Lakers 102-89 (1:0)
Najlepszy zawodnik: Pau Gasol
W tym meczu Gasol dobitnie pokazał, że jest zupełnie innym zawodnikiem niż dwa lata temu. Od samego początku był bardzo aktywny, agresywny, twardo walczył z Garnettem i poprowadził Lakers do zwycięstwa. Bardzo dobrze wszedł w ten mecz, w pierwszej kwarcie trafił wszystkie 3 rzuty z gry, zdobył 7 punktów i zanotował 4 zbiórki. W dalszej części nie odpuszczał, walczył przez blisko 47 minut, które spędził na parkiecie i zdecydowanie wygrał pojedynek z KG. Ostatecznie zdobył 23 punkty ze skutecznością 57% z gry i trafił 7 z 10 wolnych. Rewelacyjnie spisywał się w na tablicach, zebrał 14 piłek, z czego aż 8 w ataku (tyle samo co cała drużyna gości), podczas gdy Garnett miał ledwie 4 zbiórki. Do tego Gasol dołożył 3 bloki i 3 asysty. Po tym meczu już nikt nie powie, że jest 'soft'.
Decydujące elementy
Artest – Bryant i Gasol byli najlepszymi zawodnikami w tym spotkaniu, ale Artest był kluczowym 'x-factor', który przesądził o pewnej wygranej drużyny gospodarzy. Po pierwsze, zrobił to, co przede wszystkim było jego celem, czyli ograniczył poczynania Pierce'a. Co prawda lider gości zdobył 24 punkty, ale w trzeciej kwarcie, w której Lakers uzyskali największą przewagę, był zupełnie niewidoczny. Ron grał wtedy przez całą kwartę i pozwolił Pierce'owi na oddanie ledwie 2 rzutów (1 celny) i zdobycie 2 punktów. Po drugie, Artest trafiał trójki. To jego rzut za trzy w końcówce trzeciej kwarty dał Lakers 20-punktowe prowadzenie. Natomiast w czwartej kwarcie, jego trójka na niespełna 2 minuty przed końcem przypieczętowała zwycięstwo gospodarzy. W sumie Artest trafił 3 z 5 rzutów zza łuku (obie drużyny trafiły tylko 5 z 20 rzutów za trzy w całym meczu) i zdobył 15 punktów. To, jak bardzo pozytywny wpływ miał na grę swojej drużyny, najbardziej uwidacznia wskaźnik +/-. Kiedy on był na parkiecie, Lakers byli aż 26 punktów na plusie.
W tym meczu Gasol dobitnie pokazał, że jest zupełnie innym zawodnikiem niż dwa lata temu. Od samego początku był bardzo aktywny, agresywny, twardo walczył z Garnettem i poprowadził Lakers do zwycięstwa. Bardzo dobrze wszedł w ten mecz, w pierwszej kwarcie trafił wszystkie 3 rzuty z gry, zdobył 7 punktów i zanotował 4 zbiórki. W dalszej części nie odpuszczał, walczył przez blisko 47 minut, które spędził na parkiecie i zdecydowanie wygrał pojedynek z KG. Ostatecznie zdobył 23 punkty ze skutecznością 57% z gry i trafił 7 z 10 wolnych. Rewelacyjnie spisywał się w na tablicach, zebrał 14 piłek, z czego aż 8 w ataku (tyle samo co cała drużyna gości), podczas gdy Garnett miał ledwie 4 zbiórki. Do tego Gasol dołożył 3 bloki i 3 asysty. Po tym meczu już nikt nie powie, że jest 'soft'.
Decydujące elementy
Artest – Bryant i Gasol byli najlepszymi zawodnikami w tym spotkaniu, ale Artest był kluczowym 'x-factor', który przesądził o pewnej wygranej drużyny gospodarzy. Po pierwsze, zrobił to, co przede wszystkim było jego celem, czyli ograniczył poczynania Pierce'a. Co prawda lider gości zdobył 24 punkty, ale w trzeciej kwarcie, w której Lakers uzyskali największą przewagę, był zupełnie niewidoczny. Ron grał wtedy przez całą kwartę i pozwolił Pierce'owi na oddanie ledwie 2 rzutów (1 celny) i zdobycie 2 punktów. Po drugie, Artest trafiał trójki. To jego rzut za trzy w końcówce trzeciej kwarty dał Lakers 20-punktowe prowadzenie. Natomiast w czwartej kwarcie, jego trójka na niespełna 2 minuty przed końcem przypieczętowała zwycięstwo gospodarzy. W sumie Artest trafił 3 z 5 rzutów zza łuku (obie drużyny trafiły tylko 5 z 20 rzutów za trzy w całym meczu) i zdobył 15 punktów. To, jak bardzo pozytywny wpływ miał na grę swojej drużyny, najbardziej uwidacznia wskaźnik +/-. Kiedy on był na parkiecie, Lakers byli aż 26 punktów na plusie.
zbiórki – Lakers zdecydowanie wygrali walkę na tablicach i zebrali 41 piłek, czyli o 11 więcej niż Celtics. 12 z nich zaliczyli na atakowanej tablicy, o 4 więcej niż goście. Największą dominację w walce o zbiórki było widać w trzeciej kwarcie, kiedy gospodarze mieli ich 11, a goście 2.
punkty z pomalowanego – Lakers dominowali w polu trzech sekund w ataku, ale też i w obronie. Zdobyli 48 punktów z pomalowanego, natomiast swoim rywalom nie pozwalali na łatwe punkty spod kosza. W rezultacie Celtics zdobyli w polu trzech sekund tylko 30 punktów.
punkty drugiej szansy – duża aktywność, twarda walka o każdą piłkę i dominacja w polu podkoszowym przyniosły skutki, gospodarze zdobyli 16 punktów drugiej szansy, przy zerowym dorobku w tym elemencie ze strony zawodników z Bostonu.
Bryant – poprowadził Lakers w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 14 punktów trafiając 5 z 7 rzutów z gry. W czwartej kwarcie spudłował 5 z 6 rzutów, ale trójka w ostatnich sekundach dała mu 30 punktów, po raz 11 w ostatnich 12 meczach. Kobe znowu zagrał na najwyższym poziomie i ponownie, poza imponującą formą strzelecką, prezentował swoją wszechstronność zaliczając 6 asyst i 7 zbiórek. Bardzo dobrze spisywał się także w obronie przeciwko Rondo i Pierce'owi. Kluczowy był również fakt, że w ataku był nie do zatrzymania i zmuszał swoich rywali do częstych fauli. W rezultacie Ray Allen z powodu przewinień spędził na boisku tylko 27 minut. Również pilnujący Bryanta, Tony Allen miał problemy z faulami.
zatrzymanie Rondo – to miało być kluczowe, aby zatrzymać atak Celtics i wczoraj się udało. Lakers znacząco ograniczyli jego penetracje pod kosz, a gdy już znalazł się w pomalowanym, podkoszowi Lakers skutecznie uniemożliwiali mu zdobywanie punktów i był zmuszony odgrywać piłkę. Jeszcze w pierwszej połowie zdobył 10 punktów, ale już w drugiej gospodarze pozwolili mu tylko na 4 rzuty z gry, w tym jeden celny i tylko 3 punkty. Natomiast jego 8 asyst nie wystarczyło, by uruchomić atak gości.
Lakers zrobili co do nich należało. Rozegrali rewelacyjne spotkanie i wygrali mecz otwarcia, tak jak w poprzednich trzech seriach tych playoffs. Nie dali się zatrzymać defensywie Celtics. Grali swoją koszykówkę, atakowali kosz i nie oddawali niepotrzebnych rzutów za trzy. I co najważniejsze, Kobe miał duże wsparcie od swoich partnerów. Zdobyli 102 punkty ze skutecznością 48.7%, co jest świetnym wynikiem w starciu z Celtics. Sami natomiast bardzo dobrze spisywali się w obronie. Zatrzymali Rondo, Pierce'a, Garnetta i Allena, żaden z nich nie rozegrał dobrego spotkania. Trzymali ich z dala od kosza, ale też nie pozwalali na rzuty za trzy z dogodnych pozycji i zmusili do niskiej skuteczności z gry, która wyniosła 43.3%. Decydująca okazała się trzecia kwarta, którą Lakers zakończyli serią 13-2 i uzyskali przewagę 20 punktów. Dzięki tak dużemu prowadzeniu, nawet dobry początek czwartej kwarty w wykonaniu Celtics nie był w stanie im zagrozić i mogli pewnie dowieźć to zwycięstwo do końca.
Dobrze zaprezentował się Bynum, który zwłaszcza w pierwszej połowie pomógł Gasolowi zdominować pole podkoszowe. W pierwszej części spotkania miał 7 punktów i 5 zbiórek, podczas gdy Perkins pierwszą piłkę zebrał dopiero pod koniec drugiej kwarty. Bynum musiał grać dłużej niż normalnie, ponieważ w pierwszej połowie Odom szybko złapał 3 faule. Mimo problemów z kolanem, świetnie wykonał swoje zadanie i jego obecność pod koszem bardzo pomogła Lakers. W czwartej kwarcie trener mógł już dać mu odpocząć, a cały mecz center Lakers zakończył mając 10 punktów i 6 zbiórek. Dla Odoma był to najgorszy mecz tych playoffs, ale z powodu przewinień spędził na parkiecie tylko 21 minut. Ostatecznie zaliczył 5 punktów (2/6 z gry) i 4 zbiórki. W rezultacie, ławka gospodarzy nie była istotnym wsparciem (15 punktów i 8 zbiórek), ale zmiennicy Celtics także nie spisywali się najlepiej.
Swoje zrobił również Fisher. Zdobył 9 punktów, 3 asysty i 3 zbiórki. Bryant odciążył go od obowiązku pilnowania Rondo, a Fish dobrze radził sobie z Allenem, nie pozwalając mu na wychodzenie na wolne pozycje. Rozgrywający Lakers nie wyróżnia się w statystykach, ale jest ważnym elementem tej drużyny, a kiedy był na boisku Lakers byli 18 punktów na plusie.
Lakers wygrali mecz numer 1, ale żeby wykonać swój plan, muszą pokonać Celtics także w kolejnym spotkaniu. W LA wielu ma nadzieję, że skoro Jackson nie przegrał jeszcze serii, w której jego drużyna wygrała pierwsze spotkanie, tak będzie i tym razem. Ale to był dopiero początek i najważniejsze mecze serii finałowej jeszcze przed nami. Do mistrzostwa daleka dogra i żeby poważnie się do niego zbliżyć, Lakers muszą wykorzystać przewagę własnego boiska i jechać do Bostonu z dwoma zwycięstwami.
0 komentarze:
Prześlij komentarz