Po długich poszukiwaniach, McGrady w końcu dostał pracę.
Jeszcze nie tak dawno temu, był jedną z największych gwiazd NBA, a teraz znalazł się w punkcie, w którym właściwie nikt go nie chciał. Już wydawało się, że zatrudnią go w Bulls. McGrady mówił wtedy, że wreszcie trafi do drużyny, która już podczas draftu 1997 była nim zainteresowana i która chciała go pozyskać w 2000 roku, kiedy był wolnym agentem. Tracy był przekonany, że zagra w barwach Bulls, ale powiedział o kilka słów za dużo i to chyba przekreśliło to jego szanse. Ujawnił to, czego najbardziej się obawiano – ciągle wierzy, że jest wielki, że jeszcze może grać w pierwszej piątce i odgrywać czołową rolę w zespole. Natomiast w Chicago chcieli solidnego rezerwowego, a nie zawodnika, który będzie domagał się miejsca w wyjściowym składzie. Dlatego zrezygnowali, a McGrady musiał szukać dalej. Udało się w Detroit, gdzie zgodził się być zmiennikiem. Pytanie tylko, jak długo będzie mu się podobało wchodzenie z ławki? Może ciągle wierząc w swoje umiejętności, liczyć, że będzie najlepszym rezerwowym ligi i będzie grał po 30 minut? Jest to oczywiście niemożliwe, chociażby z tego powodu, że w Pistons na pozycje 2/3 jest bardzo duża konkurencja. Dlatego istnieją poważne obawy, że w Detroit możemy być świadkami kolejnych problemów z rozkapryszoną gwiazdą. Był Iverson, teraz jest McGrady. Czas pokaże.
W wieku 31 lat McGrady musi udowodnić, że jeszcze może być przydatny. I nikt nie oczekuje od niego, że będzie zdobywał po 20 punktów na mecz, wręcz przeciwnie. Tracy musi pokazać, że jest w stanie pomóc zespołowi jako role player. Czasy jego świetności minęły bezpowrotnie i teraz wraca do roli z początku swojej kariery, kiedy był zmiennikiem w Toronto. Musi się z tym pogodzić. Jeśli to zrobi i będzie grał dla dobra zespołu, poświęcając swoje indywidualne aspiracje, jego kariera w NBA może jeszcze potrwać kilka sezonów. Jeszcze będzie mógł trafić do dobrej drużyny i powalczyć o tytuł. Jeśli jednak będzie chciał udowodnić, że nadal jest gwiazdą, szybko może skończyć tak jak Iverson, który jest już poza ligą i najprawdopodobniej do niej nie wróci..
Jeszcze nie tak dawno temu, był jedną z największych gwiazd NBA, a teraz znalazł się w punkcie, w którym właściwie nikt go nie chciał. Już wydawało się, że zatrudnią go w Bulls. McGrady mówił wtedy, że wreszcie trafi do drużyny, która już podczas draftu 1997 była nim zainteresowana i która chciała go pozyskać w 2000 roku, kiedy był wolnym agentem. Tracy był przekonany, że zagra w barwach Bulls, ale powiedział o kilka słów za dużo i to chyba przekreśliło to jego szanse. Ujawnił to, czego najbardziej się obawiano – ciągle wierzy, że jest wielki, że jeszcze może grać w pierwszej piątce i odgrywać czołową rolę w zespole. Natomiast w Chicago chcieli solidnego rezerwowego, a nie zawodnika, który będzie domagał się miejsca w wyjściowym składzie. Dlatego zrezygnowali, a McGrady musiał szukać dalej. Udało się w Detroit, gdzie zgodził się być zmiennikiem. Pytanie tylko, jak długo będzie mu się podobało wchodzenie z ławki? Może ciągle wierząc w swoje umiejętności, liczyć, że będzie najlepszym rezerwowym ligi i będzie grał po 30 minut? Jest to oczywiście niemożliwe, chociażby z tego powodu, że w Pistons na pozycje 2/3 jest bardzo duża konkurencja. Dlatego istnieją poważne obawy, że w Detroit możemy być świadkami kolejnych problemów z rozkapryszoną gwiazdą. Był Iverson, teraz jest McGrady. Czas pokaże.
W wieku 31 lat McGrady musi udowodnić, że jeszcze może być przydatny. I nikt nie oczekuje od niego, że będzie zdobywał po 20 punktów na mecz, wręcz przeciwnie. Tracy musi pokazać, że jest w stanie pomóc zespołowi jako role player. Czasy jego świetności minęły bezpowrotnie i teraz wraca do roli z początku swojej kariery, kiedy był zmiennikiem w Toronto. Musi się z tym pogodzić. Jeśli to zrobi i będzie grał dla dobra zespołu, poświęcając swoje indywidualne aspiracje, jego kariera w NBA może jeszcze potrwać kilka sezonów. Jeszcze będzie mógł trafić do dobrej drużyny i powalczyć o tytuł. Jeśli jednak będzie chciał udowodnić, że nadal jest gwiazdą, szybko może skończyć tak jak Iverson, który jest już poza ligą i najprawdopodobniej do niej nie wróci..
McGrady rozpoczął swoją karierę w 1997 roku, kiedy przystąpił do draftu od razu po szkole średniej. W wieku 18 lat trafił do Toronto, którzy wybrali go z wysokim 9 numerem. W swoim pierwszym sezonie T-Mac nie był wyróżniającym się debiutantem. Ale też jako bardzo młody zawodnik nie mógł liczyć na znaczącą liczbę minut. Dopiero pod koniec rozgrywek dostał szansę dłuższej gry i nawet występował w pierwszej piątce. W kolejnym sezonie do Raptors dołączył kuzyn McGrady'ego, Vince Carter, który mimo że dopiero rozpoczynał swoją karierę w NBA, z miejsca stał się liderem młodej drużyny. Tracy nie mógł liczyć na tak silną pozycję, ale był już ważnym rezerwowym, który regularnie pojawiał się na parkiecie. Przełomowy okazał się kolejny sezon, 1999/2000. Wtedy McGrady stał się drugą postacią w zespole, drugim strzelcem (15.4 punktów) i razem z Carterem stworzył silny duet, który zapewnił Raptors pierwszy w ich krótkiej historii występ w playoffs. W pierwszej rundzie fazy posezonowej Raptors spotkali się z Knicks i odpadli już po 3 spotkaniach. T-Mac bardzo dobrze zagrał w meczu otwarcia, zdobył wtedy 25 punktów i zebrał 10 piłek. Wspominając tamten sezon, nie można też pominąć jego występu w pamiętnym konkursie wsadów podczas Weekendu Gwiazd w Oakland. Co prawda wygrał go bezkonkurencyjny Vince, ale McGrady też pokazał niesamowite dunki.
W wakacje 2000 roku McGrady był wolnym agentem. Miał ledwie 21 lat, a za sobą 3 sezony postępu i sukces zespołowy, jakim był awans do playoffs. Młody, szybko rozwijający się zawodnik był bardzo atrakcyjny dla wielu drużyn i nie mógł narzekać na zainteresowanie. Ostatecznie wybrał rodzinną Florydę i przeniósł się do Orlando, podpisując tam ogromny kontrakt wart $93 miliony za 7 lat. Magic nie tylko skusili go pieniędzmi, ale też perspektywą bycia pierwszoplanową gwiazdą. W Toronto numerem jeden był jego kuzyn, a McGrady nie chciał prze kolejne lata być tylko tym drugim. W nowym zespole szybko potwierdził, że Magic dobrze zainwestowali swoje pieniądze. Był najlepszym strzelcem drużyny ze średnią 26.8 punktów. Tym samym, poprawił swoje zdobycze z wcześniejszego sezonu aż o 11.4 punktów. Dlatego też był bezkonkurencyjny w głosowaniu na Most Improved Player i otrzymał tą nagrodę. Jego świetna gra została również doceniona przez kibiców i został wybrany do pierwszej piątki Wschodu podczas All-Star Game w Waszyngtonie. Co prawda nie zaprezentował się tam najlepiej, zdobył ledwie 2 punkty przez 21 minut, ale na dobre wszedł do grona największych gwiazd NBA. W playoffs 2001 imponował swoją grą, ale to nic nie dało i jego drużyna przegrała już w pierwszej rundzie. Magic ulegli Bucks 1-3, mimo że T-Mac notował w tych czterech meczach średnio 33.8 punktów, 8.3 asyst i 6.5 zbiórek.
W wakacje 2000 roku McGrady był wolnym agentem. Miał ledwie 21 lat, a za sobą 3 sezony postępu i sukces zespołowy, jakim był awans do playoffs. Młody, szybko rozwijający się zawodnik był bardzo atrakcyjny dla wielu drużyn i nie mógł narzekać na zainteresowanie. Ostatecznie wybrał rodzinną Florydę i przeniósł się do Orlando, podpisując tam ogromny kontrakt wart $93 miliony za 7 lat. Magic nie tylko skusili go pieniędzmi, ale też perspektywą bycia pierwszoplanową gwiazdą. W Toronto numerem jeden był jego kuzyn, a McGrady nie chciał prze kolejne lata być tylko tym drugim. W nowym zespole szybko potwierdził, że Magic dobrze zainwestowali swoje pieniądze. Był najlepszym strzelcem drużyny ze średnią 26.8 punktów. Tym samym, poprawił swoje zdobycze z wcześniejszego sezonu aż o 11.4 punktów. Dlatego też był bezkonkurencyjny w głosowaniu na Most Improved Player i otrzymał tą nagrodę. Jego świetna gra została również doceniona przez kibiców i został wybrany do pierwszej piątki Wschodu podczas All-Star Game w Waszyngtonie. Co prawda nie zaprezentował się tam najlepiej, zdobył ledwie 2 punkty przez 21 minut, ale na dobre wszedł do grona największych gwiazd NBA. W playoffs 2001 imponował swoją grą, ale to nic nie dało i jego drużyna przegrała już w pierwszej rundzie. Magic ulegli Bucks 1-3, mimo że T-Mac notował w tych czterech meczach średnio 33.8 punktów, 8.3 asyst i 6.5 zbiórek.
W następnym sezonie średnia McGrady'ego była minimalnie niższa (25.6), ale już w rozgrywkach 2002/03 był najlepszym strzelcem NBA zdobywając 32.1 punktów. Rok później ponownie został królem strzelców, tym razem z średnią 28 punktów. Niestety, po 3 kolejnych latach, w których wprowadzał Magic do playoffs, w sezonie 2003/04 już mu się to nie udało. Zdobywał najwięcej punktów w NBA, ale jego drużyna była najgorszą w całej lidze. 10 marca 2003 Tracy ustanowił swój rekord kariery zdobywając aż 62 punkty w meczu z Wizards i dał Magic 19 wygraną w sezonie (w sumie mieli 21). Po tych fatalnych rozgrywkach, władze klubu zdecydował się na poważne zmiany w składzie i oddały swojego gwiazdora do Houston, przede wszystkim w zamian za Steve'a Francisa.
Tak zakończyła się 4-letnia gra McGrady'ego w Orlando. Były to jego najlepsze sezony w całej karierze. Nie tylko zdobywał dużo punktów, ale też imponował wszechstronnością. Jego średnie w barwach Magic wyniosły w sumie 28.1 punktów, 7 zbiórek i 5.2 asyst. W Orlando stał się wielką gwiazdą NBA, niestety jego indywidualne rekordy nie przełożyły się na sukcesy drużyny. Magic 3 razy grali w playoffs, ale za każdym razem odpadali już w pierwszej rundzie. Najbliżej awansu byli w 2003 roku, kiedy stoczyli 7-meczowy pojedynek z Pistons. Magic prowadzili w serii już 3-1, ale mimo to przegrali. McGrady rozpoczął tamte playoffs od dwóch meczów ze zdobyczami ponad 40 punktów. Rewelacyjnie zagrał także w spotkaniu numer 6, kiedy na swoim koncie miał 37 punktów i 11 zbiórek, ale to nie wystarczyło. Pistons byli bardzo silnym zespołem, a Magic przede wszystkim drużyną jednego zawodnika. Osamotniony McGrady nie był w stanie zapewnić im zwycięstwa. Dlatego przeprowadzka do Houston miała być dla niego szansą, by wreszcie zacząć odnosić sukcesy zespołowe. W Rockets dołączył do Yao i razem z nim miał wprowadzić drużynę na szczyt.
Tak zakończyła się 4-letnia gra McGrady'ego w Orlando. Były to jego najlepsze sezony w całej karierze. Nie tylko zdobywał dużo punktów, ale też imponował wszechstronnością. Jego średnie w barwach Magic wyniosły w sumie 28.1 punktów, 7 zbiórek i 5.2 asyst. W Orlando stał się wielką gwiazdą NBA, niestety jego indywidualne rekordy nie przełożyły się na sukcesy drużyny. Magic 3 razy grali w playoffs, ale za każdym razem odpadali już w pierwszej rundzie. Najbliżej awansu byli w 2003 roku, kiedy stoczyli 7-meczowy pojedynek z Pistons. Magic prowadzili w serii już 3-1, ale mimo to przegrali. McGrady rozpoczął tamte playoffs od dwóch meczów ze zdobyczami ponad 40 punktów. Rewelacyjnie zagrał także w spotkaniu numer 6, kiedy na swoim koncie miał 37 punktów i 11 zbiórek, ale to nie wystarczyło. Pistons byli bardzo silnym zespołem, a Magic przede wszystkim drużyną jednego zawodnika. Osamotniony McGrady nie był w stanie zapewnić im zwycięstwa. Dlatego przeprowadzka do Houston miała być dla niego szansą, by wreszcie zacząć odnosić sukcesy zespołowe. W Rockets dołączył do Yao i razem z nim miał wprowadzić drużynę na szczyt.
Po zmianie barw, McGrady nadal imponował wspaniałą grą. Dlatego nie dziwił fakt, że Rockets szybko zaproponowali mu przedłużenie kontraktu o kolejne 3 lata za $63 miliony. Jego pierwszy sezon w Teksasie, Rockets zakończyli na piątym miejscu w tabeli zachodu i w pierwszej rundzie playoffs spotkali się z czwartymi Mavs. Drużyna z Houston rozpoczęła serię od 2 zwycięstw w Dallas i wydawało się, że są na najlepszej drodze do awansu do drugiej rundy. Jednak później przegrali 3 kolejne spotkania i znaleźli się pod ścianą. Mecz numer 6 udało im się wygrać dzięki świetnej grze T-Maca, który zdobył 37 punktów, zebrał 8 piłek i zaliczył 7 asyst. Ale już w decydującym meczu numer 7, Rockets zostali zupełnie rozbici przez rywali i mogli jechać na wakacje. W sezonie 2005/06 Tracy stracił 34 mecze z powodu kontuzji pleców, a Rockets nie zakwalifikowali się do fazy posezonowej. Zdążył jednak wystąpić w Meczu Gwiazd rozgrywanym w Houston. Będąc reprezentantem gospodarzy rozegrał fantastyczne spotkanie, które zakończył z dorobkiem 36 punktów. Ostatecznie to jednak Wschód wygrał 2 punktami i Tracy nie mógł liczyć na nagrodę MVP. W następnych rozgrywkach nie miał już poważnych problemów zdrowotnych, a w playoffs 2007 Rockets spotkali się z Jazz. Seria rozpoczęła się w Houston i gospodarze wygrali 2 pierwsze mecze. Jednak podobnie jak 2 lata wcześniej, to nie zagwarantowało im awansu do drugiej rundy. Jazz doprowadzili do remisu 2-2. Rockets wygrali bardzo ważny mecz numer 5, a T-Mac miał wtedy 26 punktów i 16 asyst. Byli o krok od drugiej rundy, ale to Jazz wygrali następne 2 spotkania. McGrady po raz 6 w swojej karierze odpadł już w pierwszej rundzie. W sezonie 2007/08 Rockets zanotowali 55 zwycięstw, co było najlepszym osiągnięciem drużyny McGrady'ego w całej jego karierze. Niestety, w playoffs po raz kolejny zakończyło się tak, jak wcześniej. Rockets w pierwszej rundzie przegrali z Jazz 2-4 i nie pomógł im nawet rewelacyjny występ McGrady'ego w ostatnim, szóstym spotkaniu, kiedy zdobył 40 punktów, zebrał 10 piłek i zaliczył 5 asyst. To był ostatni moment wielkości T-Maca.
W sezonie 2008/09 miał problemy zdrowotne, grał bardzo słabo, a ostatecznie musiał poddać się poważnej operacji lewego kolana. Został wyeliminowany z drugiej połowy rozgrywek. Nie było go też w playoffs 2009, podczas gdy Rockets w końcu przebili się przez pierwszą rundę. W zeszłym sezonie już nikt nie chciał McGrady'ego w Houston i nawet gdy był gotowy do gry, trener nie miał zamiaru z niego korzystać. Dał mu wyjść na parkiet w kilku meczach i na tym się zakończyło. Przed trade deadline został oddany do Knicks, którzy chcieli przede wszystkim przejąć jego ogromny, kończący się kontrakt.
W Houston McGrady spędził niespełna 6 lat i podobnie jak w Orlando, nie osiągnął nic znaczącego. Okres w historii Rockets, w którym opierali swoją siłę na duecie McGrady-Yao, to przede wszystkim okres zdominowany przez kontuzje. W sumie, przez ostatnie 5 lat Tracy stracił 161 meczów, z czego przez ostatnie 2 lata aż 99. I to właśnie kontuzje spowodowały, że nie jest on już tym wspaniałym graczem, jakim był kilka sezonów temu.
McGrady był jedną z największych gwiazd NBA pierwszej dekady lat 2000. Niestety, poza imponującymi popisami indywidualnymi, nic nie osiągnął. Jego drużyny nie mogły pochwalić się znaczącymi sukcesami, a Tracy nigdy nie przeprowadził ich nawet przez pierwszą rundę playoffs. W Magic miał za słabych partnerów, żeby móc marzyć o wielkich sukcesach. Co prawda był tam Grant Hill, ale wiecznie kontuzjowany. Mimo że w Orlando byli razem przez 4 lata, takie obrazki były prawdziwą rzadkością:
W Houston McGrady spędził niespełna 6 lat i podobnie jak w Orlando, nie osiągnął nic znaczącego. Okres w historii Rockets, w którym opierali swoją siłę na duecie McGrady-Yao, to przede wszystkim okres zdominowany przez kontuzje. W sumie, przez ostatnie 5 lat Tracy stracił 161 meczów, z czego przez ostatnie 2 lata aż 99. I to właśnie kontuzje spowodowały, że nie jest on już tym wspaniałym graczem, jakim był kilka sezonów temu.
McGrady był jedną z największych gwiazd NBA pierwszej dekady lat 2000. Niestety, poza imponującymi popisami indywidualnymi, nic nie osiągnął. Jego drużyny nie mogły pochwalić się znaczącymi sukcesami, a Tracy nigdy nie przeprowadził ich nawet przez pierwszą rundę playoffs. W Magic miał za słabych partnerów, żeby móc marzyć o wielkich sukcesach. Co prawda był tam Grant Hill, ale wiecznie kontuzjowany. Mimo że w Orlando byli razem przez 4 lata, takie obrazki były prawdziwą rzadkością:
W sezonie 2001/02 u jego boku grali też Patrick Ewing czy Horace Grant, ale pierwszy miał już 39, a drugi 36 lat. Rok później wspierał go 33-letni, gruby Shawn Kemp. Z takim wsparciem nie mógł wywalczyć dla drużyny więcej niż tylko występ w playoffs. W Rockets miał znacznie silniejszy zespół i wsparcie Yao. Jednak w wykorzystaniu pełnego potencjału tej drużyny ciągle przeszkadzały im kontuzje.
Trudno się nie zgodzić z tym że T-Mac umiejętności miał TOP w lidze i gdyby miał przysłowiowe "jaja" w PO, lub wsparcie zaprawione i w dodatku nie emeryckie lub wiecznie połamane (vide Orlando, czy młodzi Rockets) to mógłby liczyć nie tylko na indywidualne popisy, tak jednak się nie złożyło, a sam Tracy nie udźwignął żadnego zespołu, nie był to gracz który w pojedynkę wygrywał mecze nie w RS, tym różni się dla mnie od Iversona, tamten jednak w finale był i toczył heroiczny bój praktycznie w pojedynkę...
OdpowiedzUsuń