James, Wade i Bosh to wybitni zawodnicy, którzy bez wątpienia mają możliwości, by w istotny sposób zapisać się na kartach historii NBA. W jakimś stopniu już się zapisali. Wade ma koncie tytuł i nagrodę MVP finałów, James jest dwukrotnym MVP sezonu zasadniczego, a Bosh najlepszym zawodnikiem w krótkiej historii drużyny z Toronto. Ale to tylko początek, każdy z nich chciałby zostawić po sobie znacznie więcej. Przede wszystkim, każdy chciałby być zapamiętany, jako jeden z najlepszych zawodników w historii ligi, który poprowadził swoją drużynę do niejednego mistrzostwa. Tegoroczny offseason jest dla nich bardzo istotny również pod tym względem. Muszą zdecydować o swojej przyszłości i nie mogą kierować się tylko finansami, ale też perspektywą przyszłych sukcesów zespołowych, możliwością zdobycia tego najważniejszego trofeum.
Dlatego w tym offseason nie należy lekceważyć jednego bardzo ważnego słowa:
LEGACY - spuścizna, dziedzictwo
W przypadku Michaela Jordan, legacy to w skrócie 6 mistrzostw, 6 MVP finałów, 5 MVP sezonu i miano The Greatest Of All Time.
LeBron już jest przez wielu uznawany za jednego z najlepszych zawodników w historii NBA, ale jak na razie jego legacy to 2 MVP, przegrany finał 0-4 i 0 w rubryce 'mistrzostwa'. Żeby rzeczywiście zapisać się jako jeden z najlepszych i zbliżyć się do MJ'a, będzie musiał sięgnąć po tytuł. I to nie jeden.
W Cleveland, James nie ma takich perspektyw, jakie może mieć w Nowym Jorku czy Chicago. Dlatego może się wydawać, że powinien zmienić barwy klubowe, by tworzyć swoje legacy. Tu jednak pojawia się kolejna kwestia z tym związana. Michael Jordan (epizod w Wizards pominę), Magic Johnson, Larry Bird, czy teraz Kobe Bryant – wszyscy grali przez całą karierę w jednej drużynie. To dzięki nim, ich zespół wygrywał i mają oni wspaniałe legacy nierozłącznie związane ze swoją drużyną. Chcąc dołączyć do tego wybitnego grona, James powinien pozostać w Cleveland i dalej robić wszystko, by dać swojej drużynie pierwsze mistrzostwo w historii. Wtedy będzie zapamiętany jako wielki zawodnik Cavaliers, który z przeciętnej, nie mającej sukcesów drużyny, zrobił mistrzów NBA.
Natomiast odchodząc, nie tylko będziemy pamiętać w jaki sposób po raz drugi z rzędu nie potrafił poprowadzić do tytułu najlepszej drużyny ligi fazy zasadniczej. Przede wszystkim zapamiętamy, że musiał zmienić barwy klubowe, by zdobyć mistrzostwo. Musiał dołączyć do kogoś innego, ponieważ sam w Cleveland nie podołał temu trudnemu wyzwaniu.
Może na przykład wybrać Miami i grać tam razem z Wade'm i Boshem, ale dla legacy każdego z nich, to rozwiązanie nie będzie dobre. Grając wspólnie zapewne będą dominować, prawdopodobnie zdobędą kilka tytułów, ale będą musieli zapomnieć o indywidualnych sukcesach. Stworzenie Wielkiej Trójki oznaczałoby, że James musiałby zapomnieć o kolejnych nagrodach MVP i nowych rekordach. W takiej sytuacji nikt z nich nie zdobywałby blisko 30 punktów i nie miałby statystyk zbliżonych do triple-double. Musieliby dzielić się piłką i zrezygnować z imponujących statystyk indywidualnych. Po kilku latach wspólnej gry, James i Wade nie mieliby na przykład szans na zapisanie się w historii jako jedni z najlepszych strzelców ligi. Zostaliby daleko za Jordanem i Bryantem w ilości zdobytych punktów. Może to nie jest najważniejsza kwestia, którą się kierują, ale odgrywa istotną rolę. Oni zdają sobie sprawę, że są wielkimi zawodnikami i kończąc karierę chcieliby, żeby ich osiągnięcia i statystyki sytuowały ich w ścisłym gronie kilku najlepszych zawodników w historii ligi.
Oczywiście można powiedzieć, że co im ze statystyk, jeśli sami nie zdobędą tytułu. Ale Wade pierścień już ma, a James i Bosh ciągle czekają, by stać się mistrzami. Dlatego, przychodząc do Miami zapamiętamy, że LeBron dołączył do Wade'a - byłego mistrza, by razem z nim powalczyć o tytuł. To Wade będzie tym, który gwarantuje mistrzostwa. Wygrał już raz i teraz może powtórzyć to z Jamesem. Natomiast LeBron pozostanie z łatką, z którą długo zmagał się Bryant, że bez swojego wielkiego partnera, nic nie wygrał. Poza tym, warto jeszcze pamiętać, że Miami to miasto Wade'a. Jeśli James i Bosh przyjdą tu, to przyjdą pomóc Wade'owi, dołączą do jego drużyny. I nawet jeśli to James zdobywałby nagrodę MVP finałów, to i tak, D-Wade byłby tym, którego kibice na Florydzie uważaliby za swojego bohatera numer 1. Bo on jest z nimi od początku.
Dlatego w tym offseason nie należy lekceważyć jednego bardzo ważnego słowa:
LEGACY - spuścizna, dziedzictwo
W przypadku Michaela Jordan, legacy to w skrócie 6 mistrzostw, 6 MVP finałów, 5 MVP sezonu i miano The Greatest Of All Time.
LeBron już jest przez wielu uznawany za jednego z najlepszych zawodników w historii NBA, ale jak na razie jego legacy to 2 MVP, przegrany finał 0-4 i 0 w rubryce 'mistrzostwa'. Żeby rzeczywiście zapisać się jako jeden z najlepszych i zbliżyć się do MJ'a, będzie musiał sięgnąć po tytuł. I to nie jeden.
W Cleveland, James nie ma takich perspektyw, jakie może mieć w Nowym Jorku czy Chicago. Dlatego może się wydawać, że powinien zmienić barwy klubowe, by tworzyć swoje legacy. Tu jednak pojawia się kolejna kwestia z tym związana. Michael Jordan (epizod w Wizards pominę), Magic Johnson, Larry Bird, czy teraz Kobe Bryant – wszyscy grali przez całą karierę w jednej drużynie. To dzięki nim, ich zespół wygrywał i mają oni wspaniałe legacy nierozłącznie związane ze swoją drużyną. Chcąc dołączyć do tego wybitnego grona, James powinien pozostać w Cleveland i dalej robić wszystko, by dać swojej drużynie pierwsze mistrzostwo w historii. Wtedy będzie zapamiętany jako wielki zawodnik Cavaliers, który z przeciętnej, nie mającej sukcesów drużyny, zrobił mistrzów NBA.
Natomiast odchodząc, nie tylko będziemy pamiętać w jaki sposób po raz drugi z rzędu nie potrafił poprowadzić do tytułu najlepszej drużyny ligi fazy zasadniczej. Przede wszystkim zapamiętamy, że musiał zmienić barwy klubowe, by zdobyć mistrzostwo. Musiał dołączyć do kogoś innego, ponieważ sam w Cleveland nie podołał temu trudnemu wyzwaniu.
Może na przykład wybrać Miami i grać tam razem z Wade'm i Boshem, ale dla legacy każdego z nich, to rozwiązanie nie będzie dobre. Grając wspólnie zapewne będą dominować, prawdopodobnie zdobędą kilka tytułów, ale będą musieli zapomnieć o indywidualnych sukcesach. Stworzenie Wielkiej Trójki oznaczałoby, że James musiałby zapomnieć o kolejnych nagrodach MVP i nowych rekordach. W takiej sytuacji nikt z nich nie zdobywałby blisko 30 punktów i nie miałby statystyk zbliżonych do triple-double. Musieliby dzielić się piłką i zrezygnować z imponujących statystyk indywidualnych. Po kilku latach wspólnej gry, James i Wade nie mieliby na przykład szans na zapisanie się w historii jako jedni z najlepszych strzelców ligi. Zostaliby daleko za Jordanem i Bryantem w ilości zdobytych punktów. Może to nie jest najważniejsza kwestia, którą się kierują, ale odgrywa istotną rolę. Oni zdają sobie sprawę, że są wielkimi zawodnikami i kończąc karierę chcieliby, żeby ich osiągnięcia i statystyki sytuowały ich w ścisłym gronie kilku najlepszych zawodników w historii ligi.
Oczywiście można powiedzieć, że co im ze statystyk, jeśli sami nie zdobędą tytułu. Ale Wade pierścień już ma, a James i Bosh ciągle czekają, by stać się mistrzami. Dlatego, przychodząc do Miami zapamiętamy, że LeBron dołączył do Wade'a - byłego mistrza, by razem z nim powalczyć o tytuł. To Wade będzie tym, który gwarantuje mistrzostwa. Wygrał już raz i teraz może powtórzyć to z Jamesem. Natomiast LeBron pozostanie z łatką, z którą długo zmagał się Bryant, że bez swojego wielkiego partnera, nic nie wygrał. Poza tym, warto jeszcze pamiętać, że Miami to miasto Wade'a. Jeśli James i Bosh przyjdą tu, to przyjdą pomóc Wade'owi, dołączą do jego drużyny. I nawet jeśli to James zdobywałby nagrodę MVP finałów, to i tak, D-Wade byłby tym, którego kibice na Florydzie uważaliby za swojego bohatera numer 1. Bo on jest z nimi od początku.
Takiego legacy LeBon na pewno by nie chciał. W końcu to on jest King Jamesem i to on ma być postacią pierwszoplanową, która zdobywa mistrzostwa. W przypadku Bosha ta sytuacja jest trochę inna. On nie jest aż tak wybitnym zawodnikiem jak James i Wade. Poza tym, przez kilka lat męczył się w Toronto i mimo że grał bardzo dobrze, w ostatnich sezonach nie potrafił nawet wprowadzić swojej drużyny do playoffs. Dlatego Bosh bardzo chętnie dołączy do któregoś z tej dwójki i pogodzi się z rolą wielkiego partnera. Natomiast James i Wade nie będą w stanie razem funkcjonować. Grając wspólnie w reprezentacji USA mogli się dobrze bawić, nie patrzeć na swoje statystyki i walczyć o złoto. Ale to było tylko kilka meczów w barwach narodowych. NBA to zupełnie co innego. Stworzenie Wielkiej Trójki przyniosło świetny rezultat w Bostonie, ale każdy z trójki gwiazd miał już wtedy ponad 29 lat. Garnett, Pierce i Allen mieli już za sobą najlepsze lata gry pod względem indywidualnym. Samodzielnie nie udało im się poprowadzić swoich drużyn do mistrzostwa, dlatego połączyli siły, by wspólnie sięgnąć po tytuł. Wade, James i Bosh mają przed sobą jeszcze kilka dobrych lat gry na najwyższym poziomie, to jeszcze nie jest etap ich kariery, w którym sami sobie nie poradzą. Może za 5-6 lat, jeśli nadal będą mieć problemy ze zdobyciem tytułu, wspólna gra będzie dobry rozwiązaniem, teraz na pewno nie.
Innym wyjściem dla Jamesa jest przejście do Chicago, możliwe, że razem z Boshem. W Bulls są już Rose i Noah, dlatego będzie to silny zespół mogący walczyć o najwyższy cel. I w takiej drużynie to James będzie postacią numer 1. Tu drużyna będzie jego, ale pozostaje jeszcze jeden ważny aspekt – historycznie, Bulls to drużyna Jordana. W Chicago, LeBron będzie grał w jego cieniu i będzie stale do niego porównywany. Tutaj nie będzie mógł liczyć na swój pomnik przed halą, a jeśli już, to na pewno znacznie mniej okazały niż ten Jordana. Tylko powtórzenie wyczynu MJ'a i zdobycie 6 tytułów mogłoby sprawić, że byłby na równi z Jordanem. W każdym innym wypadku, James byłby tylko tym drugim. Poza tym, Jordan grał tu od początku kariery, był związany z Bulls przez kilkanaście lat, a James byłby tylko zawodnikiem, który przyszedł tu, by w końcu zdobyć swój pierwszy tytuł. To również nie jest takie legacy, o jakim może marzyć.
Innym wyjściem dla Jamesa jest przejście do Chicago, możliwe, że razem z Boshem. W Bulls są już Rose i Noah, dlatego będzie to silny zespół mogący walczyć o najwyższy cel. I w takiej drużynie to James będzie postacią numer 1. Tu drużyna będzie jego, ale pozostaje jeszcze jeden ważny aspekt – historycznie, Bulls to drużyna Jordana. W Chicago, LeBron będzie grał w jego cieniu i będzie stale do niego porównywany. Tutaj nie będzie mógł liczyć na swój pomnik przed halą, a jeśli już, to na pewno znacznie mniej okazały niż ten Jordana. Tylko powtórzenie wyczynu MJ'a i zdobycie 6 tytułów mogłoby sprawić, że byłby na równi z Jordanem. W każdym innym wypadku, James byłby tylko tym drugim. Poza tym, Jordan grał tu od początku kariery, był związany z Bulls przez kilkanaście lat, a James byłby tylko zawodnikiem, który przyszedł tu, by w końcu zdobyć swój pierwszy tytuł. To również nie jest takie legacy, o jakim może marzyć.
Znacznie lepszym rozwiązaniem jest Nowy Jork. Tam LeBron może zbudować wspaniałe legacy. Knicks już blisko 40 lat czekają na kolejne mistrzostwo i zawodnik, który im je w końcu zapewni, na pewno stanie się bohaterem Nowego Jorku i na stałe zapisze się w historii tego wspaniałego miasta. Willis Reed i Walt Frazier do dziś są wspomniani, ale tylko ci najstarsi kibice ich pamiętają. Natomiast ostatnia wielka gwiazda Nowego Jorku - Patrick Ewing, nigdy nie zdobył dla nich mistrzostwa. Knciks to wspaniała drużyna, razem z Celtics i Lakers są symbolem NBA, ale w odróżnieniu od od tych dwóch zespołów, mają na swoim koncie znacznie mniej sukcesów. Dlatego w Nowym Jorku łatwiej stać się gwiazdą numer jeden w historii klubu. Podobnie ta sytuacja wygląda też w Nets.
Legacy odegra w tym offseason ważną rolę i będzie miało wpływ na decyzje zawodników. To przede wszystkim z tego powodu, nie ma co się łudzić, że w przyszłym sezonie zobaczymy LeBrona w koszulce z napisem 'Heat'.
Legacy odegra w tym offseason ważną rolę i będzie miało wpływ na decyzje zawodników. To przede wszystkim z tego powodu, nie ma co się łudzić, że w przyszłym sezonie zobaczymy LeBrona w koszulce z napisem 'Heat'.
bosh nie jet najlepszym zawodnikiem w historii raptors. chociazby carter jest lepszy - za jego czasow toronto jedyny raz przeszlo pierwsza runde playoffow i dopiero 3-4 przegrali z philly w polfinale konferencji (w tamtym rs carter notowal tez najwyzsze w swojej kariere 27.6 ppg). odkad do zespolu dołaczył bosh tylko raz udało im sie przekroczyć 50% zwyciest w rs a w po wygrali w sumie 3 mecze...
OdpowiedzUsuńFajny wpis, warto tu zaglądać:)
OdpowiedzUsuń