeciwko Howardowi, a Magic wzmocnił niegrający ostatnio Carter - mimo to Blazers wygrali. Pozwolili Howardowi tylko na 11 punktów, a Carter spudłował 6 z 7 rzutów. Natomiast wśród gospodarzy świetne spotkanie rozegrał Aldridge (14 punktów i 14 zbiórek), 24 punkty miał Webster, a wracający po kontuzji Blake i Fernandez zaliczyli w sumie 28.
Włoski mecz w MSG, czyli starcie pomiędzy Raptors i Knicks (Bargnani i Belinelli przeciwko Gallinari'emu i D'Antoni'emu). Jak przystało na takie spotkanie, Włosi zagrali na wysokim poziomie. Bargnani zdobył 24 punkty i zebrał 12 piłek, a Gallinari miał 26 punktów. Warto odnotować, że obaj trafili po 5 razy za trzy. Belinelli nie grał z powodu choroby, a D'Antoni musiał pogodzić się z porażką.
David Lee w meczu z Raptors miał 25 punktów, 14 zbiórek i 9 asyst. Również w kolejnym spotkaniu zabrakło mu zaledwie jednej asysty do triple-double, w starciu z Pistons zanotował 26 punktów, 17 zbiórek i 9 asyst.
Grizzlies w ostatnich dniach pokonali Wolves i Spurs na własnym parkiecie. Tym samym mają obecnie serię 8 zwycięstw przed własną publicznością - najdłuższa w historii klubu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz