niedziela, 23 maja 2010

game 3: Orlando 71 - Celtics 94


Bohater meczu: Rajon Rondo
Aż 6 Celtów zdobyło więcej niż 10 punktów, ale żaden nie rzucił więcej niż 17. Jednak to Rajon był motorem napędowym Boston tej nocy. Zarówno w obronie, gdzie zwyczajnie zdominował Nelsona (w 2 pierwszych rundach miał średnio 20.5 pkt,5.2 ast, 1.3 to, w 3 spotkaniach z Celtics ma 14.6 pkt,2.3 ast, 3.3 to, just sayin'), jak i w ataku, gdzie zdobył 11 punktów, dołożył do tego 12 asyst i 4 przechwyty. Jest niesamowity w tych playoffach.

Decydujące elementy:
obrona Celtics - będę nudny, ale znów to obrona pozwoliła Celtom wygrać game 3. Spowodowali, że Magic rzucali na zaledwie 37% skuteczności z gry, i z 27% skutecznością zza łuku 3 punktów. Dość powiedzieć, że do końca 3 kwarty rzucili zaledwie 47 punktów (!), i kto wie, na ilu rzuconych punktach by się skończyło, gdyby Rivers nie wpuścił na boisko takich graczy jak Shelden Williams, Marquis Daniels czy Nate Robinson. Magic skończyli mecz z 17 stratami, dzięki świetnej rotacji w obronie (Tomie Thibodeau, ty geniuszu!), wyeliminowaniu Howarda i Lewisa z gry.

punkty z ławki - czyli 28:38 w tym elemencie gry dla Celtów. Wsparcie Davisa (17pkt) i Wallace'a (10pkt) było bezcenne. Szczególnie ten pierwszy dzięki foul-trouble Perkinsa miał szansę dużo pograć. Nie zmarnował jej, pracując ciężko po dwóch stronach parkietu (krył przeważnie Howarda, choć czasem i Lewisa).

Howard&Lewis - łącznie mieli 11 punktów, 11 zbiórek, 8 fauli, -45 gdy byli na boisku, 5 strat,5-18 z gry. Dla porównania za ten sezon zainkasują razem 34 mln$. Howard grał żenująco słabo, gdy już dostał piłkę, co dobitnie pokazuje, że przez ten sezon NIE zrobił postępu w post moves, i to mimo treningów z samym King-Kongiem. Ale where the f... is Lewis? W tej serii notuje nieprawdopodobne 5 pkt na mecz. Jest na boisku niezauważalny.

Celtics zaczęli z wysokiego C rozpoczynając mecz runem 7-0. Magicy byli jakby zaskoczeni tym, że Celtowie chca bardziej od nich wygrać spotkanie. Bardzo dużo mówi tu akcja, w której Rondo rzutem na parkiet przechwycił piłkę:



Musiałem jeszcze raz spojrzeć na wynik serii.2-0 dla Celtics, game 3 w Boston, a podopieczni SVG wybierają, które piłki będą podnosili z ziemi. To sa te bezpańskie piłki, które w meczu na styku potrafią zrobić różnicę. Problem leży w tym, że Magicy nie chcą tego wygrać. Zdało mi się, że jak wszedł Brandon Bass na boisko (pierwszy raz w tej serii), to zobaczyłem gracza chcącego. Miał +8 na boisku, jako jedyny ze swojej drużyny był na plusie. To reszta tak nie mogła?

Dużo się mówi o defensywie Celtów, ale oni w ataku tez są świetni. Graja konsekwentnie swoje, aż się chce oglądać ich ball-movement na obwodzie. Wolno, dokładnie, szukali graczy na wolnych pozycjach, rzadko forsując rzuty (46.3% z gry, ponad 50% za 3). Nie bali się atakować obręczy, mimo obecności w pomalowanym Howarda, czy to Allen, czy to Rondo, non-stop absorbowali centra Orlando i odrzucali piłkę do wolnych partnerów, co w efekcie dało aż 23 asysty całego zespołu (wobec 10 Magic).

Od początku mecz przebiegał pod dyktando Celtics, którzy nie oddali prowadzenia w spotkaniu od początku. Pierwsza kwarta 12-27 dała nam odpowiedź, czy Orlando jest w stanie się podnieść po dwóch porażkach na własnym parkiecie. Naprawdę, gra 4 w tej serii jest zbędna. Celtowie byli perfekcyjni dzisiaj. Nie mogę się doczekać finałów NBA z ich udziałem.


Marcin Gortat lekko mówiąc nie miał dzisiaj najlepszego dnia. Skończył mecz bez punktów, z 6 zbiórkami i 4 faulami. Grał 20 minut, część z nich z Howardem na boisku (a jednak Stan spróbował tej kombinacji, szkoda, że tak późno!). Tak jak cała drużyna Magic był bezradny w ataku, w obronie był ogrywany (jedna akcja z Rondo, gdzie po prostu zlekceważył go, skończyła się ślicznym 2+1). To nie to, czego się po nim spodziewaliśmy, i jego śmiałych zaproszeń na finały NBA (skierowane do dziennikarzy). Najpierw trzeba do tych finałów awansować.

To była ostatnia szansa Magic do zmiany losów tej serii. Nie wykazali dostatecznej determinacji, i teraz jedynie będą się bronili w poniedziałek w nocy przed sweepem. Może nie powinienem tego pisać, ale część winy za taki wynik ponosi Stan Van Gundy. Miał cały sezon zasadniczy na przetestowanie różnych ustawień, zagrywek sytuacyjnych, a mimo to nie zrobił tego, i mam wrażenie, że wpadł mocno nieprzygotowany na game 1 tej serii. Rivers bije go o głowę, atakując słabe punkty Orlando. Z innej strony gracze Orlando wyglądają na zagubionych. 2 szybkie sweepy w 1 i 2 rundzie uśpiły ich czujność, spodziewając się, że seria z Boston będzie szybka, łatwa i przyjemna. Przecież byli od nich lepsi w regular season, nie stracili sił zbędnych sił w playoffach. A jednak jest inaczej. Never underestimate the heart of a champion.

0 komentarze:

Prześlij komentarz