Cavs przegrali trzeci mecz z Celtics i są o krok od zakończenia sezonu. Tego, jak grali lepiej nie komentować, bo nawet chyba nie ma czego. Oglądając ich w spotkaniu numer 5 trudno było sobie wyobrazić, że w sezonie zasadniczym byli najlepszą drużyną ligi. Ale znacznie większą uwagę w tym momencie poświęca się nie grze Cavs, a sytuacji LeBrona. Jeśli Cavs przegrają w Bostonie i odpadną, a James w offseason odjedzie z Cleveland, to wczorajszy mecz był jego ostatnim w barwach Cavs w Q Arena.
A jeśli to był jego ostatni mecz w roli zawodnika gospodarzy w Cleveland, to pożegnał się z kibicami w naprawdę kiepskim stylu. Zagrał bardzo słabo, Cavs zostali zniszczeni przez Celtics, a kibice w hali Q Arena wygwizdali swojego gwiazdora schodzącego na ławkę pod koniec czwartej kwarty. I trudno się dziwić. Przecież Cavs mieli walczyć o tytuł i ciągle walczą, choć w tym momencie ich szanse na odniesienie tak wielkiego sukcesu są bardzo małe.
James przez całą pierwszą połowę nie trafił rzutu z gry, ostatni raz zdarzyło mu się to w pierwszym meczu finałów 2007, kiedy Cavs zostali rozbici przez Spurs. Ale to jeszcze nie miało znaczenia, w końcu on zdobywa najwięcej punktów w czwartej kwarcie i wszyscy oczekiwali, że w drugiej połowie poprowadzi swoją drużynę. Ale tym razem to nie nastąpiło. James do końca grał fatalnie, pudłował i nie potrafił pociągnąć za sobą zespołu. Nie był liderem.
Oczywiście w tym momencie pojawia się kwestia kontuzji słynnego już łokcia LeBrona. Może ciągle mu przeszkadza? Może mecz numer 3, kiedy rozegrał świetne spotkanie, był tylko chwilą lepszego samopoczucia? Trudno to ocenić. Możemy tylko spekulować. Sam LeBron nic nie mówi, nie tylko o tym jak się czuje, ale także co czuje. Jego wypowiedzi są bardzo ogólne i nie pokazują żadnych emocji. Przegraliśmy – graliśmy słabo - ja grałem słabo – to jeszcze nie konec – musimy wygrać i tyle. Trudno coś z tego wywnioskować.
A jeśli to był jego ostatni mecz w roli zawodnika gospodarzy w Cleveland, to pożegnał się z kibicami w naprawdę kiepskim stylu. Zagrał bardzo słabo, Cavs zostali zniszczeni przez Celtics, a kibice w hali Q Arena wygwizdali swojego gwiazdora schodzącego na ławkę pod koniec czwartej kwarty. I trudno się dziwić. Przecież Cavs mieli walczyć o tytuł i ciągle walczą, choć w tym momencie ich szanse na odniesienie tak wielkiego sukcesu są bardzo małe.
James przez całą pierwszą połowę nie trafił rzutu z gry, ostatni raz zdarzyło mu się to w pierwszym meczu finałów 2007, kiedy Cavs zostali rozbici przez Spurs. Ale to jeszcze nie miało znaczenia, w końcu on zdobywa najwięcej punktów w czwartej kwarcie i wszyscy oczekiwali, że w drugiej połowie poprowadzi swoją drużynę. Ale tym razem to nie nastąpiło. James do końca grał fatalnie, pudłował i nie potrafił pociągnąć za sobą zespołu. Nie był liderem.
Oczywiście w tym momencie pojawia się kwestia kontuzji słynnego już łokcia LeBrona. Może ciągle mu przeszkadza? Może mecz numer 3, kiedy rozegrał świetne spotkanie, był tylko chwilą lepszego samopoczucia? Trudno to ocenić. Możemy tylko spekulować. Sam LeBron nic nie mówi, nie tylko o tym jak się czuje, ale także co czuje. Jego wypowiedzi są bardzo ogólne i nie pokazują żadnych emocji. Przegraliśmy – graliśmy słabo - ja grałem słabo – to jeszcze nie konec – musimy wygrać i tyle. Trudno coś z tego wywnioskować.
Ale nawet jeśli bolący łokieć mu przeszkadza, to i tak, nie zwalnia go to z bycia liderem. Prawdziwy lider w tak ważnym meczu powinien zagrać na najwyższym poziomie, robić co w jego mocy, by poprowadzić swoją drużynę. Bez względu na urazy. To pokazywał kiedyś MJ, a teraz Kobe. Natomiast LeBron wczoraj tylko pudłował i pudłował. Nie było widać w nim agresji i motywacji do zwycięstwa.
W 2007 James właściwie samodzielnie wprowadził Cavs do finałów ligi, udowadniając, że potrafić być liderem. Ale teraz, mając znacznie silniejszą drużynę, nie potrafi pociągnąć jej za sobą. Tak naprawdę on nie musi zdobywać 30 czy 40 punktów, żeby Cavs wygrali. Ważne, żeby zdobył te kilka kluczowych punktów, które rozkręcą atak Cavs, które przełamią niemoc strzelecką i te, które w końcówce przesądzą o zwycięstwie. Jednak tego też nie potrafił zrobić.
Czy w meczu numer 6 coś się zmieni? Dotychczas w tej serii obie drużyny grają bardzo nierówno. Celtics dwa razy łatwo pokonali Cavs, ale Cavs też rozbili swoich rywali w Bostonie. Dlatego nie wykluczone, że ponownie wygrają z Celtics na ich parkiecie. Ale i tak pozostanie jeszcze mecz numer 7, a Cavs jak na razie nie pokazali, że potrafią rozegrać 2 kolejne bardzo dobre mecze.
Dlatego istnieje duże prawdopodobieństwo, że Cavs nie dotrą do finału wschodu i nawet nie będą mieć okazji zrewanżowania się Magic. Będzie to dla nich koniec sezonu i początek długo oczekiwanego offseason dla Jamesa.
W Nowym Jorku cieszą się z każdej porażki Cavs i już przygotowują się na przywitanie swojego przyszłego-nowego gwiazdora. Już nie mogą się odczekać, aż zobaczą takie zdjęcia:
tyle tylko, że zrobione bez wykorzystania photoshopa.
Oczywiście porażka Cavs nie przesądza automatycznie o decyzji Jamesa. Może jeszcze zostać w Cleveland, by dalej walczyć o mistrzostwo dla swojego rodzinnego stanu Ohio. Ale na pewno szanse na jego odejście byłby znacznie większe, jeśli Celtics pokonają Cavs. Wtedy zmieni barwy klubowe i spróbuje z inna drużyną sięgnąć po ten najważniejszy tytuł, skoro w Cleveland nie będzie mu to dane w tym roku.
Jeśli tak rzeczywiście będzie, Cavs przegrają mecz numer 6, a James odejdzie - zostanie nam obrazek Jamesa schodzącego do szatni z 15 punktami na koncie, a w tle tablica wyników pokazująca 32 punktową porażkę Cavs i głośne „boooooo” z trybun. Takiego pożegnania na pewno nie chciałby James, jak i kibice, którzy tak w niego wierzyli... i nadal jeszcze wierzą. Tak więc LeBronowi pozostaje rozegrać fantastyczne spotkanie w Bostonie i wrócić do Cleveland, aby ten mecz numer 5 nie był jego ostatnim w Q Arena w koszulce Cavs.
W innym przypadku... trudno, to tylko biznes. Będzie się wtedy mówić, że Jamesowi za mało zależało na tym mistrzostwie, że nie zrobił wszystkiego co mógł. Dla niego to tylko kolejna porażka, ale przecież i tak dostanie ogromny kontrakt, i tak jest dwukrotnym MVP, i tak ma miliony fanów, i tak jeszcze przez lata będzie dominował i na pewno jeszcze nie raz będzie miał szansę na tytuł.
W meczu numer 6 i ewentualnie 7, James albo stanie się wielkim bohaterem, największym bohaterem tych playoffs, albo największym przegranym... drugi rok z rzędu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz