Adom Morrison – wielka, niespełniona nadzieja białych i obecnie jeden z zawodników najczęściej wyśmiewanych, zdobył swój drugi tytuł mistrzowski. Miał on tak duży udział w tym zwycięstwie Lakers, co chłopiec podający ręczniki czy biegający z mopem po parkiecie, ale w odróżnieniu od tego chłopca, Morrison dostanie mistrzowski pierścień. Na początku minionego sezonu otrzymał swój pierwszy pierścionek z rąk Davida Sterna, mimo że w zeszłorocznych playoffs nie rozegrał ani jednej minuty, a w całym sezonie 2008/09 w koszulce Lakers na parkiecie pojawił się tylko 31 razy.
Był jednak częścią mistrzowskiej drużyny, tak samo jak w tym roku i już niedługo będzie mógł z dumą nosić dwa pierścienie. O dwa więcej niż Malone, Stockton, Ewing, Barkley, Miller, Nash, Iverson, Kidd, LeBron i Nowitzki razem wzięci. Trudno w jakimkolwiek stopniu porównać Morrisona do któregoś z tych wielkich zawodników. Oni dominowali i dominują na boiskach NBA, natomiast Adam zdominował ławkę i bardzo rzadko ją opuszcza. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli spojrzymy na ręce tych legend i ręce Morrisona, legendy wypadną blado, nie mając żadnego pierścionka. I w tym momencie nie ma znaczenia, w jaki sposób zdobył te dwa mistrzostwa - on jest mistrzem, oni nie.
Trudno mówić tu o sprawiedliwości, ale przecież w każdej drużynie, nawet tej mistrzowskiej, muszą być zawodnicy, którzy tylko wypełniają skład, zajmują krzesełka na ławce, a ich najodpowiedzialniejszym zdaniem jest przybicie piątki tym, którzy grają. Morrison i jemu podobni nic nie znaczą, ale mają to szczęście, że akurat znaleźli się w najlepszej drużynie NBA. Morrison takie szczęście miał. Kiedy przyszedł do NBA w 2006 niektórzy wróżyli mu wielką karierę. Ale kto mógł przypuszczać, że zaledwie po czterech sezonach w lidze będzie mógł pochwalić się dwoma pierścionkami.
Teraz przychodzi trudny moment w jego karierze, bo już pierwszego lipca stanie się wolnym agentem. Będzie musiał poszukać sobie nowej drużyny, która nawinie wierząc w jego możliwości, tak jak kiedyś Bobcats, i mistrzowskie doświadczenie, zdecyduje się go zatrudnić. Już to nie będzie łatwe, a Morrison musi jeszcze wziąć pod uwagę możliwości swojego przyszłego pracodawcy, przecież nie będzie siedział na ławce w drużynie nie liczącej się w walce o tytuł. Jest młody, ma dopiero 26 lat i jeszcze w niejednej mistrzowskiej drużynie może grzać ławę. Może będzie kolekcjonował tytuły zdobywane z różnymi drużynami niczym Robert Horry. Kto wie.
A może on jest 'talizmanem szczęścia'. Przecież Lakers zostali mistrzami dopiero po tym, jak Adam zasiadł na ich ławce. Przecież w 2008, kiedy przegrywali z Celtics nie mieli go u siebie. Teraz był i... jest tytuł. Warto to wziąć pod uwagę. Mitch Kupchak powinien się poważnie zastanowić, zanim pozwoli mu odejść, może lepiej niech jeszcze posiedzi na ławce Lakers kilka lat, w końcu tak dobrze mu to wychodzi...
Ale Morrison nie jest jedyny w swoim rodzaju. W każdej drużynie mistrzowskiej są zawodnicy, w odniesieniu do których określenie 'mistrz NBA' wydaje się być śmieszne.
Kiedy Pistons w 2004 zostali mistrzami, w ich składzie był debiutant Darko Milicic. W tamtych playoffs wystąpił w 8 meczach, w tym aż w 3 spotkaniach finałowych przeciwko Lakers. Jego osiągnięcia to w sumie 14 minut, jeden punkt i 3 zbiórki. Z pierwszej piątki pamiętnego draftu 2003 - James, Anthony i Bosh ciągle czekają na tytuł, podczas gdy Milicic mógł pochwalić się mistrzowskim pierścieniem już po pierwszym roku. Był mistrzem wcześniej niż Wade. Może jest jednym z największych niewypałów draftu, ale ani LeBron, ani Melo na razie nie dorównują mu w ilości mistrzowskich pierścieni.
Celtics też mają swojego Morrisona, jest nim oczywiście Brian Scalabrine. W 2008 nie miał okazji zagrać w playoffs, ale tuż przed rozpoczęciem kolejnego sezonu dumnie prezentował swój mistrzowski pierścień. W tegorocznych playoffs wystąpił w jednym spotkaniu i był dosłownie krok od drugiego tytułu. Niestety, jego partnerzy nie spisali się i to Adam, a nie Brian, ma dwa pierścionki.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o Marku 'Mad Dogu' Madsenie. On, tak samo jak Morrison, ma na swoim koncie dwa tytuły zdobyte z Lakers, w 2001 i 2002. W tych dwóch playoffs rozegrał aż 20 spotkań, a na boisku spędził w sumie 58 minut. Mark dopiero może powiedzieć, że miał swój znaczący udział w sukcesie drużyny. W końcu jego 5 punków (1/14 z gry) i 12 zbiórek nie mogło nie mieć wpływu na to, że Lakers dwukrotnie wygrywali. Zapisał się nawet w historii mistrzowskich parad w LA:
Był jednak częścią mistrzowskiej drużyny, tak samo jak w tym roku i już niedługo będzie mógł z dumą nosić dwa pierścienie. O dwa więcej niż Malone, Stockton, Ewing, Barkley, Miller, Nash, Iverson, Kidd, LeBron i Nowitzki razem wzięci. Trudno w jakimkolwiek stopniu porównać Morrisona do któregoś z tych wielkich zawodników. Oni dominowali i dominują na boiskach NBA, natomiast Adam zdominował ławkę i bardzo rzadko ją opuszcza. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli spojrzymy na ręce tych legend i ręce Morrisona, legendy wypadną blado, nie mając żadnego pierścionka. I w tym momencie nie ma znaczenia, w jaki sposób zdobył te dwa mistrzostwa - on jest mistrzem, oni nie.
Trudno mówić tu o sprawiedliwości, ale przecież w każdej drużynie, nawet tej mistrzowskiej, muszą być zawodnicy, którzy tylko wypełniają skład, zajmują krzesełka na ławce, a ich najodpowiedzialniejszym zdaniem jest przybicie piątki tym, którzy grają. Morrison i jemu podobni nic nie znaczą, ale mają to szczęście, że akurat znaleźli się w najlepszej drużynie NBA. Morrison takie szczęście miał. Kiedy przyszedł do NBA w 2006 niektórzy wróżyli mu wielką karierę. Ale kto mógł przypuszczać, że zaledwie po czterech sezonach w lidze będzie mógł pochwalić się dwoma pierścionkami.
Teraz przychodzi trudny moment w jego karierze, bo już pierwszego lipca stanie się wolnym agentem. Będzie musiał poszukać sobie nowej drużyny, która nawinie wierząc w jego możliwości, tak jak kiedyś Bobcats, i mistrzowskie doświadczenie, zdecyduje się go zatrudnić. Już to nie będzie łatwe, a Morrison musi jeszcze wziąć pod uwagę możliwości swojego przyszłego pracodawcy, przecież nie będzie siedział na ławce w drużynie nie liczącej się w walce o tytuł. Jest młody, ma dopiero 26 lat i jeszcze w niejednej mistrzowskiej drużynie może grzać ławę. Może będzie kolekcjonował tytuły zdobywane z różnymi drużynami niczym Robert Horry. Kto wie.
A może on jest 'talizmanem szczęścia'. Przecież Lakers zostali mistrzami dopiero po tym, jak Adam zasiadł na ich ławce. Przecież w 2008, kiedy przegrywali z Celtics nie mieli go u siebie. Teraz był i... jest tytuł. Warto to wziąć pod uwagę. Mitch Kupchak powinien się poważnie zastanowić, zanim pozwoli mu odejść, może lepiej niech jeszcze posiedzi na ławce Lakers kilka lat, w końcu tak dobrze mu to wychodzi...
Ale Morrison nie jest jedyny w swoim rodzaju. W każdej drużynie mistrzowskiej są zawodnicy, w odniesieniu do których określenie 'mistrz NBA' wydaje się być śmieszne.
Kiedy Pistons w 2004 zostali mistrzami, w ich składzie był debiutant Darko Milicic. W tamtych playoffs wystąpił w 8 meczach, w tym aż w 3 spotkaniach finałowych przeciwko Lakers. Jego osiągnięcia to w sumie 14 minut, jeden punkt i 3 zbiórki. Z pierwszej piątki pamiętnego draftu 2003 - James, Anthony i Bosh ciągle czekają na tytuł, podczas gdy Milicic mógł pochwalić się mistrzowskim pierścieniem już po pierwszym roku. Był mistrzem wcześniej niż Wade. Może jest jednym z największych niewypałów draftu, ale ani LeBron, ani Melo na razie nie dorównują mu w ilości mistrzowskich pierścieni.
Celtics też mają swojego Morrisona, jest nim oczywiście Brian Scalabrine. W 2008 nie miał okazji zagrać w playoffs, ale tuż przed rozpoczęciem kolejnego sezonu dumnie prezentował swój mistrzowski pierścień. W tegorocznych playoffs wystąpił w jednym spotkaniu i był dosłownie krok od drugiego tytułu. Niestety, jego partnerzy nie spisali się i to Adam, a nie Brian, ma dwa pierścionki.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o Marku 'Mad Dogu' Madsenie. On, tak samo jak Morrison, ma na swoim koncie dwa tytuły zdobyte z Lakers, w 2001 i 2002. W tych dwóch playoffs rozegrał aż 20 spotkań, a na boisku spędził w sumie 58 minut. Mark dopiero może powiedzieć, że miał swój znaczący udział w sukcesie drużyny. W końcu jego 5 punków (1/14 z gry) i 12 zbiórek nie mogło nie mieć wpływu na to, że Lakers dwukrotnie wygrywali. Zapisał się nawet w historii mistrzowskich parad w LA:
Nie ma co ukrywać że wzięli Morrisona żeby pozbyć się kontraktu Radmanovica Phil raczej nie eksperymentuje z zawodnikami i wiedząc że Adam nie sprawdził się w słabych Bobcats w LA w ogóle nie dał mu szansy Prawda Morrison może się pochwalić pierścieniami ale pewnie oddałby je za to żeby spełniły pokładane w nim nadzieje Radość ze zdobycia mistrzostwa pewnie była no ale mając świadomość że w ogóle się nie grało no i że jest się pośmiewiskiem ... Cóż Pierścieni nikt mu już nie zabierze a w nowym sezonie w nowym klubie będzie mógł udowodnić wszystkim jak bardzo się mylili Raczej nie będzie na niego wielu chętnych ja np. wolałbym wziąść do drużyny Steva Novaka Żadko się zdarza by talent zawodnika rozbłysnął po kilku sezonach (do głowy przychodzi mi tylko Bogut) Niemniej jednak życzę Adamowi by odbudował się w nowym klubie i stał się przynajmniej solidnym zawodnikiem Co do pierścieni Nie trzeba grać w NBA żeby zdobyć Antoine Walker jest w długach Komornik zajął wszystko łącznie z pierścieniem który wyceniono na 30tyś $ Pewnie Barkley i Malone już licytują na eBay'u :) W ostateczności może udałoby się po cichu od Phila odkupić Jemu i tak brakuje już palców na nie...
OdpowiedzUsuńz tego co pamietam to steve nash też nie był od początku świetnym zawodnikiem i grał ogony w phoenix suns wychodząc za kidda johnsona. Nawet w pierwszym sezoniew mavs grając z nowitzkim nie sprawdzał się. Musiał sie dotrzeć i rozegrać. Mam nadzieję że z morrisonem będzie tak samo:)
OdpowiedzUsuńTak tylko że Nash był wybrany z 15 numerem :)Zresztą ciężko wyrobić sobie markę jako zawodnik grając w I sezonie po 10min jako zmiennik Kida Johnsona lub Cassella który w 96/97 zaliczył epizod w Phoenix Co do dotarcia się w Mavs z Dirkiem: Nowitzki był wtedy debiutantem W sezonie ze względu na lockuot rozegrał tylko 47 meczów (24 jako zawodnik pierwszej piątki) grając średnio po 20min więc ciężko wymagać aby już w ich pierwszym wspólnym sezonie wszystko było poukładane pod nich Nie da się jednak ukryć że wielki wpływ na grę Nasha miał fakt że zaczynał karierę przy Johnsonie i Kidzie Historia powoli zatacza koło i Nash przekazuje doświadczenie Dragicovi który udowodnił że jest w stanie godnie go zastąpić Dobrym przykładem może być też Darren Collison który pod nieobecność Paula godnie go zastąpił
OdpowiedzUsuń